Ukraina na Wielkiej Szachownicy

Na Wielkiej Szachownicy Zbigniewa Brzezińskiego niepodległa Ukraina uzyskała status „sworznia geopolitycznego” czyli kraju, którego znaczenie nie wynika z jego potęgi czy ambicji stania się nią, a raczej z kluczowego położenia geograficznego. Potencjalna niestabilność Ukrainy może doprowadzić do zmiany taktyki przez graczy geostrategicznych i do zmiany układu sił w regionie. Odchodząc od hermetycznego języka politologa, można powiedzieć, że kierunek rozwoju młodego państwa ukraińskiego ma ogromne znaczenie dla przyszłości nie tylko Europy Środkowej i Wschodniej. Tak jak w wypadku innych krajów, obecna sytuacja na Ukrainie jest uwarunkowana jej przeszłością, dlatego parafrazując innego politologa, można stwierdzić, że to dokąd Ukraina zmierza jest zdeterminowane tym skąd wyszła. A więc kilka słów wprowadzenia.

Dzisiejsze granice Ukrainy są spadkiem po ZSRR, lecz przez olbrzymią część swojej historii terytorium naszego sąsiada nie stanowiło całości - różne regiony wchodziły w skład innych państw. Po rozpadzie Rusi Kijowskiej i stosunkowo krótkim okresie istnienia Księstwa Halicko-Wołyńskiego tereny centralnej i zachodniej Ukrainy wchodziły w skład Rzeczpospolitej, a Zakarpacie już od XII znajdowały się w granicach państwa węgierskiego. Po rozbiorach Polski Wołyń i Prawobrzeże weszło w skład państwa carów. Wcześniej, przez ponad stulecie, czyli od powstania Chmielnickiego w 1648 roku do likwidacji przez carycę Katarzynę II Siczy Zaporoskiej w 1775, istniało państwo kozackie – Hetmańszczyzna. Długo, bo aż do pierwszej wojny światowej, Galicja, Bukowina i Zakarpacie wchodziły w skład Monarchii Habsburskiej, a od 1867 – Monarchii Austriacko-Węgierskiej. W dwudziestoleciu międzywojennym Galicja i Wołyń należały do II Rzeczpospolitej, Bukowina do Rumunii zaś Zakarpacie do Czechosłowacji. Po krótkim istnieniu Ukraińskiej Republiki Ludowej, od 1922 ukraińskie ziemie położone na wschód od Zbrucza weszły w skład Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki w ramach Związku Radzieckiego. Dopiero postanowienia jałtańskie przyznały USRR (de facto ZSRR) zachodnie regiony, a w 1954 Chruszczow „dołożył” jeszcze Krym. W takich właśnie granicach Ukraina wkroczyła w niepodległość w 1991.

Ta nieco przydługa wyliczanka ma pokazać jak odmienne tradycje historyczne i kulturowe budują tożsamość dzisiejszych Ukraińców oraz unaocznić, że jedyną ich wspólną historią, są ponure lata komunizmu – powojennego stalinizmu, chruszczowowskiej odwilży, breżniewowskiego zastoju i gorbaczowowskiej pierestroiki. Ta odmienność chyba najjaskrawiej wyrażała się w latach 30, gdy galicyjscy Ukraińcy, pomimo rażących błędów polityki narodowościowej II Rzeczpospolitej, posiadali pewną swobodę obywatelską. W tym samym czasie podsowieccy Ukraińcy byli masowo mordowani podczas sztucznego głodu 1932 – 1933 (zginęło 4 – 5 mln. ludzi) i czystek wśród elit intelektualnych. Jak pisze lwowski historyk, profesor Jarosław Hrycak: „w wielu miejscach zanotowano wypadki kanibalizmu [...] a Wielki Głód w świadomości kilku następnych pokoleń chłopów zaszczepił strach społeczny, polityczną apatię i bierność”. Ta apatia społeczna w dużym stopniu trwa do dzisiaj, a poziom społecznej mobilizacji wyższy jest w zachodnich obwodach Ukrainy.

