11. Mirosław Malinowski - RUMUNIA '90 - PRÓBA BILANSU

ZA GRANICĄ...

MACIEJ MALINOWSKI

"Rumunia”90: próba bilansu"

Tak jak można się było spodziewać Rumunia po wyborach nie stała się krajem bardziej stabilnym. Wśród pokonanych istnieje silne przekonanie o tym, że sposób przeprowadzania wyborów daleko odbiegał od norm uznanych przez cywilizowany świat za demokratyczne i zostały one przez zwycięzców w poważnym stopniu sfałszowane. Tym samym przytłaczające zwycięstwo Frontu Ocalenia Narodowego w wyborach do parlamentu Iona Iliescu w rywalizacji o prezydencki fotel jest wynikiem machinacji rodem z poprzedniej epoki. Ich protesty mają jednak - wobec ogólnie pozytywnej opinii zachodnich obserwatorów - niewielkie szanse na zmianę układu sił, jaki powstał w nowych władzach Rumunii. Rozmiary tak zdecydowanego zwycięstwa Frontu rzeczywiście budzą zdumienie wobec wcześniejszych, nie tak optymistycznych dla FON prognoz, ale to nie prognozy będą decydować o tym, kto będzie rządził. Jeśli nawet dojdzie w niektórych okręgach do powtórzenia wyborów, nie zmieni to zasadniczego obrazu sukcesu Frontu, który w oparciu o 80% większość parlamentarną jest w stanie sam sformować rząd (choć wspaniałomyślnie zaproponowano opozycji udział we władzach). Nieoczekiwanie drugą siłą rumuńskiego parlamentu stali się Węgrzy Siedmiogrodzcy, których 8% stanie się chyba stałym elementem wyborczego krajobrazu Rumunii. Liberałowie, ludowcy i socjaldemokraci okazali się niezdolni do zagrożenia Frontowi.

Nie ułatwiły im z pewnością zadania występujące w czasie kampanii wyborczej wypadki - szczególnie na prowincji - demolowania przez bojówki zwolenników FON siedzib opozycyjnych ugrupowań (ludowcy mówią o około 70 tego rodzaju napadach) czy wręcz napadanie kontrkandydatów Iliescu. Radu Campeanu z Narodowej Partii Liberalnej spotkało to na zebraniu przedwyborczym w mieście Braiła i kosztowało go utratę kompletnie zniszczonego samochodu, a przywódcę Narodowej Partii Chłopskiej lona Ratiu w miejscowości Nuzau przed ukamienowaniem przez motłoch uratowała dopiero milicja.

Atutem opozycji była zorganizowana przez studentów permanentna manifestacja w centralnym punkcie Bukaresztu, placu Uniwersyteckim. Jej uczestnicy domagali się realizacji 13 punktowej Deklaracji z Timiszoary, żądającej m.in. odsunięcia od udziału w wyborach byłych funkcjonariuszy partii komunistycznej. Studentom, czerpiącym natchnienie z chińskiego patentu na testowanie tolerancyjności władz, nie udało się jednak sprowokować Iliescu, który poza jednym niezręcznym sformułowaniem pod adresem manifestantów (słynny już chuligan - po rumuńsku "golan" - który zrobił taką karierę) wytrzymał ten pojedynek mamiąc demonstrantów ciągle odwlekaną obietnicą pertraktacji. Władze nie reagowały nawet pomimo złamania zakazu organizowania na dwa dni przed wyborami jakichkolwiek manifestacji. Być może spokój Iliescu wynikał z pewności zwycięstwa, tak jak trwająca nadal po wyborach okupowanie placu wynika z pewności, że nastąpił "cud nad urną". Podstawą do podejrzeń jest 5 mln podpisów pod Deklaracją z Timosoary, co wobec 16 mln uprawnionych do głosowania stanowi procent zdecydowanie wyższy od wyborczych zysków opozycji. Tym iście matematycznym sporem zakończył się trwający od zwycięskiego powstania pierwszy etap budowania na gruntach komunizmu nowej Rumunii. I budować ją będą byli komuniści, bo taki jest rodowód czołowych działaczy Frontu z byłym sekretarzem KC RPK i ulubieńcem Ceausescu, a teraz prezydenta Rumunii, Ionem Iliescu na czele.

