Ukazało się trzecie wydanie „Końca kresowego świata” i drugie wydanie „Koni żal” Anny Pawełczyńskiej. Autorka przenosi nas na polskie Podole drugiej połowy XIX wieku i snuje opowieść o losach tamtejszej szlachty do pokoju ryskiego, a następnie opowiada o życiu uciekinierów w wolnej Polsce, kończąc na czasach powojennych.
Autorka opisuje świat, który odszedł już sto lat temu i to w wielu wypadkach bezpotomnie, gdyż wiele rodów wyginęło w bolszewickich więzieniach i obozach lub ślad po nich urwał się w zawieruchach wojennych.
Historia polskiej szlachty na Podolu, ta zapamiętana w rodzinach, sięga XV wieku, kiedy Władysław Warneńczyk nadał wielu rycerzom polskim szlachectwo i dobra, by bronili południowej granicy przeciwko Tatarom i Turkom. Przybywały tu rody bezpośrednio z Małopolski albo poprzez Litwę. Oprócz szlachty istniał też polskie wsie chłopskie jak Rosochy, gdzie matka autorki mieszkała i założyła polską szkołę w 1916. Byli to potomkowie Mazurów, którzy niegdyś osiedlili się na Podolu.
Ach ci Rosjanie
Życie i obyczaje ziemian poznajemy poprzez historię dziadka autorki Konstantego, syna Hugona Ruszczyca i Marii Czarkowskiej, właścicieli majątków Buhłaje i Rosochy pod Latyczowem oraz babki Eweliny, córki Innocentego Gdowskiego z majątku Werbka Wołowska już w Besarabii i Pelagii Dyakowskiej. Historia zaczyna się w 1858 roku, kiedy Konstanty i Ewelina biorą ślub. Następnie poznajemy losy czterech rodów wraz z powinowatymi.
W praktyce wszystkie podolskie rodziny szlacheckie były ze sobą spokrewnione lub spowinowacone, gdyż nie zawierano związków poza własnym środowiskiem. Polacy żyli we własnym świecie. Małżeństwo z Rosjanami uważano za mezalians. Taki krok mógł powodować nawet zerwanie z rodziną. Pradziadek Hugo Ruszczyc tak zbudował dwór w 1880 roku, żeby Kancelaria miała osobne wejście i była izolowana od reszty dworu. Bywali w niej bowiem rosyjscy urzędnicy. Polskie ziemiaństwo troszczyło się by „nie narażać rodziny, a zwłaszcza kobiet na przykrość takiego spotkania”.
Sam pradziadek Hugo popadł w tarapaty finansowe i musiał część majątku sprzedać rosyjskiemu pułkownikowi, co uważano za najgorsze nieszczęście i czyn niepatriotyczny. Pamiętajmy, że Polaków obowiązywał carski zakaz kupna ziemi, można ją było tylko dziedziczyć. Wszelkie transakcje miała więc charakter nieformalny i były zawierane u polskich notariuszy. Taka sytuacja wymagała wielkiego zaufania i spajała wspólnotę.
Stosunków towarzyskich z Rosjanami nie utrzymywano z zasady, dlatego osiedlenie się w pobliżu rosyjskiego pułkownika, uważane było za dolegliwość, gdyż „rodzina musiała się spotykać” po sąsiedzku z Rosjanami, czyli okupantami.
Liczni przedstawiciele rodziny brali udział w powstaniach i konspiracjach, co powodowało konfiskaty majątków. Konstanty Ruszczyc w wieku 60 lat zdążył jeszcze wziąć udział w wojnie 1920 roku jako rotmistrz kawalerii.
Kamieniec Podolski byś ośrodkiem działalności patriotycznej i do tutejszego liceum docierali emisariusze nawet z Paryża. W twierdzy mieściło się carskie, a potem bolszewickie więzienie, w którym straciła życie niejedna polska rodzina z miasta i okolicy.