12 lat niepodległości, zdeterminowanej totalitarną przeszłością, nie stanowi en block nowej jakości. Poza indywidualnymi poglądami polityków również różna pamięć historyczna sprawia, że na Ukrainie istnieje kilka zupełnie od siebie odmiennych wizji jej rozwoju. Upraszczając i uogólniając problem oraz posługując się terminologią kulturologa Mykoły Riabczuka, możemy mówić o dwóch projektach: narodowo-demokratycznym – prozachodnim oraz sowiecko-kreolskim – prowschodnim (termin „kreolski” został zaczerpnięty książki Benedicta Andersona „Wspólnoty wyobrażone”) . Pierwszy z nich zakłada modernizację Ukrainy według wzorców zachodnioeuropejskich, czyli ma celu przeprowadzenie reform społecznych i ekonomicznych, strategiczną orientację na Europę i USA oraz integrację z WTO, NATO i UE. Geografia wyborcza wskazuje, że zwolennicy tej opcji żyją głównie na zachodzie kraju, w największym stopniu w Galicji, w której wpływy cywilizacji zachodniej były najdłuższe, której mieszkańcy są głównie katolikami obrządku greckiego i gdzie władza sowiecka trwała o dwadzieścia lat krócej niż na terenach centralnej i wschodniej Ukrainy. W tym regionie społeczeństwo jest bardziej „obywatelskie” i w mniejszym stopniu zrusyfikowane i zsowietyzowane. Zarówno polityków stamtąd się wywodzących, jak i tych, którzy mają tam największe poparcie, można ogólnie określić jak narodowych demokratów (nie mają jednak poglądów zbieżnych z endekami Romana Dmowskiego). Przymiotnik „narodowy” jest w ich mniemaniu synonimem takich wartości jak patriotyzm czy przywiązanie do ukraińskiej kultury i języka oraz ma pewne antyrosyjskie zabarwienie. Główną postacią tego środowiska jest były szef Banku Centralnego i były premier Wiktor Juszczenko, dziś lider opozycyjnego bloku „Nasza Ukraina”. Podsumowując, w ramach tego projektu Ukraina miałaby stać się ukraińską w formie i treści demokracją liberalną.

