Antyamerykańska obsesja Europy

Jaki obraz amerykańskiego społeczeństwa jest odciśnięty w świadomości przeciętnego Europejczyka? Biorąc pod uwagę to, co czytają lub słyszą każdego dnia od intelektualistów lub polityków, ma on tak naprawdę niewielki wybór. Obraz Stanów Zjednoczonych przedstawia się więc następująco:

Amerykańskie społeczeństwo jest całkowicie rządzone przez pieniądz. Brakuje innych wartości, obojętnie czy to rodzinnych, moralnych, religijnych, społecznych, kulturalnych, zawodowych czy etycznych. Wszystko w USA jest towarem, postrzeganym i używanym wyłącznie ze względu na jego materialną wartość. Człowiek jest oceniany wyłącznie przez zasobność swojego rachunku bankowego. Każdy amerykański prezydent jest w kieszeni kompanii naftowych, przemysłu zbrojeniowego, lobby rolniczego lub spekulantów z Wall Street. Ameryka jest dżunglą par excellence “dzikiego” kapitalizmu, gdzie bogaci stają się coraz bardziej bogaci i jest ich niewielu, podczas gdy coraz większa liczba ludzi biednieje. Ubóstwo jest dominujące w społecznej rzeczywistości Ameryki. Hordy wygłodniałych biedaków są wszędzie, podczas gdy luksusowe limuzyny z przyciemnianymi szybami mkną przez wielkomiejskie pustynie.

Bieda i nierówności społeczne są powodem przekonania Europejczyków, iż Ameryka pogrążona jest w socjalnym horrorze w szczególności, od kiedy brak jest w USA zabezpieczeń społecznych, zasiłków dla bezrobotnych, emerytur i pomocy dla osób pozbawionych środków do życia i wreszcie brakuje najdrobniejszego choćby śladu solidaryzmu społecznego. W Stanach Zjednoczonych tylko najbardziej zamożni mają prawo do pomocy medycznej i do godnego starzenia się, co jeden z dziennikarzy opisał ostatnio w Libération.. Studia uniwersyteckie są zarezerwowane tylko dla tych, których stać na to, żeby za nie zapłacić, co częściowo wyjaśnia „niższy stopień edukacji” w zacofanej Ameryce. Europejczycy mocno wierzą w ten karykaturalny obraz, ponieważ jest on powtarzany codziennie przez tamtejsze elity.

Inna wyróżniającą cechą Stanów Zjednoczonych jest pandemiczna przemoc. Gdziekolwiek byś nie poszedł, tam rządzi przemoc, notuje się niezwykle wysoki poziom przestępczości i odczuwa się ciągłe zagrożenie buntami w gettach. To ostatnie jest niewątpliwie rezultatem głęboko zakorzenionego rasizmu amerykańskiego społeczeństwa, które nastawia społeczności etniczne jedna na drugą, oraz mniejszości etniczne jako całość przeciwko przytłaczającej białej większości. Także bezprzykładne tchórzostwo i przekupność uniemożliwia amerykańskim przywódcom zakazanie sprzedaży broni palnej, co skutkuje regularną rzezią w szkołach, w których nastolatki bez żadnych skrupułów strzelają do swoich nauczycieli i kolegów. Krytyka amerykańskiego systemu prawa jest skupiona wokół twierdzenia o paraliżującym legalizmie i utwierdza przekonanie, że państwo jest dżunglą pogrążoną w bezprawiu.

Panuje jeszcze jedno powszechne przekonanie, iż te społeczne choroby są niemożliwe do wyleczenia, dopóki Amerykanie uporczywie wybierają umysłowo niedojrzałych prezydentów. Począwszy od Harry’ego Trumana, sprzedawcy krawatów Missouri, do Georga W. Busha, ignoranta z Teksasu, nie wspominając nawet o Jimmy Carterze, plantatorze orzeszków ziemnych, czy Ronaldzie Reaganie, drugoplanowym aktorze. Biały Dom przedstawia więc galerię głupców. Jedynie John F. Kennedy, w oczach Francuzów wzniósł się nieco ponad tę niewyróżniającą się plejadę przywódców, prawdopodobnie zresztą dlatego, iż miał on tę zaletę, że ożenił się z osobą pochodzenia francuskiego. Jednakże nawet ten związek nie pomógł prezydentowi Kennedy’emu wznieść się na co najmniej przeciętny poziom, bez wątpienia jednak i tak dość duży jak na jego współobywateli, którzy nigdy mu tego nie wybaczyli, zabijając go w końcu.

W każdym razie każdy wie, że USA jest demokracją jedynie z pozoru. W 1950 r., w trakcie działalności McCarthy’ego, ujawniło się prawdziwe oblicze amerykańskiego systemu politycznego, który pozostaje najprawdziwszym obrazem istoty wewnętrznego ustroju stworzonego przez Konstytucję Stanów Zjednoczonych.

W 2002 roku Francja doświadczyła upokorzenia, gdy prawicowy populista zajął drugie miejsce za Jacques’em Chirac’iem w wyścigu o prezydencki fotel. Jaka był reakcja deputowanego do E.U., profesora Oliviera Duhamela, jednego z wiodących francuskich komentatorów? „Teraz doganiamy zdegenerowane demokracje typu amerykańskiego” Szerzej, Ameryka jest zawsze opisywana jako zdegenerowana lub faszystowska, podczas gdy tak naprawdę to w Europie powstawały dyktatury i systemy totalitarne.

