DARWINIZM W OPAŁACH

Pytanie o własne pochodzenie zawsze było dla rodzaju ludzkiego fascynujące. Naukową odpowiedź, wydawać by się mogło, rozstrzygająca, dał w połowie XIX w. Charles Darwin. Jej istotą był mechanizm ewolucji, czyli powolnych, stopniowych, tym nie mniej jednak, ciągłych zmian form życia. Teoria ta do dziś jest dominującą.

Wydawać by się mogło, że droga tej dominującej teorii powinna być prosta – w toku zbierania materiałów empirycznych powinna mieć coraz solidniejsze podstawy, a wraz z rozwojem narzędzi teoretycznych, jej elementy powinny być cyzelowane. Krótko mówiąc, teoria miała być coraz lepsza. Tymczasem, w tym przypadku, jest odwrotnie - im dalej, tym gorzej. Wątpliwości jest coraz więcej.

Na samym początku, wszystko zapowiadało się bardzo dobrze. Wiadomo było, że dowodów na słuszność ewolucjonizmu należy szukać w przeszłości, a dokładniej, w skamielinach, których nigdy nie brakowało. Zakute w skałach miały czekać na odkrycie i uporządkowanie, ku chwale darwinowskiej teorii. Sam Darwin do tego stopnia nie miał wątpliwości, że wygłosił dość ryzykowne twierdzenie: “Jeżeli ktoś odrzuci moje poglądy na podstawie dowodów geologicznych, to w sposób uprawniony odrzuci całą moją teorię”. No i wykrakał! Od tego czasu minęło prawie półtora wieku, w którym to czasie odkryto miliardy skamielin. Około sto milionów z nich trafiło do muzeów całego świata. Niestety, ten aż nadto obfity materiał, nie zapełnił dziur w zapisie geologicznym. Zamiast upragnionego obrazu prostoliniowej, stopniowej, ciągłej ewolucji są nagłe skoki, zygzaki, oscylacje, rzadko widać niewielką akumulację zmian.

Eksplozja kambryjska

Szczególnie zagadkowy jest okres kambryjski ery paleozoicznej, czyli czasy 500-600 milionów lat temu. Tam zieje dziura w zapisie geologicznym . Prawie wcale nie znaleziono skamielin wielokomórkowców sprzed tego okresu. I nagle, w ciągu 10 mln. lat, co jest okresem bardzo krótkim w geologii, życie na Ziemi nagle zakwitło. Pojawiły się złożone formy życia. Przede wszystkim, morskie bezkręgowce, wśród, których najliczniejsze były trylobity. Miały one wieloczłonowe czułki, czyli dość skomplikowane oczka. Nagle zjawiły się także: archeocjaty, otwornice, promienice, głowonogi, małże, ślimaki i ramienionogi.
Szczególnie ważny jest fakt, że wszystkie te żyjątka pojawiły się mimo braku śladów po swoich przodkach. Jakby “ spadły z sufitu”. A przecież dla teorii zakładającej stopniową, ciągłą ewolucję, właśnie formy przejściowe mają kluczowe znaczenie. To, że pojawia się nagle jakiś nowy gatunek, jak np. kręgowce (ryby), jest ważne, ale znacznie ważniejsze jest pokazanie z jakich wcześniejszych form gatunek ten wyewoluował. Ryby też jakby “urwały się z choinki”. Ich pojawienie poprzedzają bogate zbiory skamielin z całych dziesiątek milionów lat – i znów, bez śladu przodków. Część gatunków pojawiła się nagle i nagle zniknęła.

Łańcuch ewolucji jest porwany. Brak jest połączeń, obrazowanych skamielinami, w tych miejscach, gdzie to jest najbardziej potrzebne. I nie ma wytłumaczenia, że z tych okresów nie zachowały się skamieliny. Wręcz odwrotnie, zachowało się ich bardzo dużo.
Wygląda na to, że do wyjaśnienia tych zjawisk geologia potrzebuje odkryć jakiś mechanizm, bo z pewnością mechanizm ewolucji tu zawodzi.

Darwinowska “czarna skrzynka”

Mechanizm ewolucji zawodzi także na innym polu, które można by nazwać Lilipucim. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat dokonał się olbrzymi postęp w biochemii. Pod mikroskopem, na poziomie molekularnym wyjaśnia się wiele zjawisk nie wyjaśnialnych przy pomocy dotychczasowych perspektyw i metod .Poziom wiedzy jest tak duży, że na miejscu jest postawienie pytania, czy przypadkiem nie wiemy czegoś więcej na temat źródeł życia. A szczególnie, czy nowe odkrycia popierają bezwarunkowo teorię ewolucji. Sam Darwin jakby do tego zapraszał, stwierdzając: “jeżeli okaże się, że istnieje jakiś złożony organizm, który nie mógł być uformowany drogą wielokrotnych, niewielkich modyfikacji, moja teoria absolutnie się załamie”.

Problem ten podjął biochemik, Michael J. Behe w wydanej w 1996 r. książce pt. “Darwin’s Black Box”. Tytuł wziął się stąd, że w czasach Darwina zjawiska na poziomie komórkowym były słabo zbadane.

