NAFTOWA DYPLOMACJA - ROSYJSKA GRA WOKÓŁ IRAKU

IRAK A SPRAWA CZECZEŃSKA

31 stycznia brytyjski rząd autoryzował rozpoczęcie postępowania ekstradycyjnego wobec Achmeda Zakajewa, specjalnego wysłannika prezydenta Czeczenii. Początek procedury ekstradycyjnej sąd wyznaczył na 14 lutego. Blair spełnił więc, bardzo prestiżowe z punktu widzenia Kremla, żądanie strony rosyjskiej. Moskwa naciska na wydanie Zakajewa od grudnia, kiedy Czeczen przyjechał do Anglii z Danii, która zresztą też była obiektem brutalnych nacisków rosyjskich. Kilka dni wcześniej w Waszyngtonie gościł doradca Putina ds. czeczeńskich Sergiej Jastrzembski. Pojechał tam z misją przekonania amerykańskiej administracji do wpisania części czeczeńskich organizacji bojowników na czarną listę międzynarodowych grup terrorystycznych. Oprócz sukcesu propagandowego, jakim niewątpliwie byłoby włączenie konfliktu w Czeczenii do globalnej wojny z terroryzmem, miałoby to też praktyczne skutki - zamrożenie aktywów finansowych tych grup i zakaz wjazdu ich członków do USA. Dotychczas Amerykanie nie chcieli ulec naciskom swoich bliskich sojuszników w wojnie z terroryzmem. Dotychczas... Głos Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ może okazać się bowiem dla Busha na tyle cenny, że zaakceptuje układ: Czeczenia za Irak. Ustępstwo rządu brytyjskiego w sprawie Zakajewa to jeden z elementów negocjowanego w zaciszu gabinetów porozumienia Rosji z Anglosasami. Na wewnętrzny użytek propagandowy przyda się Moskwie kilka "sukcesów w walce z terroryzmem", czyli zrozumienie Zachodu dla "problemu czeczeńskiego". Nie dziwią więc fanfary, jakimi Rosjanie przywitali decyzję brytyjskiego resortu spraw wewnętrznych o wszczęciu procedury ekstradycyjnej Zakajewa. "Decyzja szefa brytyjskiego Home Office oznacza, że nasze argumenty dostarczone brytyjskiemu wymiarowi sprawiedliwości są wystarczające do rozpoczęcia postępowania"- podkreślał zastępca prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej. "Teraz brytyjski sąd będzie musiał zająć stanowisko w tej sprawie. Mamy nadzieję, że brytyjski wymiar sprawiedliwości rozpatrzy nasz wniosek obiektywnie i sprawiedliwie." Czy jednak można już teraz mówić o dyplomatycznym zwycięstwie Rosji? Raczej nie. Procedura ekstradycyjna Zakajewa rozpoczyna się co prawda 14 lutego, ale potrwać może nawet kilka miesięcy. A w czerwcu czy lipcu Bush i Blair nie będą już potrzebowali poparcia dla wojny z Irakiem. Z dużym prawdopodobieństwem można więc się spodziewać, że Brytyjczycy Zakajewa Rosji nie wydadzą. Jeśli zaś chodzi o wciągnięcie organizacji czeczeńskich na amerykańską czarna listę, to już nawet jeśli kogoś Amerykanie tam wpiszą, to będą to najbardziej radykalne i kojarzone z islamskim radykalizmem grupy bojowników. Legalnym strukturom władzy z demokratycznie wybranym prezydentem Asłanem Maschadowem na czele delegalizacja i zakaz wstępu do państw zachodnich raczej nie grożą.

Korzystając więc ze sprzyjających okoliczności międzynarodowych Rosjanie próbują uzyskać w kwestii czeczeńskiej jak najwięcej. Jeszcze głośniej mówią o podwójnych standardach Zachodu w walce z międzynarodowym terroryzmem. Pod koniec stycznia przebywający w Nowym Jorku Igor Iwanow mówił, że sposób postępowania z terrorystami wszędzie powinien być jednakowy, "w Stanach Zjednoczonych, na Bliskim Wschodzie, w Europie czy Czeczenii." Szef rosyjskiej dyplomacji nawiązał wyraźnie do sprawy Zakajewa i czeczeńskich działaczy niepodległościowych przyjeżdżających do Stanów Zjednoczonych, gdy mówił, że kiedy obserwuje się ostatnie wydarzenia, wniosek o podwójnych standardach stosowanych wobec terrorystów ukrywających się w "krajach trzecich" nasuwa się sam. "Rada Bezpieczeństwa ONZ powinna zapisać nieuchronność kary dla terrorystów szukających schronienia w innych krajach lub ich wydalenia" - to słowa Iwanowa cytowane przez Interfax. Rosjanie powtarzają, że są w posiadaniu "licznych niepodważalnych dowodów" na to, że czeczeńscy powstańcy kontaktują się z al-Kaidą. Igor Iwanow na ministerialnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ poświęconym problemowi terroryzmu przekonywał ostatnio, że terrorystyczne ataki w Kaspijsku, Moskwie i Groznym w ubiegłym roku oraz "czeczeński ślad" w terrorystycznej aktywności w krajach europejskich i muzułmańskich "nie pozostawiają wątpliwości, że czeczeński terroryzm jest składnikiem światowej struktury terroru, w tym sieci al-Kaidy."