Powszechna ocena amerykańskiej polityki zagranicznej wygłaszana w Europie (szczególnie we Francji, która dzierży pierwszeństwo w tym względzie), jest niezwykle ciekawa. Krytykuje się na przemian amerykańską agresywność „unilateralizm” i bycie zbyt cofniętym ("isolationism"). Kiedy poprzedni minister spraw zagranicznych Francji Hubert Védrine rozpaczał nad amerykańskim "unilateralizmem", który powoduje – jakże to straszliwe – opieranie decyzji jedynie na swoim sposobie postrzegania świata i obronę swoich interesów, powinniśmy pamiętać, że jest doskonała definicja „niezależności” polityki zagranicznej, tak bojowo lansowana i broniona przez generała de Gaulle’a, obowiązująca zresztą we Francji po dziś dzień. Tymczasem w całej Europie intelektualiści rytualnie potępiają amerykańską „arogancję”. Ogromne bogactwo USA, przy którym się upierają, dyskwalifikuje Amerykę, jako obrończynię praw człowieka.

Wielu Europejczyków szydzi z Ameryki, twierdzą że jej społeczeństwo znajdujące się jeszcze w pierwotnym stanie, jest zdominowane przez przestępczość i nie zdołało wytworzyć dojrzałej kultury. O amerykańskiej literaturze czy kinematografii mówi się jak o jałowej pustyni, pozbawionej talentów czy wielkich twórców. Najwyraźniej nie słyszeli o takich pisarzach jak Poe, Melville, Hawthorne, Henry James, Faulkner, Tennessee Williams, czy Scott Fitzgerald. Wybijający się prozaicy, jak Theodore Dreiser, Upton Sinclair, Sinclair Lewis, Frank Norris, John Steinbeck, John Dos Passos, i Tom Wolfe, są konsekwentnie ignorowani. Nieważne jest przy tym, iż amerykański film i telewizja są skłonne daleko bardziej stawiać czoło społecznym czy politycznym wyzwaniom, niż to czynią europejscy wydawcy.

Sumując, amerykańskie społeczeństwo jest dalece potępiane jako najgorsza społeczność w historii. Nowe dowody, czy też oznaki nie pomogą, aby rozwiać ten pogląd, który i tak zostanie zniekształcony, także nadal będzie się przedstawiać w złym świetle wszelkie niepowodzenia amerykańskiego społeczeństwa. Powie nam to jednak bardzo wiele o psychologicznych problemach Europejczyków, którzy prowadzą tę krytykę.

Obserwowałem Stany Zjednoczone z pozycji Francji i Włoch w latach 50 i 60-tych i ugruntowałem sobie wówczas opinię bezpośrednio przez filtr europejskiej prasy, co oznacza, że była ona negatywna. Europejczycy w tamtych latach postrzegali Amerykę jako kraj McCarthyzmu i egzekucji Rosenbergów (postrzeganych jako osoby niewinne), rasizmu, wojny koreańskiej i kraju uciskającego samą Europę. Wietnam stał się następnie podstawowym pretekstem dla nienawiści do Ameryki. Nawet w okresie, w którym Europejczycy polegali całkowicie na Stanach Zjednoczonych, które chroniły ich przed sowieckim imperializmem, antyamerykanizm był bardziej żywotny niż dzisiaj.

Dla europejskiej lewicy i większości intelektualistów, którzy prawdopodobnie przejęli idee komunizmu, antyamerykanizm był racjonalny. Ten tłum identyfikował Amerykę z kapitalizmem, a kapitalizm ze złem. Mniej racjonalne dla nich było przezwyciężanie najbardziej rażących i głupich kłamstw dotyczących amerykańskiego społeczeństwa i polityki zagranicznej, z towarzysząca walką o dokładną znajomość systemu politycznego, o który Ameryka walczyła.

Trzydzieści lat później, jesteśmy świadkami czegoś podobnego. Po terrorystycznych atakach z 11 września 2001 spora część francuskiego społeczeństwa wyraziła sympatię ze Stanami Zjednoczonymi. Było jednakże wielu takich, którzy tego nie uczynili. 16 października delegaci z Confédération Générale du Travail, komunistycznych związków zawodowych wygwizdali mówców, którzy wzywali do uczczenia pamięci zamordowanych Amerykanów trzyminutową ciszą. Zwolennicy Jean-Marie Le Pena, czołowego europejskiego prawicowego ekstremisty, świętowali z kieliszkami szampana w biurach Frontu Narodowego, obserwując w telewizji obrazy walących się bliźniaczych wież. W ten sposób właśnie zbierali się wszelkiego rodzaju zwolennicy antyamerykanizmu.

