52. Śmierć „trzeciej drogi”

GOSPODARKA RYNKOWA

Śmierć „trzeciej drogi”*

Dawid Lange, socjaldemokratyczny premier Nowej Zelandii (1984-89) stwierdził, że socjaldemokraci muszą zaakceptować nierówność społeczną, bo jest ona motorem rozwoju gospodarczego. Robert Hawke, socjalistyczny (labourzystowski) premier Australii, zauważył w 1989 r.: „Trzeba być idiotą lub cierpieć na ideologiczną ślepotę, aby nie zrozumieć, że pomóc najbiedniejszym można tylko wtedy, gdy ma się zdrowy i rosnący sektor prywatny.”

Filipe Gonzalez, socjalistyczny premier Hiszpanii, podkreślił w październiku 1989 potrzebę kontynuowania polityki atrakcyjnej dla hiszpańskich businessmenów i inwestorów zagranicznych. Podróżując po Ameryce Łacińskiej nauczał tamtejszych lewicowych i populistycznych przywódców, że „ wszystko czego dotyka państwo obraca się w perzynę”.

Wszyscy ci przywódcy nie zrezygnowali bynajmniej ze swych socjalistycznych ideałów. Zrozumieli tylko, że zwiększenie produktywności, a nie redystrybucji (sprawiedliwości społecznej, partycypacji klasy robotniczej etc., etc.) jest najlepszą drogą do poprawy sytuacji ekonomicznie upośledzonych.

By do tego doprowadzić, należy odrzucić zarówno etatyzm, jak i poszukiwanie „trzeciej drogi”.

Powyższe opinie skonfrontowane z sytuacją polską nasuwają szereg spostrzeżeń.

1. Jak niesłychanie prowincjonalni, powiedzieć można zacofani są socjaliści polscy (R. Bugaj z jego próbami zachowania, dla zasady, jak najwięcej państwowej własności, inni stawiający „sprawiedliwość społeczną” na miejscu pierwszym lub mieszający jej „zasady” z potrzebą rozwoju gospodarczego), nie rozumiejący, że dopiero odrzucenie socjalistycznych dogmatów umożliwiłoby im (o ile zostaliby wybrani) realizowanie owej „sprawiedliwości” (oby nie za długo).

2. Dostrzeżenie tyle nie zalet, co konieczności prowadzenia polityki antyetatystycznej, preferowanie prywatnej przedsiębiorczości i w ogóle „kapitalizmu” nie jest wśród dzisiejszych socjalistów niczym niezwykłym, Nie oznacza to wcale, że socjalistami być przestali. Nie odżegnują się bynajmniej od swej lewicowości. Demonstrują ją na wielu innych polach. Nie operują argumentem, że porzucenie przez nich socjalistycznych dogmatów ekonomicznych jest dowodem na to, że podziały lewica/prawica straciły sens.

Przeciwnie - oni preferują rozwój wolnego rynku i prywatnych przedsiębiorstw dla dobra tzw. klasy robotniczej.

Toteż argumenty tutejszych, bystrzejszych lewicowców idące po powyżej przytoczonej linii są funta kłaków nie warte.

J. Kuroń twierdzi, że on jest za tym by zbudować kapitalizm i traktuje to jako niezwykłe wyznanie, mające wykazać, że zmienił polityczne oblicze.

Ależ wszyscy co rozsądniejsi socjaliści w świecie są dziś za „kapitalizmem”. I jak wspomniano, wcale nie przestają być z tego powodu socjalistami. Podstawowe pytania są więc takie:

l. Jak chce p. Kuroń budować „kapitalizm” (co nim nazywa i czy jego wyobrażenie pokrywa się z rzeczywistością światową), a przede wszystkim -

2. Co zamierza propagować politycznie i ekonomicznie potem (tj. po owym, ewentualnym „zbudowaniu”).

W swej książce (str.170) pisze, że już dawno temu ekscytował się tezami przeciwstawiającymi model centralistyczny - modelowi opartemu o rynek, zdecentralizowanemu „bez którego niemożliwe są rady robotnicze” (podkr. nasze). Rady robotnicze? Jest to, jako model do zastosowania na szeroką skalę, podobny anachronizm i przeszkoda w rozwoju, co „społeczna własność środków produkcji”. Kto zaręczy, że p. Kuroń nie dlatego popiera dziś „rynek i drastyczne reformy, aby w przyszłości oprzeć na tym „autentyczny socjalizm”? Ziszczenie tego ostatniego „ideału” jest jak wiadomo warte wszelkich poświęceń. Kto zaręczy, że p. Kuroniowi (i wielu innym uchodzącym dziś w rządzie za gospodarczych „liberałów”) wcale nie przyświeca chęć przywrócenia w Polsce normalności lecz stara idée fixe w nowym opakowaniu. Dobrze by było wiedzieć o tym z góry, prawda?

Istotne jest bowiem to, że wspomniani powyżej socjaliści nowocześni o żadnych „radach robotniczych” nie plotą.

Nie wiadomo więc czy dzisiejsze spojrzenie p. Kuronia nie jest, mimo całej retoryki, wciąż skażone dogmatyzmem.

I jeszcze jedno - oni chcą tylko polepszać całkiem nadal nieźle funkcjonujące gospodarki, przez ich odsocjalizowanie.

Tutaj zaś trzeba zmienić wszystko totalnie, toteż każdy, choćby tylko ślad socjalistycznego myślenia wmontowany w te zmiany, w ich początek, może być już dla samej możliwości rzeczywistego wystartowania zabójczy.

3. Klęska gospodarcza socjalizmu, który stał się mało użyteczny do realizacji jakichkolwiek celów, nie zniosła podziałów na lewicę i prawicę. W krajach rozwiniętych przeniosły się one na inne dziedziny. Sprzeciw prawicy budzi relatywizm moralno-społeczny, deprecjonowanie cywilizacji zachodniej, apartheid à rébours - to jest uprzywilejowanie mniejszości najrozmaitszego typu, wspieranie obłędnego feminizmu, ruchu praktykantów dewiacji seksualnych czy eco-terroryzmu (ten ostatni ze swą dziką nietolerancją i fanatyzmem ma duże szanse stać się namiastką Nowej Wiary) - wszystko posunięte przez wsparcie lewicy do granic absurdu.

A także – „antyklerykalizm” usiłujący nie tyle oddzielić religię od państwa, co doprowadzić do stopniowego wyeliminowania jej z życia społecznego, zohydzenie tradycji i patriotyzmu, wykpiwania instytucji rodziny i - wiele więcej. Zaledwie ślady tych sporów docierają na razie do nas. Wszystko wskazuje na to, że podział na „prawicę” i „lewicę” jest nieśmiertelny.

M.T.

Przypis:

* Tytuł pochodzi z artykułu S. M. Lipseta z „National Interest” (lato 1990) i odnosi się tylko do gospodarki. Ponadto opatrzony jest podtytułem „...wszędzie, tylko nie tu” (tj. w Stanach Zjednoczonych!). Czy rzeczywiście „wszędzie”?

Contra 1988-1990