HAJŻE NA „DWUGŁOWEGO KACZORA”!

Co jakiś czas obóz post(?)komunistyczny próbuje mieszać Polakom w głowach odwracając ich uwagę od komunistycznych przestępstw i skierować ją – tę obywatelską uwagę – ku bliźniakom Kaczyńskim, z których jeden (Jarosław) był założycielem i przywódcą Porozumienia Centrum, zaś drugi (Lech) pełni tę samą rolę w stosunku do innej partii o nazwie "Prawo i Sprawiedliwość".

Już zarzuty stawiane bliźniakom Kaczyńskim we wczesnych latach 90. ubiegłego stulecia z powodu spółki Telegraf przybrały groteskowy przejaw ulotki – "nekrologu", zawiadamiającego o tym, jakoby 14 sierpnia 1991 r. "zmarła [...] wiara w piękne hasła »solidarności«", a miało to nastąpić "po zapoznaniu się z działalnością" tej spółki, "założonej przez najbliższych współpracowników Pana Prezydenta". Anonimowe "Grono Obywateli" sygnujące nekrolog nie wybrało sobie jako okazję do takiego gestu żadnego spośród – na przykład – następujących wydarzeń (wybranych z okresu „transformacji ustrojowej”, ale przed 14 sierpnia 1991 r.), o dosyć różnym charakterze i ciężarze gatunkowym:

• obrad Okrągłego Stołu i dokonanie w ich wyniku rejestracji w dniu 17 kwietnia 1989 r. nowej organizacji pod przywłaszczoną nazwą NSZZ "Solidarność";

• wypowiedź tow. doc. Bronisława Geremka w dniu 6 czerwca 1989 r., wyrażająca zaniepokojenie z powodu wyborczej przegranej (dwa dni wcześniej) 33 spośród 35 kandydatów reżymowej „listy krajowej”, a zwłaszcza Geremkowe: „pacta sunt servanda” czyli wyrażona z góry, w imieniu strony „solidarnościowo-opozycyjnej”, gotowość przystania na dowolne poczynania strony „rządowo-koalicyjnej” dla uratowania dla PRON tych 33 mandatów poselskich (tj. zmiany ordynacji wyborczej w trakcie wyborów, tj. pomiędzy ich I a II turami);

• zachowanie kilkunastu członków OKP (absencja, oddanie głosu nieważnego, a nawet 1 głos „za”) w dniu 19 lipca 1989 r., umożliwiające wybór tow. gen. Jaruzelskiego przez Zgromadzenie Narodowe na stanowisko prezydenta PRL;

• wypowiedź tow. prof. Bronisława Geremka w dniu 20 lipca 1989 r., wyrażająca satysfakcję z tego, że poprzez wybór tow. gen Jaruzelskiego na prezydenta PRL umowa Okrągłego Stołu została zrealizowana (tym samym – zaprzeczenie dementi Janusza Onyszkiewicza w „Gazecie Wyborczej” z 14 czerwca wobec sugestii min. Jerzego Urbana o istnieniu takiego uzgodnienia);

• epitet „frustraci bez kwalifikacji” pod adresem posłów OKP różniących się w poglądach od Prezydium OKP (Adam Michnik, 28 lutego 1990 r.);

• niespodziewane przemówienie pos. Henryka Wujca domagającego się w Sejmie, aby w ustawie o kombatantach uprawnienia kombatanckie rozszerzyć także na (komunistycznych) uczestników wojny domowej w Hiszpanii (por. „Najwyższy Czas!” z dnia 9 stycznia 1990 r.);

• gwałtowne oburzenie tow. pos. Bronisława Geremka (OKP) w dniu 7 kwietnia 1990 r. na pos. Romana Bartoszczego (PSL), z powodu jego zaniepokojenia niszczeniem akt w MSW;

