O NATURZE WŁADZ (1)

WSTĘP

Państwo oraz społeczeństwo oświeceniowe z jego rozumieniem obywatelstwa i demokracji, z wzajemnym ograniczaniem się trójdzielnych władz – to już mocno zużyta formuła, która przestaje właściwie regulować czy nawet nazywać rzeczy. Świat szybkiego transportu, natychmiastowej łączności, mediów elektronicznych, wirtualnych finansów, społeczeństwa konsumenckiego, państwa dobrobytu – bardzo jest różny od świata sprzed przeszło dwustu lat; i choć ludzie zawsze pozostają ludźmi, jednak wiele się zmieniło w obszarze życia społecznego, kultury czy gospodarki.

Różne epoki schyłkowe są jakoś podobne do siebie: stary porządek już nie działa lub działa wadliwie, nowego jeszcze nie ma, teoria odbiega od rzeczywistości, a rzeczywistość od norm. Profesorowie stają się naiwni, moraliści nawiedzeni, prawa nieżyciowe; za to szczególnie głośno i pysznie rozbrzmiewa głos różnych szumowin, wysoko jest nagradzany bezwstyd, a brak zasad staje się nagle naczelną cnotą. Starałem się, aby ton mojej pracy nie był nadmiernie posępny czy surowy w ocenach, ale nie wiem, czy to się powiodło; zresztą trudno w całkiem jasnych barwach odmalować zmrok.

RODZAJE WŁADZY

Władza może zagrozić użyciem przymusu lub faktycznie go zastosować; taką władzę nazwiemy bezpośrednią. Jej źródłem jest strach, a jej narzędziem przemoc. Władzę bezpośrednią ma zbir nad przechodniem, policjant nad zbirem, wojsko nad ludnością podbitego terytorium; ogólnie rzecz biorąc: silniejszy nad słabszym.

Można inaczej: odwołać się do czyjejś chciwości, kupując określone jego zachowanie; taką władzę nazwiemy finansową. Władzę finansową ma pracodawca nad pracownikiem, nabywca usług nad usługodawcą, korumpujący nad korumpowanym, bank nad kredytobiorcą; ogólnie rzecz biorąc: bogatszy nad biedniejszym.

Jeszcze inaczej: można tak wpłynąć na czyjąś postawę, aby sam dążył do tego, czego od niego chcemy; tę władzę, opartą na obyczaju, kulturze, przewadze wiedzy czy autorytetu, nazwiemy duchową. Ma ją reklama nad konsumentem, propaganda nad wyborcą, publicystyka nad obywatelem, szkoła nad uczniem, kościół nad wiernymi; spryciarz nad naiwnym, ogólnie rzecz biorąc: mądrzejszy nad głupszym.

Władza bezpośrednia ma teoretycznie zasięg nieskończony. Można ją wywrzeć wszędzie tam, gdzie się dotrze z pałką, karabinem albo czołgiem. Zazwyczaj jednak nie jest celem władzy ranienie czy mordowanie. Tym się tylko grozi dla osiągnięcia innych celów. Aby jednak skutecznie grozić, trzeba jakiejś kulturowej wspólnoty, choćby po to, aby wytłumaczyć, czego się chce lub czym się grozi. Aby zaś skutecznie skonsumować dominację, trzeba jakiegoś obszaru, w którym da się ustanowić wyzysk. Jest to z reguły obszar tej samej lub chociaż zbliżonej gospodarki. Zatem władza bezpośrednia z trudem sięga poza jedną kulturę czy jeden rynek.

Zasięg władzy finansowej wyznacza rynek pieniężny. Trudno przekupić dolarem kogoś, dla kogo pieniądzem jest muszelka, a dolar to tylko zielony portret nieznanego pana. Jednolity rynek pieniężny pokrywa dziś jednak prawie cały świat, a dolar jest prawie wszędzie bądź zrozumiałym, bądź przetłumaczalnym symbolem wartości... oczywiście, dopóki nim jest; wszakże nie ma na dolarze ani zapewnień o wieczności, ani zagwarantowanej daty przydatności, którą tym samym trzeba uznać za niepewną.

