BYŁ SOBIE ARAB, FRANCUZ I ANGLIK...

W obliczu globalizacji i prawdopodobnego wejścia Polski do Unii Europejskiej zmuszeni będziemy w przyśpieszonym tempie poznać i nauczyć się koegzystować z ludźmi z różnych stron świata, o różnej kulturze. Mnie globalizacja „dopadła” znacznie wcześniej i to od razu pod własnym dachem. Tak więc – poniższy zapis jest wynikiem autentycznych, osobistych doświadczeń przebywania z Arabem, Francuzem i Anglikiem.

W obliczu globalizacji i prawdopodobnego wejścia Polski do Unii Europejskiej zmuszeni będziemy w przyśpieszonym tempie poznać i nauczyć się koegzystować z ludźmi z różnych stron świata, o różnej kulturze. Mnie globalizacja „dopadła” znacznie wcześniej i to od razu pod własnym dachem. Tak więc – poniższy zapis jest wynikiem autentycznych, osobistych doświadczeń przebywania z Arabem, Francuzem i Anglikiem.

Moje „dni arabskie”.

Moja bliska koleżanka, będąca jednocześnie moją sąsiadką z tej samej klatki w dużym bloku, wyszła za mąż za faceta z Kuwejtu, czyli za Araba. Na stałe mieszkali w Kuwejcie, jednakże każde lato, 3-4 miesiące spędzała wraz z dzieckiem w Polsce, przynajmniej z dwóch powodów: potrzeby bycia z matką oraz, aby uniknąć przebywania w 60 - cio stopniowym upale. Na jeden miesiąc przyjeżdżał do niej do Polski jej mąż. Pewnego lata przyjechał z bratem, któremu na jej prośbę użyczyłam pokoju na 3 tygodnie.

Chodziło o to, aby bracia mogli się widywać w każdej chwili. Brak pieniędzy na hotel nie wchodził w rachubę w przypadku Araba z Kuwejtu. W ten sposób poznałam pierwszych w życiu Arabów i to od razu pod własnym dachem. Wtedy, kiedy oni mieli przyjechać, ja byłam poza Warszawą. Zostawiłam swojej przyjaciółce klucze od mojego mieszkania, aby mogła beze mnie wprowadzić swojego szwagra.

Po powrocie do domu, bez kluczy, zadzwoniłam do drzwi i otworzył mi facet, to był On, z czarnymi włosami, śniadą cerą, dość przystojny w rozumieniu Europejki. Z wrażenia powiedziałam po polsku „cześć”. On nie odezwał się, nie wiedząc o co chodzi. Weszłam do tzw. „dużego pokoju” i zobaczyłam na stole kilkanaście butelek alkoholu, tyleż samo kartonów z sokami jak i kartonów z papierosami nieznanej mi marki. Cienkie, długie, elegancko opakowane. W Kuwejcie jest prohibicja, o czym wiedziałam i wcale nie pomyślałam sobie o Nim jak o alkoholiku.

Sytuacja była dziwna, nikt z nas nie odważył się pierwszy odezwać. Zadzwoniłam do koleżanki, aby zeszła na dół i ośmieliła nas, przedstawiła, rozładowała atmosferę. Ja musiałam „rozwiązać język”. Czułam się zablokowana, nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa, nie wiedziałam o czym zacząć. On chyba też. Dobrze, że nie zaczęłam „o pogodzie”, bo było słońce, On nie lubi słońca i różnica zdań stałaby się początkiem naszej znajomości. Niby sprawa bez znaczenia, ale po co?

