RACJA III RZECZYPOSPOLITEJ

Polski imperatyw: jak najdalej od Rosji!

Motto dla polskich polityków: „Stateczny i śmiały umysł pomaga w przeciwnościach, przemaga nienawiść, broni od przygód. Niemęski i pieśćliwy przeciwnie, przyzywa niebezpieczeństwa. Komu męstwo albo stateczność życia nie przyzna, bojaźń albo ucieczka bardzo rzadko zbawia” (Andrzej Maksymilian Fredro „Przestrogi polityczno-obyczajowe” p. 112)1/

Jaka jest racja stanu III RP? Czy taka sama jak w chwili „okrągłego stołu”? Czy taka jak przed atakiem terrorystycznym na USA? Zawalił się dwubiegunowy świat, NATO rozszerzyło swoje władztwo na Wschód, Ameryka w praktyce wypracowuje nową strategię, świat wchodzi w okres bardzo szybkich zmian politycznych... A w Polsce zapaść umysłowa? Czy politycy polscy nie są zainteresowani określeniem na nowo polskiej racji stanu? Czy zadowalają ich niemal bliźniaczo do siebie podobne – i podobnie zresztą nie realizowane - sejmowe exposé kolejnych premierów III RP? A przecież pora najwyższa zadać sobie pytanie, czy Polska może wziąć udział w nowym rozdaniu kart na świecie, czy będzie jedynie obserwatorem lub - nie daj Bóg! – ofiarą kolejnego obrotu ciał światowych?

Jest to pytanie tym pilniejsze, że Polska już znalazła się w trudnej sytuacji, czego wyraźnym symptomem jest ofensywa gospodarcza Moskwy wobec naszego kraju, nie znajdująca przeciwwagi w działaniach amerykańskich czy zachodnich. Skończyło się światowe „5 minut”, dzięki którym - a nie dzięki własnym zasługom i staraniom - mogliśmy uciec z sowieckiego imperium. Teraz Moskwa odzyskuje siły. I próbuje odzyskać imperium. Stanowi to dla Polski śmiertelne zagrożenie; pamiętajmy przy tym, że znaczna część krążących w polskim systemie finansowym pieniędzy może pochodzić z sowieckich służb specjalnych i z mafii rosyjskiej, choć trafiły do nas via Zachód. Gdyby został przeprowadzony rzetelny proces w sprawie Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, być może, moglibyśmy się łatwiej obronić przed uzależnieniem naszej gospodarki i państwa od wschodnich wpływów. Że są to wpływy potężne, świadczy sprawa światłowodu przy gazociągu jamalskim, a przede wszystkim, niemożność – w suwerennym od kilkunastu lat państwie! – stworzenia innych niż rosyjskie źródeł zaopatrzenia Polski w gaz i ropę naftową. Amerykanie, żeby choć trochę psychologicznie osłabić swoją zależność od ropy z Bliskiego Wschodu, kupują droższą ropę od Rosjan, a rząd w Warszawie cenami baryłek ropy i ton gazu, uzasadnia odłożenie na Święty Nigdy strategicznych dla bezpieczeństwa państwa inwestycji, pozwalających sprowadzać gaz ziemny i ropę naftową w z różnych stron świata. Takie postępowanie przystoi handlarzom, a nie politykom, odpowiedzialnym za losy państwa. Jest czymś szokującym – i wystawiającym III RP jak najgorsze świadectwo jako państwu - że „języczkiem u wagi” w kluczowych dla bezpieczeństwa Polski przedsięwzięciach w branży energetycznej są ludzie o jednoznacznie rosyjskich powiązaniach i interesach. Tymczasem, zasadniczy wniosek, wynikający z naszego wielowiekowego doświadczenia politycznego, brzmi: nigdy z Rosją, jak najdalej od niej, choć przyjaźnie, a jak nie można inaczej, to i przeciw niej! To jest aksjomat każdego poważnego myślenia o polskiej racji stanu, choćby nie wiem jak gorąco protestowali miłośnicy „poprawności politycznej”. Wybór między Wschodem a Zachodem, to jest nadal wybór między cywilizacją śmierci i cywilizacją życia. Naprawdę zatem, nie mamy wyboru, jak tylko pazurami trzymać się Zachodu. Tak się szczęśliwie przy tym składa, że obecnie mamy wielką szansę stać się autentycznym, cenionym i cennym, sojusznikiem jedynego mocarstwa światowego, USA. Sojusznikiem, czyli partnerem. Ale nic nie jest nam dane raz na zawsze. Co najwyżej, los – w postaci obecnego prezydenta USA - dał nam dodatkową minutę historycznej szansy...

