DA RADĘ BEZ RADY

Afera Rywina dla wszystkich zainteresowanych, a sądzić należy, iż całą sprawą interesuje się większość społeczeństwa, potwierdza fakt istnienia nieformalnych układów politycznych i biznesowych. Kapitalizm polityczny, o którym tak często była mowa w ostatnich latach, nabrał kształtu oficjalnego, wręcz medialnego. Celowo użyłem słowa potwierdza, gdyż sądzę, że o istnieniu tak zwanej „kliki”, „towarzystwa”, „grupy wpływu” czy czego tam jeszcze, wiedział przeciętny polski obywatel nie chorujący na głowę. Przesłuchania przed komisją i cała oprawa medialna jest jedynie potwierdzeniem tych przypuszczeń.

Nie chcę być posądzony o nie docenianie wpływu tej afery na całość życie w Polsce, jednak nie sądzę, że spowoduje ona jakąś gruntowną zmianę, wręcz rewolucję. Towarzystwo będzie nadal balować jak balowało, połączenie biznesu z polityką będzie jak było, a tygodnik „Nie”, „Trybuna” czy „Gazeta” Michnika nadal będą miały swoje grono czytelników. To nie pesymizm, to fakty. Być może, to życie zejdzie na razie do podziemia. Najpewniej mniej chętnie na spotkania będą zapraszani dziennikarze i osoby mniej pewne, ale toczyć się będzie nadal, bo takie jest zapotrzebowanie rynku.

Mam jednak nadzieję, że przy okazji rozbudzenia zainteresowań tematem polskiej klasy politycznej nie umkną w toku nie kończących się debat, dyskusji i szumu medialnego sprawy naprawdę dla kraju istotne, poprawiające jakość politycznego życia i prawa go regulującego.

Być może zabrzmi to jak slogan, ale zastanówmy się, co można „wygrać” na sprawie Rywina. W jaki sposób przekuć to wszystko, co dzieje się wokół dla naprawy Rzeczpospolitej. A myślę, że można. Choćby pierwszy z brzegu problem ustawy o radiofonii i telewizji.

Dotychczasowa się nie sprawdza, to wiemy, ale czy aktualnie opracowywana zmieni jakość swojej poprzedniczki. Jeżeli tak to najgorsze. Ostatnie trzynaście lat udowodniło, że problem wolności mediów, co więcej, wolności słowa w Polsce nie jest tylko i wyłącznie tematem dysput akademickich. Stanowi on żywy organizm, dopiero, co kształtujący się, a wpływu na niego domagają się różnej proweniencji politycy. O ile w przypadku SLD nie stanowi to zaskoczenia; stosunek do wolności mediów, wyrażał już Gumułka, Gierek, Jaruzelski a aktualnie Czarzasty, to pewną niespodzianką jest chęć wpływu na media przez tak zwana prawicę.

Zaczęło się już w momencie opracowywania pierwszej ustawy i powoływania ciała nazwanego Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Twór ten jak większość legislacyjnych rozwiązań jest kaleki i przygotowany pod katem doraźnych potrzeb politycznych. Ustawa została opracowana przez Marka Markiewicza i pod niego skrojona. Nie może mnie opuścić myśl, że głównym celem powołania Rady było udzielenie koncesji Polsatowi, w którym to Markiewicz wygłaszał lata całe cykl zatrważająco nudnych pogadanek.

Odwołanie go też niewiele zmieniło. Mogliśmy się przekonać, w jakim poważaniu ma prawo były prezydent Wałęsa, bezprawnie odwołując ówczesnego przewodniczącego Rady.

Później było jeszcze gorzej. Wewnątrz tego ciała, które z założenia miało być apolityczne, tworzyły się wewnętrzne układy i koterie. Mini koalicje charakteryzujące się na ogół odmiennością od ogólnopolskich haseł poszczególnych ugrupowań. To jeszcze do niedawna istniała wewnątrz Rady koalicja SLD i Unii Wolności, promująca „swoich” na wszystkie publiczne środki przekazu tak centralne jak i regionalne.

Teraz mamy taką sytuację, że przewodniczący Rady nie wie, co robi reszta członków, podejrzewa matactwa, a Czarzasty obwołuje się sekretarzem, chociaż takiego stanowiska akurat nie przewidziano i każe się tytułować ministrem, a ciekawe dlaczego nie Cesarzem. Prezydent to namawia członków Rady do złożenia dymisji, a po objęciu funkcji przez Danutę Waniek, wycofuje się pospiesznie z tych deklaracji, tłumacząc jak zwykle, że źle go zrozumiano. Jarosław Sellin, podobno prawicowiec w tym składzie, apeluje aby członków Rady wyłaniać z pośród organizacji twórczych, co zapewne zdestabilizuje kolejne segmenty polskiego życia społecznego, póki, co niezależne od fluktuacji politycznych.

* * *

To wszystko powyżej – jak mniemam - jest powszechnie znane, a czytelników OnP nie musze chyba do tego przekonywać. Może by, więc, zacząć zastanawiać się, co i jak zmienić abyśmy dalej nie żyli w krainie absurdu i nie udowadniali sobie, że coś, co ma być apolityczne jest ultrapolityczne lub to, co ma być publiczne z publicznym ma do czynienia w innym, erotycznym kontekście.

Prawa do emisji, częstotliwości i koncesje powinny być regulowane według normalnych praw rynkowych. Jak wiadomo liczba ich jest ograniczona, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, aby minister skarbu (tak Skarbu, gdyż są one dobrem narodowym) rozpisywał na nie przetarg publiczny, w którym mógłby startować każdy, kto udowodni, że jest w stanie stworzyć prywatne radio czy telewizję. Należy pominąć zbędne fasadowe organizmy wyrokujące o losie nowopowstających bądź już działających mediów.

Koncesja powinna być wydawana praktycznie na zawsze bez możliwości cofnięcia, co często staje się szantażem wobec prywatnych nadawców, a odebrana wyłącznie w jasno określonych sytuacjach

Nad przestrzeganiem zasad etyki czuwać będzie nadal Rada Etyki Mediów, mająca prawo wykazać, że dany nadawca nie zmieścił się ze swoją ofertą programową w kanonach dobrego smaku. Być może REM będzie mogła nawet karać, chociaż te działkę pozostawiłbym sądom.

Inaczej można też rozwiązać kwestię telewizji publicznej. Nie ma sensu udawać, że telewizja publiczna nie jest polityczna, a w ostatnich dwóch latach wręcz rządowa. Utrzymywanie nadal tej fikcji jest chore. Najlepszym rozwiązaniem byłoby usankcjonowanie istniejącego stanu rzeczy, to jest powierzenie bezpośredniego nadzoru nad TVP i Radiem Publicznym politykom, wybieranym do Rady Nadzorczej przez Sejm, podobnie jak konwent Seniorów i z kadencją tożsamą z kadencją parlamentu. W ten sposób mielibyśmy RN opanowaną przez posłów, ale za to reprezentatywną tak w stosunku do opozycji jak i koalicji rządzącej. Nadzór nad programem, finansami, inwestycjami itp. byłby zdecydowanie większy niż w sytuacji, kiedy realne rządy SLD w mediach potrwają do 2009 roku.

Oczywiście analizując powyższe należy zadać sobie pytanie, do czego w takim razie potrzebna jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Odpowiedź jest prosta, do niczego. Już teraz nie ma większego sensu utrzymywać tego przeżartego korupcją i matactwami organizmu. Naprawa Rzeczpospolitej powinna się zacząć od demontażu zbędnych struktur i uproszczeniu prawa na wszelkich możliwych poziomach.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010