Jak przebiegał dzień z Arabem? Przede wszystkim zmienił się mój rytm dnia, w ogóle doby. Jakoś tak wyszło, że to ja przystosowałam się do Jego rytmu. Jak wiadomo w ciepłych krajach życie zaczyna się dopiero po zachodzie słońca, a ponadto oboje byliśmy jak na wakacjach, ja miałam urlop. Spać /oddzielnie/ chodziliśmy około czwartej nad ranem. Spaliśmy do południa. Potem poranne mycie, śniadanie polskie, obiady około szóstej, na przemian - raz polskie, raz arabskie. Obiad arabski stanowił pyszny ryż pakistański, kurczak gotowany we wszystkich, możliwych jarzynach i surówka, w dużych ilościach - z pomidorów, papryki, ogórków, sałaty, cebuli. W ciągu dnia On wypijał jedną, półlitrową butelkę wódki, palił papierosy, siedział w fotelu i oglądał telewizję. Wychodził tylko po zakupy, co drugi dzień, w dni słoneczne nie wychodził nawet na balkon. Nie lubił słońca, uwielbiał, kiedy padał deszcz. Wtedy wychodził na balkon, wystawiał rękę i mówił: „piękna pogoda, pada deszcz”. Porozumiewaliśmy się po angielsku, bez stresu. Błędy jakie niewątpliwie robiliśmy, nie raziły naszych uszu, ale jakoś dogadywaliśmy się, rozumiejąc się nawzajem. Kiedyś chciałam go za coś pochwalić i zamiast powiedzieć o nim „gaj”, powiedziałam „gej”, on dowcipnie odpowiedział „dziękuję bardzo za komplement”.

Brał prysznic dwa razy dziennie. Szum suszarki do włosów brzmiał mi w uszach jeszcze przez pół roku po jego wyjeździe. Dwa razy dziennie przebierał się. Wkładał do pralki zupełnie czyste ubrania, nie poplamione, nie przepocone, nie pobrudzone. Za każdym razem używał świeżego ręcznika.

Był spokojny, małomówny, nie absorbujący, delikatny w sposobie bycia. Niczego przed sobą nie chowaliśmy, nie zamykaliśmy na klucz swoich pokoi, ani szafek, choć była taka możliwość.

Był bardzo gościnny. Każdy, kto przyszedł do mnie w godzinach któregokolwiek posiłku musiał pod „groźbą” obrazy usiąść z nami przy stole i zjeść choćby symboliczną ilość. Gość okazywał się najważniejszy. Chciałoby się powiedzieć: ”gość w dom, Bóg w dom”.

Nigdy nie zaczął jedzenia sam. Czekał na mnie, jeśli byłam jeszcze czymś zajęta, nie poganiał, nie niecierpliwił się. Ja starałam się nie nadużywać jego cierpliwości.

Rozmawialiśmy na różne tematy: o polityce – Arabowie nie lubią Żydów. O Europie nie ma pojęcia, w Kuwejcie jest nauczycielem wychowania fizycznego, o miłości – w Kuwejcie Arabowie nie mają kilku żon jednocześnie. Wszystkie Polki są ładne, bo – białoskóre, szczupłe, najładniejsze są blondynki z niebieskimi oczami, o pieniądzach – nie rozumie tego, że można nie mieć pieniędzy, ponieważ w Kuwejcie nie ma ludzi biednych, są średni, bogaci i bardzo bogaci; o religii:- kłopoty radził zostawić Bogu, i cieszyć się z faktu, że jest się zdrowym. W Koranie – powiedział - zawarte są wskazówki jak żyć od początku dnia, roku, życia. Na wszystko podane są nakazy i zakazy. Nic nie podlega dyskusji. Na pytanie dlaczego w takim razie pije alkohol zażartował: „Allah jest w niebie nad Kuwejtem, teraz mnie nie widzi”.

Codziennie wieczorem prosił aby wezwać mu taksówkę, którą jechał do knajpy w hotelu „Mariott”. Tam przez trzy, cztery godziny przy drinkach obserwował obecnych ludzi. Głównie było tam kilku Polaków i panienki z „nocnej zmiany”. Za każdym razem było tak samo nudno, ale nie zrażał się. Nie mógł siedzieć całymi dniami w domu. Miał pecha, bo lato wtedy było w Polsce upalne, deszcz padał tylko dwa razy, nie można było pokazać mu Warszawy, a nocne życie w mieście było jak widać bezbarwne. Był tym zdziwiony. - Zaczął się kapitalizm, a z nim bieda – wyjaśniłam. Dla nas wszystko jest drogie..... Spojrzał na mnie i wydobył z siebie: „nie drogie!”...- Dla ciebie nie, bo masz petrodolary!