Cóż się okazało, gdy zeszło się z poziomu całych organizmów, czy poziomu anatomicznego, na mikropoziom? Behe stwierdza, że są systemy o “nieredukowalnej złożoności”. Składają się one z szeregu dobrze dopasowanych współdziałających ze sobą części, które współprzyczyniają się do jakiejś podstawowej funkcji. Usunięcie jakiejkolwiek części musi prowadzić do zaprzestania efektywnego funkcjonowania sytemu. Jako prosty przykład podaje Behe pułapkę na myszy składającą się z kilku prostych części. Wystarczy, że zabraknie którejś z nich, by całość była bezużyteczna. Nie da się też podać czegoś, co byłoby protoplastą tego prostego urządzenia. Jednak koronny przykład znajduje się na poziomie bakterii. Chodzi o “flagellum”, jakby miniaturowy, molekularny silniczek pracujący z prędkością 20 000 obrotów na minutę. Dzięki niemu niektóre bakterie mogą poruszać się w środowisku wodnym. Ten mikroskopijny mechanizm pływający nie mógł wykształcić się na drodze ewolucji.

Wyjaśnianie ewolucjonistyczne ma to do siebie, że wyjaśnia systemy już funkcjonujące. Można pokazywać jak one powstały poprzez stopniowe, kumulujące się zmiany. Natomiast opisywany system nie da się stworzyć poprzez małe, stopniowe zmiany jakiegoś protoplasty. Przodek musiałby nie mieć jakiejś części, a to na mocy definicji, w ogóle nie pozwalałoby na funkcjonowanie. Tu nie ma miejsca na formy pośrednie, na przekształcenia. System o “nieredukowalnej złożoności” musi zaistnieć od razu, albo nie będzie istniał wcale.

Nauka dostarcza coraz więcej przykładów systemów o “nieredukowalnej złożoności”. Dowodzi to, że pewna część przyrody nie daje się zrozumieć przy pomocy paradygmatu ewolucjonistycznego. Wszystko wskazuje na to, że jest ona owocem czyjegoś “inteligentnego projektu” (“Intelligent Design”).

William A.Dembski

Po paleontologach i biochemikach do uważnego i krytycznego przyjrzenia się ewolucjonizmowi dołączyli matematycy. Już w latach 60-ych teoretycy informacji postawili następujący problem: Do stworzenia życia potrzebna była pewna ilość informacji – czy mogła ona zgromadzić się, czy rozwinąć na zasadzie przypadku, bez czyjegoś celowego działania? Odpowiedź brzmiała – nie. Życie na Ziemi musiało być stworzone.

Matematycy sformułowali problem następująco: Czy od początku istnienia świata upłynęło wystarczająco dużo czasu, by mogły zajść wszystkie stopniowe zmiany, które w efekcie doprowadziły do powstania skomplikowanych narządów, takich jak na przykład, oko?

Czołowym reprezentantem tego nurtu krytycznego stał się człowiek – instytucja, William A. Dembski. Ma on bardzo gruntowne, rzadko spotykane wykształcenie: doktoraty z matematyki i filozofii, magisterium ze statystyki i teologii oraz stopień “bachelora” z psychologii. Wydał on całą serię książek, od przełomowej, “The Design Inference: Eliminating Chance Through Small Probabilities” w 1998 r., poprzez “Intelligent Design:The Bridge Between Science and Theology” w 1999 r., “No Free Lunch: Why Specified Complexity Cannot be Purchased without Intelligence” w 2002 r., po “The Design Revolution” wydaną w 2004 r.

Ruch (jeśli sprawę ująć szerzej), a jednocześnie nurt naukowy nazywany “Intelligent Design”, stawia sobie za cel badanie oznak inteligencji w systemach biologicznych. Stało się to konieczne, gdyż ślepe, naturalne prawa przyrody nie wystarczają do zrozumienia niektórych systemów naturalnych. Natomiast stają się zrozumiałe, gdy przyjmuje się działanie inteligentnych przyczyn.

Oczywiście, kluczowym wyzwaniem, które przed takim programem badawczym stoi, jest wypracowanie kryteriów pozwalających na odróżnienie tego, co mogło powstać na zasadzie długotrwałych, przypadkowych zdarzeń, od tego co nie mogło powstać bez udziału inteligencji. Są dyscypliny naukowe, które mogą być w tym przedsięwzięciu pomocne, gdyż wypracowały przydatne metody: kryptografia, daktyloskopia, archeologia, czy poszukiwanie pozaziemskiej inteligencji (SETI). Ta ostatnia musi odróżnić przypadkowe sygnały docierające do nas z kosmosu od zestawów sygnałów wskazujących na udział inteligencji w ich wytworzeniu. Postęp w programie “Inteligentnego Projektu” zależy od rozwoju teorii prawdopodobieństwa i informatyki.