Polski Kijów i Żytomierz
W XIX wieku Kijów wyznaczał granicę wschodnią zamieszkania polskich rodów i stanowił centrum kulturalne dla Polaków z Podola i Wołynia. W stolicy Ukrainy tworzyli oni odrębne środowisko. Bywało się u swoich, gdyż każda rodzina miała tu jakiegoś krewnego. Bogatsi rezerwowali pokoje w hotelu na Funduklejewskiej (dziś Bohdana Chmielnickiego) przy Chreszczatiku. Mieszcząca się obok cukiernia François stanowiła centrum spotkań towarzyskich. Na Funduklejewskiej znajdowała się też polska księgarnia, a większa Leona Idzikowskiego, z bogatym działem muzycznym mieściła się na Chreszczatiku. Po katastrofie bolszewickiej jej właściciel otworzył księgarnię na Marszałkowskiej w Warszawie.
Polscy studenci zbierali się w cukierni Udziałowej na Chreszczatiku. W materiały papiernicze zaopatrywano się w sklepie Pigłoskiego w pobliżu Uniwersytetu św. Włodzimierza.
Na Włodzimierskiej na pensji pani Peretiatkiewicz mieszkały córki ziemian, uczące się w Kijowie, synowi zaś uczęszczali do pobliskiego gimnazjum Naumenki.
Polska inteligencja Podola skupiała się w Żytomierzu, centrum kultury, rozrywek i oświaty. Był to tak silny ośrodek, że mieszkający tu Polacy utracili poczucie, że są w carskiej Rosji. Polacy życie spędzali w wyłącznie w polskim otoczeniu, spotykali się w polskich kawiarniach, leczyli się u polskich lekarzy, interesy załatwiali u polskich notariuszy, a sprawy sądowe u polskich adwokatów. Tradycja trwała, jedyna styczność z zaborcą miała miejsce w szkołach i urzędach państwowych.
Odrębny świat
Lataczów położony w otoczeniu rodzinnych majątków, stanowił centralę kresowego życia na Podolu. Znajdował się tu XV klasztor i kościół z cudownym obrazem Matki Boskiej Latyczowskiej. W czasach bolszewickich klasztor zajęła Czerezwyczajka, która w kościele masowo rozstrzeliwała Polaków.
Do roku 1917 życie toczyło się według starych zwyczajów, jakby ignorując obecność zaborcy. Lokalną wspólnotę tworzyły dwór, wieś i małe miasteczka, jak Latyczów, gdzie połowę mieszkańców stanowili Żydzi, a prawosławnych było więcej niż katolików.
Na święto Purim Żydzi, ubrani odświętnie w jedwabne chałaty, przychodzili do dworu z poczęstunkiem, przynosząc na srebrnych tacach przaśne rogaliki i ciastka z miodem.
Wieś ukraińska była wyjątkowo rozśpiewana, a jej mieszkańcy niezwykle muzykalni. Chłopi mówili tylko po ukraińsku, a Polacy we dworze po polsku ale znali ukraiński. W praktyce każdy posługiwał się własnym językiem. Dziewczyny ze wsi ukraińskiej przychodziły po kilka co tydzień do dworu myć włosy tradycyjnie w serwatce, dostępnej tu jako produkt uboczny towarowej produkcji serów.
Pochód weselny przybywał ze wsi najpierw do dwór, gdzie na gości czekał poczęstunek. Służba dostawała podarki z okazji świąt religijnych i rodzinnych. Dziedzic bywał zapraszany na stypę. Panowały obyczaje patriarchalne.
Kiedy w marcu 1917 roku zmarła cioteczna prababcia autorki, ciesząca się szacunkiem w Latyczowie i okolicy, przyszli ją pożegnać katolicy, prawosławni, żydzi i mahometanie. Każdy postępował jak mu jego religia nakazywała. Później odbyły się nabożeństwa w latyczowskim kościele, cerkwi i synagodze. Mowy pogrzebowe wygłoszono w trzech językach. Był to ostatni pogrzeb odchodzącego świata.
