Gry nie tylko medialne

W III RP grę sił politycznych zastępują często gry operacyjne służb specjalnych. Dlatego analiza sceny politycznej wydaje się niekiedy zwykłą stratą czasu. Należy raczej badać kulisy, gdyż historia po 1989 r. to głównie dzieje rywalizacji i sojuszy różnych sektorów służb. Jeśli rozumowanie to jest prawidłowe, rodzi się pytanie, jak rządy Platformy i jej niewątpliwe sukcesy w przywracaniu III RP służbom mają się do ich rywalizacji – głównie wojskówki (dawna WSI/WSW) z jednej strony i cywilnych (dawne SB/UOP/ABW z przyległościami) z drugiej.

W 2005 r. PiS mogło zaistnieć dzięki takiemu właśnie konfliktowi, gdyż potrafiło zająć zwolnioną przestrzeń społeczną, a siły ubekistanu nie były chwilowo skierowane przeciwko partii Kaczyńskich, lecz przeciwko sobie nawzajem. Postawiłem wtedy tezę, że Departament I SB i WSI, które wspólnie walczyły o prezydenturę dla Donalda Tuska, zrobią wszystko, by ubekistan przetrwał i by przywrócić jego kontrolę nad Polską, nieopatrznie osłabioną. Jednocześnie wpływy innego środowiska, III Departamentu SB, zostały niemal całkowicie zlikwidowane, czego konsekwencją na scenie politycznej były m.in. marginalizacja SLD – politycznego ramienia Departamentu III w okresie transformacji.

Wymiana kukiełek

Patrząc z tej perspektywy, wyeliminowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Wojciecha Olejniczaka z SLD można interpretować jako emancypację środowiska III Departamentu, które wybrało wówczas Grzegorza Napieralskiego. Dlatego przewidziałem, że będzie on atakował PiS, ale jednocześnie podkreślał swoją odrębność wobec Platformy. Nowe podziały, zgodnie z prawami postkomunizmu, zostały zresztą wyznaczone przez ówczesne podziały we władzach Rosji.

Inna ciekawa gra polega na próbie przygotowania przez ubekistan ekipy zamiennej dla Tuska – dla tych wyborców, którzy nie będą chcieli głosować na Platformę, zużywającą się powoli mimo starań mediów, ale jeszcze niegotowych do głosowania na PiS. Dlatego opcja wylansowania nowej siły, podobnie jak swego czasu doszło do utworzenia PO, gdy UW nie mogła już grać roli gwaranta braku zmian i wiadomo było, że nieuchronnie się kończy. Taka siła weszłaby w przestrzeń opróżnianą przez PO i nie pozwoliła PiS-owi na odzyskanie pozycji. Wyborcy byliby szczęśliwi, że głosują na nowych ludzi, a interesy środowisk bezpieczniackich byłyby zagwarantowane.

Wypełnianie przestrzeni

Choć społeczeństwo postkomunistyczne generalnie choruje na amnezję i nie pamięta tego, czego nie życzą sobie elity postkomunistyczne, żyją jeszcze ludzie, którzy byli świadkami np. gromkich pokrzykiwań PO o otwarciu wszystkich archiwów. Skąd zatem późniejsza zmiana poglądów? To po prostu widoczne na zewnątrz skutki zakończenia operacji „zajęcie przestrzeni”, stanowiącej dokładne powtórzenie strategii z okresu zapowiedzi dekomunizacyjnych Wałęsy z lat 1990–1991. Po prostu w chwili, gdy dzięki nośnym w danym momencie hasłom do władzy mogą dojść siły niekontrolowane, które tworzą zagrożenie dla pozycji elit ubekistanu, trzeba przelicytować je w radykalizmie i zająć wolną przestrzeń.
Opierający się w rzeczywistości na ludziach służb Lech Wałęsa wysunął program dekomunizacji po to, by nie uczynił tego ktoś inny i by elitom w niepewnym okresie przejściowym włos z głowy nie spadł. Ludzie, którzy te zapowiedzi potraktowali poważnie, jak bracia Kaczyńscy, musieli potem zapłacić cenę własnej naiwności.