Dembski wyróżnił odpowiednie kilkuczynnikowe kryterium, które nazwał “określoną złożonością” (“specified complexity”). Behego “nieredukowalna złożoność” stanowi szczególny przypadek “określonej złożoności”. Mając takie kryterium możemy przystąpić do poszukiwania struktur, obiektów i zdarzeń stworzonych inteligentnymi przyczynami.

“Określona złożoność” ma pięć składników. Nie miejsce tu na ich szczegółowe analizowanie. Poprzestanę na dwóch: pierwszym i ostatnim. Pierwszy, określany jako “probabilistyczna wersja złożoności” może być zobrazowany na przykładzie kombinacji zamka cyfrowego w “sejfie”. W porównaniu ze skomplikowaniem organizmów żywych mówimy tu o śmiesznie małych liczbach i bardzo wysokim prawdopodobieństwie. W zamku przy możliwościach cyfrowych od 00 do 99 i 5 możliwych obrotach, jest tylko 10 miliardów kombinacji. Gdyby szansa powstania życia, czy ukształtowania się na przykład oka poprzez procesy oparte na przypadku, była tak wysoka, jak szansa otwarcia takiego zamka przez przypadek, to trzeba byłoby uznać ewolucjonizm w podskokach.

Inny składnik kryterium nazywany “granicą uniwersalnego prawdopodobieństwa” (“universal probability bound”) pokazuje w pełni o jakiej skali problemu mówimy. Otóż, dopóki mówiło się ogólnikowo o masowych, występujących w okresie miliardów lat zdarzeniach, wypadało aprobująco pokiwać głową. Bo, na przykład, jak pamiętam z zajęć ze statystyki, twierdzono, że gdyby tak posadzić z miliard małp wyposażonych w maszyny do pisania i stukałyby one przez setki milionów lat, to którejś udałoby się kiedyś przez przypadek wystukać Dzieła Wszystkie Szekspira. Problem pojawił się gdy zaczęto wyliczać granice prawdopodobieństwa nazywane “zasobami probabilistycznymi”. A co będzie, jeżeli okaże się, że liczba wszystkich zdarzeń, jakie zaszły od początku istnienia świata jest za mała, by osiągnąć prawdopodobieństwo równe 1 w tej niezwykłej , obejmującej dzieje świata loterii.

Wszystko da się wyliczyć. Jeżeli, na przykład mielibyśmy do czynienia z grą, pochodną “6/49”, jakąś taką “1/49”, to prawdopodobieństwo wygranej mielibyśmy równe jeden, czyli mielibyśmy pewność, że wygramy, już przy obstawieniu wszystkich 49 numerów, czyli licząc po 2 dolary za los, nieuchronna wygrana kosztowałaby nas jedyne 98 dolarów. Przy drobnej zmianie: z 1 na 6, prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu w losowaniu spada brutalnie w dół. Sumy, która zapewniłaby wygraną, w życiu nie widziałem na oczy. A to jest doprawdy tak zwane małe piwo w porównaniu z prawdopodobieństwami, które w grę wchodzą, gdy mówimy o powstaniu życia, czy przechodzeniu z jednych form organizmów żywych w inne.

“Granicę uniwersalnego prawdopodobieństwa” da się wyliczyć. Trzeba wziąć pod uwagę ilość cząstek elementarnych (to tylko 10 do 80 potęgi). Także granicę szybkości przechodzenia jednego stanu materii w inny (nie mogą zajść szybciej niż 10 do 45 potęgi na sekundę). No i na koniec , uwzględniamy wiek świata. W efekcie otrzymujemy 10 do 150 potęgi, co jest maksymalną liczbą wydarzeń, jakie od początku istnienia świata mogły zajść. I ta liczba jest właśnie “granicą uniwersalnego prawdopodobieństwa” .Jeżeli mamy do czynienia z wydarzeniem, którego prawdopodobieństwo jest mniejsze niż 1 na 10 do 150 potęgi, to pozostaje ono nieprawdopodobne na drodze losowej; nie może być dziełem przypadku. Jeżeli coś nie mogło powstać na drodze naturalnych procesów, czy w efekcie działania materialnych mechanizmów, to musiał zadziałać jakiś podmiot posiadający inteligencję.

Nie ulega wątpliwości, że ewolucjonizm nie spełnił szumnych obietnic. Nie jest w stanie wyjaśnić wielu zjawisk, które powinien. Z drugiej strony, ruch “Inteligentnego Projektu”, jak słusznie zauważa ekspert, Nina N. Liu z Pekinu (Chiny), koncentruje sie na krytyce paradygmatu ewolucjonistycznego i sam nie stworzył ram teoretycznych o dużych walorach eksplanacyjnych. Stąd, za wcześnie jest twierdzić, że stanowi on zagrożenie dla dominującego we współczesnej nauce paradygmatu .

Można argumentować , że mimo dość długiego filozoficznego rodowodu teleologicznego (św. Tomasz z Akwinu, Paley) sam ruch, w swej nowoczesnej formie, ledwie powstał i liczy sobie dopiero parę lat. Jakkolwiek trzeba przyznać, że potężnieje, potężnieje w oczach.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010