Interesy i cele polityki polskiej
Zanim nie skojarzymy polskości z godnością i wolnością, żadnej polityki zagranicznej nie będzie. Po Smoleńsku narzuca się wniosek, iż ograniczenie dominującej nad społeczeństwem agentury rosyjskiej, a następnie jej eliminacja ze sfery gospodarczej, politycznej i kulturalnej musi być absolutnym priorytetem. Inaczej wszelkie działania zakończą się niepowodzeniem.
Cel polityki polskiej, tj. wychodzącej z definicji interesu demokratycznego państwa polskiego, a nie jakiejś jednej grupy czy tym bardziej oligarchii lub agentury, jest zawsze ten sam: zapewnienie suwerenności, która gwarantowałaby bezpieczeństwo narodowe, dające możliwość rozwoju kraju. Bez suwerenności bezpieczeństwo narodowe musiałoby być zapewniane przez siły zewnętrzne, a więc podporządkowane ich interesom. Nie istnieje natomiast żadna siła obca, która w bezpieczeństwie państwa polskiego upatrywałaby swój trwały interes. Jest to możliwe tylko w okresach korzystnych dla nas koniunktur międzynarodowych, z natury rzeczy przejściowych, których niewykorzystanie przez polityków można porównać do zdrady.
Jak prowadzić politykę zagraniczną
Istnieją trzy warunki prowadzenia polityki zagranicznej. Suwerenny rząd, tzn. podejmujący decyzje uwzględniające wyżej zdefiniowany interes państwa, a nie kierujący się życzeniami obcych mocarstw czy własnymi karierami jego członków, kiedyś na obcych, a dziś na międzynarodowych dworach.
Gospodarka zdolna do rozwoju. System oligarchiczny, oparty na korupcji i niszczący naturalne mechanizmy ekonomiczne; z jednej strony wysysający budżet państwa, a z drugiej pasożytujący na małych i średnich firmach aż do zabicia żywiciela, nie jest zdolny do konkurencji. Również oparte na nim społeczeństwo musi przyjąć formę feudalną, w której zasadą organizującą jest klientelizm. W naszych czasach kraj średniej wielkości o takiej strukturze gospodarczo-społecznej będzie niezdolny do prowadzenia jakiejkolwiek polityki, poza wypełnianiem poleceń silniejszych państw, w tym nawet podobnie zorganizowanych, ale o wiele większych, bogatszych w zasoby i potrzebniejszych innym, jak Rosja.
O możliwości prowadzenia polityki zagranicznej średniego państwa decyduje przede wszystkim międzynarodowy i regionalny układ sił, w tym posiadanie sojuszników, którym jesteśmy potrzebni, a więc możemy realizować nasze interesy w ramach ich celów. Gdy po zwycięstwie Obamy Polska przestała być potrzebna komukolwiek, nawet suwerenny rząd mógłby tylko prowadzić politykę przeczekania dekoniunktury i budowania bazy dla realizacji przyszłej strategii. To nie ma jednak nic wspólnego ze spełnianiem każdego życzenia wrogich mocarstw i niszczeniem tożsamości narodowej oraz woli niepodległości własnych obywateli, by „nie przeszkadzali” wasalom, jak niegdyś „przeszkadzał” śp. Lech Kaczyński.
Jeśli suwerenny rząd będzie na tyle silny, by zmienić system gospodarczo-społeczny i będzie miał poparcie sojusznika, by przeciwstawić się presji wrogich mocarstw, dążących do zachowania wygodnego dla nich status quo, wówczas dopiero będziemy mogli w ogóle mówić o polityce zagranicznej.
Dotychczas w historii Polski, zarówno po uchwaleniu Konstytucji 3 maja, jak i po zwycięstwie PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2005 r., obca interwencja i zewnętrzna pomoc dla grup oligarchicznych (dawniej arystokratycznych dziś bezpieczniacko-agenturalnych) widzących swój interes w zachowaniu degradującego nas systemu, przy braku sojusznika (dawniej: rewolucyjna Francja, dziś USA Obamy), uniemożliwiły odbudowę suwerenności państwowej, której byliśmy pozbawieni odpowiednio przez 84 lata (1717–1791) oraz 66 lat (1939–2005), nie licząc krótkotrwałej próby premiera Jana Olszewskiego, i od końca 2007 r. jesteśmy już piąty rok kondominium. Obecny status Polski przypomina Królestwo Polskie przed powstaniem listopadowym, natomiast w sprawach wewnętrznych sytuacja jest o wiele gorsza, gdyż nie mamy armii, a zamiast Druckiego-Lubeckiego jest Rostowski.
Jak budować suwerenny rząd
Koniecznym warunkiem powstania suwerennego rządu jest zarówno wola, a przynajmniej przyzwolenie większości wyborców, jak i sprzyjający układ sił międzynarodowych, w którym mocarstwa popierające degradujący Polskę status quo będą się nawzajem blokowały lub będą neutralizowane przez inne państwa.