Ja w czasie jego pobytu w knajpie nie spałam, miałam zmieniony rytm biologiczny, leżałam w łóżku ucząc się angielskich słówek. Około trzeciej nad ranem wracał i opowiadał swoje wrażenia popijając alkohol, mnie podawał do łóżka sok. Kryjąc zdziwienie tym gestem, prowadziłam rozmowę dalej, doszukując się podtekstu. Nic jednak nie kryło się za tym oprócz europejskiego zachowania. Po dwóch tygodniach wspólnego zamieszkania wyjechałam nad morze zostawiając go w domu. Wyjechał tak jak przyjechał – bez mojej obecności. Zostawiłam przyjaciółce klucze. Z Polski zabrał do Kuwejtu kilka kilogramów buraków.

Moje „dni francuskie”.

Mój syn podczas studiów we Francji zaprzyjaźnił się z Francuzem, także studentem. Kilka razy był zaproszony przez niego do swojego domu, do rodziców i w rewanżu zaprosił Francuza do naszego domu w czasie wakacji. W ten sposób poznałam Francuza i od razu pod własnym dachem.

Miał być tydzień. Pobyt swój przedłużył sam jeszcze o tydzień. Czuł się jak widać dobrze w Polsce, tym bardziej, że cały pobyt miał za darmo, a, i pogoda dopisała. Krótko mówiąc student z Francji miał udane wakacje w Polsce.

Jak przebiegał dzień z Francuzem? Codziennie rano, jak tylko wstał z łóżka wchodził do kuchni, w której już byłam przygotowując śniadanie. Prosił o kawę. Zaproponowałam mu pójście najpierw do łazienki, ale nie chciał, chciał najpierw napić się kawy. Po kawie ubierał się, zjadaliśmy śniadanie i wychodził z synem „na miasto”. Po kilku dniach zorientowałam się, że nie korzysta z łazienki (ubikacja jest oddzielnie). Jeśli wchodził, prawie od razu wychodził. Zapytałam syna o co chodzi, dlaczego Francuz nie myje się? Myje się - odpowiedział syn, tyle, że specyficznie - moczy dwa palce wskazujące, przeciera oczy i koniec. Zaczęłam przyglądać się studentowi z Francji i „odkryłam”, że On śpi w tej samej koszuli, w której chodził w ciągu dnia. Opowiedziałam to znajomej Polce, mieszkającej na stałe we Francji, która odpowiedziała mi zdziwiona - ”to ty nie wiedziałaś, że Francuzi to brudasy?” Rzeczywiście nie wiedziałam. Francja kojarzyła mi się zawsze z zapachem dobrych perfum, elegancją i kulturą na co dzień. Rzeczywistość weryfikowała moje stereotypy nieoczekiwanie. Któregoś dnia podałam na obiad knedle ze śliwkami. Ta potrawa okazała się mu nieznana. Spojrzał na półmisek z miną jakby reklamował ocet, przechylił się na bok i spode łba, z palcem wskazującym knedle zapytał wykrzywiony: „co to jest”? Poczułam się jakbym postawiła na stole nie coś, co jest dopiero do zjedzenia, tylko coś zjedzone, strawione i wydalone - w ostatnim jego stadium. Tak wygląda luz u niektórych ludzi. Taki luz to jest brak kultury - pomyślałam sobie. Wierzę, że żaden polski student, czy nie student nie zachowałby się w ten sposób w czyimś domu, tym bardziej jeszcze w innym kraju. Na pewno nie wynikałoby to ze skrępowania i kompleksu, co często zarzucamy sami sobie, tylko z kanonów dobrego wychowania obowiązujących od wieków.

