JAKOŚĆ DEMOKRACJI

Jakość demokracji europejskich budzi coraz większe zniesmaczenie resztek nieupolitycznionych elit, a tzw. prości ludzie z jednej strony dość powszechnie krytykują nieuczciwość, niekompetencję i degenerację elit politycznych, z drugiej jednak strony ciągle przedłużają im mandat.

Solidarność polityków stworzyła beznadziejną sytuację, w której każdy wybór jest nieistotny, bo i opcje, i kandydaci różnią się niewiele, a współpracują bardziej z rzekomymi konkurentami niż z elektoratem, który postrzegają jako łatwą do otumanienia tłuszczę.

Dziesięciolecia pokoju i poszerzającej się współpracy europejskiej obniżyły ciśnienie selekcyjne w polityce do zaniedbywalnego poziomu. Degeneracja władz nieustannie rośnie, i wielu myśli, że dłużej nie może już postępować – czy to z racji rosnącej dysfukcji oraz kosztów władzy, czy z powodu społecznego odrzucenia. Pogląd ten po bliższym rozpoznaniu okazuje się raczej złudzeniem. Wewnętrzna ewolucja europejskiej demokracji może być interpretowana jako proces logiczny, naturalny oraz dość stabilny. Może postępować jeszcze bardzo długo, przynajmniej póki zewnętrzne zaburzenia są słabe i nieistotne.

MIEJSCE WŁADZY POLITYCZNEJ

W telewizyjnej demokracji siły polityczne nie muszą formułować programów. Jeśli ich celem jest zdobycie władzy, to zbliża ich do tego nie tyle program, co raczej reklama. Jak twierdzą specjaliści, reklamować można wszystko, a skuteczność reklamy zależy nie od cech produktu, lecz od jego prezentacji. Istnieje rozległa wiedza o tym, jak uwodzić i nawet dezinformować nabywcę, nie narażając się na odpowiedzialność. Posiadają ją firmy reklamowe, które lansują napoje, podpaski, proszek do prania, partie i polityków.

Życie uczy, że ani partia, ani polityk nie muszą mieć programu, lecz muszą mieć reklamę. Brak reklamy jest zgubny, brak programu – nie. Posiadanie programu może nawet narażać na niepotrzebne ryzyko. Program mogą krytykować konkurenci, nieżyczliwi lub zawistni; program może zobowiązywać do jakichś działań, z których realizacji trzeba się będzie kiedyś rozliczyć; program ogranicza sposób sprawowania władzy, programu się trzeba nauczyć... potem go pamiętać... same z nim kłopoty.1/

Brak programu niesie tylko jedno ryzyko – zarzutu bezprogramowości. Może go jednak podnieść tylko ten, kto ma własny program. Krytyk taki osiąga jednak niewielki zysk, a sam mając program, znacznie przecież ryzykuje. Teoretycznie; bezprogramowość jest optymalną strategią wyborczą; praktycznie: każdy widzi, jak jest.

Wypiszę teraz trzy tautologie dotyczące władzy politycznej. Nie są one niczyimi poglądami, lecz równoważnymi definicji rozwinięciami. Kto się z nimi nie zgadza, ten albo jest w błędzie, albo używa innego języka.

A. Władza realizująca dobry program jest relatywnie dobra.

B. Władza realizująca zły program jest relatywnie zła.

C. Władza nie realizująca żadnego programu jest relatywnie zbędna.

Władza realizująca dobry program może być równocześnie niesprawna lub skorumpowana. Może być nawet gorsza od władzy realizującej zły program, ale nieskutecznej. Również władza nie realizująca żadnego programu może być lepsza od obu pozostałych. Jeśli jednak porównujemy trzy władze o zbliżonych standardach moralnych i profesjonalnych, to pierwsza (A) jest lepsza od obu pozostałych, a trzecia (C) jest lepsza od drugiej (B).

