ŁYBACKIEJ WALKA Z KORUPCJĄ

I oto na kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego mamy „niespodziankę”. Pani minister Łybacka, stary i doświadczony działacz ZMS, PZPR, ( czyżby i KPP?) wraz z swoimi protegowanymi postanowiła udowodnić, iż za darmo pieniędzy nie bierze. Że czuwa. I działa. Że trzyma rękę na pulsie i reaguje. Słusznie, kolokwialnie i bezpardonowo. W konsekwencji więc od pierwszego września nasze dzieci będą zmuszane do wysłuchiwania przemyśleń nauczycieli w temacie „korupcja”.

Śmiać się czy płakać? Nie wiem. Nie wiem. Zacznijmy może od początku – będąc konsekwentnym i zdecydowanym (jakim niewątpliwie jest towarzysz a zarazem premier Miller) powinniśmy w pierwszym odruchu rozwiązać wszelkie szkoły. Dlaczego?

To proste, w szkole wbrew zapewnieniom ministerstwa oświaty nikt niczego nie uczy naszych dzieci. Dowód? Według badań, prawie 100 % osób, które dostają się na Wyższe Uczelnie pobiera systematycznie korepetycje z przedmiotów egzaminacyjnych. I nie czynią tego z miłości do wiedzy lecz z musu – ich wiedza wyniesiona ze szkół jest bliska zeru i nie daje szans na zdanie egzaminów.

Jeśli więc dzieci nasze aby móc uczyć się dalej na wyższych uczelniach muszą uczyć się poza systemem zarządzanym przez minister Łybacką, to pewnie was ciekawi co robią przez 12 lat w szkodnictwie (przepraszam: szkolnictwie) państwowym?

Jeśli nie są uczone, to na co marnują czas? A może są uczone tylko czegoś innego? A może są tresowane? A może deprawowane? Pani Łybacka pewnie zna odpowiedź na to pytanie, bo przecież inaczej nie wpadłaby na pomysł dodania lekcji na temat „korupcji”.

Wrócę jednak do podstawowego pytania – co robią nasze dzieci w szkołach przez te 12 lat? Cóż wypada przejrzeć zeszyty dzieci, a te poinformują nas jak marnotrawiony jest ich czas.

Nie mam zamiaru w tym miejscu omawiać programów szkolnych wołających o pomstę do nieba i obrażających zdrowy rozsądek. Bezmyślność, brak znajomości realiów szkolnych, brak świadomości w poziomie kadry nauczycielskiej a także brak zrozumienia nowych pokoleń, to podstawowe zarzuty wobec decydentów i osób piszących kolejne podręczniki szkolne.

Nie mam też zamiaru omawiać idiotycznego wprowadzania, w sposób mechaniczny, reformy szkolnictwa, bez przygotowania podstawowego zaplecza czy choćby wykształcenia nowej, przygotowanej do tego kadry. Dziś pasjonuje mnie tylko to jak wyglądać będą zajęcia szkolne na temat „korupcji”.

Z przecieków prasowych wiadomo, iż minister zostawiła nauczycielom „wolną rękę”. Zastanówmy się więc jak wyglądać będą te zajęcia realizowane dzięki inwencji obecnej kadry.

Na początku roku szkolnego pewnie nauczyciel na zebraniu rodziców zakomunikuje, że szkoła nie ma pieniędzy w związku z tym, jeśli chcieliby aby ich dzieci czasem napisały coś na tablicy muszą się złożyć. I to co miesiąc. Składki będą różne – na szkołę, na ksero, na klasę, na nauczyciela – bo przecież „nauczyciel kwiatków nie pije”. Potem na lekcjach okaże się, że wśród dzieci są dzieci lepsze (znajome), niezłe (znajome znajomych), dobre (dzieci z rodzin uprzywilejowanych) i resztę.

Wiadomo – nauczyciel też człowiek, miewa uczucia – nie da się kochać wszystkich. Przynajmniej za te pieniądze. W związku z tym jedne dzieci zawsze otrzymają z kartkówki szóstkę (nawet jeśli będą nieobecne), inne tylko 5 a reszta szkoda mówić. Wyjścia do kina, do teatru, to dodatkowy wysiłek organizacyjny, dlatego też nauczyciel załatwiający bilety dostanie coś tam z procentu.

To samo z podręcznikami. Ponieważ jest ich tyle i poza tym trudno je dostać więc nauczyciel wybierze i załatwi te właściwe. Z prowizją. Jak wspomnieliśmy nauczyciel to też człowiek. I on przychodzi do szkoły wkurzony. Ma mieć wrzody? Po to są uczniowie, więc dalejże ich szykanować. Sądzicie, że zmyślam, że czepiam się. Być może miałem pecha, ale przez 9 lat czynnie uczestniczyłem w życiu szkół moich dzieci. Chcecie faktów? Proszę.