OBROTY ŚWIATOWE

Można zauważyć, że światowa scena polityczna będzie się w najbliższych latach zmieniać szybko i w nieoczekiwany sposób. Rysuje się już nie taktyczny, ale strategiczny sojusz USA z Rosją. Jest kilka tego powodów. Po pierwsze, walka z terroryzmem, w tym terroryzmem państwowym. Po drugie – szukanie przez Amerykanów nowych źródeł energii, mające na celu rozluźnienie zależności od Bliskiego Wschodu. Po trzecie – odsuwanie się od coraz mniej potrzebnej Europy, która jest konkurentem gospodarczym i coraz bardziej wątpliwym sojusznikiem wojskowym. Są i inne przyczyny, a wśród nich fakt posiadania przez Rosję broni atomowej, a także konieczność zapobieżenia przez światowy klub atomowy rozprzestrzenieniu broni masowego rażenia, jak również chęć USA i Rosji budowania przeciwwagi politycznej dla świata muzułmańskiego oraz dla potężnych - na razie, głównie ludnościowo - państw azjatyckich (Chiny, Indie).

Amerykanie szukają więc nowych rozwiązań, a UE i NATO były – jak pokazała historia – sposobem na utrzymanie w pokojowych ryzach samej Europy, i na gospodarczy rozwój jej zachodniej części. Przy rozpatrywaniu każdego istotnego obecnie problemu światowego: terroryzmu, broni masowego rażenia, wojen lokalnych, ale potencjalnie zagrażających ładowi światowemu, przydatność polityczna, ekonomiczna i wojskowa mocarstw europejskich (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii) jest dla USA zerowa, a może wręcz ujemna, gdyż kraje te nieraz usiłują opóźnić działania uważane przez Amerykę za niezbędne, ostatnio np. uderzenie wojskowe na Irak.

Oczywiście, USA nie sprzedadzą Rosji Europy czy Polski. Gra Moskwy jest subtelniejsza. Potrafi ona cierpliwie odbudowywać swoją pozycję, milimetr po milimetrze, krok po kroku. Już ma specjalny status wobec NATO, znalazła się w klubie najbogatszych(!) państw świata G-8, stara się o specjalne traktowanie ze strony UE i chyba je uzyska (kłania się casus Kaliningradu )...Ani się Waszyngton obejrzy, kiedy jego rosyjski przyjaciel zhardzieje i wystawi rachunek za „przyjaźń”! Tym bardziej, że europejscy politycy w rodzaju obecnego kanclerza Niemiec i prezydenta Francji starają się obezwładnić Amerykanów. Podejrzewam, że Amerykanie, którzy z Sowietami i Rosją znają się nie od dziś, uwzględnili „rachunek przyjaźni” w swoich kalkulacjach, choć – rzecz jasna – nie wiem, w jaki sposób chcą Moskwie zapłacić? W Europie czy gdzie indziej?

W tej – skrótowo tu zarysowanej - nowej sytuacji, powinniśmy najpierw zadać sobie pytanie o przyszłość naszego bezpieczeństwa państwowego.