Jednak większość rzekomych dowodów na powiązania Czeczenów z al-Kaidą ma charakter poszlakowy i da się dowolnie interpretować. Kolejne wymysły rosyjskiej propagandy nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Pojawiło się na przykład, w czasie wojny w Afganistanie, sporo doniesień o tym, jakoby wśród talibów i bojowników al-Kaidy było wielu Czeczenów. Okazało się, że większość z nich to rosyjskojęzyczni mieszkańcy innych części byłego ZSRS. Inny przykład: nie ma ani jednego Czeczena w Guantanamo. Jest ośmiu ludzi z Wielkiej Brytanii. Są setki z Arabii Saudyjskiej i Pakistanu. Ale ani jednego Czeczena. Rewelacje, jakoby w Czeczenii były obozy szkoleniowe terrorystów także można włożyć między bajki. Czeczenia to nie Afganistan. Poza tym stan wojny, trudne do przebycia górskie granice, to wszystko powoduje, że jest to niemal nieprawdopodobne. Mimo tych wszystkich oczywistych kłamstw rosyjska kampania dezinformacji na temat konfliktu z Czeczenami znajduje coraz większy oddźwięk na Zachodzie. W połowie stycznia prominentny francuski sędzia Jean-Louis Bruguiere, orzekający w wielu procesach dotyczących aktów terroru we Francji, powiedział jednej z amerykańskich telewizji, że wierzy, iż islamscy radykałowie założyli obozy szkoleniowe w Czeczenii: "Odpowiedź Zachodu na rosnące zagrożenie w Czeczenii jest niewystarczające". Naiwność i niezrozumiała fascynacja zachodnich elit "dzikim rosyjskim niedźwiedziem" niewiele więc zmieniły się od upadku ZSRS. Były swego czasu zachwyty nad Stalinem "o mądrych oczach", był Gorbaczow ze swoją pierestrojką, przyszła pora na "putinomanię".

NOWY "TRÓJKĄT WEIMARSKI"?

10 lutego Jacques Chirac w obecności Putina ogłosił wspólną deklarację Francji, Rosji i Niemiec. Dotyczy pokojowego rozwiązania problemu irackiego. Pośrednio jest więc wymierzona w Stany Zjednoczone i ich sojuszników. Być może stanie się już niedługo kolejnym bezużytecznym kawałkiem papieru. Jest jednak o tyle niebezpieczna, że może stać się początkiem nowego układu na Starym Kontynencie, opierającego się na współpracy UE (zdominowanej przez sojusz francusko-niemiecki) z Rosją, przy odsunięciu Stanów Zjednoczonych i marginalizacji ich europejskich sojuszników w rodzaju Wielkiej Brytanii czy "nowej fali" w NATO i UE.

Póki co, Kreml bardzo ostrożnie rozgrywa tę nową europejską kartę. Choć perspektywy są bardzo obiecujące. Oto ten Irak, który i teraz, i na początku lat 90. przyprawiał Rosjan, zmuszonych wybierać między dobrymi stosunkami z Zachodem i USA, a tradycyjną przyjaźnią i interesami ekonomicznymi z "postępowym światem arabskim", o ból głowy, teraz staje się katalizatorem poważnych wstrząsów w szeroko rozumianym świecie zachodnim. Trzeszczy w szwach nie tylko Unia, kompromituje się nie tylko Rada Bezpieczeństwa. Najgroźniej wygląda jednak rozłam w NATO - konflikt największy od początku istnienia Sojuszu. Okazuje się, że Rosjanie, wzruszając nie tak dawno ramionami na rozszerzenie NATO ("i tak to nie ten sam Pakt co kiedyś"), mieli rację. Putin nie będzie jednak otwarcie stawiał na "francusko - niemieckiego konia". Z wielu powodów, o których nieco później. Słynny pragmatyzm Putina każe mimo wszystko stawiać na Amerykę. A że transatlantyckie więzi mogą nie wytrzymać dłużej takich awantur, jakie przy okazji Iraku wywołali Francuzi i Niemcy przy wsparciu "lokaja europejskiej lewicy" - Belgii, to tylko powód do zadowolenia dla Rosjan. Im bardziej USA zawiodą się na "starej Europie", tym bliżej im będzie do przewidywalnej, praktycznej, i wciąż silnej Rosji.

NATO: 3 kontra 16

Niemcy, Belgia i Francja blokują planowanie militarne NATO dla Turcji, twierdząc, że należy poczekać z decyzją do czasu wyjaśnienia się sytuacji na forum ONZ. Paryż i Berlin w powstrzymywaniu wojennych zapędów administracji Busha posunęły się do ryzykownej obstrukcji na forum Sojuszu Północnoatlantyckiego, wyróżniającego się dotychczas jednością i sprawnością na tle Unii Europejskiej, o molochu ONZ nie mówiąc. Za harcownika posłużyła Belgia, w swoim antyamerykanizmie i poprawności politycznej wychodząca na czoło Europy. Francja, Belgia i Niemcy już wcześniej opowiadały się przeciwko przystąpieniu do planowania militarnego na wypadek wojny w Iraku, twierdząc, że mogłoby to zaszkodzić staraniom ONZ o pokojowe rozwiązanie problemu broni masowego rażenia w Iraku. Jednak nieuchronnie zbliżająca się wojna zagraża bezpieczeństwu jednego z członków Sojuszu. Turcja chciałaby, żeby NATO rozmieściło na jej terytorium samoloty AWACS (radiolokacyjny system wczesnego ostrzegania i dowodzenia) oraz systemy obrony przeciwrakietowej Patriot. "Frondyści" w NATO blokują pomoc dla Ankary. Jest jasne, że "trójka" próbuje przeszkodzić w ten sposób ewentualnemu atakowi USA na Irak bez mandatu ONZ. Te trzy państwa uzależniają uruchomienie scenariusza obronnego NATO dla jednego z członków Paktu od postanowień ONZ. A biorąc pod uwagę układ sił w Radzie Bezpieczeństwa można wątpić w operację z błogosławieństwem ONZ. W najgorszym razie "trójka" odwlecze rozpoczęcie operacji. Dopóki Turcja nie będzie miała wojskowych gwarancji obrony, dopóty nie pozwoli Amerykanom w pełni korzystać ze swojego terytorium, a to poważnie komplikuje strategiczne plany Waszyngtonu. Tymczasem trzeba pamiętać, że nawet jeśli w końcu NATO udzieli Turcji wsparcia, to transport i rozmieszczenie rakiet czy jednostek obrony biologicznej i chemicznej zajmie co najmniej kilkanaście dni. Paradoksalnie, w tym konflikcie wewnątrz NATO, Amerykanie muszą prosić Europejczyków o środki, które sami do Paktu wnoszą. Trudno więc dziwić się irytacji urzędników amerykańskich. Butne wystąpienia Louisa Michela, szefa dyplomacji takiej "militarnej potęgi" jak Belgia, mogłyby wyprowadzić z równowagi każdego.