Najniższy poziom intelektualnego fermentu został osiągnięty. Po pierwszych wybuchach emocji i kondolencjach, mordercze zamachy zastały przedstawione jako usprawiedliwienie zła czynionego przez USA. Taka reakcja nie byłaby zaskoczeniem w krajach trzeciego świata. Natomiast w przypadku Europy widzimy ucieczkę społeczeństw dotkniętych przez różnego rodzaju niepowodzenia, społeczeństw które całkowicie spaprały swoją własną drogę ku demokracji i wzrostowi gospodarczemu. Zamiast szukać we własnej niekompetencji i korupcji powodu swoich niepowodzeń, wskazują palcem na Zachód w szczególności na Stany Zjednoczone. I tak po kilku dniach, powróciły w prasie, wśród intelektualistów i polityków, zarówno z lewej jak i z prawej strony, twierdzenia o amerykańskiej winie, we Francji przede wszystkim.

Rozprzestrzeniły się jednocześnie żądania, aby USA nie rozpoczynały wojny z terroryzmem. Gang fanatycznych samobójców, indoktrynowanych, wytrenowanych i sfinansowany przez potężne, dysponujące ogromnymi kapitałami organizacje terrorystyczne, zamordował ponad 3000 Amerykanów, którzy teraz z ofiar, prawie natychmiast zostali okrzyknięci agresorami. Czyż nie powinniśmy zapytać o „korzenie”, które pchnęły terrorystów ku tak destruktywnym czynom? Czy Stany Zjednoczone nie ponoszą części odpowiedzialności za to co się stało?

Ogarnięci i przepełnieni nienawiścią, miotający się wśród oszczerstw, antyamerykańscy europejscy naiwniacy, którzy całkowicie zapomnieli, że kiedy Ameryka walczy z terroryzmem we własnym interesie, czyni to również w interesie Europy i w interesie wielu innych krajów zagrożonych przez terroryzm.

Dzisiejsza antyamerykańska postawa nie jest rezultatem przypadkowych pomyłek, lecz tkwi w głęboko zakorzenionych potrzebach uczynienia Ameryki odpowiedzialną za niepowodzenia innych.

Weźmy przestępczość, przedmiot europejskiej krytyki względem Ameryki. Stwierdzimy szybko, iż poziom przestępczości w Europie gwałtownie rośnie. Jednocześnie w ciągu ostatnich 15 lat XX stulecia liczba przestępstw w Stanach Zjednoczonych gwałtownie spadła. W Nowym Yorku, pod rządami Rudolpha Giulianiego spadła ona o połowę w ciągu 5 lat.. We Francji w latach 1985 i 1998 samym czasie przestępczość podwoiła się i nadal rośnie w zastraszającym tempie.

Giuliani został wykpiony w niektórych francuskich gazetach jako "Giussolini". Jednakże odrzuciwszy przez dekady nawet rozpoznanie problemu przestępczości w swoim kraju francuska lewica w końcu musiała przyznać się do „nadmiernego optymizmu” i pobłażliwości względem antysocjalnych zachowań. Przyznanie się do 20 lat zaniechań jest w sumie imponujące. Jednakże minister sprawiedliwości Marylise Lebranchu nalegał na przyjęcie proklamacji, iż pomimo zaistniałej sytuacji „rząd nie ma zamiaru powielać modelu amerykańskiego”. Mamy przecież swoją dumę i swoje skrupuły. Przytłoczone swoimi niepowodzeniami, w zwalczaniu ciągłego bałaganu, i niezdolne ukryć oczywistych faktów, francuskie władze w 2001r. zostały zmuszone przejąć wiele amerykańskich metod walki z przestępczością. Można zatem powiedzieć, iż antyamerykanizm służy po prostu do przykrycia niekompetencji rządów, ideologicznego zacofania i socjalnego bałaganu.

Dla sceptyków kapitalizmu demokratycznego Stany Zjednoczone są po prostu wrogiem. Przez wiele lat i dzisiaj także, podstawową funkcją antyamerykanizmu było zdyskredytowanie narodu, który jest wiarygodną alternatywą dla socjalizmu. Całkiem niedawno, islamiści, zieloni i inni radykałowie zaczęli brać pod pręgierz Amerykę z jednego tego samego powodu. A mianowicie, żeby sparodiować Stany Zjednoczone jako represyjne, niesprawiedliwe i rasistowskie społeczeństwo. „Spójrzcie tylko co się stanie gdy zostanie wprowadzony w życie demokratyczny kapitalizm!”

Ta krytyka wypływa nie tylko z Europy, ale także z samych Stanów Zjednoczonych, gdzie antyamerykanizm zaczyna dominować na uniwersytetach, wśród elit dziennikarskich i artystycznych. Jednak w Europie te ideologiczne powody, dla których Ameryka jest obwiniania za wszystko są rozpowszechniane ze zwykłej zazdrości o amerykańską potęgę. Obecna amerykańska „hipersiła” jest bezpośrednią konsekwencją europejskiej bezsilności, zarówno w przeszłości, jak i obecnie. Stany Zjednoczone wypełniają pustką spowodowaną brakiem potencjału twórczego, myślenia i chęci do działania.
Amerykanie mogliby pytać samych siebie, jaki interes mógł pchnąć USA w krwawe bagno bałkańskie. Europa okazała się sama niezdolna do zaprowadzenia porządku w tym morderczym chaosie. Tak więc obowiązek zajęcia się operacjami Bośni, Kosowie i Macedonii przeszedł na Stany Zjednoczone. Po zakończeniu działań Europejczycy podziękowali Amerykanom nazywając ich imperialistami, – pomimo że sami trzęśli się z przerażenia i oskarżali Amerykanów o bycie tchórzami i izolacjonistami.
Z pewnością Ameryka, podobnie jak wszystkie inne społeczeństwa ma wiele wad i zasługuje na krytykę. Ale celowe ignorowanie faktów, rozpoczyna socjologiczne uprzedzenia wobec USA, rzekomy brak socjalnej ochrony, notoryczny „krąg ubóstwa”, domniemany wysoki poziom bezrobocia. Fakt, iż bezrobocie w Stanach Zjednoczonych spadło poniżej 5% w 1990r., podczas gdy we Francji wystrzeliło do poziomu 12%, nie implikuje niczego dobrego Ameryce według naszych komentatorów, którzy dodawali sobie otuchy powtarzając mit o wszechobecnej w Ameryce bardzo niskiej stawce minimalnej.