Przyjmując za dobrą monetę deklaracje praktycznie wszystkich polityków i wszystkich partii, że chcą dobra, i konstatując ich powszechną bezprogramowość – dochodzimy do nieuniknionej konkluzji, że władza polityczna jest zbędna. Ruchy Browna nie wymagają sternika. Słońce wschodzi bez hejnalisty.

Jedyną funkcją, którą skutecznie wypełnia władza polityczna, jest blokada miejsca, wypełnienie próżni, w którą mogłaby wejść jeszcze gorsza władza. Władza bezprogramowa czy nawet bezideowa, choć formalnie zbędna, chroni nas przed władzą realizującą zły program: bezideowi politycy strzegą status quo. Strzegą i przed złą, i dobrą władzą, ale dobra zdarza się tak rzadko, że można ją w tych rozważaniach bez większego błędu pominąć.

REKRUTACJA WŁADZ

Władzę sprawują różne ośrodki. Konstytucyjnie mamy władze ustawodawcze, wykonawcze i sądownicze, praktycznie jeszcze media, armię, finanse, biurokrację oraz parę innych władz. Władza ustawodawcza pochodzi z wyborów powszechnych, władza wykonawcza – z wyborów mniej lub bardziej ograniczonych. Biurokracja i sądownictwo są merytokracjami, stosującymi rekrutację i awans przez kooptację. Podobnie replikują się media, a raczej dziennikarze, gdyż własność mediów można kupić, a koncesje – jeśli nie kupić, to pozyskać politycznie.

Merytokracja rekrutuje i awansuje takich kandydatów, jakich uważa za cennych. Większość zmian w merytokracji może być dokonywana tylko jej siłami wewnętrznymi. Siły zewnętrzne (władza polityczna, kapitał) mogą wpływać głównie na najwyższe szczeble merytokracji.

Wybory to gra, w której wygraną jest władza, a konkurencja polega na zdobyciu jak największej popularności. Nie można więc się dziwić, że do tak wyłanianej władzy dochodzą osoby biegłe w sztuce podobania się. Test na inteligencję jest częściej, co skądinąd zabawne, stosowany przy wyborach miss niż posłów czy radnych. Oczywiście nie można utrudniać dostępu do władzy osobom nieinteligentnym, bo to nielegalne, skoro wszyscy mają równe prawa wyborcze, a zresztą nie umiemy dobrze mierzyć inteligencji (testy mierzą sprawność rozwiązywania testów, nic więcej). Jeśli jednak chcemy mieć władze uczciwe, kompetentne czy sprawne, to powinniśmy kandydatów zmuszać do jakiejś rywalizacji, która bardziej niż plebiscyt popularności preferuje pożądane cechy.

Konfucjańskie Chiny wyłaniały większość szczebli władzy w drodze powszechnych egzaminów. Podobna, choć nie powszechna, była rekrutacja do brytyjskiej służby kolonialnej. Komu wydawałoby się to mądrzejsze od plebiscytu popularności, ten powinien wiedzieć, że w Chinach egzaminowani pisali poematy i rozprawy na różne eleganckie tematy, a w Wielkiej Brytanii była głównie sprawdzana znajomość martwych języków: łaciny i klasycznej greki.2/

Czy jest możliwe w ramach państwa demokratycznego jakieś uprzywilejowanie w wyborach tych cech kandydatów, jakich oczekiwalibyśmy od późniejszej władzy? Media twierdzą, że sposób jest jeden: kontrola rządzących polityków przez media, a następnie przypominanie ich grzechów w kolejnej kampanii. Zauważmy, że w ten sposób Niemcy nie wybraliby Hitlera... ale dopiero po raz drugi. Przypomnijmy, że wystarczyły mu jedne, i to niezupełnie wygrane, wybory.

Szarzy ludzie głoszą inny sposób: powsadzać do więzień skorumpowanych polityków i zatrudnić ludzi uczciwych. W spustoszonym moralnie społeczeństwie mogłoby jednak zabraknąć więzień. Poza tym – jak wyłaniać uczciwych? A w ogóle, czy na pewno uczciwy polityk byłby mniej szkodliwy od skorumpowanego? Może nic by nie ukradł, ale ileż mógłby zmarnować! Trzeba by więc jednak selekcjonować kandydatów również pod względem kompetencji. Tego już nie zrobi prokurator.

