EKO-ZBRODNIARZE

Co roku na jesieni i zimą wraca jak bumerang temat potwornych zbrodni, dokonywanych rzekomo przez wilki na bezbronnych stadach zwierząt hodowlanych, pozostawionych samopas na pastwiskach przez beztroskich właścicieli. O dziwo, przedziwnym zrządzeniem losu atakowane są stada tam, gdzie panuje największa nędza. Dlatego zwolennicy polowań na biedne wilki stają się niemal bohaterami narodowymi. Szkoda tylko, że niektórym dorosłym ludziom nadal myli się bajka o Czerwonym Kapturku z rzeczywistością.

Szczególnie łatwo przychodzi to działaczom samorządowym wysokiego szczebla, jeżeli równocześnie zasiadają oni w zarządzie miejscowego Związku Łowieckiego. Taką przypadłość ma Wojewoda Podkarpacki, który po raz kolejny zwrócił się do Ministra Środowiska o zezwolenie na odstrzał wilków, które podobno zagrażają nie tylko hodowcom owiec, ale także... środowisku. Nie przeszkadza mu, że jest to gatunek zagrożony całkowitym wyginięciem.

- Wilki żyją w stadach z wyjątkowo dobrze zorganizowaną strukturą społeczną. Przypadkowe zabicie nawet jednego osobnika może naruszyć tę równowagę i mieć dla wilków fatalne skutki – uważa Piotr Jaworski z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Wilk-matematyk

Wilki, zamiast pokornie oczekiwać na śmierć głodową, podobno zjadają na Podkarpaciu około 165 ton dziczyzny: 430 jeleni, 390 saren i 80 dzików. Co innego, gdyby zwierzęta te zostały zamordowane przez myśliwych. A ci, jak widać, nie lubią konkurencji! Co ciekawsze, wilki są doskonałymi matematykami: aby nie psuć statystyk zabijają okrągłą liczbę owiec. Co roku dokładnie o 10 więcej. W 1999 r – równo sto sztuk, rok później – 110, w 2000 r – 120 niewinnych owieczek. Nikt nie wspomina, że spustoszenie w pogłowiu zwierząt dzikich i hodowlanych mogą powodować stada głodnych, bezpańskich psów. Powodem do dumy jest jednak dla myśliwego zabicie wilka, a nie bezpańskiego psa. Szkoda, że w Bieszczadach nie ma lwów i tygrysów.

Kłusownictwo

O wiele większe spustoszenie w pogłowiu dziko żyjących zwierząt powodują jednak nie zwierzęta drapieżne, lecz kłusownicy. Proszący o zachowanie anonimowości działacz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami wyraża przypuszczenie, że na obszarach wiejskich o strukturalnym bezrobociu do 30% żyjących tam dzikich zwierząt ginie podczas nielegalnych polowań lub we wnykach i potrzaskach. Kłusownictwem zajmują się wyspecjalizowane bandy, często dysponujące nowoczesnym sprzętem. Na jeziorach powszechne są szybkie motorówki i generatory prądu o dużej mocy, którym wybija się jednorazowo całą populację ryb po to tylko, żeby szybko i tanio pozyskać kilkadziesiąt kilogramów cennego węgorza.

We wszystkich lasach niemal na każdym kroku można spotkać wnyki i potrzaski. Schwytana w nie zwierzyna bardzo często umiera w nieopisanych cierpieniach, z głodu i pragnienia lub wskutek wykrwawienia się. W ostatnich latach w Tatrzańskim Parku Narodowym drastycznie spadło pogłowie zwierząt, zwłaszcza kozic i świstaków, na które polowano „od zawsze”. Część zwierząt schroniła się po słowackiej stronie granicy, gdzie czuje się bezpieczniejsza. Nie wiadomo, co się stało z pozostałymi. Tłuszcz świstaków, uważany przez miejscową ludność za panaceum i mięso kozic można półoficjalnie nabyć na okolicznych targowiskach. A pułapki na zwierzynę najczęściej są zakładane w ścisłych rezerwatach, gdzie nie dociera turysta (np. w Dolinie Pyszniańskiej).

Kłusownicy swój proceder traktują albo jako źródło zysków albo jako hobby. To drugie jest szczególnie odrażające. Nowobogaccy zabijają chronione zwierzęta a potem znajdują rozrywkę wyprowadzając w pole służby leśne i strażników ochrony przyrody. Tylko dla podniesienia poziomu adrenaliny! Kilka lat temu myśliwy L.M. przechwalał się, że przez cały dzień tropił orła przedniego( gatunek pod ścisłą ochroną!), aż w końcu zastrzelił ptaka tylko po to, żeby... zmierzyć rozpiętość jego skrzydeł. Niepotrzebne zwłoki porzucił w lesie!

Kłusownictwo jest plagą, która nęka cały kraj. Tymczasem oficjalnie w całym województwie Podkarpackim stwierdzono tylko 26 przypadków nielegalnego pozyskiwania zwierzyny leśnej. Ani jednego w Bieszczadzkim Parku Narodowym! Właśnie tam rzekomo grasują wilki które należy jak najszybciej odstrzelić. Przecież łatwiej zwalić winę na wilka, niż złapać kłusownika.

