CZY DOGONIMY KARACZI?

Upadek Karaczi rozpoczął się w 1947 roku, zaraz po wycofaniu się Brytyjczyków z Indii. Administracja kolonialna, Indian Civil Service, od I połowy XIX wieku uznawana była za wzór służby biurokratycznej – nieskorumpowana, o wysokim morale, ściśle ustalonych kompetencjach i jasnych kryteriach awansu. Obecnie Karaczi jest wielką „czarną dziurą” korupcji i bandytyzmu.

Wizyta w Karaczi i poznanie tamtejszych układów powinno być obowiązkową lekcją dla reprezentantów naszej klasy rządzącej. Być może zechcieliby skopiować na nasz grunt niektóre sprawdzone tam rozwiązania. Polacy znaleźliby w Pakistańczykach świetnych nauczycieli, a Pakistańczycy w Polakach – gorliwych uczniów.

Karaczi było jednym z ważniejszych miast brytyjskich Indii. Do dziś istnieją tam pozostałości po imperium – rozległe parki, piękne kościoły, gmachy instytucji i ekskluzywne budynki mieszkalne. Jednakże wraz z wycofaniem się Brytyjczyków znikła europejska myśl społeczna, a pojawiła się azjatycka – tak bliska sercu Polaków – według której przeciętny obywatel większą część swoich dochodów musi oddawać klasie rządzącej.

Karaczi, największe miasto w Pakistanie, mianowano początkowo stolicą nowego państwa. Stolica to, jak wiadomo, urzędy centralne, które „wzięły się” za obywateli praktycznie od początku niepodległości. Pierwsze dziesięć lat istnienia samodzielnego państwa to historia błyskawicznego upadku politycznego, gospodarczego, społecznego i wszelkiego możliwego. Dopiero uchwycenie władzy przez generała Ayub Khana w 1958 roku doprowadziło do jako takiego porządku i dość szybkiego wzrostu gospodarczego (przy wydatnej pomocy USA).

W 1959 roku uroczyście przeniesiono stolicę do Islamabadu – miasta wybudowanego od zera niedaleko Rawalpindi na północy kraju. Teoretycznie chodziło o propagandowe zerwanie z dekadą „błędów”, lecz w praktyce ważne było też zapewnienie stabilności rządu, który w bandyckim Karaczi był podatny na zabójstwa polityczne i próby przewrotu. Zmiana statusu odciążyła miasto przez usunięcie urzędów centralnych. Dekada rządów Ayub Khana to najlepsze lata Karaczi w niepodległym Pakistanie – do dziś jego imię wzbudza nostalgię wśród mieszkańców.

Później było coraz gorzej. Morale społeczne upadało, a urzędy lokalne powoli stawały się księstwami feudalnymi coraz mniej zależnymi od władzy centralnej (też zresztą mocno skorumpowanej). Potężnym ciosem dla Karaczi było wprowadzenie przez Zulfikara Alego Bhutto w 1977 roku islamskiego prawodawstwa, które zakazało m.in. spożywania alkoholu. Spowodowało to wyludnienie rozmaitych centrów rozrywki, z których Karaczi słynęło, a także przeniesienie tego rodzaju aktywności w sferę nielegalną, skrytą i bardziej skryminalizowaną.

Wojna w Afganistanie, powstanie ruchu fundamentalistycznego i generalna militaryzacja regionu sprowadziły na Karaczi kolejne nieszczęścia. Miasto stało się siedliskiem organizacji islamistycznych i terrorystycznych, które zarabiają na siebie w nielegalny sposób: przez bandytyzm, handel narkotykami, przemyt itd.

Prawdziwą katastrofą dla Karaczi były niedawne wybory parlamentarne. Wybory zostały wymuszone przez idiotów z Zachodu (np. Robert Stefanicki z GW), którzy wydawali z siebie histeryczne jęki: „niedemokratyczny Muszarraf!”. Wobec tego generał zorganizował całkowicie fasadowe wybory do parlamentu, którego kompetencje są równe zeru. Posada w takim parlamencie jest jednak dość lukratywna, gdyż daje możliwość wejścia na salony, pokazywania się w telewizji itd. W Karaczi do polityki zgłosili więc akces pomniejsi lokalni mafiozi, którzy mogli w krótkim czasie zdobyć pieniądze na kampanię wyborczą. Z powodu pewnej kontroli międzynarodowej kupowanie głosów u komisji wyborczych było utrudnione, więc trzeba było zdobyć poparcie obywateli. Środki finansowe uzyskiwano w drodze wyjątkowo brutalnych rozbojów, często z użyciem broni. Gdy mafiozi dostali się już do parlamentu, fala przestępczości wcale nie minęła, gdyż po raz kolejny okazało się, że bariera społecznej obojętności została przesunięta jeszcze dalej.

Obecnie Karaczi jest miastem niewiarygodnie skorumpowanym i skryminalizowanym, nawet jak na skalę azjatycką. Stopień „zlania się” urzędów, policji, mafii i terrorystów jest nieprawdopodobny – wiele osób „pracuje” we wszystkich instytucjach na raz. Oblicza się, że przeciętny mieszkaniec Karaczi oddaje dwie trzecie swojego dochodu na łapówki i haracze. Przykładowo: kupcy z elitarnego bazaru w reprezentacyjnej dzielnicy Saddar opłacają się właścicielowi bazaru (za wynajem plus haracz za handel nielegalnymi towarami), policji, urzędowi miejskiemu, urzędnikom państwowym (zamiast płacenia podatków), różnym komisjom ad hoc przysyłanym przez władze miejskie, prowincjonalne bądź centralne oraz mafii, która często żąda też różnych usług (przechowanie ludzi bądź towaru, wzbogacenie oferty o towar nielegalny dostarczany przez mafię, pranie pieniędzy itp.). Po pieniądze często przychodzi, jako reprezentant różnych instytucji, ta sama osoba. Na mniej elitarnych bazarach system jest ten sam, tyle że sumy są mniejsze. Oddawanie dwóch trzecich dochodów na łapówki jest możliwe tylko dlatego, że w Pakistanie prawie nikt nie płaci podatków bezpośrednich, bo uczynny urzędnik (po wzięciu w łapę) zawsze znajdzie jakiś przepis, który pozwoli uniknąć płacenia.

