SALON ZAGROŻONY

Kaczyński włożył kij w mrowisko, mówiąc, że w Polsce praktycznie nie ma wolnych mediów. Dziennikarze poczuli się napadnięci, na tysiączne sposoby bronią, się, nierzadko zresztą przekręcając to, co powiedział. Trudno się dziwić – są oni pierwszymi ofiarami propagandy, w której na co dzień uczestniczą. Agentura w mediach, ta prawdziwa „łżeelita”, podsyca lęk przed „zawłaszczeniem” mediów i przed wprowadzeniem cenzury. Jak na zamówienie wypłynęło oskarżenie Lecha Kaczyńskiego o nakaz „śledzenia mediów” w 2001 roku. Rozróżniając starannie środowisko śledzonych osób ze „służb” od dziennikarzy, omija się agentów służb specjalnych pracujących pod przykryciem dziennikarzy, by „puszczać” fałszywki albo odpowiednio naświetlać wybrane sprawy. Śledząc takich dziennikarzy, śledzono służby. PiS akurat doskonale wie, jak było, ale bardzo oględnie o tym mówi.

Pojawiło się też sporo poważniejszych artykułów i komentarzy, analizujących sytuację w mediach i sposób opisywania nie tylko sceny politycznej, ale w ogóle Polski i jej problemów.

Krystyna Grzybowska z „Gazety Polskiej”, która zawsze daje cenne porównania do prasy zagranicznej, którą dobrze zna dzięki kilkunastoletniemu pobytowi w Niemczech, nie ma wątpliwości. Przytacza praktyczne przemilczenie w głównych mediach pierwszych doniosłych zagranicznych wizyt nowego prezydenta i ich pozytywnych skutków dla Polski. Tymczasem zagranica o życiu w Polsce i o stanie naszych umysłów wnioskuje na podstawie tego, co piszą media, przypuszczając, że wolni polscy dziennikarze najlepiej to rozumieją i opisują. Niestety, nie opisują, a już na pewno nie obiektywnie. „Obiektywny obserwator zagraniczny może odnieść wrażenie, że jesteśmy domem wariatów, zbiorowiskiem ludzi zajętych zwalczaniem samych siebie.” – pisze Grzybowska. – „Media podzieliły się na dwa obozy, z tym, że obóz antykaczyński jest nieporównanie silniejszy.” Młodzi, entuzjastyczni dziennikarze, jak pisze, na polecenie swoich szefów rugają najwyżej postawione osoby w państwie, przerywają politykom, zaprzeczają ich słowom itp., przede wszystkim nie powalając im się wypowiedzieć, zatem przeszkadzają wyborcom ocenić działanie polityków.

Kiedy obserwuje się prasę, można istotnie odnieść wrażenie, że życie w Polsce opisują ludzie skądś inąd, którzy nie tyle krytykują władzę, patrzą jej na ręce, co jest ich prawem i obowiązkiem, ale nie lubią, nie rozumieją i nie mają zamiaru zaakceptować tubylców z ich systemem wartości i potrzebami, nie są jakby jednymi z nich. Główne dzienniki telewizyjne z rozmów prezydenta we Francji czy w Ukrainie potrafiły dać migawkę z pół zdaniem.

Piotr Zaremba, tak zwykle ostrożny w swoich sądach, choć nie lubi wyciągać „pochopnych” wniosków, opisał w „Newsweeku” „piętnastoletnią wojnę” mediów z Kaczyńskimi i ich zwolennikami.

Prof. Andrzej Nowak z Krakowa zanalizował w „Tygodniku Solidarność” wieloletnie bezprzykładne ataki mediów na wszelkie próby ratowania kultury i obyczajowości polskiej.

My również od czasu do czasu próbujemy to czy owo pokazać czytelnikom naszego portalu.

Ale to są próby, odpryski, pojedyncze podejścia pod temat.

Dyskusja pokazuje jedno – że analityczny ośrodek monitorowania mediów jest niezbędnie i pilnie potrzebny. Każdy na własną rękę prowadzi analizy, twierdzi się to, potem tamto. A warto znać prawdę, warto badać media i nie wypowiadać gołosłownych sądów, opartych na wrażeniach i jednostkowych artykułach. Stosując tę metodę, Pawłowi Wrońskiemu udało się dwa dni temu udowodnić w radiu, że najbardziej Kaczyńskich zawsze broniła „Wyborowa” i jej guru Michnik i zaprzeczyć dość słabym protestom Piotra Skwiecińskiego, który proponował, by zgodzić się co do jednego – że w pierwszej połowie lat 1990-tych media traktowały środowisko Kaczyńskich agresywnie i napastliwie; nie, Wroński tak nie uważa. Dzięki tejże metodzie Jacek Żakowski może twierdzić w żywe oczy, że wszystko było zupełnie inaczej niż wszyscy widzieli i słyszeli. Wczoraj w audycji Lisa praktycznie zaprzeczył (ale tak, żeby jednak nie zaprzeczyć) temu, co mówiła Jadwiga Staniszkis o jego słynnej audycji w telewizji publicznej sprzed ponad roku – twierdziła, że zaufała jego informacjom przed audycją, wskutek czego skrytykowała ostro Listę Wildsteina, jak się okazało, nie znając prawdy.

Warto badać, warto wiedzieć, jak jest, a nie jak się komu zdaje. Ja np. odnosiłam wrażenie po wyborach, że starzy wyżeracze propagandy umówili się, że w związku z PiS od początku, zanim cokolwiek zrobił, ma padać słowo „pięść”, „nahajka”, „brutalność”, „napaść” itp., pełne takich słów były komentarze, pełne czołówki gazet Ale może tylko mi się zdawało. Są jednak narzędzia, są analitycy, można to naprawdę zbadać. Jest również sporo gotowych materiałów, które powinny być udostępnione publiczności, np. analizy ośrodków badawczych przy Polskim Radiu i Telewizji Polskiej. Tymczasem jako członek Rady Programowej TVP3 mogę stwierdzić, że nawet Rada nie ma dostępu do tworzonych w telewizji analiz programowych. Dlaczego? Wynikami analiz najbardziej zapewne zdziwią się sami uczciwi i zatroskani Polską i polityką dziennikarze.

I codziennie kolejne doniesienia – np. że WSI było główną siłą mafii paliwowej. W takich sprawach leży w gruncie rzeczy sedno dyskusji o wolność mediów i rzetelność wydawców i dziennikarzy.

Autor publikacji