Wyniki wizyty sekretarza stanu USA Colina Powella w Moskwie pozostają nieznane. Można jedynie się domyślać, iż ustalono rodzaj tymczasowego porozumienia zakreślającego granice wpływów USA i Rosji na obszarze postsowieckim, szczególnie na Zakaukaziu i w Azji Środkowej, które będą aktualne do następnego przesilenia, kiedy to Ameryka znów posunie się o krok dalej a Rosja ponownie cofnie się inkasując trochę zielonych tytułem odszkodowania.
Colin Powell zaczął od pokazania marchewki: ”dziś rosyjscy i amerykańscy przywódcy siedzą za jednym stołem, razem patrzą na mapę i widzą na niej możliwości współpracy dla osiągnięcia wspólnych celów”, by następnie wyciągnąć kij: ”mamy różną historię, kulturę i geografię. Dlatego nasze punkty widzenia nie pokrywają się we wszystkich kwestiach politycznych...”; na przykład ”zdziwienie wywołują niektóre wydarzenia ostatnich miesięcy w sferze rosyjskiej polityki zagranicznej i krajowej”. A konkretnie: ”Jak nam się wydaje, system demokratyczny Rosji jeszcze nie znalazł koniecznej równowagi między władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą. Władza polityczna jeszcze nie w pełni przywiązana jest do norm prawa. Kluczowe aspekty społeczeństwa obywatelskiego - takie jak np. wolność mediów i rozwój partii politycznych - jeszcze nie nabrały trwałego i niezależnego charakteru (...) ... niepokój wywołują również pewne aspekty polityki wewnętrznej Rosji w Czeczenii, a także w stosunku do sąsiadów, wcześniej wchodzących w skład ZSRS”. Ale zaraz uspokoił Kreml stwierdzając: „Uznajemy terytorialną nienaruszalność Rosji, a także jej naturalny interes do graniczących z nią ziem. Jednak w nie mniejszym stopniu uznajemy suwerenność i nienaruszalność sąsiadów Rosji i ich prawo do pokoju i szacunku w stosunkach z tymi, kto posiada z nimi wspólne granice”. I obiecał „bliższe partnerstwo między USA i Rosją”, jeśli ta ostatnia będzie przestrzegała zasad demokracji.
Widocznie rozmowy potoczyły się gładko, gdyż zaraz okazało się, iż Rosja może robić w Czeczenii co chce. Głównym tematem kilkugodzinnych negocjacji z Putinem i obu Iwanowami, ministrami spraw zagranicznych i obrony, była rosyjska obecność wojskowa w Gruzji i Mołdowie. Z pierwotnych 4 baz w Gruzji, dwie - w Gudautach i Waziani - zostały ewakuowane na mocy porozumienia z Istambułu podpisanego przez Jelcyna jeszcze w 1999 roku. Pozostała baza w Batumi w Adżarii i w Achalkhalaki w Dżawachetii, czyli w regionach de facto nie kontrolowanych przez władze centralne w Tbilisi. Rosjanie twierdzili, iż na ewakuację potrzebują co najmniej 11 lat, natomiast Gruzini dawali im maksimum 3 lata. Teraz strona rosyjska obiecała podjęcie rozmów zaraz po uformowaniu się rządu gruzińskiego i skrócenie terminu wycofania się ale nie wiemy do ilu lat. Moskwa chciała uzyskać od USA, na koszty operacji, 0,5 mld dolarów. Ameryka zapłaci ale nie wiemy ile. Wiemy natomiast, iż na miejsce baz rosyjskich, na razie, nie zostaną zainstalowane bazy amerykańskie, a jedynie USA nadal będą szkoliły żołnierzy gruzińskich. Trudno sobie jednak wyobrazić by taki stan rzeczy nie był przejściowy skoro przez terytorium Gruzji prowadzić będzie rurociąg Baku - Dżejchan. Putinowi bardzo zależało by USA nie forsowały tej budowy, gdyż po jej ukończeniu Rosja będzie traciła 5 mld dolarów rocznie. Rosyjskie media są przekonane, że Kreml uzyskał tu jakieś ustępstwa.
Rosja również powinna wycofać swe oddziały z Naddniestrza w Mołdowie, o co UE zabiega od lat, ale nie znamy terminów.
