WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ ITD.

Nie ma większego absurdu i gorszej przysługi dla ludzkości w ogóle, jak obstawanie przy tym, że wszyscy ludzie są równi. Najoczywiściej wszyscy ludzie nie są równi, a wszelkie demokratyczne koncepcje, zdążające do zrównania wszystkich ludzi, są tylko wysiłkiem ku zatamowaniu postępu.

Henry Ford

Jednym z fundamentów współczesnych ustrojów politycznych jest przeświadczenie, że każdy człowiek ma prawo do osobistej wolności, rozumiane tak, że bez jakiejś wyższej racji nikt nie może mu niczego narzucać. Jedną z tych wyższych racji jest poszanowanie przez każdego wolności innego człowieka, dzięki czemu wolność jednych nie staje się niewolą innych. Zgodnie z taką filozofią stosunki władcze między ludźmi są zazwyczaj złem – z pewnymi wyjątkami, znów usprawiedliwianymi wyższą racją. Dla dalszych wywodów przyjmiemy jako cel taką organizację społeczeństwa, która ogranicza liczbę i siłę relacji władczych między ludźmi.

Drugim fundamentem współczesnych ustrojów jest raczej powszechne przyjmowanie założenia o równości wszystkich ludzi. Ale jaka jest równość człowieka o majątku większym niż majątek milionowej prowincji z najmarniejszym z mieszkańców tejże prowincji? Owszem, obaj są ludźmi, więc bardziej są równi między sobą niż człowiek z robakiem albo – powiedzmy – kamieniem. A weźmy kamień ważący tyle, co największy bogacz. Czy jest z nim równy? Co do wagi – owszem. W tym sensie to i ludzie są równi: co do liczby nóg, rąk, głów, jakiegoś wzoru budowy ciała czy zachowania, należą do tego samego gatunku, zwykle do tej samej kultury, ale to nie równość przecież, to tylko wspólnota. Utrzymywanie fikcji zawsze pociąga za sobą jakieś koszty. Gdybyśmy postanowili ulegać mniemaniu, że wszyscy ludzie są jednej płci, musielibyśmy trochę zreformować modę i obyczajowość, coś tam pozmieniać w kulturze, stworzyć rozległą cenzurę oraz wymyślne tabu i obrzędy maskujące prokreację. Trzeba byłoby utrzymywać rozbudowany system, oparty w większości na fałszu lub co najmniej służący zakryciu prawdy. Koszty takiego systemu musiałyby być wielkie. Podobnie jest z podtrzymywaniem pozoru, że wszyscy ludzie są równi, w oczywisty sposób fałszywego i przeciwnego naturze rzeczy, musi to również pociągać za sobą różnorakie koszty. Jednym z nich jest głęboka niespójność i wielość sprzeczności w organizacji państwa oraz społeczeństwa. Udawanie, że ludzie są równi nie tylko wymaga jakichś samoograniczeń poznawczych, kosztów kamuflażu i ukrytych mechanizmów, dostosowujących fałszywą z założenia teorię do niepoprawnej w jej rozumieniu rzeczywistości, ale też potrzebuje specyficznego otumanienia społeczeństwa, aby nie dostrzegało ono fundamentalnej sprzeczności deklaracji z rzeczywistością.

Wolność nie cieszy słabego wśród silnych czy biednego wśród bogatych. Formalna równość wszystkich w sensie posiadanych praw, kiedy są to prawa swobodnego czerpania dóbr ziemskich, z których to jeden korzysta wielką koparką, inny zaś nie ma nawet dobrej łopaty, taka równość prowadzi do wykładniczego wzrostu dysproporcji zamożności i wpływów, i w konsekwencji najpierw do ekonomicznego, a kiedyś pewnie do formalnego niewolnictwa większości. Tak to skutkiem obłudnej równości może być prawdziwa niewola.

Prawdziwie pożądana i nieszkodliwa równość ludzi to równość statusu i stanu, nie pozwalająca jednym na nadmierne wynoszenie się nad innych: dominowanie nad nimi, krzywdzenie albo wykorzystywanie ich. Jak pięknie napisał Gabriel Garcia Marquez: „człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, ażeby się podniósł”.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010