RYWIN - NIKODEM DYZMA WIECZNIE ŻYWY

Ze zwykłego ludzkiego strachu piszę tych słów parę o aferze Rywina pod pseudonimem, ale wierzcie mi, drodzy czytelnicy - znam kinematografię od 1963 roku a telewizję od 1970.

Więc posłuchajcie: - W wielokroć cytowanym zapisie rozmowy Rywina z Michnikiem, wszyscy skrzętnie omijają określenie użyte przez Rywina odnoszące się do sprawy jaką referował Michnikowi. Określił on mianowicie sprawę jako koszerną!

Już widzę oczyma wyobraźni to święte oburzenie "warszawki" a na pewno i „krakówka", że oto mamy kolejny przykład polskiego antysemity ukrywającego się pod pseudonimem. Ale za chwilę przekonacie się, że tylko głupcy tak mogą zinterpretować ten tekst przed zakończeniem czytania.

Antysemityzm, jak pokazuje to dotychczasowa praktyka, wmawiają nam tylko ludzie o nieczystych sumieniach i niejasnej przeszłości. „Koszerność” oferty Rywina - Dyzmy naszych czasów, co udowodnię za chwilę, wynikła nie tylko z pewności, że stoją za nim ludzie "trzymający władzę". Używając tego magicznego słowa, uznał widocznie, iż może liczyć na solidarność i poparcie a w końcu i milczenie swych pobratymców. Oszukał się okrutnie, bo zapomniał, iż w każdym narodzie są ludzie porządni i są kanalie. Odrzućmy więc wszelkie tabu, wszelkie uprzedzenia i powiedzmy jasno: nieuczciwy Żyd przyszedł do uczciwego i się naciął.

Czy stwierdzenie tego faktu to już antysemityzm? Czy kiedy Rywin, nie zaangażował się w "Ogniem i mieczem" a Jerzy Hofman skomentował to następująco: "jeżeli ty, swoim żydowskim nosem, nie wyczułeś tu interesu, to chyba miałeś wtedy katar" - czy to także był antysemityzm?

Nie fabrykujmy więc antysemityzmu na siłę, bo nie miał on i nie ma u nas tak podatnego gruntu jak się niektórym durniom i złym ludziom wydaje. Przejdźmy więc do sprawy zasadniczej. Nim Kazimierz Kutz nazwał Rywina Dyzmą, już parę lat wcześniej na swój własny użytek tak go nazywałem. Dlaczego? A no dlatego, że człowiek ledwie mówiący prymitywną gwarą półknajacką, o wyglądzie rzeźnika z Karczewia, nazywany na przykład przez Jacka Żakowskiego w „Polityce” - królem polskiego kina, w obronie którego (na szczęście tylko kilkanaście osób) wypisuje jakieś bzdury o tym, że wprowadził polskie kino w szeroki świat, z dość zagmatwanym życiorysem, wyniesiony do godności wielkiego telewizyjnego menedżera przez byłego prezesa TVP Andrzeja Drawicza, wybitnego skądinąd tłumacza ale i zarazem rusofila i ignoranta w dziedzinie mediów, dorabia się w krótkim czasie fortuny i współpracuje z takimi tuzami kina jak Spielberg, Wajda i Polański, robi zawrotną więc karierę. Ale czy ktokolwiek zastanowił się, jak robi się pieniądze, a potem zdobywa przyjaciół w filmie? Czy sądzicie Państwo, że odbywa się to na jakichś zdrowych zasadach?

Chyba finał tej sprawy pokazuje, że coś od początku tu śmierdziało, ale nikt nie odważył się nawet przez chwilę zastanowić nad "koszernością” samego Rywina. Reżyserów, o wielkich nazwiskach, z którymi współpracował, nie obchodziło przecież nigdy, skąd miał pieniądze na produkcję. Reżyser nie jest od tego. Reżyser jest od reżyserowania, czasem współpracuje ze scenarzystą, czasem przychodzi do montażowni aby dać ogólne wskazówki montażyście.

