NASZA PRZYSZŁOŚĆ W RĘKACH NASZYCH DZIECI?

Kilka dni temu ponad 600 tysięcy polskich szesnastolatków zdawało swoją „małą maturę” czyli sprawdzian wiedzy kończący ich naukę w gimnazjach. Warto szczegółowo przyjrzeć się tym testom, ponieważ jest to swoista nowość z jaką wstąpiliśmy w XXI wiek. Czego tak naprawdę obecnie wymaga się od pokoleń wchodzących w życie. Co według naszych władz jest dla nich ważne a co nie? Czego powinny się uczyć, co umieć a co jest dla nich przepustką do dalszej kariery?

Test pierwszy, tzw. „humanistyczny”, składał się z 31 zadań, w tym 20 zamkniętych i 11 otwartych. W zestawie zadań zamkniętych uczeń miał zawsze do wyboru 4 odpowiedzi, które dotyczyły dołączonego do testu tekstu lub zdjęcia. W zadaniach otwartych również pytania odnosiły się do dołączonych rycin i tekstów. Jedynie dwa ostatnie zadania wymagały napisania: jedno - podania, drugie zaś charakterystyki. Za właściwe napisanie podania można było otrzymać 5 punktów (10 %) zaś za charakterystykę wybranej postaci dowodząc, iż warto ją ukazać w teatrze lub w filmie aż 16 punktów (32 %).

Co wynika z tego testu? Upraszając wszelkie rozważania stwierdzam, iż sprawdzian ten główny nacisk kładzie i rozlicza nasze dzieci z umiejętności podstawowej – a mianowicie ze zrozumienia tekstu, który czytają. Jest to podstawowa umiejętność jaką się na tym teście wymaga.

Inaczej mówiąc, za zrozumienie tego co czyta i tego co widzi uczeń mógł otrzymać 28 na 50 punktów. Czyli uczeń aż w 56 % spełni oczekiwania ministerstwa, jeśli wykaże się umiejętnością rozumienia tekstu pisanego oraz pojmowania co przedstawia rysunek czy zdjęcie. Po 9 latach nauki są to szokujące wymagania. Brawo!

Z następnej części testu wynika, że kolejną umiejętnością wymaganą przez ministerstwo jest umiejętność pisania podań (aż 10 % punktów do zdobycia). Zgodzę się, że to życiowa potrzeba przy obecnie kwitnącej biurokracji. Niech młodzi wiedzą jak pomnażać ilość pism i załączników i niech wiedzą jak za pomocą pisanego słowa przemieniać puszcze i lasy na stosy makulatury.

Ostatnie zadanie, aż za 16 punktów (czyli 32 % całościowej oceny) na chwilę napełniło mnie optymizmem. Lecz na krótko. Zadanie – charakterystyka wybranej postaci dowodząca, iż warto ją ukazać w teatrze lub w filmie oceniane będzie pod kątem nie zawartości myślowej lecz od strony zgodności ze schematem. Inaczej mówiąc uczeń zostanie nagrodzony po punkcie za:

- zgodność pracy z tematem,

- podanie trafnego przykładu,

- podsumowanie rozważań,

- realizację tematu zgodnie z przyjętą koncepcją (?),

- poprawność pod względem rzeczowym,

- prezentacje postaci i opisanie jej wyglądu zewnętrznego (dla potrzeb 997?),

- przedstawienie cech charakteru,

- ocenę postaci,

- za kompozycję tekstu,

- za spójność tekstu,

- za brak rażących błędów językowych,

- za styl,

- za trafnie dobrane środki językowe,

- za poprawną ortografię,

- za poprawną interpunkcję,

- za przejrzysty układ graficzny.

A za myślenie? 0 punktów. A za wiedzę? 0 punktów. A za oczytanie? 0 punktów. Cytrynowe curry?

Jednak w tym miejscu chciałbym szanownej pani minister Łybackiej i jej zgrai zwrócić honor. Oto w zestawie 31 zadań, na całościową ilość 50 punktów, uczeń za posiadaną wiedzę mógł zdobyć aż trzy punkty (6%). Za pierwszym razem znając imiona trzech bohaterów lektury szkolnej przerabianej w III klasie w tym tytułowej „Antygony” (czyli de facto dwóch bohaterów), za drugim zaś razem znając choć jeden ze środków poetyckich takich jak porównanie, metafora czy epitet.

