O DUCHU CYWILIZACJI

Cywilizacja chrześcijańska dziedziczy po judaizmie idee linearnego czasu oraz indywidualnego zbawienia, a po hellenizmie hardy racjonalizm i nieposkromionego prometejskiego ducha. Większość świata chrześcijańskiego uległa przeobrażeniu przez ideologię Oświecenia z jej kultem pionierstwa, postępu, misyjną nauką i uświęceniem techniki. W ostatnim stuleciu cywilizację chrześcijaństwa, zwłaszcza w jej niegdyś wiodących krajach, ogarnia duch zwątpienia i dekadencji. Chrześcijanie wciąż panują nad większością świata, ale coraz mniej wiedzą, co z tą władzą zrobić.

Europejskie rewolucje duchowe, Odrodzenie i Oświecenie, okazały się w ostatnich stuleciach ważnym czynnikiem formującym wszystkie cywilizacje. Najpierw zmieniły charakter cywilizacji europejskiej, a potem ukształtowały model kolonialnej dominacji chrześcijańskiej Europy nad praktycznie całym światem. Mimo częściowego wycofania się chrześcijan z dawnych kolonii, ich panowanie wycisnęło głębokie i po dziś dzień trwałe piętno na innych cywilizacjach.

Upokorzony i pełen resentymentu islam, bezsilnie patrzący, jak pompy niewiernych wysysają bogactwo jego ziemi, jeszcze długo będzie wrogo nastawiony do chrześcijan. Formalnie demokratyczne, ale wciąż kastowe Indie, po stuleciach wzniecanych przez europejskich kolonizatorów konfliktów społecznych i religijnych, są dzisiaj krajem o silnie zaburzonej równowadze wewnętrznej. Okupowane przez chrześcijan, okrojone z różnych terytoriów przez Chiny oraz islam, Indie są niezdolne ufać komukolwiek czy z kimkolwiek się zaprzyjaźnić. Chiny, kiedyś gwałtem otworzone na świat – podobnie jak wcześniej Japonia, dziś zapamiętale się modernizują, coraz mniej skrywając poczucie urazy. W przypadku Japonii, po dziesięcioleciach zawziętej modernizacji, eksplodował dziki i niepohamowany ekspansjonizm, skierowany prawie we wszystkich kierunkach. Czy podobnie może być z Chinami? Podobnie to nie, Chiny są dziesięć razy większe.

Cywilizacja islamu kiedyś jak płomień ogarnęła pustynie i stepy od Atlantyku aż po Wielki Chiński Mur. Miała swój okres wielkości, potem załamania. Dziś jest podzielona i słaba, ale pełna religijnego żaru i napędzana resentymentem historycznej krzywdy. Islam jest atrakcyjny dla ubogich, powszechnie ekspansywny wśród jałowych ziem i ekspansywny klasowo wśród odtrąconych grup w krajach rozwiniętych. Dziś wydaje się, że cywilizacja islamu jest umiejętnie dzielona i osłabiana przez inne cywilizacje, tak że szanse ekspansji może zyskać bardziej w wyniku cudzych błędów niż własnej przemyślności.

Islam jest dzisiaj w sytuacji nieco podobnej do tej, w jakiej było młode chrześcijaństwo w imperium rzymskim. Staje się religią proletariatu. Siła duchowa starej cywilizacji europejskiej zdaje się słabnąć, funkcjonalność jej urządzeń społecznych staje się wątpliwa, coraz większe grupy społeczne wyrzucane są poza nawias społeczeństwa i wkrótce jedyną pocieszającą dla nich perspektywę może mieć właśnie islam. Dzisiaj kultura europejska jest jeszcze w stanie powstrzymywać wpływy islamu, kiedy jednak całe bogactwo chrześcijaństwa zawłaszczone zostanie przez kilkuprocentową mniejszość, może się zdarzyć, że tylko ona nie będzie już muzułmańska, a wtedy, by utrzymać swój stan posiadania, pewnie i sama będzie musiała się nawrócić.

Chiny to chyba jedyne wielkie imperium, które w historii zwykło odwracać się od świata. Chiny są dla Chińczyków centrum Kosmosu, po reszcie którego niczego dobrego się nie spodziewają. Rzadko wyruszają, aby gromić dzikie ludy, wolą się raczej od nich odgradzać wysokimi murami, palić statki i zakazywać kupcom zamorskich podróży. Dotychczasowe ekspansje Chin w zasadzie zawsze były taką czy inną formą jednoczenia ludów pokrewnej kultury lub rasy, z chińskiego punktu widzenia nie w pełni barbarzyńskich czy chociaż łatwiejszych do cywilizowania. Trudno określić, na ile ducha Chin mogły zmienić ostatnie stulecia, w których Chiny doświadczyły najpierw wpływów „białych diabłów”, potem Japończyków, wcześniej zresztą podobnie upokorzonych i zniechęconych do izolacji przez chrześcijańskie floty.