Lepszym sposobem jest powszechna edukacja i rozwijanie zasobów społecznych, między innymi uczciwości, pracowitości, kooperatywności, odpowiedzialności. Wraz z upowszechnieniem się tych cech rośnie prawdopodobieństwo, że będą je posiadały również osoby zdobywające popularność. Edukacja jest jednak przedsięwzięciem i praco- i czasochłonnym. Efekty są raczej powolne i zrazu mało efektowne, a zatem mają niską wartość polityczną.

Inny sposób wymaga współdziałania mediów, ale nie tyle w piętnowaniu grzechów dotychczasowej władzy, co raczej w lansowaniu pewnych postaw i umiejętności. Kandydatów na posłów wprawdzie nie można poddać obowiązkowym egzaminom czy testom, ale przecież oni sami mogą chcieć się im poddać. Media mogłyby urządzić specjalne teleturnieje dla kandydatów, lansować zwycięzców oraz nagłaśniać fakt unikania testów przez niektórych z nich. Zważywszy na liczbę i jakość zainteresowanych, taki maraton byłby i żmudny, i kosztowny, pewnie żałosny. Może za to mniej żałosne i kosztowne byłyby późniejsze efekty prac rządu czy parlamentu?

WŁADZA REPREZENTANTÓW

Kadencyjność władzy demokratycznej wyznacza jej bardzo krótki horyzont działania i niewiele dłuższy horyzont świadomości. Pewną ciągłość zapewniają władzom demokratycznym koegzystujące z nimi oligarchie i merytokracje: eksperckie, oświatowe, medialne, religijne, finansowe, sądownicze, policyjne, wojskowe, administracyjne i inne. Ich niezależność od demokracji bywa znaczna, a koegzystencja czasem przekształca się w konkurencję.

Jeśli merytokracja jest w jakimkolwiek stopniu zależna od władzy politycznej, to w jej dobrze pojętym interesie leży utrzymywanie członków władz demokratycznych w niewiedzy lub wiedzy fałszywej. To oczywiste, że poseł, radny, minister czy wójt, który rozumie działalność urzędu, staje się dla urzędników groźnym kontrolerem lub niewygodnym przełożonym. To oczywiste, że urzędnicy dążą do osłabienia zagrożenia, a ponieważ na ogół funkcjonują oni dłużej niż poseł, radny, minister czy wójt i jest ich więcej – zwykle wygrywają. Wyniki wieloletniego kultywowania niekompetencji władz demokratycznych w różnych krajach są oczywiste i dobitne. Można zaryzykować stwierdzenie, że im dojrzalsza demokracja, tym niższa powinna być jakość reprezentantów.

Zależność władzy politycznej od merytokracji bywa znaczna i zwykle silniejsza od zależności odwrotnej. Merytokracje są w stanie prowadzić wszystkie sprawy władzy pod nieobecność jej przedstawicieli. I czasem prowadzą. Z ich punktu widzenia demokratyczna władza jest łagodną rakowatą naroślą, której lepiej nie usuwać, boby rak mógł zezłośliwieć. Rzeczywiście, jakakolwiek zmiana ustroju, a nawet brak raka, czyli anarchia – na ogół zmniejsza bezpieczeństwo merytokracji.

Oligarchie i merytokracje powinny być więc największymi rzecznikami demokracji, i na ogół są. Rzadkie przykłady junt czy teokracji zazwyczaj stanowią przestrogę dla większości merytokratów oraz oligarchów. Dobrze uprawiana demokracja zapewnia im więcej bezpieczeństwa i więcej korzyści.