Zasięg władzy duchowej wyznacza kultura. Nie sposób przekonywać czy nagabywać kogoś, z kim się nie ma wspólnego języka. Trudno manipulować kimś, nie rozumiejąc jego motywacji. W dzisiejszym świecie dominuje kultura europejska. Inne duże kultury, jak arabska, hinduska i chińska, obejmują co prawda większą część ludzkości, są jednak przez kulturę europejską silnie skolonizowane, a stan ten wciąż się pogłębia.

Od kiedy człowiek przeszedł na osiadły tryb życia, stosunki dominacji i wyzysku przybrały formy terytorialne. Z czasem świat został podzielony na państwa, dysponujące wyspecjalizowanymi aparatami dominacji wewnętrznej i zewnętrznej, nawzajem gwarantujące sobie wyłączność na wyzysk swoich poddanych. W większości państwa te ukształtowały swoje aparaty władzy według mody oświeceniowej, tworząc wzajemnie się ograniczające i kontrolujące aparaty władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, dzielące między siebie większość władzy bezpośredniej. Władze państwowe starają się również jakoś kontrolować obszary wpływów duchowych i finansowych, jednak w epoce otwarcia kultury i rynku przegrywają konkurencję z licznymi i silnymi władzami prywatnymi.

KONDYCJA RZĄDZĄCYCH

Cele władzy wykonawczej wywodzą się od początku z instynktu dominacji i prawdopodobnie zachowuje on wiodącą rolę po dziś dzień, tyle że w odniesieniu do dworu i środowiska władzy. Zarówno osiągnięcie, jak i utrzymanie władzy wykonawczej wymaga szczególnej bezwzględności, silnego instynktu dominacji oraz dużej lojalności grupowej w stosunku do osób pomocnych w uzyskaniu i zachowaniu władzy.

Najkorzystniejsza w takiej sytuacji mentalność władzy wykonawczej powinna być plemienną mentalnością półświatka, z odmiennymi regułami dla swoich i obcych, a środowisko tej władzy powinny tworzyć przede wszystkim osoby o silnym instynkcie dominacji, inaczej mówiąc agresywne.

Władza duchowa wywodziła pierwotnie swój klimat z paternalistycznego lub pastoralnego autorytetu. Wydaje się, że i tutaj niewiele musiało się zmienić. Z racji dynamicznego charakteru hierarchii autorytetu, członkowie władz duchowych muszą się stale rozwijać w takich umiejętnościach, jakie są w ich środowisku cenione: w znajomości jakichś spraw, dostępie do źródeł informacji, funduszy czy mediów. Środowisko to musi więc się wyróżniać rozmaicie rozumianą sprawnością oraz darem autorytetu.

Władzę finansową dawało zawsze bogactwo, którego osiągnięcie wymaga sprytu i chciwości, a jego utrzymaniu sprzyja paranoja. Władzę tę powinni zatem sprawować z reguły sprytni paranoicy, a jeszcze lepiej: paranoiczni potomkowie spryciarzy.

Sprawowanie sądów daje wielką władzę nad życiem sądzonych. Władza sądownicza wyalienowuje swoich członków ze społeczeństwa, dając im nad nim potężną przewagę i nieuniknione poczucie wyższości; to z kolei nie sprzyja rozwojowi osobistemu. Sędziowie o przeciętnych umysłach powinni się zatem degenerować aż po osiągnięcie stanu pełnej pychy i samozadowolenia głupoty. Elita władzy sądowniczej powinna cechować się najniższą inteligencją wśród wszystkich władz.

Władzę prawodawczą sprawują zazwyczaj gremia pochodzące z jakiegoś wyboru lub doboru. Członków tych gremiów musiała więc wyróżniać zdolność przypodobania się tym, którzy ich powoływali, oraz jakiś talent do przynoszenia im korzyści. W moralności tej grupy powinno dominować totumfactwo i umiejętność budowania rozległych sieci różnych przysług i odwzajemnień, a także intryg. Władza prawodawcza powinna być zatem przesiąknięta postawą dworactwa.

LUD

Monarchie miały władców i poddanych. W odróżnieniu od nich społeczeństwo oświeceniowej republiki składa się z obywateli, formalnie równych wobec prawa, którzy spośród siebie samych wybierają rządzących. Powszechna oświata dba o ich wiedzę i postawy, których jakość przekłada się – poprzez wybór – na jakość władz i jakość państwa.

