5. ANDRZEJ KRASUSKI - PRZESŁUCHANIE W SPRAWIE „S” Z BEŁCHATOWA

Poniżej prezentujemy sprawozdanie z jednej z wielu rozpraw jakie toczą się obecnie przed sądami PRL. Pokazuje ona, że w sytuacjach ostatecznych nie ma już sensu spór o legalność czy nielegalność zarzucanych czynów. Idzie przede wszystkim o ocenę moralną postępowania, o zachowanie godności ludzi, którzy bezprawnie zostali postawieni przed sądem.

Andrzej Krasuski

Przesłuchanie przed Sądem Wojewódzkim dnia 28. VII. 1982 r. w sprawie “Solidarności” z Bełchatowa.

Sąd – Co oskarżony ma do powiedzenia w sprawie?

Krasuski – Na wstępie chciałbym potwierdzić to, co podałem na zakończenie śledztwa. Przede wszystkim nie przyznaję się do winy, uważam, że tego co zrobiłem w ogóle nie można rozpatrywać w kategoriach winy. Natomiast przyznaję się do popełnienia części zarzucanych mi czynów. Od marca do połowy kwietnia współpracowałem z biuletynem “Solidarność Wojenna” z nr 6 i 7. Rozprowadzałem również nasz biuletyn oraz wydawnictwa otrzymane przeze mnie w Warszawie wśród kilku kolegów w swoim zakładzie pracy. Przyznaję również, że przekazałem kol. Matyśkiewiczowi drukarenkę i pojemnik z farbą. Urządzenie do drukowania wykonałem sam na budowie w październiku. Komisja Zakładowa Geoprojektu, której byłem członkiem powierzyła mi we wrześniu 81 r. redakcję i powielanie biuletynu zakładowego. Stąd wzięła się potrzeba wykonania drukarenki, która następnie pozostawała w moim posiadaniu do marca 82 r. Stanowczo zaprzeczam, jakobym w okresie od 13 grudnia do początku marca prowadził jakąkolwiek działalność związkową czy wydawniczą. Mój domniemany udział w zebraniach po 13 grudnia nie ma żadnej podbudowy dowodowej. Aby uprzedzić ewentualne pytania oświadczam, że spośród grona oskarżonych znam jedynie 3 osoby: kol. Wyczachowskiego, Matyśkiewicza ze współpracy związanej z biuletynem oraz kol. Gajderowicza z kontaktów towarzyskich – mieszkamy blisko siebie, oraz z akcji pomocy dla rodzin osób internowanych. Kol. Gajderowicz obszedł ze mną mieszkania rodzin internowanych, aby zorientować się w potrzebach tych ludzi. Poza tym nie zgadzam się ze sformułowaniem oskarżenia dotyczącym jakości rozpowszechnianych przez nas informacji oraz mętnego gdybania na temat możliwości wywołania rozruchów w Bełchatowie czy też niepokoju społecznego. Uważałem i uważam nasze informacje za prawdziwe, a co się tyczy możliwości wywołania rozruchów i niepokojów, to sądzę, że aktem 13 grudnia zrobił to za nas ktoś inny. To wszystko, co mam do powiedzenia odnośnie postawionych zarzutów.

Chciałbym nieco szerzej zapoznać sąd z motywami mojej działalności, Wysoki Sądzie. Dzień 13 grudnia zastał mnie w Warszawie w domu rodzinnym. Wprowadzenie stanu wojennego było dla mnie i chyba dla całego społeczeństwa swego rodzaju szokiem. Od pierwszego dnia przypuszczono również na mój Związek “Solidarność” bezkompromisowy atak, kłamliwy atak. To oburzało najbardziej. Dla przykładu podam kilka spraw, które wywarły na mnie największe wrażenie. W jednym z grudniowych “Głosów Robotniczych” opublikowano fotokopie rzekomych list płac działaczy Regionu Łódzkiego. Były tam m. in. fotografie czeków bankowych wystawionych imiennie z komentarzem wyraźnie sugerującym, że są to gaże, czy też bezprawnie zagarnięte pieniądze. Wysoki Sądzie, o to samo więc można oskarżyć bezkarnie prawie każdego członka KZ w Polsce, a więc i mnie. W naszym archiwum są identyczne czeki wystawione na moje nazwisko. Operacje bankowe załatwiają bowiem osoby fizyczne, a nie prawne. Pobierane przeze mnie i jak sądzę przez kolegów z Łodzi pieniądze szły na potrzeby związkowe – zasiłki, prasę, wydawnictwa itp. Inna sprawa: w sposób tyleż oszczerczy co prymitywny środki masowego przekazu oskarżały i nadal oskarżają “Solidarność” o przygotowanie zbrojnego przejęcia władzy. Ja, jak miliony Polaków przecierałem 13 grudnia oczy ze zdumienia, rozglądałem się w gronie znajomych, również innych, czasem potężniejszych organizacjach zakładowych Związku i jakoś nigdzie nie mogłem dostrzec tych dyszących żądzą krwi i mordu band siepaczy z “Solidarności” mających rzekomo, według przygotowanych list mordować kobiety i dzieci. Ja się pytam Wysoki Sądzie – gdzie są te składy amunicji i broni i w ogóle cała baza organizacyjna, materiałowa w zakresie uzbrojenia, która jest przecież potrzebna na wielką skalę, jeśli ktoś rzeczywiście planuje przewrót. Gdzie są również ewentualni wykonawcy takiej roboty? Odpowiedź jest prosta – nigdzie, bowiem ta cała heca rozpowszechniana przez środki masowego przekazu jest bezczelną prowokacją, mającą na celu przestraszenie społeczeństwa apokaliptyczna wizją krwawej wojny domowej.