A może chcecie Państwo wiedzieć skąd większość naszych pożal się Boże "producentów" ma pieniądze? Chcecie? No to posłuchajcie:

Przychodzi taki Dyzma, elegancko oczywiście ubrany, najlepiej jak do tego jest gruby i pali cygaro, do redakcji filmowej w telewizji. Składa tam z tajemniczą miną scenariusz, napisany przez kogoś z nazwiskiem, na podstawie książki, której autor także "ma nazwisko" i z miną jeszcze bardziej tajemniczą twierdzi, że ma na ten film na przykład pięć milionów. (On te miliony ma, tak jak ryba ma buty na płetwach albo żaba podkowy.) Ale minę nasz Dyzma ma taką, jakby te jego deklarowane pięć milionów, to była tylko cząstka tego co on ma naprawdę. A naprawdę to gołodupiec, ale świetny aktor. (Nie przypadkiem obsadzano kilkakroć Rywina w roli gangsterów.)

Obezwładniająca jest tu naiwność zamawiających redaktorów z telewizji publicznej, którzy nota bene są najbardziej odpowiedzialni za dzisiejszy katastrofalny stan naszej telewizji i kinematografii. Powód jest prosty: aby wystąpić do Agencji Produkcji Filmowej (dawne Zespoły Filmowe Puławska 61) o dofinansowanie produkcji, należy najpierw uzyskać zapewnienie z telewizji, iż jest zainteresowana danym scenariuszem i że deklaruje na przykład (idąc za sugestią prywatnego producenta) pięć milionów zł. Tak więc telewizja i producent deklarują wspólnie już 10 milionów. Agencja Produkcji Filmowej, po konsultacji z Ministerstwem Kultury (dawniej Komitetem Kinematografii, lub Naczelnym Zarządem Kinematografii), dodaje ze swojej strony równowartość tego co proponuje producent prywatny i telewizja. Mają więc już 20 milionów. Tak naprawdę, to mają 15 milionów, bo te od producenta prywatnego są oczywiście deklarowane na papierze. Może on także wzmocnić się "na wejściu” jeszcze deklaracjami od zaprzyjaźnionych banków lub biznesmenów, którzy wcześniej mieli szczęście odebrać zainwestowane pieniądze w podobną operację wspartą nazwiskiem wybitnego reżysera i któregoś z wieszczów narodowych lub noblistów.

Nasz Dyzma oczywiście operuje wyłącznie pieniędzmi cudzymi, głównie publicznymi. Ale gra cały czas multimilionera, oczywiście nie rozstając się z cygarem, ubierając się nienagannie i "bywając" na salonach warszawki. Pisma kobiece także mają tu swój udział opisując każde wielkie lub średnie żarcie, na którym spotyka się jeszcze kilku lub kilkudziesięciu Dyzmów nowobogackich i znanych, choć dawno pozbawionych talentu aktorów.

Kiedy przychodzi do produkcji filmowej, Dyzma uruchamia, znane od lat mechanizmy oszustwa: lewe rachunki, niewłaściwe zabezpieczenie planu filmowego, niepełne wyżywienie, złe zakwaterowanie dla ekip, dostosowywanie za grosze naturalnych wnętrz i wystawianie horrendalnych rachunków za "budowę dekoracji" i jeszcze wiele innych sposobów na obniżenie kosztów produkcji filmu. "Zaoszczędzone" pieniądze idą oczywiście do kieszeni Dyzmy, co jest od lat tajemnicą jego kolegi po fachu - niejakiego Poliszynela.