Władze demokratyczne pochodzą z wyboru, który wymaga kampanii wyborczej. Ponieważ kampanie wyborcze są prowadzone przy użyciu kosztownych mediów, członkowie władz politycznych muszą stać się klientami co najmniej mediów i elit finansowych. Zależność od pozostałych elit merytokratycznych i oligarchicznych jest różna: w państwie religijnym rośnie rola kapłanów, w policyjnym – policjantów, w etatystycznym – biurokratów i tak dalej, jednak potęga świata finansów i mediów zdaje się być uniwersalna.

Każdy, kto miał do czynienia z władzą lub biznesem, wie, jak władza może ułatwić lub utrudnić prawie każdą działalność gospodarczą. Elity gospodarcze są więc żywotnie zainteresowane uzyskaniem wpływu na władzę demokratyczną. I uzyskują go, zwłaszcza sponsorując kampanie wyborcze lub działalność partii i poszczególnych polityków.

Niebem wszystkich elit, do którego idą, gdy osiągną sukces, jest świat finansjery. Tam trafiają najzdolniejsi i najbezwzględniejsi merytokraci, oligarchowie i reprezentanci. Ta elita musi być więc najsilniejsza. I to ona najłatwiej przechwytuje władzę demokratyczną, i czyni z demokracji wygodną fasadę dla swej działalności. W szczególnych przypadkach możliwe jest przechwycenie władzy przez inne elity, lecz tylko przejściowo, bo w miarę sukcesów i one idą do nieba.

TOŻSAMOŚĆ RZĄDZĄCYCH

W analizie stosunków władzy wiele rozjaśnia uwzględnienie czynnika pamięci oraz czasu. Idealna władza demokratyczna trwa w jednym składzie jedną kadencję. W kolejnej kadencji pojawia się nowy skład, częściowo pokrywający się z dotychczasowym. Ciągłość waha się zwykle między 20 a 80%. Przy niższym współczynniku ciągłości władza demokratyczna traci większość swej pamięci i co kadencję musi od nowa zdobywać potrzebną wiedzę oraz doświadczenie. Przy wysokim współczynniku władza jest stabilna, ale w gruncie rzeczy traci demokratyczny charakter, stając się niejako z definicji oligarchią.

Osobnik sprawujący władzę demokratyczną przez wiele kadencji w nieunikniony sposób traci kontakt ze swym elektoratem. Coraz lepiej rozumie sprawy władzy, coraz słabiej wyborców. Przestaje być reprezentantem. Staje się zawodowym politykiem. Sam fakt ponawiania wyboru nie zmienia jego statusu, medialna kampania jest reżyserowanym spektaklem, w którym kandydat gra rolę główną. On mówi, nie słucha, a dialog z wyborcami jest właściwie zbędny.

Prawdziwie demokratyczna władza, nie podlegająca oligarchizacji, musi się w sporym stopniu „odświeżać”. Zapewniają to jawnie niektóre rozwiązania prawne dla władz bezkadencyjnych, w których okresowo odnawiana jest pewna część składu. W ten sposób utrzymywany jest jakiś kompromis między reprezentatywnością a kompetencją, jak również między oligarchicznym a demokratycznym charakterem władzy. Zazwyczaj jednak kompetencja władzy demokratycznej jest ograniczona, a jeżeli rośnie, to demokracja szybko przekształca się w oligarchię. Albo kompetencja, albo demokracja.

Rola społeczna jednostki czy grupy może być kształtowana i stabilizowana z różnym „czasem charakterystycznym”. Działania jednostki ogranicza jej zmieniająca się tożsamość, działania rodziny – więź rodzinna, działania rodu czy klanu – krewniacza więź międzypokoleniowa, działania plemienia, stowarzyszenia czy grupy religijnej – trwałość wspólnej tradycji.

Czas charakterystyczny dla jednostki wynosi od kilku do małych kilkudziesięciu lat, dla rodziny nuklearnej większe kilkadziesiąt lat, dla rodów i klanów od stukilkudziesięciu do mniejszych kilkuset lat, dla plemion i narodów może sięgać wielu stuleci.

