JAK FAŁSZOWAĆ WYBORY

Gdy władza komunistyczna nie ma wystarczająco rozbudowanych instrumentów socjotechniki lub społeczeństwo powoli staje się obojętne na nią, konieczne stają się fałszerstwa wyborcze. Te prymitywne metody stosowane są  w krajach zacofanych i biednych. Przytoczymy przykład Bułgarii i Rumunii. W obu wypadkach chodzi przede wszystkim o słynne wybory z roku 1990, które nazwano wolnymi. Komuniści mieli wówczas zwyciężyć i narzucić opozycji rolę posłusznego sojusznika, biorącego na siebie odpowiedzialność za koszty reform. Przetestowane wówczas metody stosowano też później, choć na mniejszą skalę, gdyż wzrosło znaczenie socjotechniki.

Nauka jak fałszować wybory będzie szczególnie potrzebna w przyszłym roku. Dlatego podajemy przykłady krajów pod tym względem przodujących, które CKW powinna wziąć za przykład.

W Bułgarii w czerwcu 1990 roku zagłosowały duchy. Okazało się, że wprawdzie w wyborach uczestniczyło 90,6 proc. uprawnionych czyli 6.333.334, ale kart wyborczych odnaleziono 6.976.620, czyli 643.286 więcej niż głosujących. Po prostu w Centralnej Komisji Wyborczej bezczelnie dosypano głosów. W takich wypadkach ważne jest by sąd potwierdził brak fałszerstw. I tak też się stało. Również obserwatorzy zagraniczni niczego nie zauważyli, gdyż nie należało robić kłopotów ludziom Gorbaczowa (dziś Miedwiediewa). Dodatkowym plusem tego rozwiązania jest możliwość powoływania się na niezawisłość sądów i skazanie oszołoma za szkalowanie ich.

Sprawę badali matematyk Michaił Konstantinow i prawnik Nikołaj Wyłczew, ale kto by się przejmował oszołomami. Konstantinow został później profesorem i wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wyborczej. Jest obecnie znanym specjalistą od metod fałszowania wyborów na rozmaitych zielonych wyspach demokracji, wolności i dobrobytu.

W okręgach gdzie zwyciężali nieodpowiedni kandydaci, dodawano głosów, do komputerów nie wprowadzono danych ze wszystkich protokołów, ale wielokrotnie wprowadzano dane z tego samego korzystnego protokołu i z fałszywych protokołów. Dane z okręgów gdzie komuniści przegrywali były rozparcelowywane do okręgów gdzie wygrywali. Głosy na małe partie liczono jako oddane na komunistów. Zastosowany wówczas system mieszany umożliwiał fałszerstwo polegające na przerzucaniu głosów z okręgów proporcjonalnych na większościowe i na odwrót w zależności od tego, który kandydat powinien wygrać. Oczywiście protokoły utajniono.

W 1990 roku Konstantinow stworzył model matematyczny głosowania (program dostępny jest w Internecie ale wymaga starych komputerów). Wynikało z niego, że około 100 mandatów na 400 zostało uzyskanych z pomocą fałszerstw. Myliby się ktoś sądząc, iż te 100 mandatów znalazło się wśród 211 uzyskanych przez komunistów. Z badań wynikało, że tylko 40 przypadło komunistom, a 60 pozostałym ugrupowaniom. Jeśli wziąć pod uwagę, iż spośród 144 posłów opozycji prawie 50 zdobyli oficerowie i tajni współpracownicy komunistycznej bezpieki, a ponad połowa z 23 mandatów mniejszości tureckiej również  przypadła oficerom i agenturze, to jesteśmy w domu. Oczywiście wśród posłów komunistycznych pracownicy bezpieki i agentura byli również obficie reprezentowani.

Gdyby wyborów nie sfałszowano komuniści uzyskaliby niecałe 170 mandatów, a opozycja ponad 180. Trudno natomiast oszacować ilu agentów mniej znalazłoby się w parlamencie.

Gdy później opozycja w parlamencie próbowała wyjaśnić sprawę, Buro, gdzie jej przedstawicielem był agent bezpieki, tak długo odwlekało ujawnienie dokumentów aż z zupełnie innych powodów doszło do nowych wyborów. 

Prof. Konstantinow przytacza klasyczne przykłady stosowane do dziś. Dostawianie krzyżyków by głos unieważnić oznacza w Bułgarii, iż komisja się dogadała: 100 głosów dla waszych, 200 dla naszych. Inaczej bowiem niż w Polsce ustawa stwierdza, iż głosy liczy TYLKO jeden członek komisji, a reszta go obserwuje i nikt nie może mieć przy sobie czegokolwiek do pisania. Oczywiście rozwiązanie to jest niedopatrzeniem i dlatego w Bułgarii częściej stosowane są inne metody.

Często we wsiach, gdzie mieszka np. 10 wyborców, gdyż inni dawno wyjechali, głosuje 150 osób. Wystarczy nie wykreślić ze spisów wyborców zmarłych i emigrantów, których  Bułgarii jest ok. 1 mln.

Konstantinow przytacza przykład, kiedy cała rodzina twierdziła, iż oddała głos na partię, która w ich komisji nie otrzymała żadnego głosu. Po prostu zostały one policzone jako oddane na właściwą partię lub kandydata. 

W 2005 roku, kiedy znów wygrali komuniści, doszło do cudownego rozmnożenia wyborców. Centralna Komisja Wyborcza podała, iż głosowało 3.747.793 osób, podczas gdy odnaleziono podpisy tylko 3.633.297 wyborców. Skąd się zatem wzięło 114 496 głosujących? Oj dużo trzeba się jeszcze nauczyć nad Wisłą od przodujących krajów.

W maju 1990 roku odbyły się wolne wybory w Rumunii. Uprawnionych do głosowania było 15,9 mln, natomiast zagłosowało 16,8 mln. Na pomoc komunistom przybyły podobnie jak w Bułgarii duchy. Rzecz jasna wybory zostały uznane przez instytucje zachodnie za wyjątkowo uczciwe i wolne. Nie można przecież było negować zwycięstwa partii rosyjskiej. Gorbaczow byłby niezadowolony.

Do najczęstszych oszustw wyborczych należała wymiana w czasie transportu, z punktów wyborczych do komisji okręgowych, worków z głosami oddanymi na worki z kartkami wcześniej wypełnionymi oraz głosowanie osób niezapisanych na listę wyborczą w danej komisji obwodowej. Dzięki temu jeden właściwy wyborca mógł głosować kilka razy.

Dyktatura jest od fasadowej demokracji o wiele uczciwsza, gdyż zakłamanie nie jest tam tak powszechne. Wyborów w ogóle nie ma lub dyktator oświadcza, iż wyznaczył deputowanych. W teatrze dla ludu jest to niemożliwe. Po pierwsze dyktatora zastępuje oligarchia, a po drugie, im wybory bardziej sfałszowane, tym więcej potrzeba obłudy; wyroków sądowych i uchwał trybunałów konstytucyjnych o wyjątkowej uczciwości, pluralizmie i wolności. Dlatego w Polsce należy się spodziewać akcji medialno-sądowej, trzeba bowiem dać odpór siłom szkalującym obóz putinowski. Najlepiej byłoby piszących o fałszerstwach skazać za kłamstwo lub umieścić w psychuszkach. Mielibyśmy wówczas platońską ideę zakłamania i obłudy urzeczywistnioną w 100 procentach, co według filozofa jest niemożliwe. Wiemy jednak nie od dziś: Polak potrafi.

Autor publikacji
Polityka zagraniczna
Źródło
Gazeta Polska listopada 2010