Oprócz tego miasto opanowane jest przez nachalnych żebraków. Niektórzy z nich mogą nawet pobić człowieka, który odmówi im jałmużny. Żebracy starają się „oswoić” ofiary i jeżeli ktoś przechodzi codziennie tą samą trasą, może być pewien, że spotka tego samego żebraka, który już z daleka będzie go poznawał i domagał się pieniędzy. Żebracy też jednak muszą się opłacać tym samym instytucjom, co kupcy, i też oddają im mniej więcej dwie trzecie swoich dochodów.

Karaczi, a szczególnie jego post-brytyjska dzielnica Saddar, jest potwornie zakorkowana. W Pakistanie używa się benzyny słabej jakości, co powoduje, że dłuższy pobyt w Karaczi jest bardzo szkodliwy dla zdrowia. Spalin jest tyle, że zagrażają one starym budynkom. Wobec tego władze miasta powołały komisję ds. konserwacji budynków, która oczywiście zajmuje się konserwacją budynków tylko tych osób, które są odpowiednio wysoko i które odpowiednio zapłacą.

Problemem jest też znalezienie miejsca do zaparkowania. Saddar był wielokrotnie miejscem gorszących walk między policją a mafią o wpływy z opłat od parkujących. Teoretycznie nie ma parkometrów i parkowanie jest bezpłatne, praktycznie jednak w kilka chwil po wyjściu z samochodu zjawia się człowiek, który mówi, że „popilnuje”. Jak się mu nie da, to zaraz albo dostanie się mandat, albo coś z samochodu zginie – zależnie od tego, czy dany rewir kontroluje mafia, czy policja.

Policja w Karaczi swoje funkcje wypełnia tylko teoretycznie. Typowy tekst, jaki słyszy ofiara przestępstwa, gdy zgłosi się na komisariat, to: „Panie, sam se pan ich łap, bo oni mogą być uzbrojeni, a ja się nie chcę narażać”. Dostęp do broni jest w Pakistanie powszechny, dlatego obawy policji są uzasadnione. Od czasów wyborów parlamentarnych modne są jednak napady z fałszywą bronią, która dla przestępców ma same zalety: jest tania, nie wymaga konserwacji, a za jej posiadanie nie można zostać o nic posądzonym (czyli nie trzeba płacić łapówki). Mało która z ofiar ryzykuje jednak sprawdzenie, czy broń jest prawdziwa.

Poza tym policja jest niedoinwestowana. Nie ma np. dobrych samochodów, którymi można ścigać przestępców. Wobec tego policjanci często „pożyczają” auta od zwykłych obywateli. Zatrzymują pojazd, każą wysiąść i pod pretekstem, że „są na tropie”, odjeżdżają. Ci są przynajmniej „uczciwi” – zawsze zostawiają adres komisariatu, gdzie można samochód odebrać, a jak się ma szczęście, to nawet zwrócą za paliwo.

Prawdziwym nowotworem na nowotworze jest tzw. policja antykorupcyjna. Zajmuje się ona ściąganiem haraczy od urzędów i policji. Jeżeli ktoś nie zapłaci, zaczynają go badać, a oczywiście jest co badać. Wszyscy więc płacą.

Karaczi trapione jest plagą samobójstw. Według zasad islamu samobójstwo jest dużo cięższym grzechem, niż w katolicyzmie i taki sposób śmierci praktycznie wyklucza szanse zbawienia. Tym niemniej w Karaczi codziennie notuje się od kilku do kilkunastu udanych samobójstw i wiele nieudanych prób samobójczych. Niektórzy komentatorzy uważają, że główną przyczyną tej plagi jest system „sifariś” (rekomendacji) przy zatrudnieniu. Praktycznie niemożliwe jest znalezienie jakiejkolwiek pracy bez polecenia. Wysoko awansują ludzie pozbawieni kwalifikacji, zasad, czegokolwiek, a zdolni młodzi ludzie po ukończeniu szkół są bezrobotni lub w najlepszym razie jakiś pociotek załatwi im pracę zbieracza haraczy od żebraków.

Jak takie miasto może w ogóle funkcjonować? Karaczi jest miejscem spotkań różnych ludzi, którym niewygodnie jest spotykać się gdzie indziej. Załatwia się tam różne interesy międzynarodowe na wielką skalę. W Karaczi istnieje np. dzielnica rosyjska, gdzie oczywiście islamskie prawo zakazujące spożywania alkoholu praktycznie nie funkcjonuje. Ponadto swoje regiony mają Chińczycy, Japończycy, Arabowie, Amerykanie. Do Karaczi przyjeżdżają więc osoby, które są w stanie dużo zapłacić za dyskrecję i spokój i to z nich, jak się wydaje żyje całe miasto.

Czy może być to pomysł na Polskę, a przynajmniej samą Warszawę albo Gdańsk? Nasza klasa rządząca nie znając sytuacji w Karaczi (chociaż, kto wie? mąż Benazir Bhutto robił interesy z polskimi firmami) podświadomie dąży w tym kierunku. Być może należałoby zmienić pytanie postawione w tytule: nie „czy”, ale kiedy dogonimy Karaczi?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010