W styczniu w prasie ogólnopolskiej ukazała się informacja o aresztowaniu i pozbawieniu stanowisk grupy działaczy partyjnych i państwowych z Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku Białej, za nadużycia różnego typu. Wszyscy zapewne dobrze pamiętają, że przyczyną fali strajkowej, która ogarnęła ten region była działalność tych właśnie panów. Podniesiono wtedy wielki szum i w środkach masowego przekazu lano krokodyle łzy nad bezczelnością “Solidarności”, która niesłusznie zniesławiła “wypróbowanych” i “kryształowo uczciwych” towarzyszy. Rodzi się pytanie, dlaczego wtedy nie usunięto tych ludzi, lecz poprzez niespełnienie żądań strajkujących załóg podsycano sztucznie całą awanturę. Dla każdego myślącego obywatela odpowiedź jest jasna. Partii i rządowi potrzebne były ciągłe strajki, aby móc wyrzekać na anarchię i w końcu wprowadzić stan wojenny. W ogóle sam mechanizm wprowadzenia stanu wojennego był podejrzany i zakrawał na zwykłe bezprawie. Od kiedy to bowiem Prezydium Sejmu ma prawo bez uzgodnienia z posłami zawieszać cały Sejm? A wiemy przecież, że ta decyzja automatycznie uruchomiła prerogatywy Rady Państwa i umożliwiła jej wprowadzenie stanu wojennego. Poza tym obwieszczenie o stanie wojennym – bez daty i podpisu – tak jakby było drukowane dużo wcześniej i zleceniodawcy nie byli pewni kto w przyszłości będzie pełnił funkcję Przewodniczącego Rady Państwa. Również …

S: - Oskarżony mówi o niewątpliwie ciekawych sprawach, ale Sąd upomina oskarżonego, by mówił na temat, czyli o swojej działalności. Mowa oskarżonego jest właściwie wystąpieniem politycznym, a nie wyjaśnieniami przed sądem. Proszę mówić na temat.

K: - Wysoki Sądzie! Uważam, że mówię na temat. Nie mam zamiaru kramarzyć się tutaj o jakąś paczkę ulotek w tę, czy w tamtą stronę. Swoją obronę upatruję głównie w możliwie jak najszerszym przedstawieniu Sądowi motywów jakie mną kierowały.

S: - Sąd chciałby usłyszeć coś więcej na temat konkretnych działań oskarżonego, a nie tylko usprawiedliwień dla nielegalnej działalności związku “Solidarność”.

K: - Jestem członkiem “Solidarności” i swój los osobisty związałem z tą organizacją. Poza tym uważam, że do zagadnienia legalności czy legalności takich działań należy podchodzić bardzo ostrożnie. Tam, gdzie chodzi o sprawy dla narodu i państwa podstawowe, to oceny są zmienne. Np. w czerwcu 1956 r. poznańscy robotnicy wyszli nielegalnie na ulice i w całym majestacie prawa część z nich zabito, a część osadzono w kryminale. A przecież dzisiaj rehabilituje się pamięć tych czasów i ludzi.

S: - Sąd zdaje sobie z tego sprawę. Ale my jesteśmy powołani do stosowania prawa, a nie jego tworzenia. Jest obowiązujący dekret o stanie wojennym i my go na dzisiaj stosujemy.

Adwokat: (Siła Nowicki) – Czy były jeszcze jakieś przyczyny, które skłoniły Pana do działalności w Biuletynie?