Drugi ze wspomnianych projektów, stojący pod wieloma względami w opozycji do wyżej wymienionego, to projekt prowschodni. Wspomniany już Mykoła Riabczuk, wychodzący z teorii studiów postkolonialnych oraz wyznający pogląd, że tak za Rosji Carskiej jak i za czasów ZSRR terytorium Ukrainy było rosyjską kolonią określa go projektem sowiecko-kreolskim. Kreolami Riabczuk nazywa zsowietyzowane elity rządzące Ukrainą, które nie dążą do pełnej emancypacji byłej kolonii od (byłego) imperium, a tradycyjnie, w dużym też stopniu siłą inercji, w polityce gospodarczej i zagranicznej orientują się na Moskwę. Ta grupa to w zasadzie cała dzisiejsza polityczna „wierchuszka” Ukrainy z prezydentem Kuczmą i premierem Janukowyczem na czele. Cały ich wysiłek jest skierowany nie na prowadzenie efektywnej polityki, reformowanie państwa czy mobilizację społeczeństwa a na utrzymanie władzy. Ukraiński badacz stwierdza, że władze w zasadzie nie mają żadnej strategii rozwoju państwa, a jest tylko taktyka polegająca na atomizacji społeczeństwa poprzez balansowanie miedzy wartościami charakterystycznymi dla obydwu projektów. Zachowanie władzy realizowane jest poprzez staranie utrzymania status quo oraz prowadzenie osławionej już polityki neutralności, a później „wielowektorowości” w myśl zasady „Panu Bogi świeczkę a diabłu ogarek”. Świetnie to widać chociażby na przykładzie oficjalnie ustanowionych świąt państwowych. W tym roku obchodzone były rocznice zarówno 85. powstania Komsomołu oraz 70. wspomnianego już Wielkiego Głodu, który w dużym stopniu był sztucznie podtrzymywany przez członków właśnie tej sowieckiej organizacji. „Wielowektorowości” polega na gloryfikacji i uświęceniu jednocześnie i katów i ofiar. Obchody tragedii Wielkiego Głodu miały też inny wymiar, podczas gdy przyjęły one olbrzymie rozmiary w sferze politycznej i symbolicznej na forum międzynarodowym, m.in. w Paryżu, Waszyngtonie i dużych miastach Ukrainy, to we wschodnich regionach, na prowincji, gdzie głód 70 lat temu czynił spustoszenie, obchody były bojkotowane lub sabotowane przez lokalną administrację. Bierne przyzwolenie na tego typu paradoksy, wytłumaczyć można niskim poziomem świadomości społecznej. Obywatele pozbawieni są zarówno rzetelnej wiedzy historycznej, jak i dostępu do wiarygodnej i niezakłamanej informacji – kontrolę nad przeważającą częścią ukraińskich mass mediów sprawuje władza. Mechanizm nadzoru polega na rozsyłaniu przez Administrację Prezydenta lub właścicieli środków masowego przekazu – oligarchów tzw. temnyków, czyli wytycznych, co można pisać, a czego nie. Kijowska i lokalna „elita” administracyjna nie dopuszcza do rozwoju inicjatyw obywatelskich, gdyż mogłyby one spowodować wzrost świadomości społeczenej. Gdy niezależne media zdobędą się na krytykę władz, zostają brutalnie pacyfikowane, na ogół przy użyciu państwowej Inspekcji Podatkowej, jak miało to miejsce we wrześniu tego roku we Lwowie z dziennikiem Lvivskiej Hazety. Skrajnym, ale nie odosobnionym przypadkiem jest sprawa dziennikarza Heorhija Gongadze, redaktora internetowej Ukrainskiej Pravdy, który został zamordowany (odcięto mu głowę), zapewne za wiedzą samego prezydenta Kuczmy. W ostatnim czasie, w do końca nie wyjaśnionych okolicznościach, zginęło w sumie 18 dziennikarzy, w tym tak zasłużeni jak: Serhij Naboka, Saszko Krywenko czy Ołeksandr Kołomijeć.

Na Ukrainie po 1991 nie dokonano nawet szczątkowej dekomunizacji, czego skutkiem jest pełna ciągłość „elit” oraz sowiecko-demokratyczny (sic!) mix ideologiczny. Nie ma jednej oficjalnej strategii rozwoju państwa, bo taka deklaracja zmusiłaby władze do odrzucenia jednego z projektów, a to pozbawiłoby je części kontroli nad państwem. Ukraińscy intelektualiści, tacy jak George Grabowicz czy Marko Pawlyszyn określają działania władzy jako wielki program amnezji (społecznej) i amnestii (dla postsowieckiej „elity”).