Kwestia ceny

Oś Moskwa - Berlin - Paryż opiera się na bardzo kruchych podstawach. Łączą ją bardziej motywy o charakterze destrukcyjnym (rzucać kłody Amerykanom pod nogi), niż pozytywy. Najszybciej antyamerykański i antywojenny pokład opuszczą Rosja i Francja. Na lodzie zostaną osamotnieni Niemcy. Już teraz, po klęsce SPD w Hesji i Dolnej Saksonii, Paryż zastanawia się nad realnym znaczeniem lansowanego ostatnio sojuszu z Niemcami, a dokładnie z socjaldemokratą Schroederem. Przypieczętowany kilka tygodni temu w Wersalu układ Niemiec i Francji, mający przede wszystkim zapewnić tym dwóm krajom dominację w UE, może długo nie przetrwać. Jeśli wydarzenia na świecie potoczą się po myśli Stanów Zjednoczonych, w Europie najwięcej wygra na tym Wielka Brytania, nieco mniej Hiszpania, y i wschodnioeuropejscy sojusznicy USA. Wówczas Chirac i Schroeder mogą zapomnieć o przeforsowaniu swojego stanowiska w sprawie reform Unii.

Zachodnioeuropejscy przywódcy z jednej strony kokietują pacyfizmem (Niemcy) i antyamerykanizmem (Francja) opinię społeczną, a z drugiej obawiają się strat geopolitycznych w świecie, a szczególnie Iraku i Bliskim Wschodzie postsaddamowskim. Francja, od czasów wyprawy Napoleona pod piramidy jeden z kluczowych graczy na Bliskim Wschodzie, wie, że musi uniknąć za wszelką cenę wykluczenia czy pominięcia w budowie nowego postsaddamowskiego porządku regionalnego. Nie może sobie pozwolić na utratę miliardowych kontraktów naftowych podpisanych z Bagdadem. Nie może dopuścić do utraty znaczenia przez Radę Bezpieczeństwa, co by się stało, gdyby Amerykanie z sojusznikami, bez mandatu ONZ, ruszyli na wojnę. O tym, że Francja nie wyklucza żadnej możliwości, świadczą wydarzenia z ub. tygodnia. Podczas, gdy Blair bezskutecznie namawiał Chiraca do zmiany stanowiska, z portu wojennego w Tulonie wypłynął w morze jedyny francuski lotniskowiec o napędzie atomowym "Charles de Gaulle". Oficjalnie na trzytygodniowe ćwiczenia we wschodniej części Morza Śródziemnego, co ciekawe wspólne z amerykańskim lotniskowcem USS "Harry Truman"... W przeciwieństwie więc do Niemiec, Francuzi nie kierują się w swoim postępowaniu ideologicznym zaślepieniem i są o wiele bardziej ostrożni. Niemcy od początku postawili się w takiej sytuacji, gdzie zrobienie do tyłu choćby jednego kroku oznaczać będzie zupełną utratę twarzy. Zresztą raczej taki krok chyba im nie grozi, biorąc pod uwagę nastroje niemieckiego społeczeństwa. Pacyfizm to już chyba ostatni argument, którym rząd utrzymuje poparcie części elektoratu.

Choć Rosja wyraża solidarność z Niemcami i Francją, wysyła jednocześnie sygnały, że nie jest tak do końca zdeterminowana w swoim pacyfizmie. Z jednej strony Putin dystansuje się oficjalnie od wojennej retoryki i sprzeciwia się atakowi na Irak, twierdząc, że trzeba dać dużo więcej czasu inspektorom ONZ. Z drugiej strony wysyła sygnał w kierunku Białego Domu, że gdyby doszło do głosowania nad drugą, ostateczną rezolucją ONZ w sprawie ewentualnej interwencji w Iraku, to nie mówi nie. "Pomyślimy o tym. W tej chwili nie ma takiej potrzeby, ale nie wykluczam takich kroków" - powiedział Putin po spotkaniu z Berlusconim. Warto właśnie zwrócić uwagę na niezwyczajne zbliżenie gospodarza Kremla z "partią wojenną" w Europie. 3 lutego Putin rozmawiał telefonicznie o problemie Iraku z Blairem. Służba prasowa Kremla poinformowała, że w konsultacjach wziął też udział inny popierający politykę Waszyngtonu "jastrząb" - Silvio Berlusconi. Zwykle Putin pielęgnował relacje z "przyjacielem Gerhardem", pamiętamy też wylewności gościa z Francji Jacquesa Chiraca w Soczi.

