INTELEKTUALISTÓW OD ZARAZ - Rozmowa z Jackiem Dominiczakiem, architektem

Ogromny teren Stoczni Gdańskiej wciąż nie jest zagospodarowany. Co z nim zrobić?

Nie spotkałem się z projektem, który odniósłby sukces na zasadzie: zebrali się architekci, zaprojektowali przestrzeń i wszystko zaczęło działać. Liderami takich zmian najczęściej są artyści, którzy wybierają miejsca niewystarczająco dobre dla biznesu i establishmentu, dzięki czemu są tańsze. Tak jest na warszawskiej Pradze, tak było w Soho na Manhattanie. Artyści wytwarzają atmosferę, po czym mija czas i jeden drogi sklep postanawia się tam przenieść. Za nim wszystkie, a artystów przestaje stać, by tam mieszkać, więc wyprowadzają się do nowej dzielnicy. Ten proces nazywa się gentryfication. W Stoczni jest ciekawy program Romana Sebastiańskiego, który zaproponował właśnie wpuszczenie tam artystów. To najlepsze, co można zrobić. Ale paradoksalnie w Gdańsku robi to prywatna firma, a nie władze miejskie. A w Berlinie są dzielnice, gdzie artyści tylko za deklarację, że będą tam pracować i tworzyć, dostają od miasta pomieszczenia. To dowodzi mądrego spojrzenia i wszyscy są zadowoleni: artyści wykonują pracą na rzecz społeczności, przyciągają kawiarenki, bary, offowe galerie i miejsce zaczyna być modne – miasto tylko na tym zyskuje.

W wypadku stoczni sprawa jest klarowna: to ogromny teren w środku miasta. Ale co robić, kiedy takich pustych przestrzeni brakuje? Nie ma przecież mowy o stymulowaniu podobnego procesu w sąsiedztwie Pałacu Kultury, czy Dworca Centralnego w Warszawie...

Ale już na Kazimierzu w Krakowie jest inaczej. Raptem okazało się, że jest to jedno z niewielu miejsc w Polsce nastawionych na kulturę offową. Targowisko po zmroku przeistacza się w otwarty bar piwny, pełen młodych ludzi. Jestem przekonany, że za 10, 20 lat będzie jedną z najdroższych dzielnic w Krakowie i studenci będą mogli tam ewentualnie grać na ulicy na skrzypcach. Tam ludzie off-kultury zdecydowali się zostawić rynek turystom i tak zwanej kulturze wysokiej, a raczej masowej. Kultura offowa wytwarza swoje nowe przestrzenie. Jest rzeczą charakterystyczną, że kultura wysoka żyje w funkcjonalnych miejscach, które zostały dla niej zaprojektowane, natomiast kultura offowa używa rzeczy zaprojektowanych do czegoś zupełnie innego. Ja to nazywam przestrzenią znalezioną.

Na czym polega dobra polityka?

Właśnie na podejmowaniu decyzji o zagospodarowywaniu określonych miejsc. Miasto niekoniecznie musi to finansować, ale mieć wpływ, chociażby poprzez pozwolenia na budowę. Ono powinno generować pewne zjawiska. To jest bardzo ważna decyzja: jeśli tam pojawi się biurowiec, a w nim faceci w garniturach z drogimi samochodami, to wtedy powstaną inne restauracje, inne księgarnie, w kinach będzie się grało inne filmy. Nawet sztuka, która się tam pojawia, jest nastawiona na innego klienta – ma wyposażyć biurowce, a nie organizować wystawy i dyskusje. To jest zrozumiałe – trzeba sprzedawać drogie rzeczy, żeby zapłacić za wynajem... Wszystko będzie inne. W projektowaniu klimatu trzeba myśleć tymi kategoriami. Jedynym rozwiązaniem jest zrozumienie tego procesu i możliwość sterowania nim, choćby poprzez instytucje finansowane publicznie. W Kopenhadze uwolniono wojskową bazą portową, a miasto przeniosło tam szkołę architektury – po kilku latach nadała temu miejscu charakter. Władzom powinno zależeć na tym, żeby interesy wszystkich szły równo. Dziki kapitalizm, który pozwala wszystkim robić, co kto chce na własnym terenie – już to udowodniono – nie przyniósł niczego dobrego. Kalifornia jest tego dobrym przykładem. Los Angeles jest miastem, gdzie nie ma centrum. Biurowce stoją między domkami jednorodzinnymi.

Gdańskowi to nie grozi?

