Chybione naśladownictwo
Żyjemy w czasach, w których sztuka manipulowania społeczeństwem, dzięki internetowi i cyfryzacji, osiągnęła taki poziom, iż demokracja parlamentarna straciła swój pierwotny sens. Stosując odpowiednie techniki, można dowolnie sterować wyborcami. Z tego powodu wybory przekształciły się w teatr lub cyrk.
Najnowszym osiągnięciem w tej dziedzinie stało się wybranie na prezydenta Ukrainy komika, który komunikował się z wyborcami wyłącznie za pośrednictwem internetu i obiecał, że teraz będzie dobrze, co wyborcy lubią najbardziej. 21 kwietnia 1919 roku Wołodymyr Zełenski wygrał wybory, uzyskując w II turze 73,22 proc. głosów. Oczywiście niczego nie zmienił, gdyż wygłupianie się w telewizji to nie to samo co rządzenie. Po blisko dwu latach sondaż wykazał, że jedynie około 23 proc. wyborców gotowych jest oddać na niego głos. Nie jest to problem, gdyż w następnych wyborach, by nic się nie zmieniło, można wystawić piosenkarza albo striptizerkę. Przynajmniej będzie na co popatrzeć. Partia Zełenskiego stworzona ad hoc przy użyciu internetu w wyborach 21 lipca uzyskała 43,16 proc. głosów. Dziś nadal prowadzi, ale z poparciem tylko około 26 proc. wyborców. Do następnych wyborów oligarchowie utworzą nowe, świeżutkie stronnictwo, by lud mógł zagłosować na nieskompromitowanych polityków wystruganych z banana. W Polsce postanowiono naśladować przykład ukraiński i wybrano do tego prezentera TVN, ze względu na specyfikę krajową – byłą gwiazdę kanału katolickiego dla ateistów. I tu tkwi ogromny błąd. Popularność Hołowni w niczym nie dorównuje Zełenskiemu. Trzeba było pozyskać Roberta Górskiego lub Dodę. Nadymanie Hołowni i jego partii nie pomoże. Nie zajmie miejsca Tuska, choć większość Platformy pochłonie. A potem założy się coś nowego.