• debata w Sejmie w dniu 28 kwietnia 1990 r., zakończona zaniechaniem upaństwowienia majątku b. PZPR (zaniechaniem – w znacznej mierze wskutek oratorskiej swady pos. Adama Michnika, wymierzonej w „nienawiść” i w „jaskiniowy antykomunizm”), a także – utrzymaniem tzw. „prominenckich” emerytur;

• zdecydowany sprzeciw posłów: Jacka Kuronia, Jana Lityńskiego i Wiktora Kulerskiego w dniu 5 października 1990 r. wobec projektowanej przez innych posłów OKP uchwały o uznaniu Informacji Wojskowej, Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa za organizacje zbrodnicze;

• nie wolna od oszczerstw kampania przeciwko Stanisławowi Tymińskiemu, a w szczególności – przypisanie mu w dniu 19 listopada 1990 r. przez min. Krzysztofa Kozłowskiego kontaktów z reżymem Kadafiego w Libii (a w domyśle – z Moskwą), które to przypisanie zostało półgębkiem odwołane, ale dopiero wtedy, kiedy walka wyborcza już była rozstrzygnięta;

• nieoczekiwany dla bliskich i przyjaciół, ale w anonimowych telefonicznych pogróżkach zapowiadany ofierze, nagły zgon na serce zdrowego Michała Falzmanna w dniu 18 lipca 1991 roku;

• storpedowanie przez Sejm uchwały lustracyjnej Senatu, podjętej 19 lipca 1991 r., wszak w Senacie szczególnie przeciw niej oponował tow. sen. Andrzej Szczypiorski (TW „Mirek”), lansowany jako czołowy „Autorytet Moralny” (w skrócie – AM).

Okazje, których nie wyzyskano do tej propagandy przeciw-solidarnościowej, podpowiadają, kto i w czyim interesie prowadził tę kampanię propagandową. Autorzy ulotki „nekrologu” nie zdezawuowali tych zachowań polityków spod szyldu "S", które były spełnieniem oczekiwań komunistów! Już starożytni Rosjanie (kto mieszkał w środkowych Włoszech jeszcze dawniej? Oczywiście „eto russkije” = Etruskowie...) mawiali „cui prodest?”. Komunistyczne rodowody ludzi odpowiedzialnych za aferę FOZZ (na których trop natrafił insp. Falzmann z NIK), długoletnia partyjna przeszłość Geremka i Balcerowicza (obaj po kilkanaście lat, choć w różnym czasie, jednak bynajmniej nie tylko jako szeregowi członkowie PZPR!) oraz PAX-owska – Mazowieckiego (o życiorysie gen. W. Jaruzelskiego nie wspominając) to wszystko były okoliczności zbyt niewygodne (dla komunistów), aby kierować atak w takie fakty jak: neo-"Solidarność", prezydentura Jaruzelskiego albo tzw. plan Balcerowicza. "Przykładem może tu być »Telegraf« – sprawa ciągnęła się długo, co dawało wciąż nowe okazje do mieszania w nią nazwisk przeciwników politycznych Belwederu. To, że sprawę umorzono z braku cech przestępstwa[,] do wiadomości podano tylko raz i sprawa ucichła. W świadomości ludzi udało się jednak w ten sposób zakodować związek pewnych ludzi z »aferami« i to wystarczy." (Por.: Inga Rosińska i Paweł Rabiej, "»Droga cienia«. Wachowski bez cenzury.", wydawnictwo "AXEL", Łódź 1993 r., str. 157). W ulotce niby to uderzano w prez. Wałęsę, jednak, wkrótce potem, kiedy drogi braci Kaczyńskich i Lecha Wałęsy rozeszły się, było już jasne, że chodzi o bliźniaków, nie o prezydenta.

Bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy bywali ośmieszani jako prymitywni karierowicze już wtedy, kiedy uchodzili jeszcze za zauszników prez. Wałęsy (pracując w jego kancelarii). To z tej okazji tow. red. Stefan Bratkowski lansował wymyśloną przez siebie nazwę „kancelariat”, mającą określać styl prezydentury Wałęsy – trzeba przyznać, że to zręczny neologizm – kojarzy się z takimi wyrazami, jak np.: „kalifat”, „sułtanat”, "emirat", „szariat". (Tenże tow. Bratkowski, również na początku lat 90., z wdziękiem obdarzył mec. Wiesława Chrzanowskiego epitetem „Führer” – jak źle by nie chciało się mówić o Chrzanowskim, należy mieć w pamięci, że pierwsze szlify w ZMP i w komunistycznym dziennikarstwie tow. Stefan Bratkowski zdobywał w czasie, kiedy mec. Wiesław Chrzanowski był więźniem politycznym reżymu Bieruta, więc już choćby z racji swojej długoletniej służby – siostrzanemu wobec nazizmu – komunizmowi Bratkowski powinien być bardziej uważny w obdzielaniu takimi epitetami...) Z kolei wskazywanie na Kaczyńskich jako na „spoconych w pościgu za władzą” to wynalazek tow. Andrzeja Celińskiego (wtedy z UD, potem kolejno: UW, SLD, a ostatnio – SdPl). Przy innych okazjach bracia Kaczyńscy są przedstawiani jako przykłady „oszołomów” (na przykład, kiedy spór o "lustrację" postawił ich znowu przeciwko Wałęsie, ponownie – i tym razem bardzo! – cenionemu przez PZPR-owców z SLD i PZPR-owców z UD). Po latach, kiedy o Porozumieniu Centrum i Spółce "Telegraf" już mało kto pamiętał, okazało się, że zarzucanie, iż ktoś przyjmował "lewe" pieniądze od komunistów, nadaje się do użycia, gdy chodzi o uderzenie (znowu) w braci Kaczyńskich!

Opanowana przez Czerwonych telewizja publiczna tow. prezesa Roberta Kwiatkowskiego nadała 17 i 19 czerwca 2001 roku dwa pierwsze odcinki filmu "Dramat w trzech aktach". W trójodcinkowym serialu, nakręconym w południowoamerykańskiej scenerii, można było usłyszeć PSEUDO-rewelacje komunistycznego szpicla (= tow. płk. Jerzego Klemby, oficera, który – jak sam powiedział do kamery – w wywiadzie Ludowego Wojska Polskiego służył zawodowo przez 15 lat, od 1974 do 1989 r.) powołującego się na drugiego komunistycznego szpicla (= tow. Grzegorza Żemka), na dodatek – szpicla z tego samego resortu (= MON; Żemek – to istotne – był współpracownikiem wywiadu wojskowego, tzn. Zarządu II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego), a mające zdyskredytować braci Jarosława i Lecha Kaczyńskich. W filmie występował niemniej osobliwy – polsko-kubański ponoć, jednak o jeszcze bardziej międzynarodowej nazwie osobowej – osobnik: niejaki Heathcliff Janusz Iwanowski Pineiro... Obaj bohaterowie (jaki film, tacy „bohaterowie”...) tego dzieła twierdzili, że przekazywali pieniądze ukradzione za pośrednictwem FOZZ (= Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego) działaczom Porozumienia Centrum. Z tych pieniędzy miała być jakoby finansowana (ówczesnej) partii braci Kaczyńskich (właściwie tylko – Jarosława, Lech pozostawał bezpartyjny).

Mamy oto uwierzyć, jakoby szpicel nie poznał szpicla! Ale to są "sami swoi" i "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być... po ich stronie". Szpicel Żemek „nie poznał”, że ma do czynienia ze szpiclem Klembą. A przynajmniej szpicel Klemba (jako profesjonalista) nie poznał, że ma do czynienia ze szpiclem Żemkiem. No, ale niechby nawet przyjąć, że byli obaj kiepskimi w szpiclowskim procederze, pozostaje jeszcze partyjna "rewolucyjna" czujność! A tymczasem... komunista Grzegorz Żemek, zatrudniony jako dyrektor generalny FOZZ, proponował był komuniście Jerzemu Klembie bardzo znaczną sumę pieniędzy na rozruch Porozumienia Centrum, posługującego się radykalnie antykomunistyczną frazeologią, a tymczasem tow. Jerzy Klemba nawet nie zastanawia się nad tym, skąd pochodzą: taka znaczna suma pieniędzy i skłonność tow. Grzegorza Żemka do przeznaczenia ich na taki cel! A telewidz? Miał uwierzyć, o to przecież chodzi.