ROSJA - IRAK: NIE TYLKO ROPA

"Rosja była, jest i będzie naszym głównym partnerem" - mówił jeszcze w sierpniu 2002 ambasador Iraku w Moskwie. I tak to wyglądało przez ostatnie pół roku na międzynarodowej scenie. Kreml, głównie ustami ministra obrony Sergieja Iwanowa i przedstawicieli parlamentu, ostrzegał przed wojennymi działaniami wobec Bagdadu i dystansował się wobec amerykańsko-brytyjskiej polityki. Sygnałem, że coś w postawie Rosji się zmienia, było oświadczenie Putina z 28 lutego. Rosyjski prezydent oznajmił, że "jeśli Irak zacznie stwarzać problemy inspektorom, wówczas Rosja może zmienić swoje stanowisko i zgodzić się ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie nowych, bardziej zdecydowanych działań Rady Bezpieczeństwa ONZ." Czy Putin może zmienić stanowisko w sprawi Iraku, i zaakceptować operację zbrojną w Zatoce? Upraszczając sprawę, można to sprowadzić do pytania, które następnego dnia zadał na pierwszej stronie dziennik "Kommersant": Czy Ameryka jest dla Rosji ważniejsza, niż Irak? Nie dla wszystkich rosyjskich polityków odpowiedź na nie jest oczywista.

Rosja: dlaczego pokój

Za czasów ZSRS Irak był jednym z najważniejszych partnerów Moskwy na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza po dojściu do władzy socjalistów z partii Baas. Nad Eufrat i Tygrys trafiały tony sowieckiego uzbrojenia i wojskowych instruktorów (mocarstwowe ambicje Husajna, wojna z Iranem). Mile widziani byli "nafciarze" z Kraju Rad. Po intensywnej współpracy z tamtych lat, oprócz bardzo dobrych kontaktów rosyjsko-irackich, pozostał niemały dług Bagdadu wobec spadkobiercy ZSRS - około 8 mld dolarów.

Sankcje, nałożone na Irak przez ONZ po wojnie w Zatoce 1990-1991, izolujące ten kraj od społeczności międzynarodowej, paradoksalnie zwiększyły rolę Rosji w regionie. Rosja jest największym dostawcą Iraku w programie "ropa za żywność". W wartych 18,3 mld$ kontraktach programu zaaprobowanego przez Radę Bezpieczeństwa ONZ pod koniec 1996r., około 4,2 mld zarobiła Rosja. Jednak, co ważniejsze, Irak w ciągu lat 90. zaoferował rosyjskim koncernom naftowym koncesje warte kolejne miliardy dolarów. W ciągu ostatniego roku Rosja stała się handlowym numerem 1. dla Iraku. Nie tylko nie ograniczyła swoich interesów, ale wręcz przeciwnie, zwiększyła swoją obecność w tym kraju. Kolejne koncesje trafiły do rosyjskich firm, przede wszystkim "Zarubieżnefti" - państwowej spółki, odgrywającej rolę głównego naftowego reprezentanta Rosji w Iraku. Firma, która ma zgodę ONZ na wywiercenie 45 szybów naftowych na polu naftowym Kirkuk, dostała od Bagdadu prawo do eksploatacji pola Bin Umar. Inna spółka rosyjska "Tatneft'", w imieniu "Zarubieżnefti" będzie, po zniesieniu sankcji ONZ, wiercić w złożu Zachodnia Qurna. Ropa jest najważniejszym elementem w relacjach rosyjsko-irackich. Nie wolno jednak zapominać o innych umowach. Wynegocjowana 10-letnia umowa handlowa zawiera 67 kontraktów w dziedzinach rolnictwa, transportu i energetyki. W sumie warte są 40 mld$ - jak twierdzi iracki ambasador w Moskwie Abbas Khalaf.

Prowadząc politykę w kwestii irackiej Putin z jednej strony ma do czynienia z presją posowieckich "rewizjonistów", żądających zniesienia sankcji nałożonych na Irak i wznowienia intratnego handlu bronią z tym krajem. Z drugiej są jego polityczni i ekonomiczni doradcy, którzy zdają sobie sprawę, że łamanie sankcji prowadzi do politycznej i gospodarczej izolacji. Na dodatek koszty wspierania reżimu w Iraku, przede wszystkim polityczne, wzrosły niepomiernie po 11 września 2001. Interesy polityczne Rosji w Iraku mają coraz mniejsze znaczenie. Wywodzące się z okresu zimnej wojny sentymenty i podział na dwa bieguny, w którym Irak zalicza się do obozu moskiewskiego, w ciągu rządów Jelcyna się zdezawuowały. Putin prezentuje bardziej pragmatyczną linię wobec Zachodu. Stąd górę na "irackim odcinku" polityki zagranicznej Rosji biorą względy ekonomiczne i handlowe. Stary sowiecki arabski sentyment, bliskość z Irakiem, czy Syrią rządzonymi przez socjalistyczne monopartie Baas, to już przeszłość. Teraźniejszość, a już z pewnością przyszłość, to ropa. Tylko 24 z 73 znanych pól naftowych w Iraku jest w tej chwili eksploatowanych. Pozostałe czekają na inwestycje obcego kapitału. Naftowe Eldorado czeka także na rosyjskie koncerny. Najlepszą ilustracją możliwości w tej dziedzinie jest lukratywna koncesja dla Łukoilu na złożu Zachodnia Qurna. Druga sprawa to, wspomniany już, ogromny dług Iraku wobec ZSRS, odziedziczony przez Rosję - około 8 mld $. Moskwa cały czas liczy na te pieniądze. Kwestia trzecia - korzyści płynące z realizacji oenzetowskiego programu "ropa za żywność". Pod koniec lat 90, w jego ramach rosyjskie firmy wywiozły z Iraku ropę wartości 4 mld dolarów. Rosjanie nie tylko na tym najwięcej zarabiają, ale także budują tą drogą wpływy w całej irackiej gospodarce. Powinny one przetrwać nawet upadek reżimu i zaowocować w postsaddamowskim Iraku, gdy znikną wszelkie ograniczenia, lukratywnymi kontraktami. Zasadnicze pytanie, na które Rosja próbuje znaleźć odpowiedź brzmi: czy nowe władze Iraku będą honorować te wszystkie rosyjskie interesy? Choć umowa amerykańsko-rosyjska w tej sprawie jest niemal pewna (być może już zawarta, tego żadna ze stron nigdy nie ujawni), to nie jest wcale takie pewne, czy nowe władze irackie będą te ustalenia honorować. Kształt powojennego Iraku jest wciąż wielkim znakiem zapytania. Rosja musi więc, podobnie jak robią to jej spółki naftowe - umieć kroczyć cienką linią między ochroną ich obecnych wpływów (utrzymywanie dobrych relacji z reżimem Husajna), a z drugiej zabezpieczać się na przyszłość przed szkodliwymi skutkami zbyt bliskich stosunków z Husajnem.

