Żadnych marzeń...

Zwyczajem nowokoronowanych władców była zawsze osobista lustracja prowincji przynależnych do jego państwa. Tradycji tej dopełnił też ostatnio Gorbaczow odwiedzając w lipcu Polskę by przekonać się o lojalności swego najpotężniejszego wasala Jaruzelskiego. Sytuacja to wcale nienowa, ale jak zwykle wzbudzająca wiele komentarzy, nierzadko przepojonych nadzieją, zwłaszcza że od Wschodu zawiało, jak trąbią rozmaici heroldzi pierestrojki, czymś świeżym i napawającym optymizmem. Słychać też jednak głosy sceptyków, którzy twierdzą, że wszystko już kiedyś było. I rzeczywiście – gorbaczowowska pierestrojka jak żywo przypomina chruszczowowską odwilż, tyle tylko, że obecny gensek gensek zna podobno angielski i jest lepiej wychowany skoro nie wali butem w blat podczas obrad ONZ. Analogii można zresztą szukać w naszej historii wielu, bowiem nie pierwszy to raz wiążą Polacy jakieś bliżej nieokreślone nadzieję w związku z domniewanymi przemianami w Rosji.. niestety zawsze były one nie spełnione. Nie będę tu wspominał o niechlubnej kolaboracji z dworem petersburskim tzw. stronnictwa patriotycznego z królem St. A. Poniatowskim na czele. Natomiast rzadko kto wie, że w 1805 roku rząd pruski nie dopuścił do przejazdu przez Warszawę (okupowaną wówczas przez Prusy) cara Aleksandra I. A dlaczego? Z obawy przed entuzjastycznym przyjęciem cara rosyjskiego ze strony Polaków. Spodziewano się, że car wkroczy do Warszawy o ogłosi się królem polskim jednocząc pod swym berłem wszystkie ziemie Rzeczypospolitej. Marzenia te rychło okazały się złudzeniem, gdyż zanim jeszcze ostygł entuzjazm po wizycie Aleksandra I, w rodzinnej rezydencji Czartoryskich, Puławach, już doszło do porozumienia Rosji i Prus, i zawarcia między tymi państwami, układu przyjaźni, kładącemu wówczas kres wszelkim rachubom odbudowy Polski pod liberalnym berłem cara rosyjskiego. Rachuby te wkrótce zresztą odżyły wraz z powstaniem Królestwa Polskiego w 1815 roku i mglistymi obietnicami cara przyłączenia doń Litwy, i przetrwały do połowy kat 20-tyxh XIX wieku, ostateczny cios zadała im dopiero klęska Powstania Listopadowego.

Jednak o wiele więcej podobieństw z dniem dzisiejszym przynoszą lata panowania Aleksandra II. Nowy władca, wstępujący na tron w roku 1855, w okresie skompromitowania się w Rosji klęską w wojnie krymskiej, był przez społeczeństwo rosyjskie postrzegany jako ten, który zreformuje imperium i dokona gruntownej przebudowy monarchii w duchu liberalnym. Zdawało się o tym świadczyć złagodzenie cenzury, podniesienie kwestii włościańskiej, zaprzestanie utrudniania wyjazdów zagranicznych. Okres ten w historii Rosji nosi nazwę "odwilży" lub inaczej "wiosny posewastopolskiej". Powszechny entuzjazm udzielił się i społeczeństwu polskiemu. Które chciało widzieć w Aleksandrze II wskrzesiciela sprawy polskiej. Nowe wydanie dzieł Gogola i Puszkina w Rosji, a Mickiewicza w Polsce uznano za wydarzenie wielkiej wagi politycznej, a wizyta cara w Wilnie i w Warszawie w maju 1856 roku i przyjęcie go przez ludność litewską i polską, przeszły do historii jako bodaj największe natężenie sympatii prorosyjskich w dobie rozbiorowej. Odyniec w swym "Albumie Wileńskim" nazwał Aleksandra dziedzicem Jagiellonów i ojcem ludów, który wracał milionom ludzi ich godność. W Warszawie zgotowano carowi taką owację jakiej nie słyszał w polskiej stolicy żaden z jego poprzedników. Doszło do tego, że panie polskie arystokracji występowały na balach dworskich w rosyjskich strojach narodowych. Upodleniu i wiernopoddańczym deklaracjom nie było końca, a nie przerwały ich nawet słynne słowa Aleksandra II skierowane do deputacji szlachty polskiej: "Precz z marzeniami panowie. Potrafię bowiem poskromić wszelkie marzenia i potrafię zarządzić, by one nie przeszły poza granice wyobraźni samych marzycieli. Pomyślność Polski polega na zupełnym zjednoczeniu się z innym narodami mojego państwa. Wszystko co zrobił mój ojciec dobrze zrobił. I ja to utrzymam." I rzeczywiście słowa dotrzymał. Zawiedzionych polskich nadziei nie zdołały zaspokoić ani utworzenie Akademii Medycznej w Warszawie, ani pozwolenie na utworzenie Towarzystwa Rolniczego. Dalszy ciąg wypadków znamy dobrze. Rewolucja moralna z roku 1861, i smutne, najsmutniejsze powstanie w dwa lata później, którego klęska na długi czas skutecznie odstręczyła od idei walki zbrojnej o całość i niepodległość Rzeczypospolitej.

O historii dziś nie sposób nie myśleć. Nie sposób też nie szukać w niej wskazówek i nauk. W sejmie Gorbaczow powiedział: "Pragnę zapewnić posłów, że kierownictwo radzieckie nadal czynić będzie wszystko, żeby chronić i zacieśniać ścisłe więzi łączące nasze bratnie kraje socjalistyczne, ludzi radzieckich i Polaków". Ja po tych słowach nie mam żadnych marzeń ani złudzeń. Przynajmniej takich, które by można wiązać z osobą nowego genseka. Bowiem, i dziś, najodważniejszym aktem deklarowanego liberalizmu zdaje się być druk książek Orwella i Sołżenicyna. W ślad za rehabilitacją Kamieniewa i Zinowiewa nie idzie wcale potępienie tzw. doktryny Breżniewa, której najjaskrawszym przykładem była inwazja w Czechosłowacji w 1968 roku. Przegrana wojna w Afganistanie okryta jest wstydliwym milczeniem, przerywanym czasami szumem wokół tzw. "Afgancew", kombatantów tej wojny, których związki są nawiasem mówiąc narzędziem najwsteczniejszych sił w ZSRR, a ich członkowie są używani m.in. do rozbijania niezależnych demonstracji. Zgoda Gorbaczowa na dzierżawienie ziemi przez chłopów przypomina żałosną i połowiczną reformę włościańską Aleksandra II z marca 1881. W pięć lat później student Karakazow strzelił do Aleksandra z bliska. W 1991 roku uśmierciła cara bomba Hryniewieckiego...

Kuba Odtruwacz

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989