Jest oczywiste, że przez dwa tygodnie rozmawialiśmy na różne tematy. Polityka i historia – wiedział, że Polska obaliła komunizm, słyszał o „Solidarności”, znał nazwisko „Lech Wałęsa”. Od nas dowiedział się, że Francja „przyjęła na klęczkach” wkraczające doń wojska niemieckie w II wojnie światowej, a ruch oporu był marginalny. Może wiedział, ale nie chciał o tym mówić, bo o czym tu mówić, szczególnie z Polakami, którzy z podniesionym czołem mogą podejmować te tematy. Tak naprawdę niewiele wiedział, rozmawialiśmy „na różnych falach”. Jego słaba wiedza o nowożytnych dziejach Europy, powoduje, że nie rozumieliśmy się za bardzo w tej materii. Od studenta, oczekiwaliśmy wyższego poziomu świadomości politycznej i historycznej.

Ale on uważany jest za Europejczyka. On jest Europejczykiem mimo, że nie ma pojęcia o dziejach tejże Europy. My, konkretna, polska rodzina nie jesteśmy Europejczykami.... My Polacy nie jesteśmy Europejczykami, mimo, że walczyliśmy na wszystkich frontach o Europę i niedawno zmieniliśmy bieg historii i kształt polityczny Europy. My jesteśmy tylko Polakami.

Religia i wiara - nie miał nic do powiedzenia, ponieważ nie jest mu to potrzebne. Słuchał zdziwiony, patrzył zdziwiony na ludzi idących tłumnie do kościoła (widział przez okno). Zapytał, gdzie ci ludzie idą, czy jest jakiś strajk? Nie komentował, nie wdawał się w dyskusję, nie deprecjonował.

Mój syn opowiedział mi zdarzenie w kościele we Francji, kiedy to z dwoma kolegami modlił się. Będąca z ojcem w kościele dziewczynka Francuzka zapytała ojca: „tatusiu, dlaczego oni się modlą? - Bo to są Polacy” – odpowiedział ojciec Francuz.

Pieniądze – w prezencie najchętniej kupiłabym mu „Skąpca” Moliera. Odjeżdżając nie kupił mi nawet symbolicznego kwiatka. Zbliżył się dzień odjazdu. Francuz postanowił wziąć prysznic. Wszedł do wanny, namydlił się i wyłączono nieoczekiwanie wodę... Adieu!

Moje „dni angielskie”.

Moja bardzo bliska koleżanka ze studiów od kilku lat mieszka w Londynie. Jej syn student zaprzyjaźnił się ze studentem Anglikiem, który po studiach w Niemczech Zachodnich zainteresowany był studiami MBA w Polsce.

Zadzwoniła do mnie z prośbą użyczenia mu pokoju, na czas potrzebny mu na rozeznanie warunków do podjęcia nauki w Warszawie. Chce studiować w Polsce, bo tu jest taniej. W Polsce był rok wcześniej na dwutygodniowych wakacjach w Bieszczadach razem z synem koleżanki. Uprzedziła mnie, że jest bardzo grzeczny, miły i kulturalny i, żebym ja też była dla niego grzeczna, miła i kulturalna. Z tego wynika, że normalnie nie uważa mnie za grzeczną, miłą i kulturalną. Ze względu na naszą długą, prawie archeologiczną znajomość nie czepiałam się słów, wzięłam to za ekstrawagancję artystki, jako, że jest plastyczką. A ponadto „podkręciła mnie” świetną okazją do szlifowania angielskiego. Tak więc interes okazał się obopólny, choć w zamierzeniu miałam zrobienie tzw. „dobrego uczynku”. W ten sposób poznałam Anglika i to od razu pod własnym dachem.

Anglik mieszka pod Manchesterem i wcale nie interesują go mecze piłki nożnej. Interesują go tylko wyniki i to wyłącznie angielskich drużyn.