Umasowienie i komercjalizacja kultury spowodowały w XX wieku osłabienie lub zanik edukacji obywatelskiej oraz zaniżenie poziomu przekazu, symboliki i treści do poziomu najszerzej reprezentowanego, a więc najniższego. Resztki kultury wysokiej przechowały się w programach szkolnych, z których jednak są stopniowo wypierane przez żądającą nobilitacji kulturę masową.

Zanika pojęcie dobra wspólnego i cnót obywatelskich. Coraz szerzej sięgający etatyzm i coraz większa oferta płaskiej rozrywki sprawiają, że zanikają też społeczne zasoby kultywowane kiedyś przez doktryny społeczne i polityczne czy religie. Atomizacja i wypieranie więzi społecznych przez telewizję i inne media prowadzą do zachowań bardziej właściwych dla tłumu niż społeczeństwa. W ten sposób obywatele stają się stopniowo motłochem.

Prymitywność myśli owocuje prymitywnością wyboru, a wtedy, działając w najlepszej wierze, elity ograniczają możliwości nierozsądnych wyborów, ograniczając tym samym samą demokrację. W ten sposób obywatelstwo ludu staje się coraz bardziej fasadowe, a jego poddaństwo coraz prawdziwsze.

Rośnie powszechna tolerancja dla nepotyzmu, korupcji, partyjnej mentalności półświatka, interesowności władz. Nic w tym dziwnego, powiada lud: skoro oni są nami, to czemu mieliby być od nas lepsi?

UŻYTECZNOŚĆ WŁADZ

Na świecie nie ma za wiele rozumu, również pośród władz. Także uczciwość jest raczej ideałem niż rzeczywistą cnotą. Zatem cele zamierzone są często inne niż głoszone, a osiągane – jeszcze inne. I dobrze, bo wbrew tezie Hobbesa, na ogół lepiej, by rządził nami przypadek, zwyczaj czy automatyzm niż czyjaś wola. Okresy, w których jakaś jednostka była w stanie narzucić zbiorowości swoją wizję, zazwyczaj wspominamy ze zgrozą.

Człowiek władzy, który nie dba o swoje sprawy, zwykle szybko władzę traci. Podobnie taki, który zapomina, kto mu władzę dał i kto może ją odebrać. Ogólnie można przyjąć, że stosunki władzy selekcjonują takie postawy władz, że chcą one służyć najpierw samym sobie, potem innym władzom i otoczeniu, od którego zależy ich powodzenie, a na końcu całej reszcie świata, oczywiście jeśli jeszcze trochę sił zostanie.

Władza jest rozwiniętą formą pasożytnictwa społecznego, oprawioną w insygnia, liturgie, legendy i ideologie, wyniosłą i samozadowoloną. W przypadku zwierząt można podejrzewać, że gdyby stosunki dominacji wewnątrzgrupowej nie sprzyjały powodzeniu grupy, to przegrywałaby ona konkurencję z grupami zorganizowanymi bez dominacji, i dlatego powszechność stosunków dominacji dowodzi sama przez się jej użyteczności dla całych grup, nie tylko dla osobników zajmujących wysokie pozycje. Rozciąganie tego rozumowania na ludzkie społeczeństwo wydaje się uprawnione, przynajmniej w tym sensie, że zanarchizowane hordy muszą szybko tracić wolność – taką, jaką sobie cenią – na rzecz lepiej zorganizowanych grup.

Trudno powiedzieć, czy żywiciele władzy odnieśliby jakieś zauważalne korzyści, gdyby stosunki władzy nagle zamarły. Oczywiście początkowo odnotowaliby ulgę ze zdjęcia obciążeń podatkowych i innych, ale też rychło mogliby potrzebować ochrony czy opieki zbiorowości, a te wymagają już jakiejś organizacji i odbudowy stosunków władzy. Choć państwa są niewątpliwie usługodawcami niesprawnymi i rozrzutnymi, to korporacyjne zarządzanie społeczeństwem jakoś się jeszcze nie przyjęło, zresztą duże korporacje też się muszą upodabniać do państw z ich nieefektywnością i organiczną niekompetencją władz.

