NIE STAĆ MNIE NA TO, ŻEBY PRACOWAĆ

Pracodawcy w Polsce skarżą się na zbyt rygorystyczne i szczegółowe przepisy prawa pracy, uniemożliwiające w licznych przypadkach normalne funkcjonowanie przedsiębiorstwa. Pracownicy mają do swojej obrony kilka specjalnie powołanych instytucji. Najczęściej korzystają z pomocy Państwowej Inspekcji Pracy i sądów pracy. W obydwu przypadkach obrona ich interesów jest całkowicie bezpłatna. Istnieje jednak niemała, choć trudna do oszacowania grupa pracobiorców, których nie dotyczy większość przepisów Prawa Pracy, mimo że pracują całkiem legalnie! Nie mają oni dostępu do lwiej części przywilejów, należnych ludziom pracy, a swoich praw mogą dochodzić wyłącznie przed sądami powszechnymi, gdzie za postępowanie procesowe trzeba płacić. Często są to kwoty niemałe, a wynik procesu trudny do przewidzenia. Grupa ta to pracownicy, zatrudnieni na podstawie umowy-zlecenia lub umowy o dzieło. Mimo, że bardzo często mają dokładnie te same obowiązki, co pracujący na podstawie umowy o pracę, nie mają praw pracowniczych i w praktyce nie istnieją dla nich osłony socjalne. Wyjątkiem są zatrudnieni na podstawie umowy-zlecenia, którzy solidarnie z pracodawcą opłacają składki ZUS. Realizujący umowę o dzieło nie mają nawet prawa do ubezpieczenia społecznego. O ile sami, często z bardzo niskich poborów nie opłacą składki ZUS, której wysokość nie zależy od wielkości ich dochodów, lecz jest arbitralnie ustalana, jak w przypadku osób, prowadzących działalność gospodarczą. Paradoksalnie pracobiorca musi zapłacić dokładnie taką samą składkę ZUS jak znacznie lepiej od niego zarabiający pracodawca! Nie wszyscy zatrudnieni w oparciu o umowę zlecenie lub umowę o dzieło wiedzą, iż w przypadku spotkania nieuczciwego pracodawcy mają znikomą szansę na dochodzenie sprawiedliwości. Chyba że dysponują odpowiednio zasobnym portfelem.

Ratyfikowana przez Polskę Konwencja Europejska traktuje prawo do bezstronnego sądu jako gwarancję poszanowania praw człowieka. Oznacza to między innymi, że każdy obywatel Polski bez względu na stan majątkowy może dochodzić swoich praw przed sądem. Oznacza to, że nie wolno stawiać obywatelowi takich wymogów, którym nie jest on w stanie sprostać.

Tyle mówi teoria. Jak pokazuje życie, w wielu przypadkach ma ona niewiele wspólnego z praktyką. Domaganie się wniesienia opłaty sądowej od osoby o niewielkich, nieregularnych dochodach w praktyce oznacza uniemożliwienie dostępu jej do wymiaru sprawiedliwości. O zwolnieniu od kosztów decyduje sam sąd, reprezentujący w tym przypadku interesy Skarbu Państwa w sporze, którego przedmiotem są... koszta sądowe. W skrajnym przypadku może to oznaczać brak bezstronności w podejmowaniu decyzji.

Jakby tego było mało, Sąd Najwyższy wydał w dniu 31.03.1987 r. postanowienie, w którym stwierdził: „Jeżeli strona, która mogła liczyć się z obowiązkiem poniesienia kosztów sądowych bez ważnego powodu nie wykorzystała w całości lub w części swoich możliwości zarobkowych, to [...] należy przyjąć, że stan majątkowy i dochody strony są takie same, jakie miałaby ona, gdyby w pełni wykorzystała swoje możliwości zarobkowe”. (Postanowienie S.N. I CZ 26/87)”. Dokument ten powstał w czasach, gdy w Polsce istniał niedobór rąk do pracy. W dzisiejszej rzeczywistości, kiedy bezrobocie wynosi kilkanaście procent, postanowienie to jest nadal wykorzystywane przez sądy, a każdy, kto nie pracuje, może być w majestacie prawa uznany za pasożyta, uchylającego się od pracy. O tempora, o mores!