Z nastaniem spowolnienia gospodarki w Ameryce 2001r., francuskie gazety obwieściły w nagłówkach „koniec pełnego zatrudnienia w USA”. W tym samym czasie francuski rząd gorączkowo usiłował obniżyć poziom bezrobocia do 8,7% - który stanowi prawie podwójność amerykańskiego (nie licząc dziesiątek tysięcy faktycznie niezatrudnionych, których we Francji sztucznie nie włącza się do statystyk). Do września 2001, bezrobocie we Francji wspięło się z powrotem do poziomu ponad 9%.

„Koniec amerykańskiego snu gospodarczego” zaistniał w nagłówkach Le Monde, kiedy zakończył się okres praktycznie nieprzerwanego 17-letniego okresu amerykańskiego wzrostu gospodarczego począwszy od 1983 do 2000 roku. Tak naprawdę Ameryka dokonała niemającej precedensu rewolucji technicznej, tworząc miliony miejsc pracy, jednocześnie doświadczając niesłychanego wzrostu populacji (z 248 milionów w 1990 do 281 milionów w 2000). Wszystko to było snem? Amerykanom nieustannie zarzuca się chęć narzucenia innym swojego społecznego i gospodarczego modelu. Ale gdziekolwiek jest gospodarcza stagnacja, inne kraje z obawą oczekują na ożywienie w Ameryce.

Podczas gdy USA są wyszydzane i wykpiwane, ich finansowa i militarna pomoc jest powszechnie pożądana. Ameryka jest jedyną siłą zdolną natychmiast uratować Meksyk od ekonomicznego upadku (w 1995), odwieść komunistyczne Chiny od ataku na Tajwan (wielokrotnie), mediować pomiędzy Indiami i Pakistanem w kwestii Kaszmiru i pracować z pewnymi szansami na sukces nad ponownym zjednoczeniem obu Korei pod demokratycznym sztandarem. Kiedy Unia Europejska wysyła swoją delegację, pod wodzą premiera Szwecji, do Pyongyang w maju 2001, to delegacji nie pozostało nic innego jak tylko płaszczyć się przed Kim Jong Ilem, kryminalnym przywódcą jednego z ostatnich totalitarnych więzień na tej planecie.

Fundamentalną rolę europejskiego antyamerykanizmu, szczególnie wśród lewicy odgrywa ogólnie rzecz biorąc chęć uczynienia Ameryki kozłem ofiarnym, odpowiedzialnym za wszystkie moralne niepowodzenia i klęski. I dlatego włanie Ameryka jest identyfikowana jako jedyne zagrożenie dla demokracji. Tak więc w okresie zimnej wojny, wśród Europejczyków obowiązywał dogmat od Szwecji po Sycylię, od Aten do Paryża, że imperialistyczną siłą była Ameryka, nawet pomimo tego, że Związek Radziecki zaanektował Wschodnią Europę czyniąc z kilku afrykańskich krajów swoje satelity, i dokonał inwazji na Afganistan pomimo wreszcie pomimo tego, że to Chińska Republika Ludowa wkroczyła do Tybetu, zaatakowała Koreę Południową i podbiła 3 indochińskie państwa. Podobnej retoryki używa się dzisiaj w przypadku wojny z terrorem.

Innym przykładem tego jak mały kredyt zaufania ma Ameryka u innych państw świata jest szeroko rozpowszechniona opinia, szybko zaakceptowana jako fakt, że Stany Zjednoczone zdecydowały się na bardzo surową cenzurę po 11 września

Katarska telewizja Al–Jazeera, a później także CNN, opublikowały oświadczenie Osamy bin Ladena, w którym wyrażał on radość z powodu tysięcy zabitych Amerykanów i wzywał do dalszych masakr. Według zarówno amerykańskich i francuskich ekspertów od terroru, takie oświadczenia mogą stanowić sygnał, dla tzw. ”śpiochów” w USA i Europie do dalszych aktów terroru. Dlatego amerykański rząd i Kongres wezwały, aby radio i telewizja nie publikowały tego typu komunikatów.