Przyjrzyjmy się bliżej „elicie” sprawującej rządy na Ukrainie. Wnioski z lektury materiałów poświęconych temu zagadnieniu oraz z obserwacji ukraińskiej sceny politycznej są między innymi takie, że partii nie zakładają ludzie, którzy mają pewne poglądy i wyznają pewne wartości, ale ludzie którzy mają podobne interesy. Są to głównie byli „czerwoni dyrektorowie” wielkich fabryk, funkcjonariusze partyjni, agenci bezpieki czy spekulanci, którzy dorobili się podczas pieriestroiki. Pomimo, że partie te mają swoje oddziały w prawie każdym dużym mieście, to ich potencjałem nie są wyborcy, a posiadane przez nich huty, fabryki czy kluby sportowe. Aż sześciu Ukraińców znalazło się w tym roku na opublikowanej przez tygodnik „Wprost” liście 50 najbogatszych ludzi Europy wschodniej, a wszyscy oni mają bardzo silne powiązanie ze światem polityki lub, jak Wiktor Medwedczuk, zajmują w niej wysokie stanowiska. To czy dana partia lub frakcja nazywa się europejską, demokratyczną czy socjaldemokratyczną nie ma w praktyce większego znaczenia. Ironicznie tę sytuację zdiagnozował opozycyjny polityk Oleksandr Moroz, który charakteryzując z sejmowej trybuny socjaldemokratów z SDPU(o) miał zapytać: „Czym różni się SDPU(o) od świnki morskiej? Otóż, podobnie jak świnka morska nie ma nic wspólnego ani ze świnią, ani z morzem, tak SDPU(o) nie ma nic wspólnego z ani z socjalizmem ani z demokracją”. Większość partii wchodzących w skład rządzącej koalicji to grupy „biznesmenów”, którzy zdobywając mandat deputowanego, otrzymują immunitet oraz łatwiejszy dostęp do państwowych pieniędzy. Dlatego też te ugrupowania specjaliści nazywają grupami przemysłowo-finansowymi (GPF), a w języku codziennym określa się je nie inaczej jak klany, a ich członków – oligarchami. Istotny jest fakt, że klany reprezentują konkretne regiony, głównie na wschodzie kraju oraz podobny typ przemysłu.

Upraszczając, na Ukrainie można wyróżnić trzy potężne klany, które, m.in. na łamach wspomnianej Lvivskiej Hazety, opisał kijowski politolog Kość Bondarenko. Są to klany: doniecki, dniepropietrowski oraz socjaldemokratyczny. Pierwszy z nich, obecnie najsilniejszy i najbogatszy jest reprezentowany przez partię Regionów, a wywodzi się z niej m.in. premier Janukowycz (wcześniej gubernator obwodu donieckiego) oraz dwóch wicepremierów, wicemarszałek Rady Najwyższej, kilku ministrów i szefów komisji parlamentarnych i rad nadzorczych spółek. W parlamencie reprezentują oni dwie frakcje: Regiony Ukrainy i Europejski Wybór (sic!). Wysoka pozycja we władzach w Kijowie jest funkcją tego, w jakim stopniu kontrolują oni ukraiński przemysł. W wypadku „Doneckych” jest to głównie hutnictwo żelaza, górnictwo oraz, w mniejszym stopniu, handel gazem z Rosją. W pełni kontrolują również lokalne media, banki oraz klub sportowy Szachtar Donieck. Klub znany jest w Polsce, ponieważ występuje w nim reprezentant Polski Mariusz Lewandowski, natomiast o jego potędze i zamożności świadczy też fakt, że trenerem jest utytułowany Włoch Nevio Scalla, a właścicielem najbogatszy człowiek na Ukrainie, ósmy na wspomnianej liście „Wprost” – Rinat Achmetow. Całe zaplecze przemysłowo-finansowo-medialne tworzy polityczno-biznesową korporację o nazwie Industrialny Sojuz Donbasu. ISD prowadzi też ekspansję poza obwodem donieckim, na innych terenach Ukrainy oraz za granicą. Ostatnio polskie media doniosły, że korporacja zamierza kupić Hutę Częstochowa.

