54. K. Z. - Red. Turowicz jako demokrata - Pasuję - wypowiedź byłego czytelnika „Tygodnika Powszechnego”

Redaktor Jerzy Turowicz poucza (w „Tygodniku Powszechnym” i „Rzeczpospolitej”), kiedy i jak należy „budować demokrację”. Jak? To proste - przez jej zaniechanie. Kiedy? Też proste - na pewno nie - dziś. Dziś należy zwalczać przejawy jej odradzania się.

Redaktor Turowicz twierdzi, że na demokrację w Polsce jeszcze za wcześnie. My obawiamy się, że może być już na nią - z uwagi na działalność przyjaciół red. Turowicza - za późno.

Red. Turowicz opiera swe koncepcje na tym, iż Mazowieckiego promowały, niezidentyfikowane bliżej „siły demokratyczne”, a demokracja ma w Polsce wpływowych przyjaciół - kierownictwo OKOP-u oraz, bodajże, gen. Kiszczaka z kolegami. My sądzimy, że za realizowanie koncepcji red. Turowicza zapłaci Polska. Zapłata ta polegać będzie na tym, że nie tylko „dziś”, ale za naszych czasów NIGDY, nie zaistnieje tu żadna demokracja.

Nie podejrzewamy red. Turowicza o dawanie fałszywego świadectwa czy też propagowanie jakiejś wersji maksymy „cel uświęca środki”. Wydaje się, że rzecz jest prosta.

Demokracja to m. in. – „kapitalizm”. Red. Turowicz jest przeciwnikiem „kapitalizmu”. Toteż „demokracja” to dla red. Turowicza oświecony i dobrotliwie autokratyczny korporacjonizm. To system, którym dla realizacji dobra ogólnego zarządzają zjednoczone siły chrześcijańskiego nurtu społecznie postępowego i rozwodnionego, zhumanizowanego marksizmu. Na obrzeżach istnieją pozbawione znaczenia „odrębne grupy” reprezentujące „interesy partykularne”.

Dopiero, gdy owe pierwsze, zjednoczone siły „środowisk demokratycznych” zapewnią sobie definitywnie permanentny monopol rządzenia, red. Turowicz zezwoli na „pluralizm”.

Red. Turowicz stara się zapewnić Polsce system meksykański. Tam też „budowano demokrację” dotąd, dopóki nic już jej nie mogło zagrozić. Efekty są dobre.

W Meksyku pluralizm jest wręcz pokazowy, stronnictw i ugrupowań działa multum, demokracja jest jak najpełniejsza. Tylko tak się dziwnie składa, że kilkadziesiąt lat rządzi ta sama partia (społecznie postępowa).

Ma ona jednak ten feler, że jest antyklerykalna. Red. Turowicz wadę tę usunie i demokracja w naszym kraju zapanuje już całkowicie.

Realizacji scenariusza propagowanego przez red. Turowicza (dziwnie zbliżonego do pomysłu Michnika) boję się znacznie bardziej niż kontrataku podobno wszechpotężnego „betonu” pezetperowskiego.

K.Z.

Pasuję

Od niepamiętnych czasów moją podstawową lekturą był „Tygodnik Powszechny”. Niniejszym kończę swą przygodę czytelniczą z tym pismem. Nie tylko dlatego, iż co to za „Tygodnik” bez Kisiela i Wierzbickiego na jego ostatniej stronie. „Tygodnik” stał się trybuną i heroldem Wielkiej Koalicji Reiffa i porozumienia narodowego à la Bratkowski. „Tygodnik” jest zachwycony, albowiem osiągnął wreszcie sytuację, o jakiej w istocie zawsze marzył: prawdziwego dialogu i uczciwej, równoprawnej współpracy między realistycznymi marksistami a społecznie postępowymi katolikami. Komu się „ta jedynie słuszna droga”, oparta na „powszechnej jedności” nie podoba, kto krzywi się na „właściwy kierunek”, „obronę interesów narodu”, „linię porozumienia”, „autentyczną umowę społeczną” tego „Tygodnik” zwalcza i potępia.

Gdy Stefan Bratkowski zaatakował brutalnie opozycję niekonstruktywną, „Tygodnik” odmówił druku odpowiedzi: K. Morawieckiego, wrocławskich profesorów oraz własnego wieloletniego felietonisty, P. Wierzbickiego.

Co innego obrona Gomułki. Łamy „Tygodnika” stanęły otworem dla p. Turlejskiej, która wg. ogranych klisz komunistycznych i selektywnych cytatów odróżnia okres 1944-48 od następnego i twierdzi, iż Gomułka, stojący na czele partii w okresie mordowania Polski „nie był katem”. Skądże. Zły był, jak wiemy - Bierut. Gomułka był li tylko „zwolennikiem przemocy policyjnej”. Postać Gomułki zasługuje na „spory i polemiki”. Morawiecki i inni tacy są off limits patriotycznej linii „Tygodnika”. Ową linię „Tygodnika” dobrze oddają tezy wyrażone przez prezentowanego przez pismo, nowego bohatera narodowego R. Reiffa (ani jego sprzeciw wobec stanu wojennego, ani wstrzymanie się kiedyś posła Stommy w czasie zmieniania konstytucji, nie robią jakoś na mnie szczególnego wrażenia):

„Zwycięstwo, o którym mówią i którego pragną nie oznacza „wybicia się na niepodległość”, bo to obecnie postulat nierealny, ale poszerzenie polskiego modelu o zdobycze klasy robotniczej”;

oraz

„Uważałem również, że formułą szerokiej ugody społecznej - niezbędny warunek i punkt wyjścia dla urzeczywistnienia polskiej demokracji - trzeba chronić jak źrenicę oka i czynić wszystko, by nie została ona pogrzebana, lecz nadal żyła w świadomości Polaków. Po prostu dlatego, że i wtedy nie było dla niej - i dziś także nie ma - rozsądnej a zarazem patriotycznej alternatywy. Zachowa ona aktualność jak długo model „realnego socjalizmu” nie będzie liczył się z tożsamością narodową i zderzał z tożsamością cywilizacyjną Polski.”

Jak widać „model” ów musi być. Tylko powinien się „liczyć”. By się „liczył” trzeba przezwyciężyć podziały. I tak dalej. Pasuję. Niedawno publicysta „Tygodnika” stwierdził w tytule: „A jednak runęły” (mury z piosenki Kaczmarskiego). Nieprawda. Nie runęły. Tylko „Tygodnik” dorobił się dwóch senatorów PRL.

Z.

Contra nie zamierza wydawać w najbliższym czasie dzieła - zbioru opinii zachodnich polityków, śpiewaków, dziennikarzy i aktorów na temat końca komunizmu i początku demokracji w Polsce. Odnotujmy tylko, że ostatnio spodobało nam się szczególnie określenie byłego wiceprezydenta USA, W. Mondale'a: „Do Polski zawitała wolność”. Natomiast tzw. umiarkowany republikanin, ex-senator Baker, odnotował „optymizm i entuzjazm”, atoli nie wśród zwykłych Polaków, lecz „polskich parlamentarzystów”. Wszystkich przebiła pewno goszcząca w naszej III/IV Rzeczpospolitej delegacja Kongresu Polonii Amerykańskiej. Piszemy - pewno - bo tekstów na ten temat nie mieliśmy siły czytać. A w TV wyłączyliśmy fonię. Widzielićmy tylko, jak prezes KPA około 20 sek. potrząsał prawicą prezydenta wszystkich Polaków.

Contra 1988-1990