Aby pokrzywdzony przez nieuczciwego czy też bankrutującego pracodawcę mógł uzyskać zwolnienie od kosztów postępowania sądowego powinien wypełnić druk „Oświadczenia o stanie rodzinnym, majątku i dochodach”. Żaden z zawartych w nim ośmiu punktów nie dotyczy zajęć i dochodów sporadycznych. Oznacza to, że rzetelne wypełnienie „Oświadczenia” w przypadku osoby o wyłącznie sporadycznych dochodach, a takimi najczęściej są pracujący na podstawie umowy o dzieło, jest w praktyce niemożliwe. Ludzie ci nie mogą podać miejsca pracy, bo go po prostu nie mają. Nie są bezrobotni, bo przecież jakąś pracę mają. A że nie dostają za nią wynagrodzenia... Nie mogą także wpisać swoich zajęć w rubryce „Dodatkowe źródła dochodu”, ponieważ sąd może w uzasadnieniu odmowy zwolnienia od kosztów sądowych napisać: „[powód] wskazał, że posiada dodatkowe źródło dochodu [...], natomiast nie określił wielkości tychże dochodów.” W tym konkretnym przypadku sąd w ogóle nie zwrócił uwagi, że są to jedyne dochody wnioskodawcy, a ich wysokość została precyzyjnie określona we wcześniejszym wniosku o zwolnienie z kosztów postępowania. Za to zauważył brak odpowiedzi na pytanie, którego nie postawił – we wspomnianym druku „Oświadczenia” nie ma pytania ani o wielkość dochodów z dodatkowych źródeł, ani o sumę dochodów ze wszystkich źródeł. Wnioskodawca powinien się domyślić, o co sąd zamierzał zapytać!

Sądy podejmując decyzję oddalającą wniosek o zwolnienie z kosztów postępowania wyznaczają na wniesienie ewentualnego zażalenia zazwyczaj tygodniowy, najkrótszy z możliwych terminów. Oznacza to, że wnioskodawca powinien w tym czasie albo napisać samodzielnie stosowne pismo, albo uzyskać bezpłatną poradę prawną (bo na płatną zazwyczaj go nie stać). Termin tygodniowy oznacza siedem dni kalendarzowych! Co jednak zrobić, kiedy sąd prześle swoją decyzję tuż przed kilkudniowym ciągiem świąt? Podczas tzw. długich weekendów biura fundacji i organizacji, świadczących bezpłatną pomoc prawną, są nieczynne. Nie działa także większość kancelarii adwokackich.

Jeżeli jednak uda się w terminie napisać i złożyć zażalenie, sąd wyższej instancji może je oddalić pod każdym dobrym pozorem. Może np. napisać: „Oświadczenie złożone przez powoda nie jest wiarygodne. Powód nie wyjaśnia, dlaczego nie pracuje i dlaczego jedynie sporadycznie współpracuje z redakcjami; nie wyjaśnia zatem, dlaczego osiąga tak niskie dochody”. Oczywiście sąd w tym konkretnym przypadku ograniczył się tylko do oddalenia wniosku o zwolnienie z kosztów, nie korzystając z „przywileju” ukarania za składanie oświadczeń niezgodnych z prawdą lub poświadczanie nieprawdy, ponieważ musiałby jednak mieć konkretne dowody, a tych nie miał. Wydał więc „Postanowienie”, które jest w rzeczywistości wyrokiem – praktycznie zamyka powodowi drogę do dochodzenia swoich praw, a tym samym pośrednio uznaje racje pozwanego nieuczciwego zleceniodawcy! Niech żyje nieuczciwość!

