DO PIWNICY WRÓCISZ

Do utraconego raju

Nie powinno się wracać,

Zwłaszcza, jeśli nie ma się pewności,

Że on był naprawdę rajem
.
A ja tej pewności nie mam.

/Roman Brandstaetter, Pamiętam..../

Proces zakłamywania historii najnowszej przebiega na wielu płaszczyznach, jest wielopiętrowy, struktura kłamstwa jest bowiem skomplikowana. Jeśli się jej przyjrzeć uważnie, dostrzec można wyraźny ślad złowrogiej inteligencji. Aby historię zakłamać totalnie, trzeba sięgnąć do najdrobniejszych elementów konstytuujących czasy minione, zdeformować całość, aby nie pozostało nic z prawdy. Żadnego punktu odniesienia – system konstrukcyjne doskonały. Wtedy to stanie się możliwe historiozoficzne spojrzenie z góry niejako i dokonanie zbrodni w obrębie języka – kłamstwo nazywać prawdą, klęskę triumfem, grubą kreskę aktem dziejowej sprawiedliwości. Na ślad owego procederu natknąć się można w miejscach zupełnie nieoczekiwanych, neutralnych pozornie; jad sączony delikatnie, subtelnie, wolniej przenika, ale jakże skuteczniej.... Oto „Dziennik Łódzki” z 3-4 stycznia 2004 roku, a w nim tekścik całkiem niewinny, produkt spółki Marek Juśkiewicz i Dariusz Pawłowski p.t. „ Z piwnicy powstałeś...”. rzecz dotyczy łódzkiego rocka lat osiemdziesiątych, zatem czegoś dość odległego od poruszonych powyżej zagadnień. Pozornie. Oto cytat: „Lata 1980-1983. Najpierw strajki, budząca się wolność, brak wszystkiego /.../. Później stan wojenny i wewnętrzna emigracja. – Ludzie nosili oporniki na znak protestu, a w szkole na pierwszym piętrze oazowcy odmawiali różaniec, a piętro wyżej grało się rocka na długiej przerwie – wspomina Jełowicki”.

Kłamać można na różne sposoby. Bezczelnie, po chamsku, w stylu „Krótkiej historii WKP/b/”, ale można też inaczej, niewinnie, tak sobie rozwodnić, rozmydlić, pozestawiać rzeczy odmienne, niczego nie narzucając. Czekać, aż wnioski wyciągną się same, w podświadomości bombardowanej półprawdami. Bo cóż z tego cytaciku tak naprawdę wynika? Ano, był sobie jakiś tam stan wojenny, jedni nosili oporniki, od tak, jak teraz nosi się bejsbolówki daszkiem do tyłu, inni grali rocka / na hip-hop za wcześnie/ jedni odmawiali różaniec, jeszcze inni emigrowali wewnętrznie /na haju?/, a wszystko to w jednej szkole, w zgodnej symbiozie, w głębokim poszanowaniu. Rewela, pełen luz, spoko-w porzo, tolerancja. Nawet Łybacka by tego nie wymyśliła. Takie czasy, może mniej kolorowe, mniej odlotowe, ale też zajebiście fajne.

Tak się dziwnie składa, iż w dalszej części tekstu pada nazwa owej postępowo-tolerancyjnej szkoły – XXXI LO, choć z kontekstu nie wynika, iż to o tejże szkole traktują memuary P. Jełowickiego. A tak się jeszcze dziwniej składa, że zarówno P. Jełowicki, jak i red. Marek Juśkiewicz oraz niżej podpisany są absolwentami wzmiankowanego LO i może właśnie dlatego wypada w wypielęgnowaną grządkę wsadzić badyl, nie konweniujący z sielankową całością. Rzecz cała przedstawia się tak oto: rzeczywistość wojny jaruzelskiej, a przynajmniej jej pierwszych miesięcy była potwornie szara, przygnębiająca, klaustrofobiczny nastrój dopadał wszystkich. Świadectwem dołersowskiej atmosfery tamtych czasów jest choć by katastroficzny nurt punk-rocka, wzorowany na dokonaniach legendarnej grupy Joy Division, czy wolna przecież od politycznych nacisków proza Jana Sobczaka i Krzysztofa Wargi. W takiej scenerii powstały pierwsze grupki konspiracyjne w szkołach średnich. Totalna kontrola była rzecz jasna fikcją, zwłaszcza, że ciało pedagogiczne, było – najdelikatniej ujmując – podzielone. Obok jawnych konfidentów, ludzi małych i miałkich, byli też nauczyciele mądrzy, odważni, potrafiący w czasach pogardy walczyć o godność swojego zawodu. Aby utrudnić, czy wręcz uniemożliwić normalne porozumiewanie się na przerwach, uruchomiono radiowęzeł, do którego dość szybko przylgnęły określenia typu „betoniara” , „szczekaczka” czy „szambo”. Z ryczących głośników lała się najgorsza, najprymitywniejsza „muzyka” dyskotekowa, starannie przeselekcjowany materiał miał za zadanie ogłuszyć, ogłupić.