Rosja ma prawo obawiać się usunięcia Husajna, a co za tym idzie, utraty szans na odzyskanie długu, a przede wszystkim unieważnienia umów o eksploatacji złóż naftowych. Moskwę niepokoi również inny skutek wojny: spadek cen ropy. Po pokonaniu Husajna ceny mogą spaść "na łeb, na szyję", a to oznaczać będzie straty dla budżetu rosyjskiego rzędu miliardów dolarów rocznie. Paradoksalnie, im dłużej utrzymuje się niepewna sytuacja, tak, jak teraz, a wraz z nią wysokie ceny ropy, tym lepiej dla rosyjskich finansów publicznych, opierających swe dochody na wpływach ze sprzedaży ropy. Rosyjscy baronowie naftowi przekonują, że cena niższa, niż 20$ za baryłkę powoduje, że nie opłaca się inwestować w wydobycie ropy w Rosji. Pod znakiem zapytania stanęłyby wówczas projekty wydobywcze, np. bardzo ważny plan eksploatacji złóż naftowych na Sachalinie (koszt około 20 mld$). A bez rozwoju wydobycia, nowych szybów i modernizacji przemysłu wydobywczego rosyjski sektor naftowy nie jest w stanie się dalej rozwijać. Spadek cen do poziomu 12-14$ za baryłkę to już dla Rosji groźba finansowej katastrofy.

Rosja: dlaczego wojna

8 stycznia niemiecki "Die Tageszeitung" doniósł, że istnieje plan, popierany przez Waszyngton, udzielenia przez Rosję azylu Husajnowi i jego rodzinie. Taką propozycję mieli złożyć dyktatorowi dyplomaci rosyjscy goszczący w Bagdadzie pod koniec listopada. Irak dementuje takie informacje, a MSZ Rosji, co ciekawe, odmawia komentarza. Rozbieżne oficjalnie stanowiska w sprawie Iraku nie przeszkadzają stosunkom amerykańsko-rosyjskim tak, jak to jest w przypadku Francji czy Niemiec. Co więcej, tradycyjnie dobre stosunki rosyjsko-irackie, Waszyngton próbuje wykorzystać. Moskwa oczekuje jednak od swojego partnera czegoś w zamian.

Administracja Busha - słowami Powella - obiecała kiedyś, że o przyszłości pól naftowych pozwoli decydować samym Irakijczykom. Nikt tych słów poważnie nie traktuje. Amerykanie obiecują teraz za kulisami oficjalnych spotkań polityków naftowe bogactwa Iraku swoim firmom, Francuzom, Rosjanom i Chińczykom. Kuszą obietnicą honorowania i realizacji kontraktów zawartych prze rząd Husajna. Warto przypomnieć, że dyktator obiecywał francuskiemu gigantowi TotalFinaElf wyłączne prawa do jednego z największych złóż Majnoon (francuskie interesy ekonomiczne w Iraku także rzucają nieco więcej światła na obecną politykę Chiraca). Z rosyjskim Strojtransgazem Irak podpisał kontrakt na prace na zachodniej pustyni. Rosjanie (Łukoil) i Chińczycy nie kryją apetytu na bogate złoża Zachodnia Qurna i Rumaila. Jeśli Amerykanie przekonają ich, że dostaną swoje kawałki tortu, ani Francja, ani Chiny, a przede wszystkim Rosja nie zawetują rezolucji w Radzie Bezpieczeństwa.

Za "tak" Putina dla wojny z Irakiem przemawia jego niezagrożona pozycja w kraju. Skoro nie zaszkodził jego popularności prozachodni zwrot w polityce zagranicznej po 11 września 2001, trudno spodziewać się wielkiego spadku notowań po poświęceniu Iraku w imię strategicznych relacji z USA. Zresztą, jak wskazują badania opinii publicznej, Rosjan Irak tak naprawdę obchodzi niewiele. Kończąc temat polityki wewnętrznej trzeba odnotować ostatnie wypowiedzi opozycji. Komuniści i radykałowie pokroju Żyrinowskiego nie kryją, że spodziewają się zmiany w stanowisku Putina w kwestii irackiej. Lider komunistów Gennadij Ziuganow oskarża prezydenta, że "jest gotów przymknąć oczy na agresywną politykę administracji Busha, ignorując strategiczne interesy Rosji na Bliskim Wschodzie." I tutaj Ziuganow się myli! Wahając się w sprawie Iraku, Rosja przede wszystkim te interesy uwzględnia. Ma zbyt wiele do stracenia w Iraku, by już teraz ryzykować tak zdecydowaną postawę, jak Niemcy, czy Brytyjczycy. Jedno jest pewne, jeśli Rosjanie będą mieli gwarancje bezpieczeństwa dla ich interesów ekonomicznych w Iraku, to bez wahania skreślą Husajna. Celem Moskwy jest minimalizacja strat poniesionych wskutek wojny.