Mimo, że upłynęło już pół roku, nadal nie milkną głosy kwestionujące rzekomo spontaniczny sposób powołania Frontu Ocalenia Narodowego. Mówi się raczej o spisku partyjno-wojskowym, który obalił tyrana. Brak wprawdzie dowodów na potwierdzenie tej spiskowej teorii przewrotu ale nie brakuje jej zwolenników. Wiele pytań pozostaje nadal bez odpowiedzi, a wszystkich wątpliwości nie można tłumaczyć rumuńską specyfiką. Czy jest możliwe w państwie tak infiltrowanym przez tajną policję jak Rumunia „geniusza Karpat" niedostrzeżenie groźby rozruchów? Czy w związku z tym wyjazd "conducatora" z Rumunii nie był poprzedzony uspokajającym raportem niekoniecznie zgodnym z prawdziwą sytuacją? Czy czasem pierwszym krokiem późniejszych animatorów FON nie było podsunięcie Ceausescu pomysłu zorganizowania manifestacji poparcia jego polityki? Gdzie wreszcie przebywa szef "Securitate", który rzekomo przeszedł na stronę powstańców? Wszystkie te pytania są dość swobodną imaginacją przypuszczalnej genezy nowej władzy w Rumunii, ale bardzo prawdopodobne wydaje się powstanie w aparacie partyjno-wojskowym grupy zdecydowanej nie realizować już coraz mniej rozsądnych (i coraz mniej bezpiecznych) pomysłów szefa. Jesienią 1989 r. nie trzeba było mieć dużej wyobraźni, by przewidzieć możliwość społecznego wybuchu. Kłopot powstałby wtedy, gdyby był on całkowicie niekontrolowany. Rumunia była przecież ostatnim (nie licząc Albanii) państwem tzw. obozu socjalistycznego, opierającym się huraganowi, który w krótkim czasie zmiótł nawet tak wydawałoby się trwały reżim, jak oparte na praskim gruncie (tak przecież miłym każdej władzy) panowanie Honeckera. Zamiast więc wypisywać telegramy gratulacyjne od królowej angielskiej dla "słońca Karpat", postanowiono być może nie ufać zbytnio przypadkowi i przyspieszyć wiszący w powietrzu wybuch. To tłumaczyłoby tak szybkie powstanie Frontu Ocalenia Narodowego i jego późniejsze działania cechujące się, jak na przypadkowo zebrane ciało, zdecydowaniem i pragmatyzmem nie wolnym od wyrachowania. Błyskawicznie opanowano środki masowego przekazu i manipulowano nimi przez długi czas z wyjątkową skutecznością jak w przypadku zrealizowania makabrycznego, ale i genialnego - jeśli spojrzeć, na efekty - pomysłu z "odkopaniem masowych grobów w Timiszoarze" ze wstrząsającą sekwencją zwłok matki i malutkiego dziecka leżących w szeregu innych ciał, które, jak się okazało, pochodziły z miejskiej kostnicy i jeśli były to ciała ofiar reżimu Ceausescu, to pośrednie. Po tak koszmarnym pokazie zabicie małżeństwa Nicolae i Eleny wydało się wszystkim aktem sprawiedliwości dziejowej, a dość swobodny charakter procesu zaspokoił tak przecież ludzkie pragnienie odwetu. I choć rozlegały się głosy, że przyjęcie przez obrońców roli pomocników prokuratora przypominało najgorsze wzory sowieckie, a całe wydarzenie nosi znamiona pospiesznej dintojry, to argument o obawie odbicia dyktatora przez wierne mu oddziały "Securitate" przeważał szalę w powstałym sporze na stronę zwolenników jak najszybszej egzekucji. Dopiero później stało się jasne, że jeśli organizatorzy procesu czegoś się bali, to był to przede wszystkim strach przed zeznaniem człowieka wiedzącego może niewiele o otaczającej go rzeczywistości, ale za to wszystko o otaczających go ludziach (choć z pewnością istniał niekoniecznie irracjonalny strach przed zemstą nagle uwolnionego tyrana).