Na pewno można utrzymywać, że władza chroni swych poddanych przed inną władzą danego typu, krótko mówiąc strzeże swego monopolu. Rozpad czy dysfunkcjonalność struktur władzy zapewne zwabiłyby szybko jakąś nową władzę, która by zbudowała własne lub raczej przejęła stare struktury władzy z instytucjami, prawami i funkcjonariuszami. W tym sensie można uznać, że jakaś władza jest nieunikniona, ale przecież niekoniecznie tak rozbudowana, jak dziś.

Wpływ na władze można wywierać z zewnątrz, a nawet z dołu poprzez tak zwaną aktywność obywatelską. Informacje, donosy, naciski publiczne czy medialne, stwarzając dyskomfort jakiemuś trybikowi w machinie władzy, potrafią skutecznie ukierunkować jej działania.

Nie wszystkie sprawy w obszarze dobra wspólnego może optymalizować rynek. Nie wszystkie więc powinny być komercjalizowane. Chodzi tu głównie o ochronę środowiska, zdrowia, bezpieczeństwo, edukację oraz jakąś opiekę społeczną. Istnienie tych obszarów jest tak naprawdę jedynym trudnym do zakwestionowania usprawiedliwieniem dla utrzymywania władz, tyle że już w odpowiedniej do zakresu spraw wielkości i nieco lepszej niż rynkowa jakości. Kiedy jednak władze są przekupne lub nieodpowiedzialne, obszar dobra wspólnego podlega komercjalizacji – zarówno legalnej, jak i korupcyjnej, i zaczyna działać rynkowo, co w tym przypadku oznacza: źle.

KONKLUZJE

Uzyskany obraz jest dość szokujący i zupełnie niezgodny z doktryną trójpodziału: prawo układane przez akwizytorów, interpretowane przez ludzi o mentalności loży, wykonywane przez agresywne typy o mentalności półświatka, finanse w rękach chciwych paranoików... Pewnej pociechy mogliby dostarczać autorytatywni i sprawni umysłowo nauczyciele, gdyby nie skutek ich wychowania, jakim jest jakość pozostałych elit.

Największym zasięgiem, największą siłą i najdłuższym horyzontem działania dysponują władze prywatne lub oligarchiczne, raczej mało zależne od reszty świata, i już posiadające centra globalne. Z kolei najniższe motywacje i najmniej godne uznania postawy charakteryzowałyby oficjalne władze państwowe.

Nie znaczy to oczywiście, że nie ma we władzach państwowych osób z poczuciem nieegoistycznej misji i rozwiniętą świadomością dobra wspólnego, tyle że taka postawa raczej nie podlega selekcji, a jeśli – to negatywnej. Jest to zresztą jakoś zrozumiałe: póki czas spokojny i syty, mało kto tęskni za mężami stanu.

Sytuacja jest niezadowalająca i nawet upokarzająca dla osób przywiązanych do idei demokracji: z jednej strony dyskretna, lecz dominująca pozycja władz nieoficjalnych, z natury prywatnych i słabo kontrolowanych przez państwa, natomiast łatwo na nie wpływających; z drugiej strony negatywna selekcja do władz państwowych i coraz niższa ich jakość, brak długoterminowego planu czy choćby zdolności skutecznego rozumowania w horyzoncie większym niż kilkuletni i szerszym niż regionalny...

Rosnąca monetaryzacja i komercjalizacja życia społecznego stwarzają rosnące pole władzy finansowej, w które wchodzi pieniądz, substytuujący zrywane więzi społeczne. Podobnie poszerza się pole władzy duchowej dzięki nowym mediom i nowym technikom manipulacji. Siła tych władz jest teraz większa niż kiedykolwiek i może jeszcze rosnąć, choć już nie tak wiele, bo granice wytycza skończoność naszych umysłów i ograniczoność czasu: nie można panować nad więcej niż 100% myśli i zmonetaryzować więcej niż 100% relacji społecznych.