NATO ZNACZY AMERYKA

Jeszcze niedawno wydawało się oczywiste, że dwiema potężnymi kotwicami bezpieczeństwa Polski na wiele, wiele lat będą NATO i UE. Satysfakcja rozumnej części polskich elit z przyjęcia Polski do NATO była zatem w pełni zrozumiała. Amerykanie z tej okazji też wiele prawili o „historycznym znaczeniu tej chwili”. I miała ona znaczenie historyczne! Lecz już i niewiele więcej z niej pozostało. Sami Amerykanie mają teraz poważniejsze sprawy na głowie niż dbanie o małe europejskie państwa. Współdziałanie z Rosją jest im niezbędne dla kontrolowania rozwoju sytuacji na świecie, a głównie dla okiełznania niebezpieczeństwa rozprzestrzenienia broni masowego rażenia, zwłaszcza w krajach niedemokratycznych. NATO powoli staje się instytucją marginalną, zdolną co najwyżej do obrony własnego terytorium, o ile – rzecz jasna – zdoła politycznie podjąć taką decyzję; a staje się przecież coraz bardziej klubem politycznym, z Rosją jako gościem specjalnym tego klubu. Różnica w poziomie uzbrojenia między NATO a USA jest tak duża, że stawia pod znakiem zapytania możliwość wspólnych operacji militarnych. Dla Waszyngtonu, Europa – poza Wlk. Brytanią - zaczyna się jawić jako bardzo kłopotliwy sojusznik: militarnie opóźniona (ale żądająca od USA tarczy wojskowej i nie zwiększająca własnych wydatków na zbrojenia), politycznie oporna ( a czasem wroga), gospodarczo konkurencyjna (też nieraz na sposób mało przyjemny)...

Co więc trzeba zrobić, żeby Polska nie była tak postrzegana, jak niechętna Ameryce część zachodniej Europy? Co możemy zaproponować Ameryce?

Usługi wywiadu w rejonach, które interesują Waszyngton, a są przez nas nieźle rozpoznane, jak np. Irak (co już raz Amerykanie wykorzystali), czy w ogóle Bliski Wschód. Notabene, polska klasa polityczna w znacznej mierze wywodzi się ze służb specjalnych, co - należy się spodziewać – ułatwi jej zrozumienie problemu. To raz. Następnie, specjalizacja wojskowa w dziedzinie interesującej Amerykanów, tak żeby być wprawdzie małym, ale trudnym do zastąpienia trybikiem w machinie wojskowej USA. Oczywiście, równolegle powinniśmy konsekwentnie uzbrajać nasze wojsko w dobry sprzęt amerykański (żenująca jest dyskusja o tym, jakie samoloty zakupić, przecież tu chodzi o bezpieczeństwo strategiczne III RP, a nie o handel!), gdyż niezależnie od sojuszy, państwo powinno móc się skutecznie bronić samo przez co najmniej 2-3 miesiące. Wymaga to zwiększenia wydatków na zbrojenia, co nie jest popularne w tzw. elektoracie, ale politycy nie powinni w tej sprawie ulegać magii procentów w sondażach popularności.

Dalej - dobrze by było przekonać Amerykanów do założenia w Polsce rozmaitych instalacji militarnych, może nawet baz wojskowych, rakietowych itp.? Specjalny status ekonomiczny tych terenów? Połączyć militaria z biznesem? Żeby Amerykanom było tu najtaniej, najatrakcyjniej.

Kiedyś mówiono nie bez racji, że gwarancją bezpieczeństwa dla danego kraju jest obecność w nim koncernów amerykańskich, ich interesy. Do nas jakoś nie chcą się pchać, czego smutnym objawem jest oddanie naszego przemysłu petrochemicznego inicjatywie rosyjskiej. Więc może połączyć biznes z armią?

Niezależnie od rozmaitych pomysłów praktycznych, jedno wydaje się pewne – bez silnych, korzystnych dla Amerykanów, więzi III RP z armią USA, z polityką wojskową Waszyngtonu, będziemy jako państwo skazani na humory polityków i ich zazwyczaj wątpliwe koncepcje.