Powell ze swej strony zapewnił, iż USA będą „dawały rekomendacje” władzom irackim jak mają układać sobie stosunki z Rosją i innymi państwami, co zapewni jej możliwość uzyskania kontraktów w Iraku. W zamian USA chciały uzyskać poparcie Rosji dla rezolucji znoszącej sankcje ONZ wobec Iraku, co umożliwiłoby podniesienie wydobycia ropy do 2,5 mln baryłek dziennie (250 mld ton w ciągu 5 lat) i zapewniło środki na odbudowę z zasobów irackich. Rosja jest jedynym członkiem Rady Bezpieczeństwa, który mógłby zablokować taką decyzję ale wówczas ostatecznie zostałaby z Iraku wyeliminowana, więc się jej to nie opłacało.
Kolejnym punktem mogła być sprawa ratyfikacji przez Rosję układu o zmniejszeniu potencjałów ofensywnych.
Rosja uzyskała prawdopodobnie zapewnienie, iż Amerykanie nie będą zwiększali Azji Środkowej - na razie - swej obecności wojskowej. Rosjanie już się z nią pogodzili i przyznają, że bez USA nie mogą zapewnić bezpieczeństwa w tym regionie. Obecnie na terenie 9 państw WNP znajduje się ponad 20 obiektów ministerstwa obrony Federacji Rosyjskiej, na których służbę pełni około 46 tys. żołnierzy. W Kirgizji na przykład amerykańskie lotnisko znajduje się kilkadziesiąt km od bazy rosyjskiej. Rosjanie przyznają, że przegrywają rywalizację z USA ze względów finansowych. Amerykanie bowiem oprócz opłat gwarantują inwestycje, subsydia i rozwój. Nawet taki atut rosyjski jak postsowieckie uzbrojenie może okazać się bez znaczenia, gdy uruchomienie zbytu dla gazu i ropy pozwoli krajom Azji Środkowej na poważne zakupy sprzętu amerykańskiego.
W ciągu 1,5 roku Rosja dostarczyła Kazachstanowi śladowe ilości broni o wartości 1 mln dolarów (2 rosyjskie helikoptery Mi-17 i zamówienie na dalsze 13), natomiast we wrześniu ubiegłego roku USA podpisały z Kazachstanem 5 letnią umowę o współpracy, w ramach której mają dostarczyć mu pojazdy Hammer, helikoptery Heavy-2, samoloty transportowe C-130 Hercules i łodzie do 1 tys. ton wyporności. Wprawdzie Rosja boi się więc, że w przyszłości państwa Azji Środkowej przeorientują się na uzbrojenie amerykańskie.
Powoli rozwija się amerykańska pomoc wojskowa dla państw regionu; w 2004 roku USA zapłaci Azerbejdżanowi 2,5 mln dolarów, Kazachstanowi - 2,9 mln i Turkmenii - 700 tys., na sfinansowanie zakupów amerykańskiego uzbrojenia, szkolenie żołnierzy i budowę obiektów wojskowych, np. modernizację wybrzeża kaspijskiego w Kazachstanie.
W praktyce zatem Rosja ma przewagę nad USA tylko w jednym aspekcie - zna lokalne elity i może znajdować rozwiązania korzystne dla nich i dla siebie czyli mówiąc wprost - dysponuje tam swoją agenturą. Ta sytuacja też jednak może się zmienić, ponieważ wprawdzie stara elita wojskowa wykształcona została w Rosji ale coraz więcej wojskowych wyjeżdża na naukę do państw zachodnich oraz do Turcji i Indii. Tylko jeszcze Kazachstan kształci rocznie 500 wojskowych w Rosji, choć wysyła ich także do RFN. Tadżykistan natomiast w roku ubiegłym wysłał do Rosji tylko 16 kursantów, płacąc tys. dolarów za jednego, a do Indii - 40 i to za darmo.
Kolejnym tematem rozmów był stan demokracji w Rosji. Powell stwierdził, iż „demokracja kierowana może być demokracją. Chcemy jednak przekonać się, że porusza się ona we właściwym kierunku”. Można tę wypowiedź interpretować jako swego rodzaju kartę przetargową: jeśli nie dojdziemy do porozumienia, zajmiemy się stanem demokracji u was.