DRYFU OGÓLNEGO CIĄG DALSZY

Niemal dwa miesiące temu pisałem, że: „każdy już widzi, nawet zwolennicy lewicy, że ten rząd dryfuje. Ale na miejscu prawicy nie wpadałbym w zachwyt z tego powodu. Dryf bowiem, jak poucza doświadczenie, to niezmiernie trwała i korzystna dla rządzących sytuacja. Społeczeństwo nie jest wówczas zaskakiwane istotnymi decyzjami, czy, nie daj Bóg!, reformami. Opozycja traci wigor, gdyż krytykować marazm jest stokrotnie trudniej niż konkrety. Zresztą, i opozycja ma skłonność do marazmu, a przebudza się tylko w takich momentach, kiedy rząd dostarczy jej amunicji”. Opinię te podtrzymuję w całości, ale dodać muszę, że premier i rząd stają na uszach, żeby opozycja miała o czym pyskować.

Zasięg patologii wręcz kryminalnej w grupie rządzącej przekracza już nie tylko granice przyzwoitości – te padły dawno - ale wszelkie wyobrażenia. Niestety, nie zmienia to faktu, że na politykę polską największy wpływ będą miały w najbliższym roku plany Millera i Kwaśniewskiego. To niedobrze, ponieważ plany te – w sensie wpływu na państwo i gospodarkę – nie będą zapewne zbytnio różnić się od siebie. Tak, jak teraz Miller, tak później Kwaśniewski – jeśli przejmie SLD i nawet doda do niego części innych ugrupowań - jest i będzie zakładnikiem własnych protektorów biznesowych, a także własnego aparatu partyjnego. Ten układ, powtórzę, niezależnie od wyniku konfrontacji personalnej między Millerem i Kwaśniewskim, nie zapowiada istotnych zmian w kształcie i sposobie funkcjonowania III RP. Będzie to, de facto, wspomniane już dryfowanie... Zawarte blisko dwa miesiące temu porozumienie między prezydentem i premierem o przedterminowych wyborach w czerwcu 2004 r. – zakładające przecież, że opozycja ma się wyrzec swoich dążeń do reformowania państwa w imię wstąpienia Polski do UE i na rzecz przyszłorocznego zwycięstwa wyborczego SLD – jest tego dobitnym świadectwem.

Co może zmienić tę sytuację?

W scenariuszu czarnym – przegrane referendum europejskie. Konsekwencją odrzucenia akcesu do UE byłaby dymisja rządu i przedterminowe wybory jesienią tego roku, według starej ordynacji wyborczej. Przyniosłoby to, należy się spodziewać, zwycięstwo SLD, ale również znaczące rezultaty Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Platforma Obywatelska na pewno, a Prawo i Sprawiedliwość być może, zostałyby sprowadzone do roli niewielkich klubów sejmowych. Z kim wówczas SLD by rządziło? Najpewniej, tak jak dziś z Samoobroną, ale trudno już wówczas byłoby powiedzieć czy to pies macha ogonem czy ogon psem. Lepper poczuł szansę zerwania się z uwięzi. Tak naprawdę trudno mieć pewność, że SLD-owski doktor Frankenstein panuje nad Golemem-Samoobroną. Może chodzi tylko o to, żeby prokuratorzy przestali nachodzić posłów Leppera, a może o coś więcej?

Przegranie referendum europejskie wydaje mi się jednak dziś już całkiem nieprawdopodobne.

W scenariuszu mniej czarnym – po wygranym referendum europejskim, obóz rządzący albo szykuje się do przedterminowych wyborów w czerwcu 2004 r., przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego, albo ogłasza wybory na jesieni 2003. Moim zdaniem, zależy to od wyniku batalii między Kwaśniewskim i Millerem i od kalkulacji aparatu partyjnego. Czy lepiej wykorzystać efekt wygranego referendum, dodać do tego nowe otwarcie rządowe i – ogłosić konieczność nowej legitymacji wyborczej na nową Europę? Gdyby myślał racjonalnie, tak zrobiłby Miller. Czy jednak lepiej poczekać do wiosny i w zależności od sondaży wyborczych, albo dotrzymać obietnicy, albo się z niej wykręcić? Tak może myśleć zachowawczo tzw. aktyw SLD. Nie jest też wykluczony wariant pośredni – chyba faworyt prezydenta? – żeby po kongresie SLD zmienić premiera, a wybory odbyć w czerwcu 2004 r.