Bracia Kaczyńscy pozwali TVP do sądu – sprawa zakończyła się po stosunkowo niedługim czasie (trzy lata i pół roku) ugodą zawartą w kwietniu 2004 roku oraz przeproszeniem Lecha i Jarosława Kaczyńskich na antenie. Czyli w sumie – podobnie jak w kwestii spółki Telegraf. Ale socjotechnika obozu zwycięskiej walki klasowej polega na tym, aby przypominać nawet zupełnie zmyślone zarzuty, aż w świadomości adresatów tej propagandy pozostanie takie oto wrażenie: sami ukradli czy im ukradziono, to nie jest ważne – ważne że są zamieszani w kradzież.

Bliźniacy Kaczyńscy bynajmniej nie należą do "prymusów" w dziedzinie nieugiętości wobec komunistycznego przeciwnika; świadczy o tym choćby właśnie wypowiedź jednego z nich; jak wynika z "Notatki służbowej nr 24" Michała Falzmanna, to nie on (= Falzmann) był pierwszym, który dowiedział się o sowieckiej genezie afery FOZZ – podczas spotkania z braćmi Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi (wówczas: ministrami stanu u prez. Wałęsy) w dniu 20 czerwca 1991 roku minister Lech Kaczyński powiedział, że „nie mają środków”, zaś oni (on i jego brat Jarosław Kaczyński) wiedzieli już w 1989 r., iż „FOZZ to KGB”, jednak „z ostrożności (rządy premiera Tadeusza Mazowieckiego) nie podjęto żadnych działań” (por. książkę Mirosława Dakowskiego i Jerzego Przystawy „Via bank i FOZZ. O rabunku finansów Polski”, wydawnictwo ANTYK, Komorów 1992; str. 93-94). Niemniej jednak ich antykomunistyczna retoryka (ze wszystkich kolejnych okresów: "wojny na górze" między obozami Wałęsy i Mazowieckiego, działalności Porozumienia Centrum, walki obydwu braci przeciwko Wałęsie, a zwłaszcza – przeciwko Wachowskiemu, relacji do rządu Buzka oraz działania pod szyldem PiS) jest dla bolszewickich gangsterów wystarczająco niewygodna, aby organizować kampanie, mające to sponiewierać, to wyszydzić tych dwu bliźniaków-polityków.

Ostatnio kampania „anty-kaczyńska” wzmaga się (jak „walka klasowa” w miarę zbliżania się do swego zwycięstwa... – ale kto by o tym dzisiaj pamiętał?). Doszło do tego, ze tytan SLD-owskiego intelektu (rzecz jasna: tow. pos. Senyszyn Joanna) wzniósł się na swoje przepastne wyżyny (copyright: prof. Aleksander Aleksandrowicz Zinowiew:„zijajuszczije wysoty”) i spłodził nową nazwę: „kaczyzm”, która – a jakże! – „rymuje się” ze słowem „faszyzm”. Tak, tak: jeżeli lewica nie stanie Jednolitym Frontem Ludowym przeciwko prawicowym oszołomom, to sanacyjny „faszyzm” znajdzie kontynuację w postaci „kaczyzmu”!