Nie oznacza to bynajmniej, że Kreml daje Bushowi wolną rękę w sprawie wojny bez zgody ONZ. Rada Bezpieczeństwa jest bowiem jednym z ostatnich symboli dawnej mocarstwowości Rosji. Jest pilnie strzeżonym przywilejem, wspomnieniem, a zarazem marzeniem o statusie supermocarstwa, dla czterech z pięciu stałych jej członków. Jednak jeśli Waszyngton wyczuje, że nie jest w stanie uzyskać poparcia dla rezolucji wojennej na forum ONZ, ruszy na wojnę samodzielnie. Wówczas Rosja nie stanie mu na drodze. Jeśli dojdzie do sytuacji, w której członkowie Rady Bezpieczeństwa będą musieli powiedzieć "tak" lub "nie", i skończą się dalsze możliwości manewru, Rosja powie "tak". Pod żadnym pozorem nie chce być tym krajem, który jako ostatni byłby przeszkodą dla USA w parciu do wojny. Wetując rezolucję Rosja nie tylko wystawiłaby na szwank stosunki z Ameryką, ale zredukowała także wpływy organu, w którym ma równą Stanom Zjednoczonym pozycję. To są fundamentalne interesy Rosji - w decydującej chwili przeważające nad lokalnymi interesami, takimi, jak w Iraku. Chcąc uniknąć takich dylematów Rosja będzie teraz robiła wszystko, koordynując wysiłki z Paryżem i Pekinem, aby w ogóle nie dopuścić do sytuacji głosowania nad nową rezolucją. Dlatego te kraje zrobią wszystko, aby w ogóle nie doprowadzić do debaty nad rezolucją dającą Amerykanom prawo rozpoczęcia wojny. Podobnie jak w przededniu pierwszej wojny w Zatoce, kiedy Jewgenij Primakow próbował nie dopuścić do wybuchu wojny i wyjeżdżał z Bagdadu na godziny przed rozpoczęciem "Pustynnej Burzy", Moskwa szuka możliwości "mediacji ostatniej szansy" - głównie po to, aby chronić swoje ekonomiczne interesy. Chce jednocześnie uniknąć powtórzenia błędów z tamtego okresu. Gorbaczow dał wówczas wolną rękę Bushowi seniorowi w Zatoce Perskiej, a sam stanął z boku. Między innymi to właśnie kosztowało Kreml utratę pozycji supermocarstwa.

NAFTOWY PRIORYTET I PERYPETIE ŁUKOILU

Nowa wojna w Zatoce Perskiej zagraża rosyjskim interesom naftowym w Iraku. Dzięki szacowanym na 7,8 mld baryłek ropy rezerwom, niewykorzystywanych dotychczas złóż, jak np. Zachodnia Qurna, Irak jest tym dłużnikiem Moskwy, który ma teoretycznie możliwości spłacenia ogromnych długów zaciągniętych jeszcze w czasach ZSRS. Ważniejsze jednak są możliwości bezpośredniego zaangażowania się Rosjan w naftowy sektor Iraku.