Drugą potężną GPF jest klan dniepropietrowski. Pod tym względem miasto to ma długą tradycję sięgającą jeszcze czasów ZSRR, w nim bowiem były ulokowane niektóre strategiczne dla całego imperium ośrodki przemysłowe. Z Dniepropietrowska wywodził się m.in. Leonid Breżniew, natomiast po 1991 tradycja ta jest w pewnym sensie kontynuowana, bo prezydent Kuczma, przed objęciem funkcji premiera a potem prezydenta, był dyrektorem największej na świecie fabryki rakiet kosmicznych „Piwdenmasz”. Z tego klanu wywodzi się również szereg innych polityków – oligarchów, jak np. ekspremier Pawło Łazarenko (obecnie w USA toczy się przeciwko niemu proces o defraudację i pranie brudnych pieniędzy) czy Julia Tymoszenko. Prosperity należącej do Żelaznej Julii energetycznej kompanii JESU skończyło się wraz z upadkiem rządu Łazarenki i rozpadem jego partii „Hromada” w 1997 roku. Od tamtego czasu Tymoszenko była wicepremierem w reformatorskim rządzie Juszczenki, a teraz, jako szefowa partii BJUT, zasila szeregi opozycji wobec prezydenta Kuczmy. Klan dniepropietrowski jest reprezentowany przez samego Kuczmę, szefa Narodowego Banku Ukrainy oraz kilku ministrów, a w Radzie Najwyższej m.in. przez frakcję Trudowa Ukraina. Klan kontroluje też kilka banków, największego operatora sieci komórkowej Kyjiv Star, dwa kanały ogólnoukraińskiej telewizji ISTV i STB oraz poczytny tabloid Fakty i Komentari.

Trzecim klanem jest tzw. „Socjaldemokratyczny Holding” reprezentowane przez wspomnianą już partię SDPU(o). Wśród kilkunastu wysoko postawionych urzędników największy wpływ na politykę ma wymieniony Serhij Medwedczuk – nr 49 na liście „Wprost”, szef Administracji Prezydenta, praktycznie druga osoba w państwie. Swoje wpływy klan opiera na hutniczym koncernie Metallurhija oraz w sektorze naftowym i energetycznym. SDPU(o) kontroluje opiniotwórcze dzienniki: Kijewskije Wiedomosti i Den’ oraz cieszące się dużą oglądalnością kanały 1+1 i Inter.

Z powyższej charakterystyki widać, że klany skupiają się prawie wyłącznie we wschodniej, bogatej w surowce mineralne, części kraju. W zachodniej części, pod tym względem znacznie uboższej oraz mniej zurbanizowanej, nie wykształciły się tak potężne GPF, co w ramach oligarchicznego systemu władzy, przekłada się na mniejsze wpływy w Kijowie. Nie oznacza to jedna, że elity z zachodu mają mniejsze poparcie w społeczeństwie, Wręcz odwrotnie. Bazująca głównie (choć nie tylko) na zachodnioukraińskim elektoracie opozycyjna partia Juszczenki, po wyborach parlamentarnych w 2002 roku, tworzy największą frakcję w Radzie Najwyższej, a jej lider przewodzi w rankingach kandydatów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.

Celowo, a w pewnym sensie prowokacyjnie, posłużyłem się wyżej opisanym, stereotypowym podziałem na dwie Ukrainy – proeuropejski zachód i promoskiewski wschód. Daleki jestem jednak od tworzenia lub powielania jaskrawej opozycji pomiędzy Galicją (ze znakiem plus) i Donbasu (ze znakiem minus), choć jest to podział bardzo rozpowszechniony, zarówno na Ukrainie, jak i za granicą. Ukraińców więcej jednak łączy niż dzieli, nawet jeśli jest to totalitarne dziedzictwo ZSRR. Postradziecki styl życia, korupcja, amnezja i wspólne sowieckie doświadczenie scalają dużo silniej niż istotny, ale nie przechylający szali w jakąkolwiek ze stron, bagaż dawniejszej historii. Podział na symboliczną Galicję i Donieck ma większą rację bytu gdy operujemy na poziomie stereotypów oraz gdy mówimy o tożsamości kulturowej współczesnych Ukraińców, natomiast na poziomie tożsamości państwowej i narodu politycznego, podział ten, jak twierdzi prof. Hrycak, nie jest już aż tak wyraźny, ponieważ stopień wszelkiej społecznej mobilizacji w w/w regionach jest porównywalny. Wracając do tematu kultury, należy przyznać, że nowoczesna ukraińska literatura kwitnie właśnie na zachodzie kraju, ponieważ wschód i centrum są w większym stopniu mentalnie zsowietyzowane i językowo zrusyfikowane. Stoi ona na zdecydowanie wyższym poziomie nie dlatego, że jest tworzona w języku narodowym, a dlatego, że czerpie m.in. z przebogatego dziedzictwa historyczno – kulturalnego CK Monarchii i Europy Środkowo-Wschodniej, a w procesie swojego rozwoju podąża za tym co dzieje się we współczesnej kulturze państw Zachodu.