A opozycja... No, właśnie, co robi w tym czasie opozycja? Czy wreszcie żmudnie pracuje, żeby przygotować się programowo i kadrowo do przejęcia władzy? Czy jest nadal tak amatorska jak w większości wypadków daje się to dziś zauważyć? Czy – przykładowo – Platforma Obywatelska jest w stanie wyciągnąć wnioski z faktu, że znalazła się na równi pochyłej? Czy Prawo i Sprawiedliwość ocknie się, że ławkę kadr ma zbyt krótką nawet jak na Warszawę, a co dopiero mówić o całym państwie? Czy obie te partie – a w tej chwili głównie od ich działania zależy przyszłość opozycji prawicowej – zechcą wyciągnąć konstruktywne wnioski? Pytań jest, niestety, więcej niż odpowiedzi.

Smutne doświadczenia wcześniejszych rządów prawicowych i AWS pouczają, że politycy wolą gadać niż pracować. I wprawdzie SLD okazało się równie, jeśli nie bardziej nawet, amatorskie w działaniu, ale to słaba pociecha, ponieważ to lewica ma władzę i sama jej nie odda.

Po apelu opublikowanym w „Rzeczpospolitej” na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych, wielu polityków, również w rozmowach prywatnych z niżej podpisanym, zgłaszało zastrzeżenia, uwagi krytyczne do tego pomysłu. Niektóre argumenty (np. możliwość wprowadzania do parlamentu posłów przez grupy przestępcze, rozdrobnienie parlamentu, radykalne obniżenie poziomu parlamentarzystów, praktyczna utrata kontroli nad funduszami wyborczymi) są istotne i trzeba je wziąć pod uwagę, zwłaszcza, gdy pierwszy raz stosować się będzie ordynację większościową. Możliwe jest przecież wbudowanie w nią systemu zabezpieczeń przed zjawiskami patologicznymi.

Politycy krytykujący ten pomysł zapominają jednak, że od czegoś trzeba zacząć zmiany w III RP. Nie są to zmiany jedyne, ani wystarczające. Warto przemyśleć cały układ władz państwowych, ponieważ poza dwuwładzą mocnego premiera wybieranego przez parlament i słabego prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych, jest również problem zanikania rozdziału między władzą ustawodawczą i kontrolną a rządem (parlament staje się maszynką do głosowania) oraz zbytniego podporządkowania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości rządowi. Monteskiusz przewraca się w grobie!

Problemów jest zresztą sto razy więcej. Demokracja w obecnym kształcie wyraźnie sobie z nimi nie radzi. Pomysł większościowej ordynacji wyborczej i jednomandatowych okręgów to pomocna dłoń wyciągnięta do rozsądnych partii i polityków, żeby mogli przebudować Państwo Polskie. Wstrząs może być kontrolowany, albo niekontrolowany. Jeśli politycy demokratyczni tego nie zrozumieją, zastąpią ich populiści.

Ba, ale żeby zacząć potrzebne zmiany, prawica powinna szykować programy: zmiany Konstytucji i prawa, przebudowy państwa, gospodarczy i podatkowy. Same hasła nie wystarczą, gdyż są mylące. Jeśli ktoś mówi o potrzebie silnego państwa, to może mieć na myśli państwo silne prawem chroniącym obywateli przed bezprawiem państwa i innych obywateli, ale może też mieć na myśli państwo postawione ponad obywatelami. Nim oddam swój głos w wyborach, wolałbym wiedzieć jaki wariant wybieram. Niezbędne jest też sformowanie gabinetu cieni, żeby przyszli ministrowie mogli zastanowić się o co im w tym państwie chodzi, a wyborcy ocenić, czy tacy ludzie im odpowiadają. I to wszystko ugrupowania prawicy miałyby zrobić razem, a przynajmniej PO i PiS powinny zapowiedzieć, że po wyborach utworzą wspólny rząd, a że potrafią to zrobić, niech udowodnią wspólnym gabinetem cieni... Czuję przez skórę, że sobie zbyt pofantazjowałem. Dryf jest nadal – niestety - główną cechą polskiej sceny politycznej, mimo fajerwerków w rodzaju sejmowej komisji śledczej.

P.S.

W tekście tym znajdują się obszerne fragmenty mojej publikacji z początku kwietnia pod tytułem „Dryf ogólny”. Niestety, dopóki w polskiej polityce nie zaczną się zmiany na lepsze, publicyści będą musieli się powtarzać, a nie będę się wygłupiał i formułował tych samych opinii nowymi słowami.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010