Tak, jak Kreml lawiruje na scenie dyplomatycznej, tak rosyjscy "baronowie naftowi" próbują grać na dwie strony w kwestii irackich bogactwa naftowych. Najlepszym tego przykładem są perypetie Łukoilu. Największy rosyjski koncern naftowy podpisał w 1997 r. 23-letni kontrakt na eksploatację potężnego pola naftowego w południowym Iraku. Łukoil dostał 68,5% udziałów w PSA (Products Sharing Agreement) dotyczącym rozwoju złóż Zachodnia Qurna-2. Wspólnikami w tym przedsięwzięciu są: Zarubieżneft', Maszinimport i Ministerstwo Ropy Iraku. Umowa wygasa w 2020 r. Strony kontraktu mają zainwestować minimum 6 mld dolarów. Ze względu na sankcje ONZ, do których dostosowała się Rosja, Łukoil odłożył w czasie wypełnienie zobowiązań. Zachodnia Qurna leży w południowym Iraku i jest przedłużeniem północnej części złoża Rumaila, które odkryto w 1953r. Prace na Qurnie ruszyły pod koniec lat 70. Sowieccy specjaliści oszacowali wtedy rezerwy złoża i wywiercili około 300 próbnych szybów, zbudowali infrastrukturę transportu, produkcji i melioracji na Północnej Rumaili i południowej części Zachodniej Kurny. Dalsze prace zahamowała wojna w 1991. Łukoil w 1997 zadeklarował, że eksploatacja Zachodniej Qurny ruszy niezwłocznie po zdjęciu przez ONZ sankcji nałożonych na Irak. Szef Łukoilu Alekpierow mówił: "To wydarzenie otwiera nowy rozdział w historii współpracy między rosyjskimi i irackimi spółkami naftowymi. To dopiero pierwszy krok w powrocie rosyjskich przedsiębiorstw do Iraku." Jednak w grudniu 2002 Łukoil dostał pismo z irackiego ministerstwa ropy, informujące o unieważnieniu kontraktu na wydobycie ropy ze złoża Zachodnia Qurna. Ujawnienie tego faktu, a nie zdarza się to raczej tak otwarcie w przypadku biznesu na tym szczeblu, przez szefa Łukoilu Wagita Alekpierowa w wywiadzie dla jednej z brytyjskich gazet, potwierdza delikatną grę, prowadzoną przez rosyjskich nafciarzy, lawirujących między Amerykanami, a wciąż jeszcze sprawującą władzę w Iraku grupą. Później okazało się zresztą, że z tym zerwaniem kontraktu, to nie jest tak do końca prawda, że nie wszystkie mosty zostały spalone itp. Tym bardziej można interpretować irackie pismo w sprawie Zachodniej Qurny jako próbę wywarcia nacisku na Rosjan: "nie popierajcie Amerykanów, a dostaniecie wyłączność na naszą ropę." Argumentów Iraku, że Łukoil od kilku lat nawet palcem nie kiwnął, aby wydobyć ropę z tego unikalnego w skali świata złoża (być może kryje tyle ropy, co wszystkie rosyjskie pola naftowe razem wzięte, pod względem rezerw surowca równać się z nim może tylko legendarne pole naftowe Samotlor) nie można traktować, jako prawdziwych powodów. Zresztą Łukoil ze swojej strony odpowiada, że kilkakrotnie ponawiał oferty, w jaki sposób eksploatować złoże w ramach ograniczeń narzuconych przez sankcje ONZ. Bagdad wszystkie je odrzucił - twierdzą Rosjanie. Większym problemem jest gotówka, a raczej jej brak w kieszeni Alekpierowa. Specjaliści twierdzą, że w Zachodnią Qurnę trzeba zainwestować do 2010 roku 6 mld dolarów. Tymczasem Łukoil nie jest ostatnio w najlepszej kondycji finansowej. Świadczą o tym ogłoszone przez koncern wyniki za trzy pierwsze kwartały 2002 roku. W porównaniu do analogicznego okresu ub. roku zysk netto Łukoilu spadł aż o 29% (do 1,349 mld dolarów). Zresztą tylko szaleńcy zdecydowaliby się inwestować swoje pieniądze w iracki przemysł, zanim problem Husajna nie zostanie rozwiązany. A po upadku reżimu Saddama warunki dyktować będą Amerykanie. Dlatego rezerwę Łukoilu wobec rozpoczęcia prac w Zachodniej Qurnie łatwo wytłumaczyć: koncern zachowa prawo do eksploatacji złoża niezależnie od tego, czy Husajn utrzymam się u władzy, czy nie. Zagwarantują mu to bowiem Amerykanie, a dokładnie prawdziwy właściciel pola po wojnie, czyli rząd amerykański. I to dyskretne rozmowy przedstawicieli Łukoilu z Amerykanami i iracką opozycją były prawdziwym powodem zdecydowanych kroków Bagdadu. Swoją największą spółkę naftową w obronę wzięło MSZ Rosji, ale krytyczne uwagi pod adresem władz irackich nie były szczególnie ostre, i z pewnością nie pogorszyły stosunków iracko-rosyjskich. MSZ szybko zdystansowało się wobec konfliktu rząd iracki - Łukoil i zajęło neutralną pozycję. Iwanow pospieszył z zapewnieniem, że długoletnie dobre stosunki obu państw mogą jedynie pomóc w złagodzeniu zadrażnień między Irakiem, a Łukoilem. Kreml jednocześnie zdyscyplinował Alekpierowa, który przestał publicznie poruszać problem Zachodniej Qurny. Putinowi nie jest na rękę, kiedy w czasie, gdy prowadzi ostrożną politykę lawirowania i neutralności, ktoś w Rosji wychodzi przed szereg, i to niezależnie, czy w stronę Iraku, czy Stanów Zjednoczonych. O pełnej współpracy władz rosyjskich i koncernu świadczy komunikat prasowy Łukoilu z 31 stycznia: "Prezydent Łukoilu omówił z szefem MSZ projekty Łukoilu poza granicami Rosji, a szczególnie projekt iracki, oraz potwierdził wolę Spółki, aby działać zgodnie z linią polityki zagranicznej Rosji." Łukoil złagodził swoje krytyczne uwagi pod adresem Iraku, a w zamian władze rosyjskie pomogły załagodzić spór. W połowie stycznia rosyjscy biznesmeni, w tym przedstawiciele Łukoilu przyjechali do Bagdadu w towarzystwie wiceministrów energetyki i spraw zagranicznych swojego kraju. 20 stycznia Irak zgodził się cofnąć decyzję o zerwaniu kontraktu z Łukoilem na eksploatację pola Zachodnia Qurna. Obie strony nie kryją, że Bagdad chce w ten sposób zapewnić sobie przychylność Rosji podczas decydujących głosowań w Radzie Bezpieczeństwa. Świadczy o tym przyznanie dzień później kolejnych bardzo dochodowych kontraktów naftowych dwóm rosyjskim kompaniom naftowym. W umowie wartej miliardy dolarów iracki rząd dał prawo rozbudowy bloku zachodnich złóż naftowych firmie konstrukcyjnej związanej z Gazpromem. Drugi kontrakt, na eksploatację złoża Rafidayn w południowym Iraku, dostała spółka Jurija Szafranika, byłego ministra energetyki za czasów Jelcyna. Iracki wiceminister ds. ropy naftowej Hussein al-Hadithi zapewnił, że więzi między Irakiem, a Rosją są "strategiczne i trwałe", a TV Al.-Jazeera cytowała ministra obrony FR Sergieja Iwanowa, wg którego wojna z Irakiem byłaby "strasznym i brzemiennym błędem". Powiedział, że jednostronna akcja militarna przeciwko Husajnowi jest "całkowicie niedopuszczalna".