Planowanie społeczne rzadko może przekraczać okresy, w których podmiot planujący zachowuje swoją tożsamość. Są oczywiście możliwe działania idealistyczne, podejmowane na rzecz abstrakcyjnych przyszłych pokoleń, ale raczej dotyczą one spraw duchowych, a nie bezpośrednio politycznych, a poza tym po zniknięciu planisty znika możliwość korekt i innych działań koniecznych dla realizacji planu. W uproszczeniu można przyjąć, że skuteczne planowanie społeczne może mieć mniej więcej taki horyzont czasowy, jak sam planista. Z uwagi na przemiany techniczne i cywilizacyjne, planowanie społeczne traci sens w okresach powyżej kilkudziesięciu-stukilkudziesięciu lat.

Nieprzewidywalne zmiany w takim czasie potrafią być zbyt wielkie i zaskakujące, aby ktokolwiek mógł je zawczasu uwzględnić. Działanie sprawcze może obejmować tylko te obszary kondycji ludzkiej, których nie obejmują epokowe zmiany, jakąś naturalną i niewymyśloną wspólnotę: rodzinę, ród, klan, plemię, naród. Celami zaś mogą być trwałe atrybuty, nie podlegające modom ani reinterpretacjom: zamożność, siła, pozycja społeczna itd.

Wydaje się zatem, że względnie stabilną i historycznie istotną podmiotowość mogą zachować raczej rody i klany niż stowarzyszenia, partie, państwa czy firmy.3/ Nawet gdyby ich wpływy były w każdym momencie niewielkie, to przez swą trwałość mogłyby się okazać w dłuższych okresach istotne i sprawcze.

Zwykłe instytucje, jako pozbawione trwałej pamięci, stają się raczej narzędziami władzy. Podmiotami są głównie jednostki, rodziny, klany i plemiona, zdolne do zachowania w dłuższym czasie tożsamości, hołdujące stabilnym wartościom i wyposażone w wolę. Jeśli zatem ktoś naprawdę działa sprawczo, to ma on nie tyle stanowisko, co raczej nazwisko; nie urząd czy partię, lecz bardziej rodzinę.

EDUKACJA POLITYKÓW

Mimo swej mizerii, politycy decydują czasem o dość ważnych sprawach – oczywiście nie samodzielnie, gdyż są zależni nie tylko od mediów, biznesu, biurokracji i innych służb, ale również od ideologii, zarówno tej wielkiej, pochodzącej od myślicieli, jak i tej codziennej, wyrażającej się w stereotypach i przesądach. W czasach fetyszyzowania sondaży opinii publicznej ideologia „ludowa” może mieć nawet decydujący wpływ na postawy polityków i chociaż początkowo wpływa ona raczej na werbalną stronę ich działalności, to człowiekowi względnie normalnemu trudno jest pozostawać w schizofrenicznym rozdwojeniu poglądów i czynów, choćby dlatego, że jest to postawa niewygodna i wymagająca zdwojonego wysiłku. Mądrość i uczciwość działają tu w jednym kierunku z wyrachowaniem i lenistwem: do polityków – nawet wbrew ich własnym zamiarom – stopniowo dociera to, co mówią „na antenie”.

Antropologicznie politykę można wywieść z „porządku dziobania”, czyli ustalania hierarchii w grupie ptaków czy ssaków społecznych. I u zwierząt, i u ludzi jest to zajęcie niezwykle absorbujące. Praktycznie nic, co robi samiec alfa nie pozostaje bez wpływu na jego pozycję, w zasadzie cała jego aktywność musi być podporządkowana podtrzymywaniu władzy, które w hierarchii celów dominuje nawet nad tejże władzy konsumowaniem. Leniwego lub rozpasanego władcę zwykle zastępuje pretendent pracowity i skoncentrowany bardziej na władzy niż na konsumpcji. Politycy są dlatego ludźmi zwykle bardzo zajętymi. Ci z nich, którzy polityce poświęcają mało czasu i uwagi, szybko z niej odchodzą.

