8. Piotr Majchrzak - CZY POLSCE POTRZEBNE SĄ PARTIE POLITYCZNE?

PARS PRO TOTO

PIOTR MAJCHRZAK

Czy Polsce potrzebne są partie polityczne?

Ostatnich czterdzieści pięć lat w Polsce to okres burzliwego rozwoju demokracji socjalistycznej. Rozwój ten dokonał się kosztem śmierci, nie pasujących do niej i będących burżuazyjnym przeżytkiem partii politycznych. W powojennym, narzuconym przez Sowiety porządku idea socjalistycznej demokracji realizowana była konsekwentnie i bez oglądania się na koszty. Nie tylko zlikwidowano dotychczas działające partie, ale zajęto się także wykorzenianiem dotychczas funkcjonującego zabobonu, według którego partie o różnych programach w ogóle były potrzebne. Kilka pokoleń Polaków dowiedziało się już w czasie pierwszej, szkolnej indoktrynacji, że wyznawanie takiego zabobonu do niczego dobrego nie prowadzi.

Były to czasy niebywałej jedności i pokoju społecznego. Polakom obca była walka idei i postaw. O wyniszczających społeczeństwa i państwa walkach politycznych dowiadywali się Polacy tylko z wiadomości zagranicznych.

Taki Władyslaw Gomułka mógł poszczycić się prawie dziesięcioletnim okresem rządów, podczas którego tylko kilka osób wystąpiło otwarcie przeciw niemu. Część z nich udało się później wytropić i aresztować udaremniając kolejne zamachy.

Były to czasy dla polityków. Jeśli ktoś brał się za politykę to sukces był zagwarantowany, niepewna była tylko wysokość szczebla partyjnej kariery. Jak wiadomo jednak nawet najniższy gwarantował godziwe warunki.

Ten "złoty wiek" już nie wróci. Świat niekomunistyczny przeżył w tym czasie okres szybkiego rozwoju. Świat komunistyczny, którego główną zasadą była nie taka lub inna idea, ale raczej centralistyczny sposób organizacji, wykluczający jakąkolwiek samodzielność i autonomiczność okazał się absolutnie niezdolny do podjęcia wyzwania wynikającego z nowych warunków. Komuniści upatrujący szanse pewnej poprawy w jeszcze ściślejszej centralizacji oraz w bardziej dogmatycznym podejściu do sprawy zostali ostatecznie skompromitowani nawet wśród swych własnych towarzyszy.

Obecnie odbywa się masowe, na skalę światową zwijanie czerwonych sztandarów. Obok jednak rzeszy uciekinierów spod tych barw widzimy całego pochody chętnych do udzielenia wsparcia. Mnożą się pomysły aby, zamiast urządzać komunizmowi jak najszybszy pogrzeb, zmusić go do czegoś w rodzaju kuracji odwykowej, która sprawi, że państwa komunistyczne po zadeklarowaniu pewnych koncesji na rzecz wolności i demokracji staną się szanowanymi członkami Wolnego $wiata. Większość zwolenników tak "nieradykalnego" podejścia chce w ten sposób zachować część chociaż spośród rozlicznych "zalet" komunizmu, z których wcale nie ostatnią jest stałość pracy dla odpowiedzialnych i konstruktywnych polityków.

Polska nie jest tu wyjątkiem. Wprawdzie tuż obok, za zachodnią granicą proces takiej kuracji, której głównym autorem miało być "Nowe Forum", zupełnie się nie udał (przede wszystkim ze względu na niezwykły tupet przeciętnego mieszkańca NRD, który chciał po prostu lepiej żyć i socjaldemokratyczne wizje po prostacku odrzucił), to jednak tu w Polsce sytuacja jest inna. Nie istnieje druga kapaitalistyczna część Polski, do której moglibyśmy się przyłączyć, a jeśli chodzi o Polonię, którą można by podejrzewać o chęć odegrania roli stymulatora w procesie powracania do kapitalizmu, to ze strony jej oficjalnych przedstawicieli można raczej usłyszeć, że z tym kapitalizmem to nie jest zupełnie tak jak się nam, naiwnym, wydaje. Los NRD nam nie grozi.

W tym miejscu trzeba dodać, że jedną z zasadniczych cech normalnej demokracji jest zatrważający procent bezrobocia wśród ludzi zajmujących się polityką. Na stałe posady nie ma tam co liczyć. Więcej - nawet ci politycy, którzy już się jakoś "urządzili" mogą być w każdej chwili pozbawieni "posady" wskutek widzimisię tak nieodpowiedzialnego czynnika jakim są wyborcy. Poza tym partie przejmujące władzę w państwie nie są w stanie zapewnić sobie ciągłości sprawowania tej władzy inaczej jak odwołując się do opinii wyborców a ci... No właśnie! Dla kogoś kto zjadł zęby na demokracji socjalistycznej to istny horror.