Indie to geograficzny i duchowy kontynent, przycumowany do Azji, ale odrębny i o silnie zaznaczonej tożsamości. Nawet kiedy nad Indiami panowali Mogołowie czy Anglicy, to ich władza przecież dotykała zaledwie powierzchni zjawisk, ograniczając się do mało istotnego obszaru materialnego, społecznego czy gospodarczego i nie sięgając miejsc, w których zwykł drzemać duch Indii. W ostatnich stuleciach Indie doświadczyły nie tylko obcego panowania, ale również zostały wmanewrowane w silne konflikty religijne z islamem. Duch Indii jak zawsze obserwuje życie społeczne i polityczne z metafizycznych wyżyn, ale lud Indii w sporej liczbie zasilił szeregi sług Allacha. Czy to coś zmienia? W perspektywie tysiącleci nie, w perspektywie stuleci raczej nie, ale w perspektywie dziesięcioleci – raczej tak. Dzisiaj Indie są niczym mnich, którego wyrwały z medytacji głośne modły sąsiada. Jak zareagują? Pewnie zaczną od rozwiązań pokojowych, ale czy na nich się skończy?

Wypalona duchowo cywilizacja może dysponować wielkim potencjałem gospodarczym, zbrojnym albo kulturalnym, ale kiedy traci własną wizję świata i poczucie misji, jakoś nie ma do czego tych swoich potencjałów użyć, a jej kultura przestaje być atrakcyjna i dla pogan, i nawet dla wiernych. Przykładem takiej cywilizacji (subcywilizacji) jest dziś Rosja – centrum niedawnego eksperymentu cywilizacyjnego: komunizmu. Jej poniżenie jest wstrząsające, kiedy co i rusz pozwala sobie odbierać kolejne posiadłości, mimo że teoretycznie dysponuje globalnym potencjałem kosmicznym i nuklearnym, z nawiązką wystarczającym do zniechęcenia każdego rabusia. Niektórzy uważają jednak tę zapaść Rosji za pozorną lub przejściową.

Misja komunizmu została skompromitowana w wojnie gospodarczej i propagandowej z cywilizacją zachodniego chrześcijaństwa. Oczywiście, nie musi to znaczyć, że sztandary zwycięzców zawierały silniejsze zaklęcia czy prawdziwsze hasła. Nie dlatego też sztandary te łopoczą dziś dumnie, że były piękniejsze, ale dlatego, że nieśli je ci, którym z różnych przyczyn udało się wygrać. Zwycięski system liberalnej demokracji też jednak gnębią różne plagi, a poważniejszy kryzys może wkrótce odebrać magiczną siłę jego receptom na świat. Po pierwsze, telewizyjna demokracja, liberalna nieodpowiedzialność i powszechna wiara we wszechmocną opatrzność rynku – dość szybko wynoszą do władzy skorumpowane męty, niszczące dobro wspólne najpierw z ciemnoty, potem z chciwości, bo zrazu nie wierzą w jego istnienie, a gdy je sobie uświadomią, to zwykle po to, by dobro wspólne sprywatyzować, czyli mówiąc po ludzku rozdzielić między łapówkobiorców i łapówkodawców. Ten model prowadzi nieuchronnie do ubożenia całych społeczeństw, nie powstrzymają go mantry statystyków, sławiące wzrost PKB. Kryzys świata zachodniego to dziś nie prognoza, lecz diagnoza. On już się rozwija.

W dalekiej perspektywie, jeśli na świecie miałaby zapanować jedna kultura, to pewnie ta niosąca dla większości najlepszy komunikat i powabny plan. Może kiedyś mógłby to być bierny i pełen dojrzałego zrezygnowania model hinduski, dziś jednak ludzkość jest na to chyba zbyt młoda. Dalekowschodnie idee równowagi i kolektywizmu, choć merytorycznie najbardziej przystające do fazy ekologicznego nasycenia, są z kolei wyrażone w logice i metafizyce specyficznej tylko dla cywilizacji Dalekiego Wschodu, a przez to niezwykle trudne do bezpośredniego rozpowszechnienia.

Panująca dziś w krajach chrześcijańskich oświeceniowa filozofia postępu, gloryfikująca egoizm oraz indywidualizm, chyba nie ma w dłuższej perspektywie szans, by stać się filozofią całej ludzkości, gdyż jest modelem fazy pionierskiej i konkwistadorskiej, nieprzystającym do fazy ekologicznego nasycenia, w jaką wchodzi ludzkość. Niepohamowane zawłaszczanie przez współczesne elity wszystkich bogactw świata mogłoby zapowiadać gniew mas, i w konsekwencji być może sukces islamu, ale to na razie czysto teoretyczna perspektywa.