Jak przebiegały nasze dni? Otóż Anglik codziennie wstawał o szóstej rano i biegał 10 kilometrów po ulicach Warszawy, potem zawsze kąpał się, codziennie jadł na śniadanie owsiankę, codzienny lunch to frytki z rybą około szóstej po południu, codziennie jadł duszone na oleju z oliwek warzywa. Do tego wrzucał skrzydełka z kurczaka i było to jedyne mięso jakie jadał. Wędlin nie jadał wcale, ani żadnych serów, z nabiału czasem do warzyw smażył jajka. Codziennie spał jedną godzinę w ciągu dnia, codziennie zjadał jeden mały jogurt i jakiś owoc – banan lub jabłko lub pomarańcz. Codziennie coś czytał, codziennie oglądał Sky News układając w tym czasie pasjansa, codziennie chodził o dziewiątej spać. Herbata tylko z mlekiem, kawy nie pije, papierosów nie pali, rzadko pił piwo, wódki może wypić dużo, ale zdarza mu się to bardzo rzadko, okazjonalnie - jak mówił. Nie ma czasu na rozrywki, bo ciągle musi się uczyć i chce się uczyć.

Po tygodniu, nawet nie wiem jak to się stało i dlaczego, przestałam kupować wędliny i mięso, poszłam nawet dalej, bo nie kupuję nawet drobiu. Nie kupuję i nie jem, nawet u kogoś. Jeszcze dziwniejsze jest to, że zaczęłam dość często wcześniej kłaść się spać i godzinę przesypiam w ciągu dnia. Anglik wyjechał, a to mi zostało.

Przedstawiałam go moim znajomym, siedział z nami przy stole, ale kiedy dochodziła godzina 9–ta opuszczał towarzystwo wcale nie „po angielsku”. Wychodził „po polsku” mówiąc „przepraszam, jestem zmęczony, idę spać”. Obserwując go doszłam do wniosku, że gdybym go nie zapraszała, nie czułby się gorzej. Widać po nim angielskie, chłodne, bez emocji zachowanie. Być może jest to myślenie stereotypowe, ale taka jest moja wiedza o Anglikach.

Kiedyś chciał poczęstować mnie ciastkiem. Wyjął ciastko z torebki i podaje mi. Spojrzałam na niego zdziwiona i powiedziałam: „ ja nie wezmę tego ciastka. Jeśli chcesz mnie poczęstować włóż je z powrotem do torebki i dopiero wtedy mnie częstuj”. Zrobił tak i wcale nie było mu głupio. ...”U nas w Polsce tak się nie częstuje. To tak wygląda, jak gdybyś bał się, że ja ci zabiorę wszystkie ciastka”....- „Nie, tak nie myślę”- powiedział.

Innym razem ja częstowałam go ciastkami z torebki. Wyjął jedno, powiedziałam, żeby wziął jeszcze jedno, wziął, i tak staliśmy jeszcze przez chwilę rozmawiając. W pewnym momencie wsadził rękę do torebki i bez pytania wziął następne ciastka. Tak mnie zaskoczył, że nic nie powiedziałam. Po chwili schowałam ciastka, skończyliśmy rozmowę i jak gdyby nic poszliśmy do swoich pokoi........ Albo to różnica kultur, albo różnica w wychowaniu!

Umówił się z dziewczyną w kawiarni. Zapytałam go czy ona będzie płacić za siebie? – Tak – odpowiedział. - A czy to prawda, że u was goście przynoszą swoje jedzenie i swój alkohol? ciągnę dalej.... i co zostanie zabierają ze sobą?

– Tak. - Na to ja: – jak wejdziemy do Unii, będziemy was uczyć dobrych manier!..- Dobrze – odpowiedział bez zażenowania...Pełen luz!!!

Któregoś dnia wróciłam do domu, On już był, rozmawiał z matką przez telefon w moim pokoju. Siedział okrakiem na wersalce, światło zapalone w całym mieszkaniu. Byłam z koleżanką, weszłyśmy do pokoju, on nawet nie zmienił pozycji, nie skrócił rozmowy, my siedziałyśmy cicho, żeby mu nie przeszkadzać. Wreszcie widząc, że nie zanosi się na koniec rozmowy, powiedziałam mu, żeby kończył, bo ja mam gościa. Nic z tych rzeczy! Rozmawiał jeszcze dobrych kilka minut.... A moja koleżanka plastyczka z Londynu powiedziała, że to wyjątkowo kulturalny człowiek, pouczając mnie jak mam go traktować. Tym z Zachodu wydaje się, że wszystko im się należy. Przypomniał mi się Francuz i wtedy pomyślałam sobie o Zachodzie: „wy zachodni luzacy, wy nam robicie łaskę z wejściem do Unii, wy nas traktujecie jak pariasów, wy uważacie, że jesteście lepsi, bo co...??!!