Dlatego istnieje w Polsce całkiem spora grupa ludzi, którzy swą życiową szansę upatrywać zaczęli w tym, aby stanąć na czele zmian i osobiście pokierować procesem kuracji komunizmu. W ich najlepiej pojętym interesie leży to, aby proces ten trwał jak najdłużej (pacjent jest wprawdzie bankrutem, ale mały mająteczek "na boku" uciułał) i żeby nie zakończył się ani radykalnym wyzdrowieniem ani gwałtowną śmiercią. Ludzie podejmujący się takiego zadania w sposób naturalny wywodzą się z lewicy, grupującej jak wiadomo ludzi dla których państwo jest czymś w rodzaju kozy Amaltei - dostarczycielki wszelkich dóbr. Bez tej kozy są oni bezbronni i dlatego swojego prawa do niej będą bronić za wszelką cenę. To dla nich sprawa życia lub, jeśli nie śmierci to w każdym razie braku rozlicznych a tak cenionych zaszczytów, których nieczuły kapitalizm nawet nie obiecuje. Ludzie Lewicy, z tego samego co wyżej powodu, są w stanie całkowicie poświęcić się dla realizacji swych zamiarów. Innych zajęć, w odróżnieniu od np. przedsiębiorców czy robotników oni raczej nie mają. Z tego samego też powodu zawsze atakować będą samą ideę organizowania ludzi w partie polityczne, które są według nich pomysłem na poróżnienie Polaków w sprawach kwestii podstawowych, które to kwestie powinny być rozwiązywane wg nich jak najsprawniej a więc bez dyskusji i bez zbędnych podziałów, pod przewodem lewicy oczywiście.

Czy więc partie polityczne są Polsce potrzebne?

Odpowiedź na to pytanie - dla nas oczywista - innym obserwatorom polskiej sceny politycznej wydawać się może co najmniej trudna. Trzeba też przyznać, że obecnie w połowie roku 1990 mamy w Polsce coś co można by określić jako system nie tyle wielopartyjny co raczej system bezpartyjny. PZPR rozwiązana, i choć niektórzy nie wykluczają istnienia partyjnego Wehrwolfu pod patronatem SB, to tak czy inaczej oficjalnie działają tylko dwie małe partie, które wzięły na siebie tradycję i długi "naszej partii". Pozostałe dwie towarzyszki - SD i ZSL - rozbite i szukające na gwałt dopływu świeżej krwi. Kościół niezdecydowany czy popierać silnych czy słusznych. Jedyna siła polityczna dysponująca zarówno wsparciem materialnym jak też, dzięki posługiwaniu się symbolem "Solidarności", poparciem społecznym - lewica warszawska - przeciwna jest zorganizowaniu się w partię (instynkt samozachowawczy) i większość swych wysiłków poświęca atakowaniu takich pomysłów. Natomiast istniejące dotychczas w podziemiu oraz nowo powstające partie są z reguły słabe organizacyjnie, pozbawione bazy materialnej, lokali i sprzętu.

Ten stan faktyczny nie przeszkadza jednak istnieniu i działaniu państwa i jego struktur. Rządzi rząd wyłoniony w wyniku zakulisowych układów, obraduje i w najlepsze uchwala ustawy Sejm, którego proweniencja jest podobnej natury, wpływ istniejących partii politycznych na losy tego państwa jest minimalny lub żaden. Może więc partie polityczne nie są potrzebne. Być może skazanie państwa na rolę pałeczki sztafetowej przekazywanej sobie z rąk do rąk przez rywalizujące ze sobą partie jest błędem.

Tego typu wątpliwości - zwłaszcza jeśli pamiętać o natrętnej i płynącej ze wszystkich możliwych źródeł propagandzie "najlepszej siły przewodniej" jaka się Polakom mogła "przytrafić" w osobach lewicowej "Warszawki" - mogą się wielu ludziom nasunąć, wywołując stan zagrożenia zbliżającym się nieubłaganie okresem wielopartyjnego rozpasania. Stały i ufny czytelnik „Gazety Wyborczej” mógłby nawet zdecydować się na jakieś gwałtowniejsze działania byleby takiemu zagrożeniu spokojnej przyszłości Polski przeszkodzić. Oczywiście głównym polem działania staną się dla niego kartki wyborcze, na których bez zastanowienia wykreślać będzie wszystko o odrębnej nie-"obywatelskiej" nazwie. (Jedyna pociecha w tym, że nakład GW wynosi tylko 400 tys. egzemplarzy).

Sądzę, że dotychczasowi sponsorzy pragnący przyczynić się do rozwoju demokracji w Polsce byliby zdumieniu widząc jak pieniądze przeznaczone na ten cel zasilają kieszenie bojowników o demokrację bezpartyjną. Chyba nawet Amerykanie nie byliby w stanie dostrzec dialektycznej różnicy pomiędzy demokracją bezpartyjną a monopartyjną. Przecież każdy kto kwestionuje zasadność istnienia partii politycznych stawia się automatycznie po stronie przeciwników demokracji. Być przeciwnikiem demokracji wolno każdemu. Ale brać jednocześnie pieniądze na jej rozwój to już coś czego nawet leninowska dialektyka nie weźmie.

Liberalno-Demokratyczna Partia "Niepodległość" działa więc (a wraz z nami wiele innych partii) w warunkach co najmniej niesprzyjających swobodnej konkurencji. Pewne nadzieje na przełamanie tej sytuacji jakie można by wiązać z ostatnimi wypowiedziami Lecha Wałęsy o rozpoczęciu "wojny na górze" i z powołaniem "Porozumienia Centrum" gaszone są świadomością, że za bardzo przypominają one kolejny ruch obywatelski tym razem z centrową etykietą.

Partie polityczne są według nas niezbędnym składnikiem normalnej demokracji. To partie polityczne będą musiały, samodzielnie lub łącząc się w sojusze (środowisk i partii niepodległościowych także to dotyczy) wysunąć godnych kandydatów na sterników nawy państwowej. Będą to kandydaci związani z konkretnymi orientacjami politycznymi - ludzie wyznający określone idee; ludzie, których zachowania podczas pełnienia funkcji państwowych będą przewidywalne. Dlatego przecież będziemy na nich głosować.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992