Polityka to obszar międzyludzki. Kogoś trzeba przerażać, komuś imponować, komuś być potrzebnym, przez jednego lekceważonym, przez innego cenionym. Materią polityki jest słowo, i to raczej mówione niż pisane. Działaniem polityka jest osobisty kontakt, choćby pozdrowienie czy uścisk dłoni; rozmowa telefoniczna czy nawet wideofoniczna słabo zastępuje kontakt bezpośredni, przynajmniej w obszarze najważniejszym: spisków i koalicji. Polityk czyta mało, a jeśli, to głównie biuletyny, nagłówki prasowe, czasem przeglądy prasy. Czytanie ma po prostu mniejszą wartość selekcyjną od pogawędek, przemówień czy narad. Użyteczne dla polityka są te artykuły i książki, które zajmując się plotkami, nowinkami, aktualnościami pozwalają mu wywierać na otoczeniu wrażenie bycia dobrze poinformowanym. Filozofia nie jest w cenie, a nawet może być szkodliwa, gdyż – ujawniona – kształtuje wizerunek intelektualisty, ulegającego dziwnym i niepraktycznym wartościom.

Edukacja ogólna typowego polityka kończy się zwykle wraz z wejściem do polityki. Wtedy zaczyna się edukacja zawodowa, najczęściej terminowanie u jakiegoś patrona lub zajmowanie pozycji w dostępnej grupie interesu. Od tego momentu edukacja ogólna ogranicza się do tych idei, które mają wartość selekcyjną, na przykład pozwalając się zbliżyć do nowych patronów lub nowych środowisk albo poprawić własną pozycję w środowisku dotychczasowym. Idee przechodzą najczęściej z góry w dół drabiny społecznej – tak jak plotki. Prawie w każdym środowisku ktoś ma licencję na mądrość i zdolność szerzenia mód, powiedzonek, przesądów, haseł: inaczej mówiąc – memów. Zazwyczaj ten ktoś jest poznawczo otwarty na autorytet kogoś jeszcze innego, ale czasem zyskuje samodzielną zdolność pozyskiwania idei spoza hierarchii społecznej, na przykład z książek lub z własnych przemyśleń. Często jest to publicysta, który formalnie pozostając poza kręgami władzy, wywiera na nie bardzo ważny wpływ, edukując je.

Wpływ takich autorytetów na rzeczywistość jest trudny do przecenienia. Tworzona przez nie elita jest w znacznym stopniu merytokratyczna i w zasadzie wchodzi się do niej na zasadzie kooptacji (jak do hierarchii kościelnej, urzędniczej czy sądowniczej), ale równocześnie ważną miarę autorytetu stanowi agresywność memów, zdolność infekowania, epidemiczność. A to już jest talent. Nie każdy go ma. Nie z każdego da się zrobić autorytet.

W autorytety trzeba inwestować. Taniej jest zadbać o jakość wąskiej grupy opiniotwórczej niż o wszystkie partie. Łatwiej wzmocnić paru wartościowych i przekonujących publicystów, niż reedukować całą klasę polityczną. Ergo: autorytety trzeba szanować. Społeczeństwa ich pozbawione będą rządzone przez nieuków.

SPRAWNOŚĆ WŁADZY I KORUPCJA

Władza ma na ogół wiele celów: c1 może być na przykład nadwyżka budżetowa, c2 – jakość oświaty, c3 – wygrana wojna, c4 – powszechna moralność, c5 – eksterminacja wybranych mniejszości, c6 – wyzwolenie zwierząt itd. Skuteczność może być dla różnych celów różna, gdyż realizują je specyficzne służby. Z tej samej przyczyny różny może być wpływ korupcji. Porównywanie celów jest utrudnione, gdy pochodzą one z odmiennych i często niewspółmiernych porządków. Można jednak, posiłkując się na przykład teorią wartości von Neumanna – Morgernsterna, względnie jednoznacznie sprowadzić cele do wspólnego miana, a ponieważ z jakimś przybliżeniem należy oczekiwać, że stopnie skuteczności oraz stopnie korupcji będą dla różnych obszarów podobne, możemy uprościć model, wprowadzając jeden współczynnik skuteczności (s) i jeden współczynnik korupcji (k) dla wszystkich celów. Wtedy wartość władzy wynosi:

C · s · (1-k), gdzie C jest sumą celów: C = c1 + c2+ . . . + cN.