Z Anglikiem także rozmawiałam na różne tematy. O polityce - szczególnie w związku z naszą akcesją do Unii, o historii nowożytnej Europy, o Bogu, wierze, o naszej tradycji itp.

Oglądaliśmy razem telewizję, materiały z wojny w Iraku. On krytykował prezydenta Busha, ja broniłam. -Jeżeli krytykujesz Busha, dlaczego nie krytykujesz „swojego” Blaira? – spytałam. - Blair jest w porządku!- odpowiedział zadowolony z siebie i Blaira.

Nigdy nie powiedział żadnej negatywnej opinii o rządzie swojego kraju, ani o Anglikach. Był bardzo zdziwiony, kiedy mój znajomy krytykował nasz rząd i rodaków i powiedział wprost, że chciałby być Anglikiem, żyć w normalnym kraju, gdzie ceni się ludzi zdolnych. Anglik potem pytał mnie: „dlaczego on tak mówi?” – Ja: - Bo on jest idiotą.

Ten znajomy miał w dużej mierze rację, ale nie chciałam potwierdzać tego Anglikowi.

Anglikowi powiedziałam wprost, że nie lubię Zachodu. - Dlaczego!?- zapytał prawie sopranem z zaskoczenia. - A no dlatego, że Zachód jest egoistyczny, niewdzięczny, bez pamięci historycznej. Nie lubię Zachodu za jego stosunek do Polski. Zachód „zapomniał”, że Polacy walczyli na wszystkich frontach w czasie II wojny światowej za wolność naszą i waszą. Nie dość, że Zachód zostawił nas samym sobie wobec uzbrojonych po zęby Niemców, to jeszcze „sprzedał” nas Sowietom, wpuszczając w kanał polityczny i cywilizacyjny na 50 lat. Nas, którzy zawsze skierowani byliśmy na Zachód, dając w godzinach próby dowód przywiązania do wartości, które Zachód zbudowały. Stawia nam warunki, bez taryfy ulgowej. Coś chyba się nam Polakom należy, za to, że zdarliśmy Europie z pleców koszmarny komunizm, zmieniając nie tylko kształt Europy, ale i bieg dziejów. Na Zachodzie nie działają nawet zwykłe kupieckie zasady „coś za coś”. Zachód ciągle traktuje nas, także jako naród, jak ubogich krewnych, oceniając nas tylko pod kątem bogactwa materialnego, według dziwnej zasady: ”jesteś biedny, boś głupi, głupi, boś biedny”. Tak jakby nie wiedzieli, na czym polega komunizm, że z komunizmem jest tak jak powiedział Lech Wałęsa: ”gdyby wpuścić komunistów na Saharę, to zabrakłoby piasku”.

To ty nie chcesz do Unii? - zapytał mnie angielski student. – I chcę i nie chcę. Z jednej strony wiem, że Europa powinna się jednoczyć, z drugiej - nie mam zaufania do Zachodu. Coś się za tym kryje, że Zachód nas chce, choć my jesteśmy biedni. Wy jesteście bogaci, bo nie dość, że przez 50 lat budowaliście kapitalizm, to jeszcze żyliście z kolonii. Obruszył się i bardzo głośno powiedział: - My teraz nie żyjemy z kolonii!!!. - Co z tego, że teraz nie – odpowiedziałam.... Jaką ludzie mają krótką pamięć!! Jak u nas! - pomyślałam sobie.

Trzeba przyznać, że my Polacy jesteśmy rozpolitykowanym narodem. Jesteśmy tacy, bo nasz byt narodowy kształtuje od wieków naszą świadomość. ...ponadto Anglia – ciągnę dalej - nie była poza Londynem w ogóle zniszczona w II wojnie światowej... Czy ty wiesz, że na angielskiej ziemi nie stanęła ani jedna niemiecka noga? Czy ty wiesz, że Polacy brali udział w bitwie o Anglię? Przyznaj się - nie wiesz, czy udajesz, że nie wiesz? Poczytaj sobie Normana Davisa, jemu powinieneś uwierzyć!