Warto poświęcić nieco więcej uwagi jednemu z głównych beneficjentów ostatnich ofert Iraku - "Zarubieżnefti". To państwowe przedsiębiorstwo o rodowodzie sowieckim specjalizujące się we współpracy Rosji z zagranicą w dziedzinie ropy i gazu. Poczynając od 1967 roku głównymi celami firmy są "koordynacja i rozwój projektów kompleksowych badań geologicznych i eksploatacji złóż naftowych i gazowych na lądzie i szelfach kontynentalnych w Rosji i zagranicą." Na Zachodzie "Zarubieżneft’". znana pod nazwą NESTRO. W Iraku firma pojawiła się już w 1968 roku. Na polecenie rządu koordynuje działania rosyjskich spółek energetycznych w Iraku. Wygrała przetarg na wywiert kilkudziesięciu szybów naftowych w północnym Iraku. Zaangażowana jest w prace na polach naftowych Północna Rumaila (42mln ton ropy rocznego wydobycia), Luheis i Nahr-Umr (4 mln t rocznie). Była wymieniana jako potencjalny „zastępca” Łukoilu w eksploatacji Zachodniej Qurny (Wiceminister Iraku ds. ropy Al.-Hadithi: "Irak odłożył decyzję o oddaniu koncesji na wydobycie ropy w Zachodniej Qurnie innej firmie rosyjskiej lub firmie z zupełnie innego kraju."). Zresztą ma udziały w tym przedsięwzięciu. Kluczową postacią w tym kontekście jest wspomniany już Jurij Szafranik, mający znakomite kontakty w Iraku. Szef komisji współpracy Rosji i Iraku jest nieoficjalnie głównym przedstawicielem Kremla w kontaktach z Bagdadem. I choć presja na odejście Husajna narasta, rosyjski biznes - w grze o wielomiliardową stawkę - pozostaje wciąż lojalny. "Szanujemy przywództwo Iraku i system rządów. Po co zapędzać się samemu w narożnik, mówiąc, czy jesteśmy za, czy przeciw Saddamowi."- przekonuje Szafranik.

POSTAWIĄ NA AMERYKANÓW

Opozycyjny Iracki Kongres Narodowy zapowiedział, że przejrzy wszystkie kontrakty, umowy i koncesje udzielone przez obecny reżim, pod kątem interesów "ludu irackiego". Także amerykańscy urzędnicy zapowiadają, ze wszelkie obecne kontakty z reżimem Husajna w "postsaddamowskim" Iraku będą widziane niekorzystnym świetle. Wywołuje to ogromny niepokój wśród rosyjskich „nafciarzy”. Większość z nich, w przeciwieństwie do Szafranika, stawia na interesy z Amerykanami. Widzi też w nich gwarantów swojej obecności na rynku irackim po wojnie. Rosja już eksportuje swoją ropę do USA. Wielkie słowa o "strategicznym partnerstwie energetycznym" nie są jednak w stanie przysłonić rzeczywistości, a wygląda ona tak, że rosyjska ropa nie znaczy, póki co, prawie nic na ogromnym rynku amerykańskim. Także eksport ropy do Japonii i Chin to jeszcze melodia przyszłości, i to raczej dalszej, niż bliższej (ostry konflikt miedzy prywatnymi koncernami a państwowym monopolem Transneft’ wokół tras projektowanych ropociągów na Dalekim Wschodzie). Zdecydowanie więcej rosyjscy "nafciarze" mogą zarobić na współpracy z Amerykanami w sprawie ropy irackiej. Łukoil czy JUKOS ustawiają się już w kolejce do eksploatacji ogromnych złóż nad Zatoką Perskiej, czy w irackim Kurdystanie. Jedynie dobre układy z Amerykanami pozwolą złagodzić fatalne skutki, jakie wojna, a właściwie jej koniec, będą miały dla rosyjskiej gospodarki.

Cena ropy na światowym rynku sięgnęła w styczniu 32 dolarów za baryłkę. To rekord w ciągu ostatnich dwóch lat. Jeśli zacznie się wojna z Irakiem, ceny podskoczą do 40 dolarów za baryłkę. Gdyby wojna miała rozszerzyć się też na sąsiednie kraje, ropa będzie jeszcze droższa. Jeśli USA osiągnie szybkie zwycięstwo w Iraku, w ślad za amerykańskimi wojskami do Bagdadu wejdą szefowie kompanii naftowych. Po 13 latach świat uzyska pełny dostęp do irackich zasobów ropy - drugich co do wielkości na świecie, ocenianych na 112 mld baryłek (11% światowych zasobów). Zajęcie Iraku nie musi jednak oznaczać od razy zalania rynku iracką ropą i spadku cen. Wielu specjalistów ostrzega, że pełne wykorzystanie irackiego potencjału naftowego wymaga zainwestowania wcześniej nawet do 30 mld dolarów. Trudno też zakładać, że Irak z tygodnia na tydzień stanie się "oazą pokoju". A stabilizacja to warunek konieczny, aby dużo i sprawnie wydobywać i eksportować.

Wojna jest przesądzona. Ostatnią dogodną datą do rozpoczęcia operacji jest przełom lutego i marca, tak aby z zakończeniem wojny zdążyć przed nastaniem upałów w kwietniu. Zaniechanie operacji, nawet pod pretekstem odłożenia operacji na jesień, nie wchodzi w grę. Poważnie zaszkodziłoby to wizerunkowi Białego Domu i w ogóle wojnie z międzynarodowym terroryzmem. Odwrót USA wzmocniłby pozycję Husajna. Iracka propaganda uczyniłaby z tego osobiste zwycięstwo dyktatora. Zyskaliby na sile islamscy radykałowie nie tylko na Bliskim Wschodzie. Poza tym odłożenie wojny równałoby się rezygnacji z niej. W ciągu kilku miesięcy poparcie opinii publicznej w USA mogłoby spaść do poziomu uniemożliwiającego powrót do wojennych planów. Z tego wszystkiego zdaje sobie sprawę Kreml. Pragmatyk Putin nie będzie się w tym wypadku kierował względami prestiżowymi. Naciskany przez koncerny naftowe, głównie te prywatne, ale przede wszystkim świadomy skutków, jakie wojna wywrze na rosyjskie finanse, w decydującym momencie nie przeszkodzi amerykańskim planom.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010