W społeczeństwie, które nie ma woli mocy, nie chce prowadzić samodzielnej polityki zagranicznej, ale swój interes widzi w pełzaniu przed mocarstwami i wysługiwaniu się, zaś samodzielność i odwagę postrzega jako zagrożenie dla siebie, suwerenny rząd nawet gdyby
powstał, nie mógłby prowadzić niezależnej polityki. Przypomnijmy, że jednym z powodów zwycięstwa PO i Bronisława Komorowskiego była obietnica służalczości wobec Rosji i posłuszeństwa wobec Niemiec. Dlatego warunkiem wstępnym wszelkich działań w Polsce musi być zakończona powodzeniem akcja odrodzenia narodowego i rewolucji moralnej. Polegałyby one na zastąpieniu tożsamości niewolników wyhodowanych przez Polskę Michnika i Kiszczaka przez identyfikację z Wolnymi Polakami złączonymi nowym poczuciem narodowym, którego istotą byłoby dążenie właśnie do wolności, a nie wąski, skazujący na izolację polityczną i ułatwiający manipulację nacjonalizm przypominający recepty Dmowskiego. Nie przeczy to faktowi, iż jego analiza społeczeństwa przednarodowego z 1902 r. w pełni odpowiada obecnemu stanowi narodowego nihilizmu i deprawacji warstwy wzorcotwórczej i znacznej części wyborców. Zanim nie skojarzymy polskości z godnością i wolnością, żadnej polityki zagranicznej nie będzie.
Jak budować sojusze
Przeciętny wyborca nie rozumie gry politycznej i chciałby mieć sytuację jasną: przeciwnik–sojusznik, polityk musi jednak działać w sposób złożony. Musi umieć wykorzystać interesy innych dla realizowania interesów własnego państwa, a ten sam kraj może jednocześnie być partnerem lub sojusznikiem w jednych sprawach i rywalem w innych. Jednocześnie trzeba umieć wykorzystać sprzeczności interesów między sojusznikami, którzy nam generalnie nie sprzyjają, a popierają naszych wrogów. To jest złożona gra dla profesjonalistów i, niestety, intelektualnie dla większości wyborców niedostępna i niezrozumiała. Dlatego publicznie musi panować jedynie zgoda co do jej celów.
Jeśli dojdzie do powrotu USA do regionu, ze względu na konflikt z Chinami wspieranymi przez Rosję i Niemcy, w naszym interesie będzie nie umoralnianie polityki amerykańskiej, tylko uzyskanie trwałej obecności Stanów Zjednoczonych w Polsce. Płacenie doraźnymi usługami jedynie za obietnice nie ma sensu, podobnie jak żądanie zbyt wysokiej ceny za tę obecność. Powinniśmy sprzyjać wszystkiemu, co antagonizowałoby USA i Rosję oraz USA i Niemcy.
Uważam, iż sojusz chińsko-rosyjski przeciwko USA oparty na wspólnocie interesów politycznych i współpracy gospodarczej (Syberia, ropa, gaz), nie wyklucza ograniczonej rywalizacji. Poza tym Chiny jako silniejszy partner muszą kontrolować swego sojusznika poprzez wejście do regionu Międzymorza i dlatego można wykorzystać interes chiński do realizacji naszego, czyli wyzwalania się spod dominacji rosyjskiej i prorosyjskich elit. Współpraca z Chinami nie będzie jednak celem strategicznym, ale taktycznym; ma osłabić wpływy rosyjskie i niemieckie, ale nie przekraczać poziomu antagonizowania USA. Będzie to też jasny sygnał dla Waszyngtonu, że sojusznikowi się płaci.
Nie wiemy, jaka będzie polityka Chin wobec Niemiec. Na razie Pekin odmówił wzięcia Unii na utrzymanie i preferuje stosunki bilateralne. Jeśli Pekin poparłby tworzenie kolejnej Rzeszy, byłoby to dla nas niekorzystne.
Polska nie ma siły na odgrywanie samodzielnej roli, ale balansując umiejętnie między mocarstwami: Rosją, USA, Chinami i Niemcami, może uzyskać pole manewru, które da jej możliwość budowy własnej siły, o ile Polacy zerwą z mentalnością niewolników domowych, tj. wyhodowanych przez pana i nieodczuwających już potrzeby wolności.
Ewentualna gra Niemiec i USA na zmianę kierownictwa w Rosji stwarzałaby bardzo krótką koniunkturę, którą należy wykorzystać na uzyskanie wiedzy o prawdziwym stopniu powiązań obecnych władz z polityką rosyjską. Celem powinna być kompromitacja w oczach społeczeństwa partii rosyjskiej poprzez ukazanie jej służalczego charakteru wobec Rosji i udziału w operacji smoleńskiej.
Nie chodzi o to, że nowe kierownictwo na Kremlu będzie lepsze, bo będzie równie złe, a nawet gorsze, gdyż korzystające z kredytu poparcia mocarstw, ale o samą zmianę. Wszelki ruch i zmiany są korzystne, ponieważ przynoszą choćby czasową destabilizację, którą powinniśmy wykorzystać, zajmując uwalniającą się przestrzeń. Wszelka walka wewnętrzna w Rosji leży w naszym interesie, gdyż Rosja zajmuje się wtedy sobą i ma mniejszą zdolność ekspansji, jak latach 1991–1992. Ponadto zmiana na Kremlu pociągnęłaby jak zwykle wymianę agentury rosyjskiej w Polsce, czyli zmianę ekipy niemożliwą bez pewnej inscenizacji wybuchu oddolnego niezadowolenia.