Jak już powiedzieliśmy, wewnętrzna polityka „elit” skierowana jest nie na rozwój, a na zachowanie władzy. Niektórzy politolodzy specjalizujący się w krajach b. ZSRR nazywają taki rodzaj sprawowania rządów „momentokracją” – czyli doraźnymi, uwarunkowanymi aktualną sytuacją a nie dalekosiężną strategią działaniami, mającymi na celu gromadzenie dóbr i zachowanie pozycji dominującej, gdzie, jak twierdzi Riabczuk, stagnacja nazywa się stabilnością, a brak zasad i pryncypiów – pragmatyzmem. „Momentokracja” mutuje się też w polityce zagranicznej, a nazywa się ona w tym przypadku polityką wielowektorowości. W praktyce oznacza to kokietowanie zarówno Brukseli i Waszyngtonu jak i Moskwy, czego ostatnim przykładem może być wysłanie ukraińskich wojsk do strefy stabilizacyjnej w Iraku. Mimo, że około 80% Ukraińców tego kroku nie popiera, Kuczma był w pewnym sensie zmuszony go uczynić, aby „udobruchać” Amerykanów po skandalu z Kolczugami i zagłuszyć taśmy majora Melnyczenki, z których wynika, ze prezydent maczał palce w zabójstwie Heorhija Gongadzego. Kuczma chciał również wyjść z międzynarodowego impasu, który miał miejsce przed szczytem NATO w Pradze, na który pojechał wiedząc, że będzie tam izolowany. Tak też się stało, organizatorzy szczytu specjalnie zmienili język wedle którego przydzielano miejsca przy stole obrad z angielskiego na francuski, aby Kuczma nie siedział tuż obok Georga Buscha (głowy państw były rozsadzone zgodnie z porządkiem alfabetycznym, czyli przedstawiciel Ukraine zasiadałby obok przedstawiciela United States of America) co mogłoby być propagandowo rozdmuchane również na Ukrainie i przedstawione jako sukces dyplomatyczny prezydenta. Świetnym posunięciem, jakim niewątpliwie było czynne poparcie USA w Iraku, zostało natychmiast zamazane podpisaniem we wrześniu b.r. porozumieniem z Kazachstanem, Białorusią i Rosją o utworzeniu Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (Jedynyj Ekonomicznyj Prostir – JeEP). Inicjatywa ta, w oficjalnej retoryce Kijowa - wyśmienity sposób na pobudzenie ukraińskiej gospodarki, tak naprawdę jest niezgodna z Konstytucją. Natomiast nie tylko z ekonomicznego, a przede wszystkim z politycznego punktu widzenia jest ona szkodliwa oraz niebezpieczna dla suwerenności Ukrainy. JeEP to pogrobowiec ZSRR i również w tym przypadku wszystkie karty będą rozdawane w Moskwie. Kuczma zdaje sobie z tego sprawę i wydaje się, że porozumienie podpisał dlatego, by zrobić ukłon w stronę „północnego brata”, lecz jednocześnie sam doskonale wie, że aby zaczęło ono realnie działać musi je ratyfikować Rada Najwyższa, a jest to bardzo problematyczne. Widać więc, że w praktyce owa „wielowektorowość” oznacza brak wektora, a służy ona jedynie utrzymaniu status quo. Inny przypadek rozgrywania karty europejskiej przeciw rosyjskiej był widoczny w czasie niedawno wynikłego konfliktu z Moskwą wokół wyspy Tuzła na morzu Azowskim. Gdy tylko Rosjanie podeszli z groblą za blisko i nie reagowali na ukraińskie protesty, Kuczma wygłosił słynne zdanie, że rosnąca rosyjska grobla popycha Ukrainę w stronę Zachodu. Zaprzestanie jej budowy nie było bynajmniej spowodowane tym swoistym szantażem, lecz to nie rzekomy koniec tego konfliktu jest ważny, a jego źródło. Są nim neoimperialne nastroje w putinowskiej Rosji, które będą skierowane przede wszystkim na byłe republiki ZSRR, ponieważ są one słabe i nie skonsolidowane wewnętrznie oraz nie mają znaczącego poparcia ze strony Zachodu. Wiele nieuregulowanych po rozpadzie państwa radzieckiego spraw i nie podpisanych traktatów, jak chociażby o granicach, daje Rosji olbrzymią paletę możliwości znajdowania przysłowiowej „dziury w całym” i wywierania tak presji politycznej na te państwa, jak i, póki co symbolicznego, powiększania swojego terytorium (w podobny sposób Rosja odebrała Kazachstanowi dwie wyspy o strategicznym znaczeniu na morzu Kaspijskim).

