FIKCJA PRYWATYZACJI

Państwo nie może być wspólnikiem w realizacji przedsięwzięć biznesowych. Otwiera to bowiem pole dla zakulisowych targów o pieniądze. Pieniądze obywateli, które bez ich wiedzy mają wesprzeć działalność polityczną sprawujących władzę.

Nie od dziś wiadomo, że spółki skarbu państwa są niczym więcej niż tylko finansowym zapleczem dla rządzących ugrupowań. Poprzez obsadę kluczowych stanowisk decyzyjnych według klucza partyjnego partie rządzące wpływają na politykę kształtowania wydatków tych przedsiębiorstw. Chodzi o to, aby usługi podwykonawstwa, doradztwa czy tzw. outsourcingu zlecać po zawyżonych cenach firmom powiązanym z politykami i w ten sposób pozyskiwać środki na finansowanie działalności politycznej.

To właśnie z tego powodu i z żadnego innego prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw nie tylko nie posuwa się do przodu, ale z roku na rok w zastraszającym tempie zwalania. Szczególnie jeśli chodzi o naprawdę bogate firmy, takie jak PKO BP, PZU SA czy PKN Orlen. PKO BP jest całości państwowy, PZU – częściowo sprzedany, ale mimo obietnic dalszy postęp jego prywatyzacji jest sukcesywnie wstrzymywany, PKN Orlen, też tylko częściowo sprzedany, jest natomiast nestorem nie tylko trzymania się jak najbliżej polityki i państwa, ale także monopolizowania rynku, na którym działa.

Argumenty wszystkich tych, którzy przekonują, że szybka prywatyzacja jest dziś niezbędna i to wcale nie dlatego, aby ratować budżet państwa, lecz po to aby rynki mogły się sprawniej rozwijać z korzyścią dla klientów, są dziś zbijane przez rządzących rzekomą „ochroną interesów skarbu państwa”, lub „koniecznością rewizji dotychczasowych projektów komercjalizacjyjnych pod kątem opłacalności”.

Prywatyzacja? Nie, konsolidacja

Znakomitym przykładem na upaństwowienie i wręcz monopolizowanie teoretycznie wolnego rynku jest działalność PKN Orlen, a szczególnie filozofia prezesa firmy Zbigniewa Wróbla. Zmierza on wprost do podporządkowania całego sektora paliwowego wpływom jednej grupy – tej z której się wywodzi, czyli SLD. Niedawno był krytykowany za pomysł przejęcia przez PKN Orlen innej, równie wielkiej firmy z branży – Grupy Lotos (dawna Rafineria Gdańska). W ten sposób miałyby zostać połączone największa z drugą co do wielkości spółką na polskim rynku naftowym. Dzięki temu instytucja zyskałaby praktycznie całą kontrolę nad produkcją i sprzedażą paliwa w Polsce.

Pomysł ten krytykował Maciej Gierej, szef Nafty Polskiej i jednocześnie przewodniczący rady nadzorczej PKN Orlen. Krytykował i zapowiadał, że odwoła Wróbla ze stanowiska. Tymczasem w dniu, w którym miał do tego doprowadzić decyzją ministra skarbu sam stracił obie posady. Był to wyraźny sygnał, że koncepcja Wróbla zyskała przychylność SLD. Mało tego, rozważana jest zmiana statutu Orlenu, która uniemożliwi odwołanie prezesa ze stanowiska. W ten sposób obecna władza zagwarantuje sobie nieśmiertelność w strukturach rynku paliwowego, a tym samym umożliwi sobie na zawsze czerpanie z niego zysków! Strach pomyśleć, jak będą się wówczas kształtować ceny benzyny i oleju napędowego.

Państwowe fury siana

Okazuje się, że nie jest to odosobniony przykład pomysłu na konsolidację. Im bliżej końca rządu Millera, tym silniej jego minister skarbu podkreśla słuszność idei połączenia PKO BP i PZU w jedną grupę finansową. Dowodzi to, że nie tylko nie zechce on sprzedać dalszych udziałów w PZU inwestorom (co mają oni obiecane w umowie prywatyzacyjnej!), ale także, że prywatyzacja PKO BP będzie śladowa.

Nie ma nic zdrożnego w tym, aby na rynku finansowym potentat w dziedzinie bankowości i ubezpieczeń działał pod jednym szyldem. Jego funkcjonowanie nie może być jednak podporządkowane racjom politycznym. A tylko takie należy przypisywać w sytuacji, kiedy o przyszłości tych firm decydują urzędnicy państwowi.

Oznacza to bowiem, że owi urzędnicy decydują o kształcie i funkcjonowaniu rynku finansowego. Tymczasem nic im do tego! O kształcie tego rynku decydować mają klienci i udziałowcy, ale tacy, którzy finansują działalność spółek z własnych pieniędzy.

Bezpośrednim rezultatem wstrzymywania prywatyzacji jest wyprowadzanie pieniędzy z państwowych firm. Zjawisko to towarzyszy nam przecież od końca wojny. Przemiany ustrojowe nic w tym zakresie nie zmieniły. Skandale takie jak przepłacanie przez PZU za usługi promocyjne, czy udzielanie kredytów pod lewe dokumenty przez PKO BP to nie wynalazek roku 89. Było na porządku dziennym także w latach 70-tych i 80-tych. Wówczas się tylko o nich nie mówiło.

Państwo musi pozbyć się udziałów w przedsiębiorstwach, szczególnie tych, które operują na rynku usług finansowych. Jest to oczywiście nie na rękę każdej władzy, ale z pewnością korzyści odczuliby klienci i inwestorzy. Ci ostatni nie musieliby obawiać się o swoje prawa do wpływania na politykę spółek, co dziś bywa często blokowane przez skarb państwa. Klienci natomiast zyskaliby dzięki poprawie jakości usług. W państwowych firmach obsługa przeraźliwie kuleje. Ale to temat na osobny artykuł.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010