Korzystne jest wszystko, co uruchomi dynamikę zmian; im ona będzie silniejsza i naturalniejsza, tym trudniej będzie nią sterować bezpieczniackiej oligarchii i agenturze, a celem najważniejszym jest wymknięcie się im spod kontroli, by ich rozmaite warianty operacji status quo w innych szatach zawiodły.
Z naszego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy prawica, czy lewica rządzi Francją. Liczy się tylko, czy zapowiedzi zmian w polityce francusko-niemieckiej są jedynie przetargiem (sprzedamy się, ale za wyższą cenę), czy tendencją silniejszą. Ponadto, mimo współpracy francusko-rosyjskiej, istnieją też obszary rywalizacji obu państw. Rosja chce, byśmy kupowali energię elektryczną z jej elektrowni atomowych i zrezygnowali z budowy własnych, w czym ma pełne poparcie Niemiec, natomiast Francja chciałaby sprzedawać swoją technologię. Te i podobne różnice należy wykorzystywać, za każdym razem uzyskując coś w zamian, wzmacniając własną pozycję.
Podobnie wymaga przeanalizowania nowa polityka na odcinku angielskim, co wiąże się też z powrotem do bardzo aktywnych działać w Infantach.
Jak wyznaczać priorytety polityki
Polityka po Smoleńsku nie powinna różnić się zasadniczo od wcześniejszej. Smoleńsk jedynie unaocznił izolację wolnej Polski na arenie międzynarodowej oraz wykazał ogrom wpływów agentury rosyjskiej w Polsce i ścisłą wspólnotę interesów Rosji i miejscowej antynarodowej bezpieczniackiej oligarchii oraz zdeprawowanych antypolskich elit agenturalnych. Przypomnijmy, że targowiczanie też byli Polakami, co nie przeszkadzało im pogrzebać Polski.
Po Smoleńsku zatem narzuca się wniosek, iż ograniczenie dominującej nad społeczeństwem agentury rosyjskiej, a następnie jej eliminacja ze sfery gospodarczej, politycznej i kulturalnej, musi być absolutnym priorytetem. Inaczej wszelkie działania zakończą się niepowodzeniem, organizacje ulegną infiltracji, a społeczeństwo zostanie zindoktrynowane przeciwko odrodzeniu narodowemu i rewolucji moralnej Wolnych Polaków.
Należy uderzać w czułe punkty przeciwnika, by uzyskać ustępstwa tam, gdzie chcemy. Dlatego najważniejszy jest rozwój sektora łupkowego nie tylko u nas, lecz także w całym regionie. Polityka ta zarówno wysadziłaby w powietrze sojusz niemiecko-rosyjski oparty na redystrybucji ropy i gazu w Europie, jak i uderzyłaby w podstawy imperialnej polityki Gazpromu (Kremla) i dała ekonomiczną bazę niezależności regionowi. Uzupełnieniem powinien być rozwój energetyki jądrowej.
W regionie priorytetem należy uczynić sojusz z państwami, które są ważne dla USA ze względu na irański i bliskowschodni teatr wojenny. W grę w tej chwili wchodzą Gruzja, Azerbejdżan i Rumunia. Gdyby USA wyeliminowały lub podporządkowały sobie niemiecko-
-rosyjskie kierownictwo Bułgarii, to również to państwo.
Oddziaływanie na społeczeństwa wschodnioeuropejskie, czyli wariant RWE/Swoboda, powinno stać się poważnym przedsięwzięciem.
Wziąwszy pod uwagą, że podstawowym celem polityków europejskich jest zasada: nie mieć żadnych kłopotów, by nie podejmować żadnych działań, polityka posłuszeństwa jest najgorszą z możliwych. Tylko sprawiający kłopoty mogą coś uzyskać, jak wykazała polityka ostatnich 20 lat (np. Kosowo, Albańczycy, Kurdowie itp.). Należy jasno postawić sprawę: oddając nas Rosji, nie jej, ale sobie napędzicie kłopotów, lepiej więc we własnym interesie tego nie róbcie.
Należy kompromitować na arenie międzynarodowej smoleńską operację Putina, ale nie przedstawiać tego jako konfliktu z Rosją, tylko jako poparcie dla „zdrowych sił rosyjskich uciemiężonych przez złego Putina”, choć oczywiście wiemy, że takowe nie istnieją.
Kwestie szczegółowe nie powinny być przedmiotem rozstrząsań w prasie, tylko analizy i przygotowań logistycznych w wąskim gronie polityków i powołanych do tego instytucji. Innymi słowy, najpierw działamy, a później – o ile w ogóle – gadamy, choć dzielenie włosa na czworo całkowicie Polakom wystarcza, wyczerpuje ich energię.