Pomimo owej „wielowektorowości” zarówno w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej (wyrażającej się ostatnio sloganem „Do Europy razem z Rosją”) Ukraina jest, jak pisał na łamach Rzeczpospolitej Tadeusz Andrzej Olszański, państwem stabilnym i nie grozi jej ani wewnętrzny rozpad, ani instytucjonalna integracja z Rosją. Zarówno rosyjskim, jak i ukraińskim oligarchom zależy na robieniu interesów i zarabianiu pieniędzy i Ukraińcy nie wpuszczą na masową skalę rosyjskiego kapitału. Integracja Rosji z Ukrainą jest możliwa tylko do tego momentu, dopóki będzie to opłacalne dla ukraińskich przedsiębiorców.

Na koniec jeszcze jedna istotna sprawa. Zbliża się polski akces do Unii Europejskiej i jest to dla nas rozwiązanie ze wszech miar korzystne, lecz bez długofalowego i konsekwentnego planu polityki wschodniej może mieć ono zupełnie odmienne konsekwencje dla naszych wschodnich sąsiadów. Rozszerzenie UE o dziesięć państw nie spowoduje, że będzie ona silniej zintegrowana, a raczej przeciwnie – z początku będzie jeszcze bardziej podzielona. Dziesięciu nowych członków nie będzie od razu ważyć tyle samo co dotychczasowi (czego przedsmak poznaliśmy już podczas negocjacji), a i wśród tych ostatnich zaczynają wykwitać nowe, spowodowane konfliktem w Iraku, podziały – na Europę mniej „rdzenną” i bardziej „rdzenną”. Zarówno z historycznego, jak i geopolitycznego punktu widzenia oraz z powodu braku strategii UE wobec Ukrainy, Białorusi i Mołdawii, kraje te po akcesji „dziesiątki”, a potem jeszcze Rumunii i Bułgarii, będą siłą rzeczy ciążyły ku neoimperialnej Rosji. A będzie to spowodowane tym, iż uznają, i nie bez pewnej dozy słuszności, że Europa ich nie potrzebuje. Powiększający się bowiem dystans pomiędzy nową Unią, a słabymi, jak pokazałem na przykładzie Ukrainy, UBM spowoduje, że nie będą one miały większego wyboru. Walcząc o priorytety w postaci wyrównania szans, sprostania konkurencji i zdobyciu silnej pozycji w nowej Unii musimy równolegle zintensyfikować nasze kontakty polityczne, gospodarcze i kulturalne z UBM. Nie możemy zapomnieć przesłania przez wiele lat obecnego w polskiej polityce, a powtórzonego również przez Zbigniewa Brzezińskiego, że „nie ma wolnej Polski bez niepodległej Ukrainy”.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010