Latem pojawili się na wsi bolszewiccy agitatorzy, a w listopadzie rozpoczęły się pogromy dworów. W ostatniej chwili Ruszczycowie uciekli z plądrowanych już zabudowań do Latyczowa. Pomogli im zaprzyjaźnieni chłopi i po cichu przywieźli zapasy żywności. Przetrwali w mieście jeszcze 2 lata i wyjechali do Polski wraz z odwrotem armii polskiej z Kijowa w czerwcu 1920 roku.
Przygoda czeczeńska
W czerwcu 1919 roku, kiedy Podole kontrolowały oddziały Ukraińskiej Republiki Ludowej, matka autorki, Zofia Ruszczyc wyszła za mąż za Henryka Pawełczyńskiego. Sprowadził go tu brat Edmund, który jeszcze w 1915 roku wyjechał z Pruszkowa do Groznego i najpierw tam ściągnął prawie całą rodzinę z Pruszkowa.
Edmund Pawełczyński był człowiekiem obrotnym. W Czeczeni dorobił się majątku na handlu skórami. Było to możliwe, gdyż nauczył się czeczeńskiego i zaprzyjaźnił z Czeczeńcami, którzy potraktowali go jak swego. Czeczenia stała się jego drugą ojczyzną i pewnie by pozostał w Groznym, gdyby nie atak bolszewików, Walczył z nimi na czele 100 osobowego oddziału Czeczeńców. Gdy Polska odzyskała niepodległość, postanowił przenieść się bliżej granicy i tak wylądował w Latyczowie.
Do 1938 roku docierały sporadycznie listy z Latyczowa, gdzie pozostała siostra babci Helena wraz mężem Wiktorem Eysmontem. Dają one rzadkie świadectwa życia w bolszewickim raju Polaków, którym nie udało się uciec. Czekają, zepchniętych na dno nędzy i poniżenia, na kolejne aresztowanie lub śmierć.
Ucieczki
„Koni żal”, uzupełnienie „Kresowego świata”, opowiada o losach krewnych dziadków Kazimierza i Wandy Dyakowskich. Losy tej rodziny są symboliczne dla polskiej szlachty na Podolu. W 1917 roku mieli uciekać przed bolszewikami, jednak dotarli tylko do Żytomierza. Kazimierz ukrywał się, później pracował jako palacz i w 1921 roku został jako zakładnik został aresztowany i 1,5 roku późnej wymieniony na bolszewików, zaś jego żonie Wandzie z dziećmi udało się uciec przez zieloną granicę dopiero w 1923 roku. Kazimierz podjął pracę W Smordwie pod Dubnem na Wołyniu w stadninie Aleksandra Ledówchowskiego i w 17 września po raz drugi uciekał przed bolszewikami. Mimo namów Ledóchowski został w majątku, twierdząc, że „to są ci sami bolszewicy co dawniej” i zginął. Kazimierzowi udało mu się doprowadzić część stadniny do dóbr Jana Zamojskiego w Zawadzie, gdzie podjął pracę jako zarządca. Mieściła się tu placówka AK. Reszta rodziny dotarła tylko do Równego i Łucka, gdzie przetrwała I okupację sowiecką, dzięki jednoczesnemu zameldowaniu we Lwowie. W okresie wywózek zmieniali miasta. W 1941 roku rodzina połączyła się ale w lipcu 1944 roku musiała po raz trzeci uciekać przed bolszewikami. Tym razem dotarli na Śląsk.
Książka ukazuje życie rodzin kresowych pod kolejnymi sowieckimi okupacjami i ich zagładę rozłożoną na raty.
Anna Pawełczyńska, Koniec kresowego świata, Wydanie III, Lublin 2012; Koni żal, Wydanie II, Lublin 2012 – do nabycia przez internet pod adresem: http://bookshop.freepl.info/ mail: contact@freepl.info tel. (48) 519-353-511
Uwaga: w "Gazecie Polskiej" ukazała się wersja skrócona o 500 znaków.