Chiny i Indie stały się progresywistyczne. To coś nowego. Powoli odzyskują tradycyjną pozycję, która w ostatnich stuleciach była dramatycznie zaniżona. Islam pozostaje od kilku stuleci w głębokiej zapaści kulturowej. Chrześcijaństwo ma za sobą parę stuleci ekspansji, która zaczęła się cofać w 20. wieku. Wciąż jednak pozostaje głównym globalnym wrogiem jednoczącym wszystkie pozostałe cywilizacje.

Chiny przyjmą wszystko i pozostaną Chinami. Mogą być naraz rynkowe i komunistyczne, mogą być konfucjańsko kolektywistyczne i buddyjsko indywidualistyczne, ich kultura umie łączyć przeciwieństwa w niespodziewane syntezy. Indie są starsze od wszystkich, wszystko już widziały i przeszły wszystkie możliwe choroby cywilizacji. Są wyjątkowo odporne na indoktrynację, za to elementy ich kultury łatwo szerzą się wśród innych. Mają poza tym dziś niezwykle młodą i szybko rosnącą populację.

Indie zniosą wszystko, Chiny wszystko wchłoną, islam wszystkiego pożąda, chrześcijaństwo wszystko ma. Dominacja kulturowa chrześcijaństwa jest wciąż wielka. Wszędzie, poza może Indiami i Persją, dominuje kino, muzyka i moda rodem z Europy i USA. Przewaga technologiczna i militarna są również przemożne, podobnie dominacja gospodarcza. Celem chrześcijaństwa powinno być utrzymanie panowania finansowego i kulturowego nad światem. Zasoby, złoża, grunty można pooddawać potrzebującym, zwłaszcza że dar ten prędzej ich skłóci niż wzbogaci.

Oczywiście, kultura najlepiej podąża za armiami, a z kolei jeśli za pieniądzem nie stoi policja i wojsko, to też szybko traci on wartość; wciąż będzie potrzebna siła militarna, ale już jako pomocnicze narzędzie dominacji, służące raczej do „ostrzenia” niż wyręczania narzędzi zasadniczych: pieniądza i propagandy. Mniej przy tym należy kłaść nacisk na misjonarstwo, a więcej na bajki. Przed rozdawnictwem dobrze wydanych książek niosących obcą kulturę trudno się obronić, ale jest to możliwe, w przypadku zaś programów komputerowych czy filmów jest to praktycznie nieosiągalne, tym bardziej że nie trzeba ich nawet rozpowszechniać, bo potencjalne obiekty indoktrynacji chętnie je same kopiują. Najlepszymi misjonarzami są dziś twórcy opowieści. Gry, filmy, bajki czy piosenki to współczesne konie trojańskie cywilizacji.

Wszystkie systemy pisma wielkich cywilizacji, z wyjątkiem chińskiego, wywodzą się z alfabetu fenickiego, z którego bezpośrednio wyewoluował alfabet grecki, a z niego łaciński – oba pisma chrześcijaństwa. Z pisma fenickiego powstał alfabet aramejski, który później ukształtował pisma hinduskie (brahmi) i arabskie. Być może ze względu na to pokrewieństwo, indoperskim ludom, nawróconym na islam, tak łatwo było „przepisać” swe języki na alfabet arabski, który dziś panuje od Maghrebu prawie po Mongolię.

Pismo chińskie to odrębny język pisany, służący do zapisu wielu języków mówionych. System chiński utrzymuje się również w Japonii i Korei. Mongolia ma własne podobnego rodzaju pismo, a Wietnamowi jezuici narzucili kiedyś alfabet łaciński. Niefonetyczne, nielinearne, piktograficzne pismo rasy żółtej tworzy i wyraża inną duchowość oraz inną psychologię niż te, które kształtuje alfabet. W pismach alfabetycznych dualizm języka pisanego i mówionego zaznacza się słabo, a nawet wcale, bo język pisany to w gruncie rzeczy zapis dźwięków języka mówionego. Zupełnie inaczej jest z pismem chińskim, notującym znaczenia zamiast brzmień, symbolicznym i uniwersalnym, dlatego stanowi ono ważny nośnik tożsamości i odrębności cywilizacyjnej. Kto boi się Chin i chce je osłabić, ten powinien wspierać starania wszelkich modernizatorów dążących do wprowadzenia w Chinach alfabetu – obojętne jakiego. Odejście od tradycyjnego pisma mogłoby bardzo podkopać kulturową odrębność cywilizacji Dalekiego Wschodu.

(Powyższy artykuł jest fragmentem książki „Planeta obiecana”, która ukazała się we wrześniu 2005 r. nakładem wydawnictwa Akces).

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010