Straszliwy PiS-owski Zamordysta (w dwóch – trudnych do odróżnienia – osobach) nie dosyć, że chce zdelegalizować Generała i zdegradować SLD (albo na odwrót – ale to chyba na jedno wychodzi?...), to jeszcze ma kaprys uprawiać „homofobię”. Organizatorzy niedawnej warszawskiej „Parady Równości” pewno w duszach (o ile do posiadania takowych się przyznają...) byli wdzięczni prezydentowi stolicy za jego zakaz, gdyż dzięki temu pustawą formę w postaci szturmówek i okrzyków mogli dość obficie wypełnić treścią (anty-kaczyńską, ma się rozumieć). A poza tym – to przecież fajnie iść w nielegalnej demonstracji pod rękę z Ministrą Równego Statusu Myszy i Kotów, prawda? (Zwłaszcza, kiedy ta demonstracja jest ochraniania przez... policję?) „Parada Równości” ze swoją kontrdemonstracją i jej późniejsze o 7 dni odwrócone echo (= „Parada Normalności” + kontrdemonstracja) zupełnie przysłoniły uroczystości odsłonięcia pomnika gen. Stefana Roweckiego albo (o 8 dni wcześniejszy od Parady Równości) „marsz na Sejm”, zorganizowany przez zwolenników JOW (= Jednomandatowych Okręgów Wyborczych = większościowej ordynacji wyborczej do Sejmu). Nieważny komendant AK; bardzo nieważne, o co chodzi zwolennikom JOW, nawet nie jest ważne, o co chodzi homoseksualistom (albo raczej – ich samozwańczym rzecznikom); ważne, że prez. Lech Kaczyński widnieje w roli negatywnego bohatera!

Obóz Postępu czyli Sprzysiężenie Równych (tzn.: formacja tych, którzy mają serca równe a żołądki po lewej stronie – albo na odwrót, ale to przecież na jedno wyjdzie...) jest ogarnięty wielkim ożywieniem we wszystkich swoich namiotach. Zupełnie jak kolonia dziecięca podczas tzw. Zielonej Nocy. Wielcy oboźni z poszczególnych namiotów zwołują się nawzajem, aby wspólnie dać odpór obozowi przeciwnemu.

Jeszcze niedawno wydawało się, że główna „wojna na górze” rozegra się tym razem pomiędzy Platformą Obywatelską a Samoobroną, a to jako echo wzajemnych połajanek pomiędzy dwiema (podobnymi do siebie jak lewa i prawa rękawiczka) partiami „centrowymi”: PSL i UD. Z punktu widzenia oboźnych Postępu PiS to optymalny namiot w tym przeciwnym obozie: wystarczająco wyrazisty, aby warto było mobilizować „masy ludowe” strachem przed „Kaczorami” i „kaczyzmem”, a zarazem dostatecznie opanowany, aby nadawać się do roli „sparring-partnera” dla Stowarzyszenia Leciwych Demagogów.

Przez pewien czas nadmuchiwano popularność (tę sondażową) tego kandydata, który nie tylko wie, że „serce jest po lewej stronie”, ale potrafi dokładnie je tam umiejscowić. Już, już „niewidzialne płuca” dmą w procenty, a kandydat – w antylustracyjną dudkę, aż tu nagle pojawia się Doświadczony Zagończyk, co to nawet swojego współlokatora z „Listy Macierewicza”, ale przecież także – wodza (jeszcze nie podzielonej wtedy) Konfederacji, w swoim czasie prześcignął i, jak tylko otrząsnął się (przynajmniej powierzchownie) ze swoich własnych lustracyjnych kłopotów, już okazał się „silnym, zwartym i gotowym”. Wybitny Spec-od-Serca[-po-Lewej] nie zdążył popełnić żadnej druzgocącej gafy „mową, uczynkiem ani zaniedbaniem”, a tu z dnia na dzień (i to w przeddzień wiekopomnej decyzji Doświadczonego Zagończyka!) w sondażowni coś „zawirowało” (może w myśl „prawa przepływów międzygałęziowych”? – ale któż by dociekał tego w tak gorącym czasie?) Zagończyk wyprzedził Speca! Wyprzedził kiedyś współlokatora z „Listy Macierewicza” (= Konfederatę o PPR-owskiej przeszłości), wyprzedził w sondażu dzień własnej decyzji o zmianie zamiaru, nic dziwnego, że z trudniejszą sprawą też sobie poradził: twarde prawo, ale sitowie! Eeee, miało być po łacinie (carex), ale zainteresowany, będący prawnikiem (i to inteligentnym!), przetłumaczy sobie bez trudu. Zapewne dokona jeszcze niemało. Może zjednoczy swój obóz (rozmnażający się ostatnio wegetatywnie)? Może też wydmuchnie (na bezpieczną odległość) widmo Dwugłowego Kaczora?