Nasza ewentualna aktywność w grze światowej, musi się jednak opierać nie tylko na sprawności wojskowej, lecz także – gospodarczej i politycznej. Kolejne pytanie brzmi: na ile potrafimy zbudować państwo silne, sprawne, o wydajnej i atrakcyjnej dla innych krajów gospodarce? I już choćby z tego powodu, nasze członkostwo w UE jest absolutnym priorytetem, mimo, że nie stanowi dziś, niestety, kotwicy bezpieczeństwa strategicznego.

CYWILIZOWANIE PRZEZ WSTĘPOWANIE

Unia jest nam jednak niezbędna jako impuls i swoisty „wymuszacz” cywilizacyjnych zmian, głównie w sferze gospodarczej, ale również reguł życia publicznego, prawa, obrotu gospodarczego, obiegu finansów, banków oraz zabezpieczenia przed „praniem pieniędzy” i uszczelnienia granic. Obecna rządowa oferta pod adresem tzw. szarej strefy, żeby zalegalizować majątki kosztem 7,5% podatku jest w tym kontekście mało czytelna. Czy chodzi o ułatwienia dla przestępców czy o doraźne wpływy do budżetu? Po akcesie do UE, taki mechanizm potencjalnego, gigantycznego „prania” pieniędzy mógłby stanowić problem. UE broni się – choć z różnym skutkiem w poszczególnych krajach - przed dopuszczaniem do gry gospodarczej pieniędzy mafii i zorganizowanej przestępczości.

To są niewątpliwe plusy z kandydowania do UE. Plusem są także fundusze pomocowe, choć to, oczywiście, skandal, że znaczna część europomocy jest marnotrawiona (rozkradana czy używana na cele partyjne) przez polskich, nomenklaturowych urzędników. Część tych pieniędzy służy jednak polskim przedsiębiorcom i rolnikom; znikąd indziej by ich nie było. Największym skandalem jest zresztą, że administracja rządowa i samorządowa nie robią niemal nic, żeby ułatwić polskim firmom uzyskiwanie unijnego wsparcia. Pieniądze oferowane przez Unię przepadają bezpowrotnie. Rząd też odpowiada za to, że polski system bankowy żyje głównie z kredytowania deficytu budżetowego, a nie ze współdziałania ekonomicznego z małym i średnim biznesem. Informacja jak mało złożono wniosków o pieniądze z funduszu SAPARD wystawia jak najgorsze świadectwo nie rolnikom, ale bankom rolnym, agencjom rządowym, specjalizującym się w problematyce wiejskiej i samemu rządowi.

Generalnie rzecz biorąc, cywilizowanie przez wstępowanie do UE ma oznaczać, że powstaje państwo silne i uczciwe, o jasnych regułach prawnych i podatkowych, nie próbujące „ograć” obywatela, w pewnym sensie – lepsze od obywatela, a zatem faktycznie mu służące. Nie w sferze politycznych zapewnień, ale w praktyce, co oznacza m.in. fachową administrację i wspieranie przedsiębiorczości.

Nasza pozycja polityczna – znów powtórzę, ale trzeba, warto wbijać to stale do głowy - wynikać będzie ze stanu armii, gospodarki, państwa i kreatywności politycznej. Czy potrafimy wzbić się na poziom ważnego sojusznika USA w budowie demokratycznego i pokojowego ładu światowego, czy zostaniemy biedakiem, żebrzącym o wsparcie w zamian za dawno minione i nikomu już niepotrzebne zasługi w zwalczaniu komunizmu.

