DIVIDE ET... CHOLERA

Stary rabin z Chełma mawiał podobno, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Powiedzenie to, w odniesieniu do Polski przybiera postać: „Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o bardzo duże pieniądze”. A że w Polsce od dłuższego czasu we wszystkim bez wyjątku trudno doszukać się sensu i logiki, więc zapewne chodzi o ogromne pieniądze, które ktoś chce tanim kosztem „zarobić”.

Jednym z takich elementów życia, pozornie pozbawionych całkowicie logiki, są różnego rodzaju protesty uliczne. Protestują rolnicy, bo w kraju zbyt dużo wegetarian, a zła Unia Europejska nie chce truć swoich obywateli skażoną polską żywnością. Protestują kolejarze, że władza chce odebrać im przyjemność wożenia powietrza za pieniądze innych podatników. Protestują górnicy, chcący nadal wydobywać węgiel, którego nikt od nich nie zamierza kupować... Protestują taksówkarze, że ktoś zmusza ich do bycia uczciwymi. I z pewnością mało kogo zdziwi, jeżeli już wkrótce być może zaczną protestować pod Ministerstwem Sprawiedliwości złodzieje i mordercy przeciwko istnieniu kodeksu karnego i sądów.

Jeden wszelako rodzaj protestów jest niesłychanie bulwersujący. To protest pracowników służby zdrowia. Z pozoru, ale tylko z pozoru, mają oni rację i protestują w słusznej sprawie, po części – podwyższenia swoich dochodów, po części – poprawienia losu pacjentów. Nie od dziś wiadomo, że polski resort zdrowia należy do najgorszych na świecie, a wszelkie próby jego reformowania kończą się w najlepszym wypadku klęską. Socjalistyczne zaszłości są w nim tak silne, że możliwość ich usunięcia może być rozpatrywana jedynie w kategoriach ewentualnego cudu. Nie bardzo wiadomo, kto powinien finansować polskie, teoretycznie bezpłatne lecznictwo. Czy ma to robić ogół podatników, tak jak finansuje pozostałe resorty, czy tylko ci nieszczęśnicy, których zmuszono do utrzymywania przeżytku minionej epoki, jakim jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych? Protestujący lekarze, walczące jak lwice z policją pielęgniarki jednak przedziwnym zrządzeniem losu NIGDY nie zgłaszają postulatu likwidacji ZUS. Czyż więc istnienie tej marnotrawiącej ogromne środki instytucji uszło uwadze działaczy związkowych służby zdrowia, czy raczej – przy pomocy ulicznych protestów chcą oni odwrócić uwagę od rzeczywistych przyczyn totalnej degrengolady polskiego lecznictwa? A może mają zupełnie inny cel?

Nie od dziś wiadomo, że „lekarze biorą” a pielęgniarce i salowej trzeba włożyć coś w kieszeń z nadzieją na lepsze traktowanie „domyślnego” chorego. W czasach socjalizmu było na to społeczne przyzwolenie, a fakt „brania” był typową tajemnicą poliszynela. Dawali prawie wszyscy. O tym, kto brał z pewnością nie dowiemy się nigdy. Osobna taksa obowiązywała za należyte traktowanie. Inaczej kosztowały 4 dni zwolnienia lekarskiego, inaczej dziewięciodniowy dodatkowy wypoczynek potwierdzony na druku L-4. Wręczając odpowiednio grubą kopertę można było otrzymać dożywotnią rentę z tytułu... złamania paznokcia. Chojny pacjent mógł liczyć na zrobienie zastrzyku sterylną jednorazową igłą i strzykawką, sknera miał niemal gwarancję zarażenia żółtaczką wszczepienną w wyniku użycia niedokładnie odkażonego sprzętu. Nikt przeciw temu nie protestował, bo któż chciał ryzykować utratę „dobrej” opinii u panów życia i śmierci, ubranych w białe kitle.