Oto kolejny dyrektor znanej mi szkoły, mimo licznych sugestii i rodziców i nauczycieli, obnosił się ze swoim homoseksualizmem. Prawie codziennie przychodził po niego dobrze zbudowany kochanek i wychodzili prowadząc się za ręce. Pomijam rytuał witania uczniów. W konsekwencji dwóch walczących z dyrektorem nauczycieli zwolniono, gdyż ponoć zabrakło dla nich godzin. Nie przeszkadzało to jednak aby zatrudnić na etacie matematyczki siostrę pani od rysunku, która ma uprawnienia nauczyciela fizyki. Pani ta do tej pory nie zgłębiła wiedzy dotyczącej trygonometrii więc dzieci dział ten przerabiały same, podczas ferii. I słusznie.

Ponieważ szkoła wcześniej reklamowała swoje otwarcie na Europę dodatkowymi godzinami z języka angielskiego, oczywiście płatnymi dodatkowo, wszyscy rodzice byli uradowani. Do czasu. Po pierwszych lekcjach okazało się, że angielskiego próbuje uczyć (się) pani od biologii, która zdobyła ponoć uprawnienia na wakacyjnym kursie. Próba rezygnacji z nauki języka zakończyła się spotkaniem z dyrekcją, która uświadomiła rodzicom, że albo chcą aby ich dzieci chodziły do tej szkoły i uczyły się po godzinach angielskiego albo droga wolna. Z „drogą wolną” w inny sposób związana była pani od śpiewu, która w budynku szkoły posiadała (i pewnie nadal posiada) biuro turystyczne, które oczywiście obsługiwało wszystkie imprezy szkolne oraz różne wycieczki wakacyjne. Dziecko aby mieć 5 lub 6 ze śpiewu nie musiało nic robić, pod warunkiem, że co roku wykupywało wycieczkę w biurze turystycznym pani profesor. Cóż śpiewać każdy może, jeden lepiej lub gorzej, ale na pewno powinien znać swój kraj.

Wesołym człowiekiem był też pan od fizyki. Na samym początku stwierdził, iż książki i zeszyty to przeżytek i zaczął na lekcjach (lekcjach fizyki) opowiadać dzieciom o swej poprzedniej pracy – najpierw w zakładzie naprawczym luksusowych aut a potem w sex shopie. Pod koniec roku aby mieć podstawy do wystawienia jakichkolwiek ocen zaproponował aby dzieci przynosiły referaty na tematy związane ogólnie z programem. Programem fizyki.

Były też subtelne formy pedofilstwa. Oto jeden z nauczycieli zadurzył się w czternastoletniej smarkuli i dosłownie, i w przenośni, robił wszystko co tylko smarkula chciała. Na oczach lekko zdumionej klasy. W związku z tym kiedy klasa pisała kartkówkę, wybranka serca jadła znudzona drugie śniadanie słuchając przy tym muzyki z walkmena. Inny pedagog umawiał się i chodził z nieletnimi uczennicami (pojedynczo lub trójkami) do kina na filmy, a nawet do teatru. O parku nie wspomnę.

Kolejny dyrektor otrzymane od rodziców okna zamiast wprawić w zapuszczonej szkole wprawił przez pomyłkę u siebie w domu. Podobnie działo się ze sprzętem elektronicznym, który lepiej służył szkole w domu dyrektora niż w samej szkole gdzie popsuć go mogła w każdej chwili przecież młodzież.

O pijaństwie kadry nauczycielskiej nie wspomnę, bo jako obywatele tego kraju nauczyciele piją statystycznie tak samo. Szkoda tylko, że zapijają się w obecności dzieci, a co gorsza w obecności dzieci, którymi zobowiązali się opiekować, a my, durni rodzice powierzyliśmy im je.

Do zupełnych drobiazgów należy zaliczyć pożyczanie przez kadrę od uczniów papierosów. Co jeszcze dodać? Że kuratorium jak i wydziały oświaty to jedna i ta sama sitwa udająca, że nic się nie dzieje, że sprawy nie ma? Mógłbym tak ciągnąć bardzo długo. Lecz po co? Porozmawiajcie szczerze ze swoimi dziećmi. I nie udawajcie, że was to nie dotyczy. Że szkoła waszego dziecka jest wyjątkowa. Lepsza. Bo jeśli tak uważacie to albo was dziecko okłamuje albo wy okłamujecie sami siebie.

Po tej wyliczance pozwalam więc sobie wrócić do tematu, od którego wyszliśmy – o czym tak naprawdę i jak będą mówić nauczyciele z naszymi dziećmi na temat „korupcji”? O aferach łapówkarskich w Chile? A może o sprzedajności rządu w Kongo albo o prohibicji i syfilityku, gangsterze Capone?

A może zacznijmy działać radykalnie – skoro i tak opłacamy prywatnie naukę naszych dzieci, skoro i tak płacimy za ich pozaszkolne dokształcanie, za pozalekcyjne zdobywanie wiedzy, to może masowo zrezygnujmy z oferty ministerstwa pani Łybackiej? Likwidując szkoły państwowe i całe struktury ministerstwa Oświaty, kuratoria, centra szkolenia nauczycieli itd., nie dość że zaoszczędzimy naszemu Państwu wielkich wydatków na coś co jest jedną wielką stratą czasu, to na dodatek, a może przede wszystkim, przestaniemy przeszkadzać naszym dzieciom w samodoskonaleniu, w zdobywaniu wiedzy, w nauce. Chyba, że obecne państwo Polskie popiera produkcję zidiociałych niewolników. W takim razie przepraszam.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010