Jak byłbym złośliwy to stwierdziłbym, że ten test udowadnia iż władza obecnie wymaga aby każdy obywatel potrafił przeczytać ze zrozumieniem przesłany mu rachunek do zapłacenia i aby potrafił ewentualnie napisać podanie o rozłożenie płatności na raty. Do tego jeszcze wymaga w stopniu podstawowym zrozumienie „pisma obrazkowego” telewizji. Wykazując się tymi umiejętnościami obywatel aż w 68 % zrealizuje oczekiwania obecnych władz w stosunku do uczących się Polaków. Jak bardzo różni się to od planu prezesa parti NSDAP, który uważał, iż Polacy powinni umieć tylko czytać rozporządzenia i dekrety oraz posiadać sztukę podpisywania się, nie mnie oceniać. Wiem tylko, że test zwany „humanistycznym” (nazwę tę nadał jakiś wesołek, na pewno zwolennik absurdów) nie wymagał od dzieci wiedzy. Powiem więcej – aby napisać ten test na poziomie zadowalającym, niepotrzebna jest dzieciom szkoła. Za co więc biorą pieniądze nauczyciele? A pracownicy ZNP, placówek oświatowych, nie mówiąc już o myślicielach z ministerstwa? Za to że są?

Przyznam się, że szczególnie poczułem się upokorzony zadaniem nr 7, które aż prosi się o zaskarżenie do Sądu. W zadaniu tym przedstawiono dzieciom dwie maski teatralne na dodatek podpisując je: „maska komiczna” i „maska tragiczna”, a następnie zadając pytanie: „Pokazana na rysunku maska tragiczna różni się od komicznej:

a) wielkością,

b) miną,

c) kształtem,

d) zdobieniami.”

Czy nie prościej było zadać dzieciom pytanie otwartym tekstem: „Jesteś debilem czy nie? Odpowiedź: „tak” lub „nie”.

Test matematyczno – przyrodniczy był bardziej złożony. W końcu mamy wiek XXI i kilka osób w Polsce posiada ponoć prywatne komputery. I to nawet w domu! W tym wypadku mieliśmy 34 zadania nagradzane od 1 do 5 punktów. 25 było z nich zamkniętymi (do wyboru jedna z czterech odpowiedzi) zaś 9 wymagało obliczeń i opisów.

I znowu mamy podobny przypadek jak w teście ”humanistycznym” – tylko w 3 na 25 zadań wymagane były od uczniów wiadomości (po jednym z chemii, fizyki i biologii). Pozostałe 22 zadania zamknięte można było rozwiązać wykazując się tylko umiejętnością odczytywania danych procentowych, statystycznych, tabel i wykresów (jakże potrzebne umiejętności przy czytaniu gazet!). Tak naprawdę nie była tu potrzebna żadna wiedza.

W wypadku 9 zadań otwartych rzecz się miała następująco:

- 3 punkty za umiejętność wyliczenia oprocentowania,

- 7 punktów za umiejętność obliczania ile samochód spala benzyny,

- 3 punkty za wiedzę na temat procesów geologicznych,

- 5 punktów za znajomość czym są trójkąty podobne, co to są proporcje i za wiedzę, że kąt padania równa się kątowi odbicia,

- 5 punktów za pamiętanie wzoru na pole koła,

- 2 punkty za pamiętanie wzoru na objętość stożka.

Sumując, można powiedzieć, iż posiadając umiejętność czytania i pisania plus umiejętność rozumienia tego co się czyta, można było uzyskać w teście matematyczno – przyrodniczym 32 punkty (64 %), za pamiętanie wzorów 7 punktów (14 %), zaś za wiedzę 11 punktów (22 %).

Czy są to wymagania na miarę XXI wieku? A może na miarę Unii Europejskiej? Czy nasze dzieci mają być mięsem armatnim, a może tanią, wykwalifikowaną siłą roboczą? A może naukowcami?

Poziom testów oraz zakres zawartych w nich wymagań mówiąc szczerze woła o pomstę do nieba. Być może odzwierciedlają one poziom oraz wiedzę urzędników obecnie zatrudnionych przez minister Łybacką, z nią na czele. Lecz nie jest to jeszcze powód aby wszyscy aż tyle umieli i wiedzieli. Oczekując od naszych dzieci tylko podstawowych umiejętności, mając w pogardzie rzetelną wiedzę choćby i podstawową, skazuje się z pełną premedytacją kolejne pokolenia Polaków na zagładę.

Oczywiście zdolni się wybiją, a dzieci funkcjonariuszy (np. ministerstwa oświaty) i tych co bogatszych, wsparte układami i korepetycjami wyjadą w ramach różnych fundacji na stypendia. Dla reszty, szczególnie tych spoza Warszawy, będzie „Gazeta Wyborcza” Michnika, Telewizja Publiczna Kwiatkowskiego lub Rywina oraz głodowe pensje i zasiłki. Jak w „Nowym wspaniałym świecie”. I po pół litra na głowę. Strach aż pomyśleć co się dzieje na co dzień w polskiej szkole przy takich wymaganiach obecnych władz.

PS

Jeśli ten test i mój tekst pozwalają wam nadal spać spokojnie, to dodam na zakończenie, że w zeszłym roku dzieci odpowiedziały poprawnie na około 60-70 % pytań w testach. Czy w tym roku będzie podobnie? Czy zdajecie sobie sprawę z tego co to znaczy?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010