K: - Przede wszystkim potrzeba walki z kłamstwem środków masowego przekazu. Np. reklamowano szeroko rzekomo obowiązującą zasadę, że stan wojenny nie służy odwetowi wobec członków Związku. Wszyscy wiemy, że było i jest inaczej. Aby nie być posądzonym o demagogię podam przykład: tym przykładem jestem ja sam. W styczniu zwolniono mnie z pracy. Dyrektor oświadczył mi i innym osobom, że robi to na żądanie Komitetu Budowy PZPR. W całym Bełchatowie było wiele takich przypadków. Z tym wszystkim o czym mówiłem walczył nasz Biuletyn. Miał on charakter wyłącznie informacyjny. Imputowanie nam chęci wywołania rozruchów jest co najmniej nieporozumieniem. Korzystając z okazji zgłaszam wniosek do prokuratora, aby zajął się redakcjami „Trybuny Ludu”, „Głosu Robotniczego” i innych środków masowego przekazu, bowiem w przeciwieństwie do nas, głoszono przez te redakcje kłamstwa autentycznie wywołują niepokój społeczny i rozruchy. Obrona mojego Związku przed oszczerstwem była i jest moim obowiązkiem. Są również przyczyny głębsze, ważniejsze. Jak nas uczy historia Polski i powszechna, chyba największym – poza zagładą biologiczną – nieszczęściem jakie może spotkać państwo czy naród jest utrata przez obywateli wiary w to, że sami decydują o swym losie i o losie swego państwa, że potrafią i mogą sami kształtować rzeczywistość. A cóż Wysoki Sądzie ciągle słyszymy w prasie, radio i telewizji. Można to ująć esencjonalnie: “widzicie, jak tylko wam trochę popuścić, to zaczynacie się anarchizować. Mało tego. Nawet przywódców nie potrafiliście sobie wybrać, powybieraliście samych agentów CIA lub utajonych miłośników panów Hupki i Czaji. Poprzez sam fakt wydawania Biuletynu chcieliśmy przekonać ludzi, że nie wszystko jeszcze stracone i że Związek żyje i walczy za wspólne sprawy.

A. (Maurer): - Unikaliście więc podjudzania ludzi do wystąpień. Czy dlatego zrezygnowaliście z dalszego publikowania listy kolaborantów i czy takiego zdania jest również pan Wyczachowski?

K: - Oczywiście. Z listy kolaborantów zrezygnowaliśmy, bowiem wzbudzała kontrowersje. Ja, zwolniony z pracy, nie miałem styczności z budową. Propozycja zaprzestania publikacji nazwisk kolaborantów wyszła od kol. Wyczachowskiego. Dziękuję panu mecenasowi za przypomnienie tej sprawy. Kol. Wyczachowski w zdenerwowaniu niezbyt jasno wyraził kogo uważamy za kolaboranta. Kolaborantem jest dla nas każdy, kto współpracuje z władzami, obojętnie jakiego szczebla w zakresie represjonowania członków “Solidarności”. Na naszych listach znaleźli się tacy właśnie ludzie.

S: - Oskarżony twierdzi, że nie zamierzał do wywołania niepokoju społecznego i rozruchów. Czemu więc miała służyć informacja, że kopalnia zamierza działaczy “Solidarności” wywozić do pracy w krajach socjalistycznych, a przede wszystkim do ZSRR?

K: - Jest to informacja sprawdzona i prawdziwa. Działaczom związkowym chciano postawić ultimatum: albo wyjeżdżacie do pracy za granicę, albo zostaniecie zwolnieni.

S: - Oskarżony chyba się zgodzi, że taka wiadomość, szczególnie w przypadku wysłania do ZSRR mogła wywołać niepokój?

K: - Wysoki Sądzie! W dzisiejszych czasach, przy istniejących ostrych podziałach (przedziałach) w społeczeństwie każda informacja nosi w sobie niebezpieczeństwo wywołania niepokoju, bowiem zawsze się nie podoba którejś ze stron. Najważniejsza jest więc sprawa, aby informacje były po prostu prawdziwe.

S: - Czy oskarżony sprawdzał zamieszczone przez siebie informacje?

K: - Te z Bełchatowa – tak. Inne podawaliśmy za pismami, do których mieliśmy dostęp. Sprawdzanie tych informacji, szczególnie w warunkach stanu wojennego było niemożliwe. Zresztą żadna redakcja na świecie nie jest w stanie osobiście sprawdzać informacji, bo polega na swoich korespondentach i doniesieniach innych gazet czy agencji.

S: - Czy oskarżony uważa, że obraźliwe teksty na temat działaczy państwowych i partyjnych są dopuszczalne, jeśli walczy się tylko o prawdę i czy takie publikacje nie podjudzają ludzi przeciwko panującemu porządkowi prawnemu i państwowemu?

K: - Humor i śmiech jest najsilniejszą bronią stosowaną od wieków. Nie ma w tym nic amoralnego.

S: - Niech oskarżony i obecni na sali sami ocenią czy tzw. fraszki, które za chwilę odczytam są w ogóle śmieszne, a czy może czasem tylko obraźliwe:

Na Wojtusia:

To już czwarty miesiąc, kto by uwierzył

najwyższy czas, żebyś już nie żył,

albo: Na Wojtusia:

Kto ty jesteś – Wojtuś mały,
Jaki znak twój – krzyż złamany,
Kto cię stworzył? – Zawierucha,
Co cię czeka – gałąź sucha.
(bez przerwy tłumiony śmiech na sali).

K: - Wysoki Sądzie, cóż ja mogę na to powiedzieć? Mogę posłużyć się jedynie analogią. W Wielkiej Brytanii nie takie rzeczy wypisuje się o pani premier Teatcher i jakoś nikt w odpowiedzi nie maca za nożem.

S: - Nich oskarżony siada!

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983