Prowadzona od kilku lat ostra kampania przeciwko „białemu personelowi” w ostatnich czasach przybrała na sile. Na światło dzienne wychodzą sprawki dzielnych medyków, ułatwiających pavulonem zejście z tego świata, lekarzy i sanitariuszy pobierających spore wynagrodzenia od właścicieli zakładów pogrzebowych... Nadzwyczaj często słychać o błędach lekarskich, kończących się kalectwem na całe życie lub śmiercią pacjenta. Bardzo głośno mówi się o frustracji, jaka ogarnia wszystkich bez wyjątku pracowników służby zdrowia, o zmowie milczenia.... Co ciekawe, sami lekarze starają się w różny sposób, aby pacjenci jak najszybciej tracili do nich zaufanie. Głośno, publicznie domagają się wprowadzenia dodatkowych opłat za swoje usługi nawet od ubezpieczonych, a więc uprawnionych do bezpłatnego leczenia pacjentów. Nawołują do podniesienia składek na ubezpieczenie zdrowotne, które jest przecież częścią ubezpieczenia socjalnego, a polskie, jak wiadomo, jest jednym z najdroższych na świecie. Ostatnio „biedni” medycy pojechali na swój zjazd do Torunia tak drogimi samochodami, że większość z ich pacjentów nie może nawet o nich pomarzyć. Czyżby były one kupione za te „głodowe” pensje, o których tak głośno?

Obserwując z boku z jednej strony walkę lekarzy o podniesienie ich zarobków, z drugiej – demonstrowaną przez wielu z nich patologiczną niechęć do swojego zawodu i do pacjentów, można dojść do kilku, przerażających swoją oczywistością, wniosków. Przede wszystkim wymaga zastanowienia, w jakim celu lekarze robią wszystko, aby maksymalnie zepsuć opinię swojemu środowisku? Czy tylko z własnej głupoty? O to nie śmiem ich posądzać. A może z lenistwa? Im mniej pacjentów, tym mniej pracy, a pensja ta sama... Kto odważy się pójść po poradę do sfrustrowanego, przepracowanego i źle opłacanego lekarza? Kto zaryzykuje powierzenie swojego życia facetowi w kitlu, który za kilka srebrników otrzymanych od grabarza, może poczęstować śmiertelną trucizną... Kto zgodzi się być operowanym przez pijanego albo nafaszerowanego narkotykami łapiducha...

Podobnie jak lekarze, zachowują się prokuratorzy i sędziowie. Szokuje umarzanie z najbłahszego powodu wydawałoby się oczywistych sprawa przeciwko złapanym na gorącym uczynku przestępcom. Przeraża niechęć organów ścigania do chwytania przestępców i stawiania przed wymiarem sprawiedliwości. Zaskakują uniewinnienia w oczywistych sprawach karnych albo – w sprawach cywilnych absurdalne uznawanie racji krzywdzących... Zupełnie, jakby ktoś za swój cel postawił sobie podważenie wiarygodności całego wymiaru sprawiedliwości...

Czy jest logiczne wytłumaczenie tego przerażającego stanu rzeczy? Czyż można odmówić słuszności wnioskowi, że komuś bardzo zależy, aby skłócić ze sobą jak największe rzesze społeczeństwa? Żeby wrogo nastawiać jednych przeciwko drugim? Żeby nie dopuścić do tego, co stało się w sierpniu 1980 roku, kiedy blisko 10 milionów ludzi stanęło ramię w ramię przeciwko ówczesnej władzy? Czy rolnicy, górnicy, kolejarze, lekarze, a nawet taksówkarze, sędziowie i prokuratorzy mimowolnie nie stali się bezwolnymi narzędziami w czyimś ręku?

Władza jest narkotykiem, a ci którzy go zasmakują wpadają w nieuleczalne uzależnienie. Władza daje pieniądze, duże pieniądze, bardzo duże pieniądze... I przywileje o jakich poddani nawet nie mogą marzyć. Aby móc bezkarnie rządzić, władza stosuje starą, rzymska zasadę „Divide et impera”. A społeczeństwo... najwyżej weźmie je jasna cholera!

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010