Zastanawia mnie tylko dlaczego tak przenikliwi ludzie filmu jak choćby Andrzej Wajda, czy Kazimierz Kutz, którzy wiedzą dobrze jak wiele zależy od obsadzenia ról odpowiednimi aktorami, teraz milczą, jak Wajda, lub udzielają niezbyt mądrych wywiadów jak Kutz, który poza stwierdzeniem, iż Rywin to Dyzma, nic odkrywczego nie powiedział, a o prezesie Kwiatkowskim, który bez wątpienia (po ostatnich zeznaniach Adama Michnika) współdziałał z Rywinem, wyraził się jedynie jako o "politruku", zamiast wystąpić z konkretną inicjatywą senatorską (jako senator Rzeczpospolitej może to zrobić) mającą na celu odsunięcie tegoż "politruka" z tak odpowiedzialnego stanowiska. To karygodne wręcz zaniedbania i zaniechania konkretnych działań ze strony naszych czołowych artystów kina. Ale widać, oni także nie chcieli się Dyzmom narażać.

Reasumując, skończmy tę zabawę w tandetny teatr, zastanówmy się poważnie nad przyszłością naszej kinematografii i naszej kultury. Nie zgadzam się, że Lew Rywin przyczynił się do wyjścia na szerokie wody polskiego kina. Pamiętajmy, że sukces "Pana Tadeusza", to w pierwszym rzędzie sukces Mickiewicza a potem Wajdy, że sukces „Listy Schindlera”, to Spielberg, jego znakomici aktorzy, to Starski umiejący znaleźć odpowiednie obiekty zdjęciowe w Krakowie. To wreszcie reklama w Ameryce, to Oskar.

Co do tego ma nasz Dyzma, przepraszam, Rywin. Tu każdy absolwent Wydziału Organizacji Produkcji łódzkiej PWSTiF, po paru latach praktyki u któregokolwiek z naszych starszych kierowników produkcji takich jak Rutowicz, Karwański czy Burba, dałby sobie z tym Schindlerem radę.

A „Pianista”? Odpowiadam - POLAŃSKI! Jak komuś to nazwisko nic nie mówi, to niech się do filmu nie wtrąca.

Piszę to w trosce o dalsze losy naszej kinematografii, która jest chora, bo w czasie naszej Wielkiej Przemiany zaczęli majstrować przy niej, jak i przy całej kulturze różnego rodzaju ludzie znikąd, różne Dyzmy. Dyzmy wymyśliły kinematografię producentów w miejsce kinematografii reżyserów, jaka była przed Wielką Przemianą. Wtedy były nagrody na międzynarodowych festiwalach, nasze kino było małe ale na poziomie światowym.

Dziś, po "reformach" takich Dyzmów jak pani Cywińska, Celiński, czy nawet kochający artystów Dąbrowski, staczamy się do poziomu festiwali "gwiazd" w pożal się Boże Międzyzdrojach, budowaniu kwadryg i realizacji komiksów i teledupereli. Jeden „Edi” wiosny nie uczyni. A nawet, jeśli pojawiają się ciekawe propozycje, to przeważnie są to niskonakładowe, realizowane małymi, cyfrowymi kamerami, filmy autorskie a więc r e ż y s e r s k i e!

Producentów prawdziwych dalej u nas nie ma. Są Dyzmy. Są niczym nie uzasadnione nadzieje, że jak będzie więcej pieniędzy, to będą lepsze filmy. Jeżeli za miesięczne pobory prezesa telewizji można zrealizować dwa filmy dokumentalne, a za pobory pierwszego lepszego osła - redaktora można zrealizować co najmniej jeden film, a tych redaktorów są setki i ciągle ich przybywa i coraz więksi durnie mają coraz większą władzę, to gdzie my zdążamy?!

I wy, o których zapomniałem

Lub pominąłem was przez litość

Albo że się was troszkę bałem

Albo że taka was obfitość

I ty cenzorze, co za wiersz ten

Zapewne skażesz mnie na ciupę

Iż żem się stał świntuchów hersztem

Całujcie mnie dziś wszyscy w dupę!

Jakże ten Tuwim aktualny.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010