Sądowi nie przeszkadzało, że swoim działaniem podważył zaufanie nie tylko do siebie, ale w ogóle do całego wymiaru sprawiedliwości. Aby uzyskać zwolnienie z kosztów sądowych trzeba było umieć udowodnić, że w Polsce jest bezrobocie, na co istnieją „tylko” dowody z oficjalnych komunikatów polskiego rządu. Mało jak widać dla polskiego sądu wiarygodne. Ponadto należało uzasadnić, dlaczego w Polsce są niskie płace (i nieuczciwi pracodawcy)! W całej tej sprawie jedno jest pocieszające: nie kazano powodowi dowieść, iż nie jest wielbłądem.

Wydawałoby się, że czasy wydawania wyroków i orzeczeń bez konkretnych dowodów zakończyły się w czerwcu 1989 roku. Okazuje się, że nie do końca. A sąd potrafi wykorzystać wszystkie dostępne mu sposoby, żeby uchronić Skarb Państwa od wywiązania się z podpisanych przez Polskę zobowiązań międzynarodowych! Nawet jeżeli swoim postępowaniem obrazi wszystkich uczciwych, choć bezrobotnych. Przecież nie można ukarać sądu!

Trzeba mieć niemało pieniędzy i odwagi, aby ryzykować podjęcie pracy na podstawie umowy-zlecenia albo umowy o dzieło. Instynkt samozachowawczy nakazuje nic nie robić i poczekać, aż w kolejnych wyborach po raz wtóry zwycięży ugrupowanie, gwarantujące powszechny dobrobyt. Może przyjdzie kolejny wujek Edward, który pożyczy w zachodnich bankach pieniądze, aby mógł rozdać je społeczeństwu i tym samym wywiązać się z wyborczych obietnic? Tylko, co się stanie, gdy nauczone doświadczeniem banki odmówią?

Dochodzenie praw do wynagrodzenia przed polskim wymiarem sprawiedliwości jest bardzo kosztowne. Bezpośrednie koszta postępowania wynoszą tylko 8% spornej kwoty. W przypadku niewielkich roszczeń są to kwoty rzędu kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Czasem jednak przedmiotem sporu są umowy długoterminowe lub prawa autorskie, gdy chodzi o kilkadziesiąt tysięcy złotych . Sąd zażąda wtedy nawet kilkunastu tysięcy złotych. Zdaniem części teoretyków prawa nie ma logicznego uzasadnienia dla wiązania wielkości kosztów sądowych od wartości przedmiotu sporu.

Jeżeli poszkodowany zechce skorzystać z pomocy zawodowego prawnika, musi liczyć się z wydatkiem kolejnych kilku tysięcy złotych. Jedna porada prawna kosztuje nawet kilkaset złotych. Wynajęcie adwokata do reprezentowania przed sądem to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych. Są co prawda cenniki, ale także zasady wolnego rynku. Nie każdy adwokat zgodzi się stanąć przed sądem w sporze o kilkaset złotych – jego honorarium byłoby w takim przypadku większe, niż wartość przedmiotu sporu.

W „kosztorysie” należy jeszcze uwzględnić koszta kilkudziesięciu kseroodbitek – każdy dokument, składany w sądzie musi mieć trzy kopie! Do tego dochodzą opłaty za kilkanaście listów poleconych – tylko takie przesyłki są przez sądy honorowane – albo koszta dojazdów związanych z osobistym składaniem dokumentów. Proces może nie zakończyć się przed sądem pierwszej instancji. Wniesienie apelacji nie jest bezpłatne! A gdy już sprawa znajdzie szczęśliwy finał, należy jeszcze liczyć się z koniecznością zapłacenia z góry za usługi komornika. Oczywiście wydatki te ponosi się niezależnie od równolegle płaconych podatków, z których utrzymują się i sądy i komornicy.

Żaden bank nie udzieli kredytu na pokrycie kosztów sądowych, zwłaszcza osobie bez stałego źródła dochodów!

Cytaty pochodzą z decyzji sądów: Rejonowego dla Warszawy Mokotowa, Okręgowego w Warszawie oraz Apelacyjnego w Warszawie. Dotyczą spraw o sygnaturach akt (odpowiednio): I CO 174/00, I C 3193/00 i I ACz 337/01.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010