Podobna sytuacja powtórzyła się w 2005 r., kiedy na skutek walk wewnątrz środowisk bezpieczniackich wytworzyła się próżnia, którą zaczęło zajmować PiS. Wówczas PO, by uniemożliwić zwycięstwo PiS-owi, wysunęła radykalne hasła lustracyjne i dekomunizacyjne. Operacja się nie powiodła, gdyż PiS wygrało i nie chciało utworzyć koalicji z PO za cenę wyrzeczenia się kontroli nad służbami. PO nie udało się więc podporządkować PiS-u, jak swego czasu udało się to UW w stosunku do AWS-u. Po zmobilizowaniu wszystkich sił ubekistanu, w tym mediów, udało się natomiast w 2007 r. odsunąć zagrożenie dla aferalnych elit III RP, a skoro zniknął powód przyjęcia radykalnych haseł przez PO, mogły zniknąć i same hasła.

Pamiętamy, jak PO oficjalnie oznajmiła, zresztą ustami Zbigniewa Chlebowskiego, że rezygnuje z lustracji. Potwierdziło to podejrzenie, że celem Platformy, a nawet racją jej powołania w momencie, gdy UW przestała być skutecznym narzędziem obrony interesów ubekistanu, było uniemożliwienie lustracji, czyli wymiany elit III RP.

Która władza?

Polityka w Polsce po 1989 r. przypomina często teatr cieni. Postkomunizm tym m.in. różni się od rzeczywistej demokracji, że wprawdzie skopiował jej instytucje, ale nadał im charakter fasadowy. Traktując media jako IV władzę, rzekomo taką samą jak istniejąca w demokracji, przyczyniamy się do utwierdzania fikcji. W III RP nie istnieje bowiem żadna czwarta władza, podobnie jak nie ma tu II i III władzy, tylko ich imitacje.

Realna władza znajduje się w rękach środowiska byłych służb i ich współpracowników. To ono wyznacza reguły gry i nadaje kierunek decyzjom oficjalnie zapadającym w fasadowych instytucjach, w tym ustawodawczych, sądowniczych i mediach. Większość mediów nie stanowi niezależnej siły, lecz jest zwykłymi wykonawcami, cynglami ubekistanu. Tymczasem bez dostępu do informacji demokracja zawsze będzie żartem.

Media są jednym z gwarantów pozycji bezpieczniackich elit i dlatego zamiast informować, zajmują się propagandą. Środowisko mediów zostało odpowiednio wyselekcjonowane i wmontowano w nie mechanizmy zabezpieczające przed pojawieniem się w jego elicie osobników samodzielnych i niekontrolowalnych. Dwa lata władzy PiS-u wprawdzie naruszyło nieco ten stan, ale PO zrobiła następnie wszystko, by przywrócić status quo: od zablokowania lustracji, po opanowanie mediów publicznych, gdzie proces uwalniania się od roli gwaranta III RP został zaledwie nieśmiało zapoczątkowany w latach 2005–2007.

Stosunek mediów do PiS-u nie wynika z działań tej partii, lecz z samego faktu, że jest ona spoza układu i stanowi zagrożenie dla elit. Żeby zasłużyć na przychylność Janiny Paradowskiej, Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik, PiS musiałoby wręcz popełnić seppuku. A i wtedy stwierdziliby, że zrobiło to za późno...
Dla porównania, w Europie media, choć z przewagą wpływów lewicowych, pełnią jednak rolę IV władzy. W większości nie miały związków z tajnymi służbami w swoich krajach, a ewentualne wpływy sowieckie miały w Europie znacznie mniejszą skalę niż u nas.

Zmiana tej sytuacji zależy od wymiany elity medialnej w Polsce i przecięcia pępowiny łączącej ją ze środowiskiem służb. Dziennikarze nie zmienią swojej postawy, jeśli PiS będzie dla nich miłe, stanie się to tylko wtedy, kiedy otworzą się dla młodych drogi awansu i kiedy zastąpią ludzi, których jedynym imperatywem działania jest posłuszeństwo wobec obecnych elit.

Autor publikacji
Ubekistan
Źródło
GPC Numer 77 - 09.12.2011