Pouczającą lekturą są tu pamiętniki byłego szefa rumuńskiego wywiadu lona Pacepy p,t. "Czerwone horyzonty". Iliescu i towarzysze wiedzieli co robią zabiajając Ceausescu i jego żonę. Nawet oficjalnie znana przeszłość liderów Frontu pozostawia bowiem wiele do życzenia. Zbyt wiele n.p. dla Doiny Cornei czy pastora Toekesa. Dokooptowani w skład Frontu firmowali jego posunięcia tak długo, aż zorientowali się, że funkcjonują jako parawan dla działalności byłych funkcjonariuszy partyjnych. Ich demonstracyjne wystąpienie zbiegło się z przekształceniem Frontu z ciała o niezbyt sprecyzowanym statusie w partię polityczną o czytelnym komunistycznym rodowodzie (mimo werbalnego deklarowania antykomunizmu). Struktury Frontu oparto w dużym stopniu na starym aparacie partyjnym, którego komitety przekształciły się szybko w komórki FON. Iliescu zyskiwał w ten sposób olbrzymią przewagę nad organizującą się z trudem opozycją, rozpoczynającą od zera. W Rumunii bowiem nie istniały poza partyjnym żadne inne formy międzyludzkiej współpracy, jeśli można użyć tego wysoce nieadekwatnego sformułowania na określenie działalności RPK. Trzeba pamiętać, że liczyła ona 3 mln. członków (co ósmy statystyczny Rumun!!!), dla których tylko Iliescu był gwarantem, że czas rozliczeń jest skończony. Dotyczyło to przecież ludzi mających wiele do stracenia, bo piastujących olbrzymią większość zarezerwowanych dla nomenklatury stanowisk kierowniczych w kraju. Zastanowić się też można, na ile listy członków partii pokrywały się z listami konfidentów tajnej policji, a trudno sądzić, by "Securitate" była mniej operatywna od enerdowskiej "Stasi”. Tak więc sympatia wielu ludzi do Frontu wynikała nie tylko z jego atrakcyjnego programu wyborczego. Sytuację mieli o tyle ułatwioną, że choć komunistyczna przeszłość działaczy FON jest powszechnie znana ogółowi, to jednocześnie ten sam ogół wierzy, iż to właśnie Iliescu dał ludziom ciepło i światło w domach, skrócił czas pracy, poprawił zaopatrzenie, pozwolił jeździć za granicę a chłopom zszokowanym "systematyzacją” wsi pozwolił wrócić do domów i obiecał 5 hektarowe działki. Święty Mikołaj zamordowany przez Ceausescu zmartwychwstał w osobie Iliescu. Chociaż trzeba powiedzieć, że wymagania były naprawdę niewielkie. Iliescu ma jeszcze jedną zaletę. Jest "swój” w przeciwieństwie do Ratiu czy Campeanu i mówi do narodu językiem wprawdzie z poprzedniej epoki, ale za to zrozumiałym dla większości.

Fakt wystawienia przeciwko niemu w wyborach prezydenckich dwóch emigrantów świadczy o wyjątkowej mizerii panującej wśród rumuńskiej opozycji. Daje tu o sobie znać dotkliwy brak istniejącego n.p. w Czechosłowacji, nie mówiąc już o Polsce, szerokiego opozycyjnego zaplecza, które byłoby w stanie stawić czoła spadkobiercom RPK. Jest to wynik zarówno wyjątkowo represyjnego charakteru reżimu Ceausescu, eliminującego często dosłownie jakiekolwiek przejawy buntu wśród ludności, jak w ogóle niewielkiej tradycji demokratycznej tego kraju (pamiętniki polskich żołnierzy internowanych w Rumunii w 1939 r. odnotowują dziwny zwyczaj panujący w armii rumuńskiej - częste wykorzystywanie przysługującego oficerom prawa policzkowania żołnierzy). Pojawienie się na takim gruncie kompletnie nie znanych szerszemu ogółowi ludzi dosłownie z innego świata, których na dodatek obarcza się obowiązkiem wygrania wyborów okazało się być, nieporozumieniem. Na dodatek przywódca Narodowej Partii Chłopskiej, lon Ratiu, zdobywał popularność olśniewając swoich chłopskich wyborców śnieżnobiałą koszulą, wykwintną muszką i angielskim akcentem (pobytu ponad 40 lat za granicą). Z kolei Radu Campeanu mający krótszy staż emigrancki głosów szukał głównie wśród inteligencji, a ta poza Bukaresztem i jeszcze kilkoma miastami nie stanowi liczącej się siły. Patrząc więc na trzech głównych kandydatów na prezydenta można złośliwie stwierdzić (z pewnością jest to osąd krzywdzący pokonanych), że "Jednooki został królem wśród ślepców".

Przyszłość Rumunii zostanie najprawdopodobniej zdominowana przez konflikt nowej władzy z jednej strony z wrogim jej, silnym szczególnie w stolicy ruchem studentów i młodej inteligencji (młodzi, wykształceni, nie obciążeni przeszłością i przekonani o wyborczym oszustwie Frontu); z drugiej zaś z zamykającymi się w swoim separatyzmie Węgrami z Siedmiogrodu, którzy nie zapomną "tej władzy wstrzemięźliwości w działaniu podczas wiosennych krwawych zamieszek w Timiszoarze. Obawiać się należy, że Iliescu nie będzie w nieskończoność tolerował wyzwisk pod swoim i Frontu adresem i podbudowany tak wysokim poparciem społeczeństwa spróbuje odłożyć marchewkę i użyć bata. A w kraju tak nieobliczalnym może to być ryzykowne przedsięwzięcie. Wszak Ceausescu cieszył się poparciem 99,97% społeczeństwa.

26 V 1990

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992