Takie kroki powinny zostać zrozumiane jako usprawiedliwione środki zapobiegawcze. W rzeczywistości nastąpił spektakl nieścisłości, który rozniósł się po świecie. Ameryka wprowadziła cenzurę, zniosła wolność prasy, uchyliła pierwszą poprawkę. Gorący nagłówek w Le Mond głosił: „Wściekła propaganda w amerykańskich mediach”

Zastępy muzułmanów żyjących w krajach, w których nigdy nie znano demokracji ani najmniejszego powiewu wolnych mediów najwyraźniej poczuły się uprawnione, aby bronić tych wolności przeciwko jedynemu krajowi, w którym one nigdy nie zostały zniesione. Dla przykładu Francja, w której najwyraźniej o tym zapomniano, jak radio i telewizja zostały poddane cenzurze przez państwo w czasie wojny w Algierii, kiedy nie było nawet tygodnia, w którym policja nie dokonywałaby nalotów na niezależne gazety lub nie przechwytywałaby materiałów, które „mogłyby podkopywać morale armii”

Inne środki przyjęte po 11 września przeciwko atakom terrorystycznym (nawiasem mówiąc podobne do tych, które zostały przyjęte w Europie, wywołały protesty po obu stronach Atlantyku. Inwigilacja podejrzanych, kontrola korespondencji mailowch i rachunków bankowych, prawo policji do dokonywania rewizji zostały określone przez francuską ligę praw człowieka, jak również liberalne amerykańskie organizacje jako „totalitarne”. Oczywiście środki te zostały podjęte po to aby chronić demokrację przed totalitarnym wrogiem.

Po atakach terrorystycznych z 1998 na ambasady w Afryce, Kongres powołał Narodową Komisją ds. terroryzmu (NTC), aby ponownie zdefiniować politykę antyterrorystyczną. Raport komisji podkreśla, iż „niebezpieczeństwo ataków powodujące masowe straty wśród ludności w obrębie naszych granic rośnie” W raporcie pokazano zdjęcia bliźniaczych wież, jakby przez przeczucie. Bardzo szybko różnego rodzaju związki, stowarzyszenia i organizacje wystąpiły z kontratakiem, zarzucając iż obecna polityka zmierza do „śmiertelnego zagrożenia” swobodom obywatelskim. Grupa reprezentująca arabskich amerykanów użalała się, iż „następuje powrót do najczarniejszych dni z epoki McCarthyzmu”. Szef wydziału praw człowieka w administracji Clintona narzekał, iż Amerykanie arabskiego pochodzenia zostali bezprawnie zmuszeni do składania odcisków palców, pomimo że NCT nie wymieniała tej grupy etnicznej w swoim raporcie. Opór przeciwko restrykcyjnemu programowi bezpieczeństwa był tak silny, iż projekt ustawy zaostrzający przepisy w tym względzie został skutecznie zablokowany, nigdy nie stając się prawem obowiązującym. Skutki znamy wszyscy.

Fakt, iż obrońcy praw człowieka i swobód obywatelskich nie biorą pod uwagę prawa do narodowej obrony oznacza, iż rozsądne i rozważne kroki zostają uznane za rasistowski bełkot fanatyków. Jak ta europejska skłonność Europejczyków do popełniania różnych samobójczych kroków upoważnia ich do wykrzykiwania takich haseł przeciwko Ameryce? Dlaczego właściwie USA są oskarżane o „faszyzm” , kiedy ten kraj nie doświadczył żadnego dyktatora na przestrzeni ponad 2 wieków, podczas gdy Europa była nieustannie zajęta walką z nimi.

Amerykańska operacja wojskowa w Afganistanie, pierwsza poważna odpowiedź na 11 września została wyszydzona przez globalne elity jako próbka agresywnego unilitaryzmu, tak jakby wcześniejsze wydarzenia nie mogłyby wyjaśnić tego „imperialistycznego” odruchu. Europejczycy – rządy i opinia publiczna – pokazała ogólnie rzecz biorąc pełną solidarność ze Stanami Zjednoczonymi po 11 września. Ale istotna mniejszość – w szczególności w partiach lewicowych i zielonych, wrogach globalizmu i dużej części europejskich intelektualistów – dowiodła swojej starej obsesji. Działania wojenne, mówią oni, rozpoczęły się dopiero w momencie amerykańskiego odwetu. Początkowa złość została szybko zapomniana przez większość ludzi.

Grupa 113 francuskich intelektualistów wystąpiła z apelem przeciwko „imperialnej krucjacie” w Afganistanie. „W imieniu prawa i moralności dżungli” ( nie dlatego, że 3000 osób zostało zamordowanych), „zachodnia armada wymierza swoją boską sprawiedliwość”. Oczywiście, jeśli jakaś strona w całym tym konflikcie uważała się za boską, to była to strona islamska – mordująca tysiące cywilów imieniu Allacha, masakrująca chrześcijan w Sudanie i Nigerii niechcących się poddać szariatowi. W 2 tylko miesiące kilkaset nigeryjskich chrześcijan zostało eksterminowanych przez muzułmanów. Naszych 113 intelektualistów nie ma nic w tej sprawie do powiedzenia.