Zauważmy, że kiedy cele się znoszą co do wartości i ich bilans wynosi zero, ani skuteczność, ani korupcja nie mają wpływu na rezultat sprawowania władzy. Mogłoby się wydawać to paradoksalne i wskazywać na błędność modelu, tak jednak nie jest: C oznacza sumę wszystkich celów, a jeśli pozytywy i negatywy bilansują się, to społeczeństwo tyle traci na korupcji czy niesprawności przy realizacji celów pozytywnych, co zyskuje na korupcji albo niesprawności przy realizacji celów negatywnych.4/ To zresztą dość oczywiste: człowiek zręcznie przemieszczający stertę cegieł z jednego miejsca na drugie i z powrotem osiąga rezultat taki sam, jak człowiek niesprawny lub nic nie robiący (pomijając kwestie entropii).

Słabą stroną omawianego modelu jest konieczność wartościowania celów. Porównywanie kwestii zdrowia lub moralności z równowagą budżetową zawsze jest trochę groteskowe. Ponieważ jednak współcześnie dość powszechnie robi się takie rzeczy przy okazji różnych analiz i projektów, jesteśmy już z tym nieco oswojeni. Dodatkową trudność sprawia możliwość realizowania przez władzę celów ukrytych lub nieświadomych, jak choćby uprzywilejowanie lub upośledzenie jakiejś grupy społecznej. Skoro jednak we współczesnej demokracji większość sił politycznych składa się z podobnie edukowanych i podobnie selekcjonowanych ludzi oraz podlega podobnym naciskom – również wkład celów niewerbalizowanych do ich strategii będzie na ogół podobny.

Porównanie różnych władz wymaga więc porównania ich celów, skuteczności i korupcji. Po detalicznej analizie może się okazać, że spośród wszystkich konkurujących o władzę sił, optymalne dla społeczeństwa byłoby preferowanie siły niesprawnej lub skorumpowanej.

Jeśli założyć dodatnią sumę celów, to korupcja jest mniej groźna od niesprawności, gdyż po pierwsze: skorumpowana władza działa dla ludzi, przynajmniej w tym zakresie, w jakim jej płacą, a po drugie: to, co zmarnotrawiono, ginie bezpowrotnie, a to, co skradziono, pozostaje w złych co prawda rękach, ale nie ginie, i w dodatku czasem można to odzyskać. Okazać się może, że dla elektoratu najbezpieczniejszą strategią wyborczą bywa powierzenie władzy ociężałym umysłowo i skorumpowanym nieudacznikom. I to, że tak się często dzieje, może być raczej wyrazem mądrości demokracji niż nie jej słabości.

Przypisy:

1/ Nie należy mylić programu politycznego, który wymaga jakiejś wiedzy i wizji, ze zbiorem haseł i stereotypów, skleconych z wyników badania opinii publicznej. Te drugie komunikują tylko jedno: „jestem swój chłop, myślę tak samo, jak wy”.

2/ Skądinąd pewien prominentny lord zręcznie odpierał zarzuty co do bezużyteczności łaciny i greki w służbie kolonialnej, stwierdzając, iż nie sposób z góry przewidzieć, jakie umiejętności będą kandydatowi potrzebne, ważniejsze więc, czy umie się uczyć, niż co dzisiaj umie, a opanowanie łaciny i greki dowodzi zdolności uczenia się – nawet rzeczy bezużytecznych.

3/ Pewien problem stwarzają kościoły, których status jest pośredni między wspólnotą rodową a merytoryczną, i na dobrą sprawę mogą być równie dobrze przypisane do jednej, jak do drugiej grupy.

4/ Korupcja w SS i Gestapo była dla podbitych przez hitlerowskie państwo narodów dobrodziejstwem, ograniczającym potencjał zagłady.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010