Naukowcy i kasa
„Welt am Sonntag” opublikował fragmenty korespondencji z marca ubiegłego roku rządu RFN z naukowcami z Instytutu Roberta Kocha, którzy przygotowywali raport o stanie pandemii.
MSW zażądało od nich, by raport uzasadnił konieczność podtrzymania lockdownu po świętach Wielkanocnych. Należało podać takie informacje, by „w ludzkich umysłach tworzyć takie obrazy”: „Wielu ciężko chorych ludzi trafia do szpitala, bo zarazili się od swoich krewnych, ale są oni odsyłani i umierają w straszliwych męczarniach w domu, z trudem łapiąc oddech”. Czy nam to coś przypomina? Rząd chciał, by naukowcy wywołali „pożądany efekt szoku”, co pozwoliłoby władzom na stosowanie „środków o charakterze prewencyjnym i represyjnym”, a jednocześnie uniemożliwiłoby bunt społeczny, czyli dzięki kłamstwu „zachować bezpieczeństwo wewnętrzne i porządek publiczny”. Naukowcy, zgodnie z zamówieniem rządu, uczenie wywiedli, że rezygnacja z lockdownu spowoduje nawet milion zgonów na koronawirusa. Naukowcy otrzymywali instrukcje telefonicznie, by wywołali „powszechne uczucie bezsilności”. Wzbudzenie i zarządzanie strachem miało umożliwić egzekwowanie środków politycznych. Naukowcy pracowali nie dla koncernów farmaceutycznych, lecz dla rządu przeciwko społeczeństwu, bo w naszych czasach akademik wirusolog za kasę zrobi wszystko. Nasuwa się pytanie, do czego lockdown był rządowi Niemiec potrzebny. Poza Unią, nie licząc Brytanii, takich restrykcji nie ma. Czy chodziło o stworzenie wzorca, którego skutkiem będzie katastrofa gospodarcza w Unii poza Niemcami? Czy inne rządy grały tak samo, czy wystarczył im Befehl von Berlin? Jeśli naukowcy wzniecali panikę na polecenie koncernów, to dlaczego rządy jednak ich słuchały? Dlatego, że można było spacyfikować obywateli?