Zwróćmy uwagę: ulotka nawiązująca do rzekomej afery spółki Telegraf pojawiła się na kilka tygodni przed pierwszymi wolnymi wyborami. Wtedy komuniści za swoje hasło mieli „tak dalej być nie musi!” (w domyśle anty-Balcerowiczowskie, ale na pozór! – podobnie jak takaż retoryka Doktora Humoris Causa podczas o rok wcześniejszej kampanii wyborczej), ale ich rywale (z prawdziwej albo... mniej prawdziwej) prawicy cieszyli się wtedy znaczną popularnością i jakiś atut był niezbędny – okazała się nim ta bałamutna ulotka.

W dwa lata później sytuacja była odmienna. PO kolejnych 2 latach rządów (z nazwy) niekomunistycznych popularność PC (i w ogóle – /centro/prawicy) wyraźnie zmalała (co odbiło się na wyniku wyborczym z 1993 roku!). Wtedy do zwalczania (m. in.) Porozumienia Centrum stosowano inne metody... Kiedy zaś powstawała AWS, inne kierunki rozgrywek, nie tylko pomiędzy lewicą a prawicą, ale także wewnątrz każdego z tych dwóch obozów politycznych, przysłoniły rolę braci Kaczyńskich na scenie politycznej. Popularność rządu współtworzonego przez AWS spadała zresztą w sposób, umiejętnie zaprogramowany przez SLD.

• Decyzja tow. premiera Oleksego (podjęta tuż przed jego dymisją) ułatwiła import zboża z krajów CEFTA, jednak to nie bezpośrednio następny rząd (tow. premiera Cimoszewicza), lecz dopiero rząd p. prof. Buzka w lutym 1999 r. musiał zmierzyć się ze, stymulowanym przez Samoobronę, wybuchem (rzeczywistej) irytacji polskich rolników (co innego, gdy tow. wicemarsz. Lepper użył obraźliwego wyzwiska pod adresem tow. min. Cimoszewicza i jeszcze innego niegrzecznego epitetu pod adresem swojego rówieśnika, tow. prez. Kwaśniewskiego, a zupełnie co innego, gdyby – uchowaj, Leninie! – tow. przew. Lepper miał wzniecić prawdziwą „zadymę” przeciwko rządowi tow. premiera Cimoszewicza...).

• Zmiana podziału administracyjnego Polski to inny umiejętny spektakl tego gatunku. Po-PRL-owskie partie broniły PRL-owskich wariantów podziału na województwa w liczbie 17 (wariant „późnego Gomułki”, broniony przez SLD) albo 49 (wariant „późnego Gierka”, broniony przez PSL-SP). Tymczasem projekt podziału kraju na 12 (a nawet 10 lub 8) dużych województw został przygotowany w MSWiA, kiedy jego szefem był... tow. min. Miller (a szefem rządu – tow. premier Cimoszewicz).

• Również Kasy Chorych, tak namiętnie krytykowane w ramach Millerowego „sprzątania po rządzie Buzka”, zostały ustanowione przez ustawę z lutego 1997 roku, tj. z czasów, kiedy premierem był tow. Włodzimierz Cimoszewicz (a ministrem – tow. Leszek Miller).