WSTYDLIWA TWARZ POLSKI

Naprawa państwa polskiego to przedsięwzięcie karkołomne, podobne do prac Herkulesa, jednak trudniejsze ze względu na ogólną niechęć elit politycznych do zmian. Pomijając krótki okres po 4 czerwca 1989r. i utworzeniu nowego rządu z udziałem i PZPR i opozycji demokratycznej, kiedy euforia obalenia komunizmu nakazywała myślenie w kategoriach dobra publicznego, partie i ugrupowania polityczne III RP ograniczyły się w swoim działaniu do dbania o własne interesy, czasem uwzględniając przy tym interesy części swojego elektoratu. Każdy rząd przedstawiał zapowiedzi zmian – i każdy premier kreślił w swoim exposé ważne elementy polskiej racji stanu i myśli państwowej. Żaden ich nie spełnił. Tak naprawdę zmiany w Polsce dokonywały się pod naciskiem zewnętrznym, najpierw przy okazji wstępowania do NATO, obecnie – z racji starań o członkostwo UE. Klasycznym i bardzo wymownym przykładem jest tu sprawa lustracji i dekomunizacji, zakończona całkowitą polityczną porażką, przy jednoczesnym bezkonfliktowym i skutecznym wprowadzeniu natowskich certyfikatów dostępu do tajemnicy państwowej, strzegących III RP przed ludźmi niebezpiecznymi dla jej bezpieczeństwa.

Czy i na ile aspiracje unijne pomogą Polsce wyzwolić się ze standardów słowiańskich na rzecz standardów zachodnich, nie wiem? Nie mitologizujmy też instytucji świata zachodniego, firmowały one nieraz najprzeróżniejsze szalbierstwa. Ale narzuciły też normy postępowania, które ukróciły marnotrawstwo. Z tego punktu widzenia, pouczające mogą być np. skutki kontroli UE w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Jedno jednak nie ulega już wątpliwości: konieczność sprostania wymogom UE cywilizuje III RP. Jest to tym cenniejsze, że – powtórzę – polskie elity polityczne nie działają na rzecz naprawy państwa polskiego; tkwiąc w swoistym dryfie, ograniczają się do sfery werbalnych deklaracji. Oczywiste jest przecież, że – w słowach – wszyscy politycy są przeciw patologiom i wszyscy są za racjonalnymi reformami. O tym, że są to tylko deklaracje świadczy choćby fatalny stan praworządności (w tym afery w sądach, służbach specjalnych, prokuraturze), dezynwoltura podatkowa państwa (łącznie z podwójnym opodatkowaniem za to samo – vide: podatek drogowy i tzw. winiety, czy wycofywanie się z ustalonych już terminów obniżek podatków), przenikanie się struktur mafijnych i państwowych, politycznych. W tym kontekście – znowu powtórzę - o szokująco złym stanie państwa świadczy choćby to, że ludziom poważnym przychodzi w ogóle do głowy, aby na rządowe projekty abolicji podatkowej i deklaracji majątkowych, spojrzeć jako na swoistą wypłatę klasy politycznej na rzecz mafii, która za śmieszne 7,5% podatku „wypierze” kolosalne majątki, pochodzące z działalności przestępczej. To tylko przykłady, ilustrujące ciężką chorobę struktur i mechanizmów całej III RP.

CO I JAK NAPRAWIĆ?

Naprzód trzeba naprawić polskie prawo i instytucje powołane do stania na jego straży. To da się zrobić przez ustanowienie odpowiednich praw i powołanie instytucji niezależnych od polityków, wyborów i kadencji, aby strzegły ich przestrzegania, na wzór Trybunału Konstytucyjnego. Prawa te powinny, przede wszystkim, zabronić ciałom politycznym działań, psujących państwo. A do tego mają one – jak wiadomo – wielką skłonność. Prawa te mają zatem określić reguły i zasady, których nie wolno łamać ustawodawcy, pod groźbą złamania Konstytucji. Są to głównie zasady i reguły, dotyczące praw i wolności osobistych oraz politycznych obywateli; jak również podatków na nich nakładanych, rzetelności i zaufania w obrocie gospodarczym oraz gwarancji dla wolności słowa i działań obywatelskich.

Politycy nie chcą jednak żadnych ograniczeń dla swego władztwa. Bez polityków w systemie demokratycznym nic zrobić się nie da. A zatem postulat o zasadniczym wręcz znaczeniu, to konieczność namówienia klasy politycznej na reformy państwa. Nie jest bowiem bezpiecznie poszukiwać rozwiązań poza istniejącym ustrojem demokratycznym, choć skala degradacji państwa skłania do propozycji radykalnych, typu „Samoobrona”. Jednak doświadczenie historyczne poucza nas, że rewolucje nie przynoszą niczego poza cierpieniami i zniszczeniem.

