BEZPŁATNOŚĆ = BEZMYŚLNOŚĆ

Jednym z olbrzymich garbów pozostawionych nam przez komunistyczny system jest syndrom homo – sovieticusa. Jest on groźny, bo zaczyna odżywać w kolejnych pokoleniach. Widać nawet, że ludzie żyjący niegdyś w głębokim komunizmie przekazują go genetycznie potomkom. Prześledzimy jeden z przejawów tego syndromu, a mianowicie przekonanie o bezpłatnych działaniach każdego socjalistycznego państwa. Objaw tej choroby pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy zetkniemy się z państwowym szkolnictwem i służbą zdrowia. Kiedy próbujemy zakwestionować ich bezpłatność, możemy zyskać opinię liberała niewiele różniącą się od głupka, czy idioty.

System komunistyczny, a w różnych formach układy realizujące formuły socjalistyczne, poprzez środki masowego przekazu upowszechniając hasła o bezpłatności świadczeń, jakie państwo oferuje obywatelom. Jest to wierutna bzdura, gdyż każde państwo najpierw ściąga podatki, a dopiero potem w oparciu o posiadane środki coś może oferować. Obywatel idący na operację do szpitala lub wysyłający do szkoły swoje dzieci przez lata opłacania podatków już ten swój i dzieci pobyt przeważnie dawno zapłacił. Gdyby tego nie uczynił, państwo byłoby dawno bankrutem! A system polega tu dodatkowo i na tym, że po udanej operacji i po skończeniu przez dzieci nauki w szkole obywatel aż do emerytury będzie nadal na służbę zdrowia i oświatę płacił! Płacą na nią także osoby bezdzietne i te, które nigdy nie chorują.

Wiemy dobrze, że w sytuacji zagrożenia zdrowia obok wpłat uczynionych poprzez państwo jesteśmy gotowi za wysokojakościowe usługi zapłacić dodatkowo i lekarzowi i nauczycielowi (temu pierwszemu w kopercie, drugiemu bez ukrywania i wstydu bezpośrednio do ręki za korepetycje). Płacimy więc zarówno poprzez system podatkowy, jak i bezpośrednio, mówienie więc o bezpłatności oświaty i służby zdrowia jest formą schorzenia psychicznego, o której wspomnieliśmy na wstępie.

Skąd jednak się bierze taka silna propagandowa presja w systemie socjalistycznym na twierdzenia o bezpłatności świadczeń państwa? Nie jest ona przypadkowa. Gdyby obniżyć podatki i pozostawić obywateli w sytuacji opłacania świadczeń zdrowotnych i oświatowych, to bardzo poważnie zmieniłaby się obecna sytuacja. Obywatel płacąc za usługi mógłby sprawdzać ich jakość. Gdy coś jest bezpłatne, wtedy nie jest do tego skłonny. I na tym polega sedno problemu. Mógłby przecież zażądać, aby jego dzieci były uczone historii z podręcznika, który uzna za wartościowy, a nie z tego, jaki narzuci szkole i nauczycielom ministerialny urzędnik (ten mechanizm był jednym z fundamentów istnienia systemu komunistycznego!). Podobnie w służbie zdrowia płacąc za leczenie, nie musiałby dawać już dodatkowych łapówek.

Kolejnym istotnym problemem jest wysokość opłacania podatków – stawek za leczenie i oświatę. Myślenie socjalistyczne i homo sovieticusów przyjmuje w takim wypadku jednakową stawkę dla wszystkich, łatwiej wtedy zakamuflować obywatelom bezpłatność świadczeń państwa. Gdyby jednak stawki zróżnicować, to widać byłoby od razu, że o bezpłatności mowy nie ma. Jak jednak je różnicować? Może pobierać większy procent od tych, którzy opłacają większe podatki? Z całą jednak pewnością warto by podnieść stawki za opłaty na rzecz służby zdrowia tym, którzy przez lata utrzymują nadwagę, czy popadli trwale w nałogi. Klasyczny liberał zapyta: A dlaczego ludzie dbający o swoje zdrowie mają opłacać choroby tych, którzy o swoje zdrowie nie dbają? To tylko kilka pytań, a zarazem problemów do dyskusji.

Uwaga redakcji: osobom popierającym tzw. bezpłatne lecznictwo chodzi o to, że uważają, iż w wypadku ciężkiej lub przewlekłej choroby nie stać by je było na zapłacenie kosztów leczenia z własnych pensji czyli, że tylko opłaty wnoszone przez innych pozwalają na ich leczenie. Odpowiedzią liberała jest prywatne ubezpieczenie, ale osób chorych nikt nie będzie chciał ubezpieczać, a nie wszyscy zaczynają chorować dopiero po 20 czy 30 latach wysokopłatnej pracy kiedy mogli uiszczać składki o odpowiedniej wysokości. Ponadto prywatne ubezpieczenie, np. w USA, pokrywa wydatki do pewnej granicy, która w wypadku chorób przewlekłych jest zbyt niska. Przykładowo, nauczyciel akademicki zarabiający 1200 zł nie będzie w stanie ubezpieczyć się tak by pokryć koszty dializ wynoszące około 5 tys. zł miesięcznie przez kilka lat zanim nie uda mu się szczęśliwie zejść. Bywa że dializowani żyją nawet 15 lat, a to oznaczałoby wydatek 900 tys. złoty, jeśli doliczymy koszty hospitalizacji, która będzie w takim okresie wielokrotnie konieczna z różnych powodów, bez problemu przekroczymy 1 mln zł. W tym samym czasie nasz wykładowca nawet jeśli otrzyma podwyżkę do wysokości 1500 zł, zarobi w sumie 234 tys. zł. Nawet jeśli zwiększymy pensję o kwotę płaconą na służbę zdrowia o tak nie osiągniemy potrzebnej sumy, nawet przy założeniu, że chory będzie żywił się powietrzem i spał pod mostem. Nikt też nie ubezpieczy go wystarczająco wysoko by ubezpieczenie pokryło wydatki. J. D.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010