W najlepszym razie, amerykofobie przedstawiają dżihad i tych, którzy się im opierają, na tej samej płaszczyźnie, nie stając po żadnej ze stron. Setki tysięcy pacyfistów demonstrowało w październiku 14, 2001 z powiewającymi transparentami: „Żadnego terroryzmu, żadnej wojny”. Jest to tak samo mądre jak hasła: „Żadnych chorób, żadnych leków”. Widzieliśmy to już wcześniej. W 1939 roku, kiedy nazistowskie armie były tylko kilka miesięcy przez okupacją Paryża, francuscy komuniści, krzycząc o złym kapitalizmie, nawoływali pracowników przemysłu zbrojeniowego do sabotażu a żołnierzy do masowych dezercji.

Dzisiejsi pacyfiści potępiają amerykański kontratak ma Taliban w Afganistanie właśnie dlatego, że to był kontratak. Stany Zjednoczone, mówią oni, uległy żądzy rewanżu a ich atak lotniczy doprowadził nieuchronnie do śmierci afgańskich cywili. Sami natomiast, proponowali polityczne negocjacje jako rozwiązanie kryzysu. No cóż, oczywiście! Państwa demokratyczne zawsze odrzucają negocjacje; tylko optymistycznie nastawieni fanatycy są skłonni do kompromisów.

Pacyfiści celowo ignorują fakt, iż zamiarem Ameryki nie była chęć rewanżu, lecz obrona przed przyszłym zagrożeniem ze strony terrorystów. Czyż winą Stanów Zjednoczonych było to, iż przywódcy islamistów mieli swoje siedziby w Afganistanie. Interwencja w Afganistanie pomimo dołożenia wszelkich starań, nie mogła obyć się bez strat wśród cywili. Jednakże miejscem, w którym rozpoczął się ten konflikt był Nowy Jork, gdzie zginęły tysiące ludzi, nie Kabul. Wydaje się, że dla niektórych humanitarystów, ofiary cywilne są tylko wtedy dopuszczalne, gdy chodzi o amerykanów
.
Aby uniknąć bycia posądzonym o „agresywność” Ameryka musiałaby powstrzymać się od jakiegokolwiek uderzenia w międzynarodową siatkę terrorystyczną. To nie Afgańczycy stali się celem, lecz talibańskie instalacje wojskowe. Już po paru dniach operacji, wszyscy słyszeliśmy o dywanowych atakach powietrznych i cywilnych ofiarach. Tymczasem statystyki tak głośno ogłaszane przez Europejczyków były sporządzane przez Taliban.

Dlaczego wreszcie nie podano do wiadomości, że Stany Zjednoczone były, od 1980 do 2001, głównym dostawcą pomocy humanitarnej do Afganistanu i że 80% pomocy rozdysponowywanej przez prywatne organizacje charytatywne w ramach Światowego Programu Żywności było finansowane przez Amerykę? Pewnie dlatego, iż oznaczałoby to konieczność rewizji poglądów intelektualnej elity.

Prawdziwa przyczyna 11 września bezsprzecznie leżała w urazach przeciwko Stanom Zjednoczonym jakie nagromadziły się po upadku Związku Sowieckiego i nowej roli Ameryki jako „jedynego światowego mocarstwa”. Te urazy wystąpiły w szczególności w krajach islamskich, w których o istnienie Izraela obwinia się Amerykę, co jest niewąptpiwie istotnym czynnikiem. Owe pretensje szybko przeniosły się i są obecne w wielu miejscach naszego globu. W wielu europejskich stolicach poczucie winy osiągnęło status idee fix, stając się praktycznie obowiązującą linią polityki zagranicznej. Tak więc Stany Zjednoczone są obwiniane za całe zło, prawdziwe lub wyimaginowane, które dotyka ludzkość, począwszy od spadku cen wołowiny we Francji po AIDS Afryce i globalne ocieplenie. Efektem jest powszechna odmowa przyjęcia na siebie odpowiedzialności za swoje własne czyny.

Jeśli chodzi o amerykańską „hipersiłę”, która przysparza Europejczykom tak wiele bezsennych nocy, to powinni oni przyjrzeć się bliżej swojej własnej historii i spytać się samych siebie czy nie są odpowiedzialni za wiele nierozwiązanych konfliktów. Ostatecznie to oni właśnie uczynili XX wiek najstraszliwszym w historii ludzkości. To oni doprowadzili do dwóch apokaliptycznych wojen światowych i wynaleźli dwa najbardziej absurdalne i kryminalne polityczne reżimy, jakich kiedykolwiek doświadczyła ludzkość. Gdy Zachodnia Europa w 1945 i Wschodnia Europa w 1990 zostały zrujnowane, kto był temu winien? Amerykański unilateralizm jest konsekwencją a nie przyczyną malejącej siły innych krajów. Tymczasem stało się zwyczajem odwracać sytuację i stale czynić winnym za klęski Stany zjednoczone. Czy nie jest zadziwiające, że taka atmosfera skumulowanej nienawiści kończy się pchnięciem fanatyków do zrekompensowania krzywd poprzez wywołaniem rzezi?