Stocznia ma szansę stać się kulturą adaptacji, kulturą zamieszkiwania rzeczy, które już tam są – jak na Kazimierzu. Dlatego martwią mnie plany popierane przez urbanistów gdańskich, biur architektonicznych, czy Politechniki Gdańskiej, żeby na terenie stoczni w Gdańsku powstało nowe city, dzielnica wieżowców. Pamiętam, że kilka lat temu odbyła się w gdańskim ratuszu konferencja miast bałtyckich. Zjechali się architekci i projektanci ze Skandynawii i Niemiec: wszyscy byli zdumieni, że miasto chce przeprowadzić przez teren stoczni czteropasmową jezdnię (w porywach do ośmiu, ze względu na skrzyżowania). Pytali mnie o co tu chodzi? Przecież tak już się nie robi. Miasto samo nakłada na przyszłe centrum charakter skrzyżowania Chłopskiej z Kołobrzeską w Gdańsku, czy Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi w Warszawie. W Bostonie w latach pięćdziesiątych wybudowano stojącą na betonowych słupach autostradę przez środek miasta – to jedna z najdroższych inwestycji owych czasów. Dzisiaj gigantycznymi kosztami przenosi się autostradę pod ziemię, żeby przez środek poprowadzić park... W Polsce nie ma żadnej wizji rozwoju miast, ale wiadomo, że trzeba rozwiązać problem komunikacji. Jeśli spojrzeć w reguły, przepisy czy ustawy, to jedynym konkretem są drogi. Ponieważ nic innego w mieście nie ma twardych reguł – projektowanie zaczyna się od wytyczenia pasów drogowych. Reszta nie istnieje. A czteropasmowa droga w centrum nigdy nie będzie nadmorskim bulwarem... Wszyscy wiedzą co stało się z odciętą połową starego miasta w Gdańsku, bo przeprowadzono przez nie "trasę warszawską W-Z". W czasie kiedy trasa powstawała mówiono oczywiście, że to bardzo nowoczesne rozwiązanie. Efekt jest taki, że do obiektów po drugiej stronie – jak Muzeum Narodowego, czy jedynej w Gdańsku Galerii Sztuki Współczesnej – nikt nie chodzi! Nasze studium proponowało kiedyś model Manhattanu, w którym ruch samochodowy jest rozłożony na większy obszar: jeśli ulica w jedną stronę biegnie w określonym miejscu, to w drugą stronę może biec sto metrów dalej. Dla samochodów to żaden problem, ale dzięki temu ulice nie są tak szerokie.

A może wieżowce w Stoczni to nie jest zły pomysł?

Istnieje mit, że stocznia znajduje się już poza historycznym kręgiem dawnych fortyfikacji miejskich. Z tego wniosek: w takim razie tam można stawiać wieżowce, nie trzeba podporządkowywać się historycznym uwarunkowaniom. Tymczasem z szeregu naszych analiz wynikało, że złożoność układu ulicznego w stoczni jest identyczna ze Starym Miastem. Okazało się, że na rysunku analitycznym nie ma śladu po granicy miasta i stoczni. Najkrócej mówiąc: ten układ, zawiera w sobie kod średniowiecznego układu przestrzennego, czyli czegoś, co buduje klimaty, które nie wszędzie można znaleźć. Fenomen takich miejsc polega na złożoności, na mnóstwie zdeformowań przestrzennych. Na tej zasadzie powstał fenomen Soho.

Czego w Polsce brakuje w spojrzeniu na miasta?

W Polsce ciągle pokutuje idea zdolnego architekta, który tryska pomysłami. Wytwory jego pracy nie są efektem przemyśleń, dogłębnego studiowania. Koolhaas, który jest dzisiaj najbardziej szanowanym architektem, miał ambicję pisać o architekturze. Napisał tak znakomitą książkę o Nowym Jorku, że wszyscy dookoła zaczęli go prosić o projektowanie. Byłem na wykładzie, na którym mówił, że miał wtedy dwadzieścia kilka lat i zupełnie nie wiedział jak się do tego zabrać. Jeśli spojrzy się na to, ile książek napisał Le Corbousier czy inni wielcy architekci, to sprawa jest oczywista. W Polsce widać inną tendencję: praktykowania architektury. To też ma swoją nazwę: antyintelektualna pozycja.

W Holandii konkursy dla najlepszych architektów organizował Urząd Miasta, więc lokalni politycy mogli wspierać odważne projekty. Gdyby miał Pan dać radę politykom w tym zakresie, jak by brzmiała?

Jeśli Kraków ma odwagę dać Kazimierz we władanie kulturze offowej, a stocznia ma odwagę wpuścić artystów – to znaczy, że intelektualiści są potrzebni. Powiedziałbym więc: zaangażujcie intelektualistów. Od projektowania miast nie są tylko inżynierowie. Również humaniści, socjologowie, poeci. W przypadku stoczni brak wizji humanistycznej. Dam przykład. Obok Pittsburgha jest jeden z najlepszych uniwersytetów, a mój kolega dziekan, był o krok od rezygnacji. Czemu? „Daj spokój, w tym mieście nic nie ma”.

Wywiad nieautoryzowany

Rozmawiali: Michał Chyła (student V roku architektury na Politechnice Gdańskiej) i Michał Rachoń (absolwent politologii Uniwersytetu Gdańskiego).

Dr inż. Jacek Dominiczak jest adiunktem na Wydziale Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Jest inicjatorem i szefem programu „architektura+dialog”, podyplomowego studium projektowania. Uczył projektowania i wykładał w Monterrey w Meksyku, na Carnegie Mellon University Pittsburgh, oraz University of Michigan. W Polsce był wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego oraz Politechniki Gdańskiej. Jest redaktorem i wydawcą www.diaade.org - serwisu poświęconego pracy nad architekturą dialogiczną

Archiwum ABCNET 2002-2010