Władze państwowe z kolei słabną i stają się coraz bardziej dysfunkcjonalne, a ich podmiotowość w ogóle stała się dyskusyjna. Zależność polityków od mediów i finansów jest wielka i dużo już większa być nie może. Wygląda to na raczej stabilny układ dominacji władz prywatnych, w ramach którego oczywiście występuje jakaś konkurencja, ale i tendencje monopolistyczne, które będą stopniowo zmniejszać liczbę centrów władzy.

Sprawowanie władzy poprzez kredyt, informację i rozrywkę jest łatwe do zniesienia i nawet przeoczenia, dlatego fasada państwa oświeceniowego wygląda wciąż świeżo. Praw człowieka też nie trzeba reinterpretować, bo w końcu zniewolony ekonomicznie i umysłowo obywatel może pozostawać w jakimś sensie wolnym człowiekiem: kandydować gdzieś, za czymś głosować, cieszyć się gwarancjami różnych swobód i jakimiś prawami.

W sytuacjach kryzysowych władze państwowe mogą zyskiwać jakąś podmiotowość i nawet niezależność od innych władz. Tyle tylko, że musiałyby mieć jakiś pomysł, co z taką niespodziewaną wolnością zrobić, jakiś projekt reform na przykład. Projekt taki musiałby wychodzić od nowej definicji człowieka i społeczeństwa, być może z wpisaniem w nią czegoś w rodzaju ostracyzmu lub raczej mechanizmu przykrawania nadmiernej władzy pojedynczego człowieka, również finansowej i duchowej. To już jednak wymagałoby budowy nowej utopii, pewnie gdzieś z dala od cywilizacyjnych centrów i chyba nieprędko.

W krótkiej perspektywie nie bardzo widać alternatywę. Jedyne nadzieje na zmiany powstaną w sytuacji załamania się obecnego systemu. Nie można jednak liczyć na pozytywny kierunek przemian bez pojawienia się jakichś ważnych idei w obszarze wpływów duchowych. Idee te, aby mieć siłę do przełamania konsumenckich instynktów, zapewne musiałyby operować w sferze wartości, najlepiej religijnych, gdyż takie propagują się najszerzej i sięgają najgłębiej.

W końcu jednak, skoro władza państwowa czy ogólniej polityczna jest – jak ustaliliśmy wcześniej – brzydka, zła, niefunkcjonalna i nieprzyzwoicie kosztowna, to czemu ją chronić przed rynkiem? Czy dążenie do jej zniesienia nie powinno być naturalnym celem każdego roztropnego człowieka?

Zawsze problemem będzie jakaś utylizacja ludzi władzy oraz znalezienie dla nich jakiejś formy odszkodowania za utratę władzy, takiego wykupienia się przez społeczeństwo. Wydaje się, że jedno i drugie najlepiej rozwiązać przez prywatyzację, czyli podzielenie między ludzi władzy całego mienia publicznego, co zresztą już robią sami, ale skrycie i powoli. Innym problemem pozostanie prewencja przeciwko tworzeniu się władz, bo ich własne skłonności do samozagłady są trochę za wolne i za kosztowne. Jakaś jednak policja musi i tak pozostać, więc można jej przydać odpowiednie funkcje kontrolne. Radzą sobie z tym małpy, to i ludzie mogliby spróbować, prawda?

Jeżeli obecne tendencje utrzymają się, a tak się stanie, jeśli wkrótce nie pojawią się nowe przełomowe idee lub nie runie system finansów światowych, to w zglobalizowanym świecie powinny zanikać trójdzielne władze, kurcząc się stopniowo i marginalizując, trochę podobnie jak wcześniej europejskie dwory monarsze w tych krajach, w których ich po dziś dzień nie zlikwidowano. Fasada oczywiście może pozostać, i formalnie ludzkość może mieć parlament, sądy i rząd, tyle że to nie one będą rządzić.

© Marek Chlebuś, 2003

(1) Fragmenty: Marek Chlebuś, "O naturze władz", ISBN 83-87520-52-7, wydana przez: Agencja Wydawnicza i Reklamowa AKCES. Dostępna w większych księgarniach w dużych ośrodkach akademickich. Oprócz tego Akces prowadzi sprzedaż wysyłkową za zaliczeniem: tel. (22)8391617, akces500@interia.pl, Pani Grażyna Wawrzyńska.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010