WYBORY

Degeneracja elit jest dziś tak oczywista i bezdyskusyjna, że jej diagnozowanie, piętnowanie czy nawet próby powstrzymywania – to zajęcia mało odkrywcze i jałowe. Nasze elity znalazły się w umysłowej i sytuacyjnej pułapce, trochę jak samce rajskich ptaków – z jednej strony przytłoczone ciężarem swych piór i niezdolne umknąć byle kocurowi, z drugiej jednak strony bez tych piór jakoś nieaprobowane przez samice, i przez to niezdolne do rozrodu. W takiej sytuacji samce dziedziczą po ojcach przerośnięte lotki, i jako osobniki znowu żyją krótko, choć nie bezpotomnie.

Samice rajskich ptaków jakoś jednak nie troszczą się o to, że samce o długich lotkach żyją krótko, bo je łatwo zżera najmarniejszy łowca. Wybierając tylko takich partnerów, samice skazują wprawdzie męską część gatunku na życie niedługie; cały gatunek ma się jednak dobrze. Podobnie może być z elitami. Stan, w którym elektorat preferuje osobniki upośledzone moralnie oraz intelektualnie, i z nich bierze sobie władze, jakoś chyba musi być dla ludu korzystny, a przynajmniej znośny, skoro występuje tak powszechnie i okazuje się tak trwały.

Może samce rajskich ptaków, gdyby dać im dłużej i bezpieczniej żyć, to wykazywałyby skłonność do prześladowania swoich samic, na przykład nie dając im wysiadywać jaj, i zmniejszając ich szanse reprodukcyjne? Może władze ludzi, gdyby próbowały naprawdę rządzić, a nie tylko szukać szybkich łupów i taniego blichtru, byłyby dla społeczeństwa bardziej dolegliwe niż ta nasza zadufana w sobie, zapatrzona w siebie i zajęta głównie samą sobą zgraja? Kto wie?

Kiedy pióra samców stają się tak długie, że już mało który może dożyć reprodukcji, a samice nie weryfikują swoich upodobań, gatunkowi grozi wyginięcie. Przyszłość samic też nie rysuje się różowo, kiedy je otoczą nieciekawi konkurenci, bo powabni nie dotrwają godów. Niebogi samice albo nie będą mieć dzieci wcale, albo je będą rodzić samcom nieatrakcyjnym, które je zgwałcą czy może uwiodą – jeżeli panie zweryfikują swój gust. Moda to nie tylko jakieś kolorki i piórka; moda to być albo nie być gatunku... ptasiego, rzecz jasna.

A my, ludzki plebs, czy tak bardzo się dzisiaj różnimy się od samic rajskich ptaków? Czy nasze przemożne upodobanie do rodzimych cietrzewi i głuszców – gulgoczących i pyszniących się swą groteskowo rozdętą chciwością, oślepiających bezwstydem oraz arogancją – czy to nie zagrozi naszemu bezpieczeństwu, a może nawet w ogóle istnieniu? Elity twierdzą, że nic podobnego, ale jak tu w sprawach mody wierzyć czyjejś roztropności?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010