W mniemaniu niemieckich zielonych, francuskich organizacji typu ATTAC, magazynów jak politis, latynoamerykańskich intelektualistów, afrykańskich pisarzy, antyamerykański terroryzm może być tłumaczony – w rzeczywistości usprawiedliwiony – na podstawie „rosnącej nędzy” spowodowanej globalnym kapitalizmem, który stworzyła Ameryka. Radykalna lewica amerykańska także przeprowadza wiece pod tymi hasłami. Włoski prozaik i noblista, Dario Fo, przedstawił to bez ogródek: „Czym jest 20 000 zmarłych ofiar [sic] w Nowym Jorku wobec milionów ofiar wielkich spekulantów?”

Oczywiście muzułmański świat obejmuje państwa należące do najbogatszych na świecie (szczególnie Arabia Saudyjska, która finansuje Al-Kaidę i inne islamski organizacje). Islamski terroryzm jest krewnym fanatyzmu religijnego. Bieda nie ma tutaj nic do rzeczy. Sam terroryzm nie może doprowadzić do jakiegokolwiek polepszenia sytuacji wielu zacofanych społeczeństw. Islamiści skutecznie odrzucają wszelkie środki, które mogłyby przyczynić się do uzdrowienia sytuacji społecznej, a więc: demokrację, pluralizm, intelektualną wolność i krytyczne myślenie, równość kobiet i otwartość na inne kultury.

W dwa miesiące po 11 września, fobie i mity dotyczące tradycyjnego antyamerykanizmu gwałtownie wzrosły. Najbardziej dziwacznym z nich była próba usprawiedliwienia terroryzmu islamskiego twierdzeniami, iż Ameryka była od dawna wrogiem islamu. Działania Ameryki wobec muzułmanów były historycznie daleko mniej uciążliwe niż Brytyjskie, francuskie czy rosyjskie. To te europejskie siły podbiły muzułmańskie kraje, okupowały je i gnębiły przez dekady a nawet wieki. Ameryka nigdy nie skolonizowała żadnego muzułmańskiego narodu i nigdy nie okazywała wrogości islamowi, podobnie jak czyni to dziś. Wręcz przeciwnie, jej interwencje w Somalii, Bośnii i Kosowi jak również nacisk na Macedoński rząd były czynione żeby chronić muzułmańską mniejszość. Także Koalicja pod amerykańskim dowództwem, która usunęła irackie wojska w Kuwejcie podczas pierwszej wojny w Zatoce perskiej zmierzała do ochrony małego muzułmańskiego kraju przeciwko świeckiemu dyktatorowi, który użył broni chemicznej przeciwko muzułmańskim szyitom na południu kraju i muzułmańskim Kurdom na północy.

Innym mitem usilnie utrzymywanym od 11 września jest ten o umiarkowanym i tolerancyjnym islamie. Tymczasem dominująca idea w muzułmańskiej wizji świata, jest taka, że ludzkość musi podporządkować się ich religii, podczas gdy oni sami nie mają respektu do innych wyznań. Okazanie takiego szacunku czyniłoby ich odszczepieńcami zasługującymi na pogardę. Po drugiej stronie mamy natomiast, papieża zachęcającego do budowy meczetu w Rzymie, mieście w którym został pochowany święty Piotr. Wiemy jednocześnie, iż żaden chrześcijański kościół nie mógłby zostać wybudowany w Mecce lub gdziekolwiek indziej w Arabii Saudyjskiej gdyż zdaniem islamistów sprofanowałby ziemie Mahometa. Nie ma żadnych niejasności jeśli chodzi o działania Al-Kaidy. Zamierza ona nawrócić siłą całą ludzkość na islam. Zabójstwa i chaos są usprawiedliwione w oczach terrorystów, ponieważ uderzają w niewiernych, którzy odrzucają objęcia islamu. Oszukujemy się sami siebie, jeśli myślimy, że można negocjować fanatykami Al.Kaidy.

Dzień po 11 września, Le Parisien-Aujourd'hui wydał oświadczenie w odświętnej atmosferze osiemnastowiecznej paryskiej arrondissement. „Bin Laden umocni was wszystkich” lub „zamierzam dziś świętować wielką chwilę. Ci chłopcy byli prawdziwymi bohaterami, to nauczy tych amerykańskich bękartów –a wy Francuzi będziecie następni” Nawet strzep tych informacji nie został zauważony przez większość mediów.

Rzecznik brytyjskich muzułmanów Al-Misri postąpił podobnie nazwając ataki na World Trade Center czynem „samoobrony”. Inny przywódca duchowy Omar Bakri Mahammed zapoczątkował fatwę polecając zabójstwo prezydenta Pakistanu, ponieważ ten wcześniej opowiedział się po stronie Prezydenta Busha w walce z Bin Ladenem. „Islam będzie dominować światem” taki slogan widniał wśród demonstrujących arabów – obywateli brytyjskich w październiku 2001r. Tymczasem nie było żadnego znaku ze strony tych „postępowych” muzułmanów, którzy podobno opowiadają się przeciwko takiemu ekstremizmowi. Twierdzenie, że „ogromna większość” muzułmanów osiadłych w Europie jest nastawiona pokojowo musi być włożona między bajki.

Przez krótki czas zachodnioeuropejskie antagonizmy zostały zaledwie ograniczone do muzułmańskich społeczności. Ogłuszający rozmiar zbrodni z 11 września i trwające przez parę dni poparcie dla Ameryki, zmniejszyło na chwile nienawiść wobec USA. Trwało to jednak zaledwie parę dni.