Wyszedł na chwilę do „swojego” pokoju i przyniósł opasłą książkę. Właśnie czytam.....

... - Ty krytykujesz Busha, który myśli o ochronie ludności cywilnej, bo nie chce ofiar. Ty nie wiesz co znaczyła niemiecka okupacja, która miała w planie eksterminację ludności cywilnej, zniszczenie kraju, zlikwidowanie elity społecznej, aby z reszty, która zostanie - zrobić parobków......Ty mówisz, że znasz historię. A ty ode mnie, tu w Polsce dowiedziałeś się, że Stalin kazał wymordować 40 milionów swoich obywateli i to w warunkach pokoju?! Że Anglia de facto korzysta z kasy unijnej „za frico”, bo wpłaca mniej niż bierze. Zamilkłam, czekając na odzew z jego strony. - Mów dalej, to bardzo interesujące – powiedział.

- Nie mam siły, może jutro.... denerwuję się jak o tym mówię.

- Spoko Alicja, nie denerwuj się, to wszystko już było – stwierdził spokojny Anglik.

Bóg, wiara, religia, tradycja.

Jego pobyt w Polsce przypadł na okres Świąt Wielkanocnych. Anglik miał okazję po raz pierwszy w życiu zobaczyć jak to wygląda. Powiedzieliśmy mu o znaczeniu symbolu jajka wielkanocnego, zapytał, czy to oznacza reprodukcję biologiczną. Ta niewiedza w niczym mu nie ujmowała, po prostu „co kraj, to obyczaj”, zobaczył coś nowego, co tylko może wzbogacić jego osobowość.

Jest ateistą. Gdyby miał wybierać, wybrałby buddyzm. Ale nie ma potrzeby deklarowania innego poglądu, jak ten, żeby wierzyć tylko w siebie. Będzie miał to co zrobi, będzie miał tyle, ile zrobi. Głównie chodzi mu o jego jednostkowy byt. Dewiza - przede wszystkim - „Ja”.

Nie wierzy w realne istnienie Pana Jezusa, nie wierzy, że jest to fakt historyczny. Zatykał uszy jak próbowałam mu wyjaśnić, że to najczystsza prawda, a nie dogmat. Przestałam. Przecież nie zależy mi na tym, żeby kogoś przekonać. To, że jest nie wierzący, nie oznacza, że nie ma życia wewnętrznego. Odrzuca ludzi, którzy zawiedli go w pryncypialnych sprawach życiowych, nie toleruje chamstwa, głupoty. Szuka ludzi, od których może się dowiedzieć czegoś ciekawego. Inaczej – woli przeczytać dobrą książkę. Jest przyzwoitym człowiekiem, zło jakby było poza nim. Nie obawiam się, że wydaję taką opinię za wcześnie.

Pieniądze – na moje pytanie, czy to prawda, że Anglicy są skąpi, powiedział, że tak. Uważa to za rzecz normalną, wcale nie poczuł się zażenowany. Miałam problem z głowy, bo bałam się, że zadałam niedelikatne pytanie. Nie należy do dobrze sytuowanych materialnie, widać to po jego ubraniach, nie ma telefonu komórkowego - student, jak z piosenki Agnieszki Osieckiej „Okularnicy”. Ale jest schludny, czysty, zadbany. O pieniądzach więcej nie dyskutowaliśmy.

Po tych kontaktach upewniłam się, że ja - Polka - mogę iść bez kompleksów do przodu, gdzie zaprowadzi mnie historia. Nie jestem kulturową, ani cywilizacyjną dziczą i nie życzę sobie, aby traktowano mnie jak bękarta Europy, bo europejskość – to świadomość, to mentalność, to wierność bazowym wartościom, które Europę kształtowały. A bogactwo materialne? Rzecz do nabycia. Polski orzeł potrzebuje warunków do rozpostarcia skrzydeł.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010