Co może skłaniać polskich polityków do sformułowania na nowo polskiej racji stanu i działania na jej rzecz? Przede wszystkim, poczucie odpowiedzialności za kraj, za przyszłość państwa i narodu. Wbrew pozorom, poczucie i chęć wypełnienia misji historycznej mogą stanowić całkiem silny napęd do działania dla ludzi o wyższej moralności i ideałach. I to, że politycy tacy są w naszej rzeczywistości zdecydowaną mniejszością, nie powinno ludzi rozsądnych zniechęcać. Jeśli byłby plan polityczny dla Polski, interesujący i ważny z punktu widzenia USA, to myślę, że grupa polityczna, która chciałaby do tego planu przysposobić III RP, znalazłaby w swoim działaniu niemałe wsparcie polityczne. Jak zaś pokazuje doświadczenie historyczne, klasa polityczna jako całość charakteryzuje się podobnymi reakcjami jak elektorat: ulega ludziom zdecydowanym i z pomysłami, daje się też przekupić i zdominować.

Wiem, że to mało, może nawet bardzo to i naiwne, ale bez współdziałania polityków, idących w poprzek własnym partiom i wyborcom, w imię dobra Polski, niewiele da się zdziałać. Wierzę, że takich polityków-patriotów wcale nie jest tak mało, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Dlaczego jednak mają oni iść w poprzek własnym partiom? Ano dlatego, że każda partia obecnie w Polsce jest partią skażoną prywatą, aferami, egoizmem aparatu, złodziejstwem swych działaczy. Każda ma swoje „trupy w szafie”. I dlatego żadna partia nie będzie wiarygodna, odwołując się do hasła dobra ogólnego, dobra państwa, racji stanu. I niczego te różne partie nie wynegocjują między sobą. Nie chodzi tu o żaden kompromis! Z racją stanu państwa jest jak z prawdą: nie wybiera się jej przez negocjacje, układy i głosowania, ona po prostu jest, a określają ją czas i okoliczności, rozwój wydarzeń na świecie. Albo potrafimy jako państwo trafnie odczytać znaki czasu, albo zapłacimy - również jako naród, nie tylko jako państwo - wysoki i gorzki rachunek.

Namawiam tych polskich polityków, którym chodzi o coś więcej niż tylko o prywatę, do odwagi myślenia o przyszłości Polski. I im właśnie dedykuję słowa Andrzeja Maksymiliana Fredry przytoczone na wstępie tego tekstu.

x x x

Klasa polityczna, elity, partie polityczne, instytucje polityczne nie powinny zwlekać z określeniem na nowo polskiej racji stanu. Nie jest to zadanie proste, ponieważ wymaga odpowiedzi na trudne pytania. Jak zapewnić Polsce bezpieczeństwo zewnętrzne? Jak naprawić państwo polskie? Jaką powinniśmy przyjąć strategię państwową (polityczną, gospodarczą, wojskową, kulturalną i naukową) na najbliższe 20-30 lat? Na pytania te starałem się częściowo odpowiedzieć w tym tekście. Bez debaty publicznej o racji stanu III RP, bez sformułowania racji stanu i konsensusu wokół tej racji głównych sił politycznych, nasze państwo będzie niczym głuchy i ślepy wśród sprytnych i zapobiegliwych. Na łasce jakiegoś Robin Hooda, jeśli taki się trafi w XXI wieku.

Tekst w formie skróconej został opublikowany na łamach „Gazety Wyborczej z 15-16 października 2002 roku, poprzednio został odrzucony przez „Rzeczpospolitą”, która zgadzała się go opublikować tylko pod warunkiem usunięcia wszystkich istotnych fragmentów.

Przypisy:

1/ W tłumaczeniu Jana Ignacego Jankowskiego, wydawnictwo IBL Warszawa 1999r., str.115

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010