Bezkarne zbrodnie technokratów

Człowiek, od chwili gdy pojawił się na świecie, podejmował liczne próby podporządkowania przyrody sobie i swoim celom. Jednak dopiero dwa ostatnie stulecia okazały się katastrofalne dla środowiska. Rozwój przemysłu, zatruwającego wodę i powietrze, wynalezienie coraz doskonalszych narzędzi do zabijania, bezmyślna pogoń za zyskiem – to tylko główne przyczyny, które spowodowały poważną degradację środowiska. Co gorsza, niektóre reżimy za cenę ingerencji w przyrodę chciały pokazać światu i poddanym swoją boską wszechmoc. W Związku Radzieckim zawrócono bieg dwóch wielkich rzek. W konsekwencji ogromna część tego kraju została zamieniona w wielką, jałową pustynię. Chiny rozpoczęły na największej swojej rzece budowę tamy, za którą powstanie sztuczne morze. Nikt dziś nie zastanawia się, jak zmieni to klimat Azji i jakie katastrofalne skutki będzie to miało w przyszłości.

Każda, nawet w globalnej skali niewielka ingerencja człowieka w przyrodę wcześniej czy później zaowocuje jej degradacją. W czasach rozwoju hutnictwa w tatrzańskich lasach wycinano jodły i buki – były one łatwo dostępnym, a przez to najlepszym paliwem dla pieców hutniczych. Na wykarczowanych obszarach prowadzono intensywną gospodarkę pasterską. Dziś struktura drzewostanu Tatr jest w dużej części sztucznym tworem: na miejscu wyciętych lasów jodłowych wyrosły wszędobylskie świerki, często wprowadzone przez człowieka, a buki można spotkać głównie w ścisłych rezerwatach.

Karczowanie lasów i tworzenie pastwisk w Tatrach spowodowało gwałtowną erozję gleby. Proces ten, szczególnie zauważalny w dolinie Jaworzynce koło Kuźnic, z dużym trudem opanowano dopiero po wprowadzeniu obcego w Tatrach modrzewia. Koszty tej operacji znacznie przewyższyły zyski z hutnictwa i pasterstwa. Jakie będą jej skutki – okaże się najwcześniej za kilkadziesiąt lat.

Kość niezgody – parki narodowe

Spustoszenia w przyrodzie, wywołane działalnością człowieka zmusiły w końcu do zastanowienia się nad przyszłością środowiska. Rozwiązanie okazało się banalnie proste. Wystarczyło na najciekawszych przyrodniczo obszarach znacznie ograniczyć działalność gospodarczą człowieka, a nawet całkowicie jaj zakazać. Tak powstała idea tworzenia parków narodowych. Jej rodowód sięga połowy 19. wieku.

Pierwszy polski park narodowy powstał w centralnej części Puszczy Białowieskiej stosunkowo późno, bo dopiero w 1947 r. Kolejnymi były: Świętokrzyski (1950), Babiogórski, Tatrzański i Pieniński (1954). Dziś na terytorium Polski istnieją 23 parki narodowe, które zajmują zaledwie 1% powierzchni kraju.

Pierwsze polskie parki narodowe tworzono często w atmosferze skandalu. W Tatrach grunty, na których powstał Tatrzański Park Narodowy, siłą odbierano prawowitym właścicielom. W ten sposób, już w 1945 r. upaństwowiono bez odszkodowania dobra Józefa Uznańskiego. Później władza za zabieraną ziemię wypłacała odszkodowania, często symboliczne. Starsi górale ze złością wspominają, jak za cenę hektara łąk górskich mogli sobie kupić co najwyżej butelkę gorzałki i kilka paczek papierosów. Oficjalnie mówiono (potwierdza to m. in. Witold H. Paryski w Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej) o „specjalnie wysokich cenach, [...] podobnie jak w całym cywilizowanym świecie”. Do dziś sprawy własnościowe są na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego nie do końca uregulowane, a przed sądami toczą się dziesiątki procesów o zwrot zagrabionych przez „ludowe” państwo chłopskich gruntów lub przynajmniej o godziwe odszkodowanie za nie.

Takie postępowanie władz socjalistycznej Polski wywołało, czemu trudno się dziwić, niezadowolenie sporej części społeczeństwa. Parki narodowe zaczęto kojarzyć z ludzkim nieszczęściem, odbieraniem ojcowizny, wysiedleniami... Do dziś w podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej straszą wioski-widma, których mieszkańców siłą lub groźbą wysiedlono. Tu też sprawy własnościowe nie zostały nigdy w pełni uregulowane.

Polska specyfika

Parki narodowe są w bardzo wielu krajach przysłowiową żyłą złota dla okolicznej ludności. Mieszkający w pobliżu Yellowstone, jednego z najsłynniejszych parków narodowych w Stanach Zjednoczonych czerpią ogromne zyski z milionów turystów, którzy co roku zachwycają się niezwykłym pięknem krajobrazu z tysiącami gejzerów. Największym dobrodziejstwem dla Kenii było utworzenie ogromnego parku narodowego, do którego przyjeżdżają najbogatsi turyści, spragnieni widoku żyjących na wolności dzikich afrykańskich zwierząt. Przeciwko jego utworzeniu najostrzej protestowali kłusownicy, którym uniemożliwiono zabijanie tysięcy słoni tylko dla kłów, źródła cennej kości słoniowej. Tysiące ludzi utraciło w ten sposób „miejsca pracy”!

To co na świecie przynosi legalne zyski, najczęściej w Polsce oznacza straty. To taka nasza narodowa specjalność. Wskutek istnienia parków narodowych i związanych z nimi regulacji prawnych wiele osób utraciło możliwość łatwego zarobku. Drwale, zbieracze runa leśnego, kłusownicy musieli poszukać innego zajęcia. W ostatnich latach nastroje okolicznej ludności zaczęli podsycać również liczni działacze samorządowi. Po co myśleć, jak wykorzystać walory turystyczne regionu i przyciągnąć do niego jak najwięcej gości, kiedy można stać się znanym, szanowanym politykiem dzięki wszczynaniu burd i zwoływaniu „słusznych” protestów. Polska specyfika.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010