Dzień po 9/11 wydawca Le Monda, Jean-Marie Colombani, ogłosił słynne „wszyscy jesteśmy Amerykanami”. Wrogie reakcje na to zdanie i cały artykuł były liczne i natychmiastowe, zarówno wśród czytelników Le Monde, jak i zespołu redakcyjnego. Miało to swoje źródło w lewicowej niechęci, która nawet po masakrach w Nowym Jorku i w Waszyngtonie nie wyrzekła się demonicznego przedstawiania Ameryki jako obraz, który musi zakończyć się wielką katastrofą.

Wkrótce wiele europejskich elit zaczęłoa sugerować, że ataki przeprowadzone przez Dżihad mają moralne usprawiedliwienie. Te antyamerykańskie poglądy zaczęły krążyć jeszcze zanim kampania przeciwko Talibanowi na dobre się zaczęła.

Jednym z najbardziej niesprawiedliwych zarzutów przeciwko wojnie w Afganistanie było to, iż wcześniej Amerykanie użyli mudżahedinów podczas wojny afgańskiej jako ruchu oporu przeciwko Związkowi radzieckiemu. Co jednak było nagannego w postępowaniu Ronalda Reagana, który przyjął zasadę walki ze Związkiem radzieckim, nawet na terenach muzułmańskich? Może trzeba było poczekać, aż wszyscy Afgańczycy, Saudyjczycy przeczytają Monteskiusza i nawrócą się na chrześcijaństwo? Wyobraźmy sobie co by było, i co by to znaczyło dla Indii, Pakistanu i krajów Zatoki Perskiej, i dla wszystkich nas, gdyby Sowieci opanowali cały Afganistan. Nie byłoby Gorbaczowa, głasnostii i pierestrojki. Wracając do Europy, która w owym czasie – sowieckiej inwazji na Afganistan – drżała ze strachu i debatowała tylko nad tym czy wysyłać sportowców na olimpiadę w Moskwie, jej krytyka, ma w sobie coś, co można by określić jednym, krótkim zdaniem – jesteście zacofani.

Ostatnimi czasy kilkanaście milionów emigrantów, napłynęło do Stanów Zjednoczonych. Jeśli obraz Ameryki rysowany przez europejskie media jest prawdziwy, wówczas ci emigranci ze wszystkich części świata okazaliby się głupcami. Dlaczego wybierają kapitalistyczną dżunglę z całym jej złem a nie kraje pokoju, dostatku i wolności? Dlaczego nie ostrzegają swoich rodzin przed niebezpieczeństwem biedy, uprzedzeń i opresji, które mogą czkać na nich w Ameryce?

Sukces i oryginalność amerykańskiej integracji bierze się z faktu, iż potomkowie emigrantów mogą zachować swoją zwyczaje i kulturę, zachowując przy tym myślenie o sobie jako o amerykanach w pełnym tego słowa znaczeniu, nie bacząc na rasowe czy etniczne bariery. We Francji mamy do czynienia z charakterystyczną sytuacją, kiedy to nowi przybysze z północnej Afryki, Turcji i afrykańskiej Sahary mają poczucie alienacji, konfrontacji, i otaczającej nienawiści w stosunku do nich.

Emigracyjne trendy wskazują, iż antyamerykanizm nie jest głęboko zakorzeniony w umysłach ludzi i nie funkcjonuje jako uprzedzenie. W Europie, antyamerykanizm jest w dalszym ciągu straszakiem politycznych i religijnych elit. Według instytutu SOFRES z maja 2000 tylko 10 procent Francuzów czuło niechęć do Stanów Zjednoczonych. Według innego badania 52% Francuzów odpowiedziało w ankietach, iż są pozytywnie nastawieni wobec USA, podczas gdy odmiennej opinii było 32 procent badanych. Historyk Michel Winock wnioskuje zatem, iż “antyamerykanizm nie jest poglądem przeciętnego Francuza” To myślenie jest tylko przymiotem niektórych elit.

Wielką ironią antyamerykańskiej obsesji jest to, że nie odnosi ona żadnego skutku i wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego. Poprzez nieustanną krytykę Amerykanów, czegokolwiek by oni nie zrobili i przy każdej okazji – nawet gdy racja stoi po ich stronie – Europejczycy (nie jesteśmy tu sami, lecz liderujemy w tym) zmuszają Amerykanów do lekceważenia takich zarzutów. Amerykański odruch, warunkowany przez ciągła lawinę pomówień przywodzi na myśl twierdzenie „zawsze winią nas o wszystko, po co więc konsultować się z nimi? Wiemy przecież, że i tak będą nas szkalować”

Tak więc można pokusić się o wniosek ogólny, okazując niechęć Ameryce, i próbując wywierzeć na nią wpływ, skazujemy się sami na niemoc. Tym samym umacniamy jedynie Amerykę jako supermocarstwo.

Jean-François Revel mieszka w Paryżu, jest autorem książek Jak ginie demokracja, Totalitarna pokusa, Bez Marksa czy Jezusa oraz najnowszej pracy Antyamerykanizm, która zostanie przełożona na angielski w listopadzie przez Encounter Books.

Przełożył Radosław Domagalski

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010