To wszystko nie unieważnia przyczyn lawinowego spadku popularności rządu Jerzego Buzka, zawinionych przez tenże rząd i przez jego polityczne zaplecze. Niemniej jednak jeden polityk, będący przez pewien czas w składzie rządu Buzka, zyskał na popularności – jest nim prof. Lech Kaczyński. Jego sposób sprawowania urzędu ministra sprawiedliwości wzbudził na tyle silny oddźwięk, że w miejsce zanikającego Porozumienia Centrum zaczęła powstawać nowa partia – Prawo i Sprawiedliwość. Obóz Postępu rychło docenił rozmiar nowego zjawiska i stąd zapewne ów „latynoski” (w tle) serial, którego dwie trzecie TVP wyemitowała. Nowa partia rozwijała się głównie w czasie, kiedy u władzy nie był już rząd Buzka, lecz rząd „sprzątającego” po nim Recenzenta Męskości (cudzej), co oczywiście działało na jej (tj. tej nowej partii opozycyjnej) korzyść. Dlatego widocznie Czerwoni uważają, że dezinformacje z owej ulotki dotyczącej spółki „Telegraf” (kampania wyborcza z 1991 r.) i z „serialu” pod palmami wenezuelskimi (kampania wybiorcza z 2001 r.) nie wystarczyły i trzeba na nowo walczyć przeciwko o dogodny dla nich „image” słynnych bliźniaków. Dlatego obecna histeria, solidarnie wzniecana przez różne odłamy lewicy przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, może okazać się znakomitym paliwem rozpalającym kampanię tow. Cimoszewicza jako „ostatniej nadziei białych” – e, co ja mówię! Ma się rozumieć: „ostatniej nadziei Czerwonych”, oczywiście!

Jakim będzie PiS po swoim prawdopodobnym, większym albo mniejszym, tegorocznym sukcesie wyborczym? Przykłady rządów „solidaruchów” z lat 1989-1993 i 1997-2001 są mało zachęcające (delikatnie rzecz nazywając!). Jednak podczas kampanii wyborczej rywalizacja p. Lecha Kaczyńskiego z tow. Włodzimierzem Cimoszewiczem może wymknąć się poza granice konwencji, określonej przez „sparring”, i przeistoczyć się w plebiscyt, odpowiadający na pamiętne pytanie mec. Jana Ferdynanda Olszewskiego „Czyja Polska?” Precyzując, można, w ślad za PiS-owskim kandydatem na prezydenta Polski, dodać, że pośrod elektoratu policzą się zwolennicy dwóch Polsk: tej, którą symbolizuje Armia Krajowa i tej drugiej, niby-Polski, symbolizowanej przez Informację Wojskową. Niewykluczone, że również w obozie czerwonych niektórzy na tyle serio traktują Lecha Kaczyńskiego jako rywala, że chcieliby wygrać z nim walkover’em! Bardziej niż jazgot towarzyszki profesorki o „kaczyźmie” zdaje się o tym świadczyć wypowiedź tzw. „Prawego Człowieka Lewicy”, sugerująca, aby Kaczyński zrezygnował z kandydowania, skoro okazał się skazanym (choć na razie nieprawomocnie). Od dawna skreślono homoskesualizm z rejestru chorób, wpisując w to miejsce tzw. „homofobię”. Przedstawianie braci Kaczyńskich jako cierpiących na „homofobię” (a przede wszystkim – JAKOBY – na „nienawiść”) również wskazuje na autentyczną, a nie tylko sparringową, rozgrywkę... Dobór osób mających pomagać tow. Cimoszewiczowi w kampanii wyborczej sprawia wrażenie, że „towarzystwo” zamierza zaspokoić rozmaite odmiany lewicowego gustu, nie zapominając przede wszystkim o licznej rzeszy Disco-Polaków czyli tych, których uwiodła „kultura” i „prezencja” Magistra Humoris Causa oraz „klasa” i „rozmodlenie” Lojalnej Jolanty.

Gdyby z góry miało być przesądzone, że zwycięży „Polska” Informacji Wojskowej, to a nuż warto by było pokierować się pewnym wskazaniem satyryka Jana Pietrzaka (niedosłowny cytat: „może nie będzie lepiej, ale będzie śmieszniej”) i rzucić hasło: „tow. Senyszyn Joanna na prezydenta, tow. Gruszka Grzegorz na jej kierowcę!”, nieprawdaż?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010