Nie wszystkim to się rzecz jasna podobało, np. niżej podpisany skonstruował urządzono umożliwiające przepalenie wszystkich obwodów głośnikowych.. Nie zostało ono jednak użyte, gdyż po interwencjach części nauczycieli „betoniary” umilkły. I właśnie wtedy na korytarzu zawisł krzyż, przy którym na dużej przerwie zbierało się około 20 uczniów, odmawiających „Anioł Pański”. Zwyczaj ten zapoczątkowało grupka młodzieży oazowej i był on przez dyrekcję tolerowany. Jako swoista konkurencja pojawiły się wątpliwej jakości „występy” na korytarzu piętro wyżej, co rzecz jasna nikomu specjalnie nie przeszkadzało. Do czasu. Dnia 21.02.1984 roku aktyw partyjny pod dowództwem towarzyszki Podolskiej Marii, kobiety o mentalności dozorczyni z ulicy Przemysłowej*, rozpędziły młodzież w trakcie modlitwy. Dzień później grupę uczniów, głownie z klasy IVe zamknięto w jednej z sal, po czym przeprowadzono rozmowę ostrzegawczą. Przez parę tygodni korytarz na pierwszym piętrze był patrolowany przez towarzyszki, nie wolno nawet „zatrzymywać się bez potrzeby”. W pamięci niżej podpisanego utkwiła mądrość szefowej tak zwanej POP: „korytarz jest do przechodzenia, nie do wystawania”. 22.03.1984 r. w godzinach rannych krzyż usunięto. Następnego dnia pojawił się nowy, wisiał około 2 godzin. Ze ściany zdjęła go zapłakana woźna, którą tow. Podolska straszyła zwolnieniem dyscyplinarnym z pracy.

Uczniów metodycznie zastraszano – dyrekcja sugerowała usunięcie ze szkoły / na półtora miesiąca przed maturą/, wcielenie do wojska / zgnijecie w okopach/, nawet aresztowanie / narobicie sobie smrodu i brudu na całe lata/. 27 marca oazowcy powiadomili proboszcza Przemienienia Pańskiego, zaś 3 kwietnia szczegółowe sprawozdanie otrzymał o. Stefan Miecznikowski**. Dokument ten nie był anonimowy, sygnowali go: Mariusz Szczepaniak, Bożena Kaczmarek, Marek Juskiewicz/!/ Iwona Wońska, Jerzy Ziółkowski. W tym samym czasie samoistnie dogorywało „granie rocka” piętro wyżej, Piotr Jełowicki podziękował za udział w tej imprezie jako jeden z pierwszych. Przez pewien czas na drewnianym podeście zbierała się jeszcze grupka najbardziej rozbałwanionej i zdemoralizowanej młodzieży, która przy pomocy magnetofonu próbowała reanimować ludyczne widowisko.

Powie ktoś, że się czepiam, że wywlekam trupy z szaf, wyciągam historie, które nikogo nie interesują, bo interesować nie mogą. Które powinny być dawno zapomniane, w imię świetlanej przeszłości. Że zepchnięty na margines zazdroszczę tym, którzy osiągnęli „sukces”, że pozostało mi bezprzedmiotowe opluwanie. Po co? Relatywizacja tego wszystkiego, co działo się przed 1989 rokiem prowadzi do moralnej destrukcji społeczeństwa. Właśnie z takiego potraktowania komunizmu /i komunistów/ wypływa obecny stan tzw. Moralności publicznej. Działania ludzkie – czy tego chcemy, czy nie – maja swój wymiar moralny właśnie i nie jest to wymiar względny, zależny od doraźnej koniunktury czy politycznej poprawności. Jako społeczeństwo zatrąciliśmy już zdolność rozróżniania dobra i zła, prawdy i fałszu, pasterzy i pastuchów. Wolny jestem od złych przeczuć, od lęku przed przyszłością. Tragedia w Polsce już się dokonała.

I to się przenosi niżej, coraz niżej. Obszar tzw. Kultury masowej stanowi ilustrację aż nadto wymowną – trzeba się zastanowić, czy nie wpadałoby do piwnicy wrócić.....

* Informacja dla młodszych czytelników: przy ulicy Przemysłowej znajdował się utworzony w końcu 1942 roku „Policyjny Obóz dla Dzieci Polskich”. W wyniku warunków obozowych zmarło około 6 tys. Małych więźniów. „Dozorczyni z ulicy Przemysłowej” to figura stylistyczna czytelna jeszcze dla mojego pokolenia

** Jezuita ojciec Stefan Miecznikowski był duszpasterzem „Solidarności” w Łodzi

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010