Zwykle gdy pisze się o agenturze, ma się na myśli ludzi, którzy zwyczajnie donosili bezpiece na swoich przyjaciół i kolegów, tymczasem najbardziej wartościowa część siatki komunistycznych służb specjalnych zajmowała się przede wszystkim kształtowaniem strategii opozycji i wpływaniem na zachodnie ośrodki opiniotwórcze i polityczne. Dobrym punktem wyjściowym do zanalizowania agentury wpływu jest wydany ostatnio przez IPN pierwszy tom „Aparatu represji w Polsce Ludowej 1945-1989”.
Likwidować czy kontrolować
Tradycyjny cel policji – eliminacja każdej opozycji, nie był w sytuacji zliberalizowanego komunizmu ani możliwy, ani wskazany. Likwidacja jednych grup po prostu otwierałaby miejsce dla powstania innych, których policja mogłaby już tak dobrze nie kontrolować. Podstawowym zadaniem stała się więc kontrola i kształtowanie opozycji, skoro już ma istnieć, tak by nie szkodziła systemowi, a nawet mu pomagała służąc uwierzytelnieniu agentury wpływu.
Gen. Adam Krzysztoporski, dyrektor zajmującego się opozycją III Departamentu SB, tłumaczył towarzyszom partyjnym, że bardziej opłaca się tolerowanie kontrolowanej opozycji niż jej likwidacja. Koncepcję Krzysztoporskiego można nazwać prekursorską. Widział on w istnieniu opozycji, mechanizm samoregulujący komunizmu. „System jest chory i dla zdrowia jest potrzebny mechanizm, który napędzałby władze do solidnej roboty” - przekonywał. Polityka ta nie zdała jednak egzaminu w 1981 roku, kiedy opozycja wymknęła się spod kontroli, ale znów stała się aktualna po roku 1985 i tym razem doprowadziła do okrągłego stołu na warunkach władzy.
Jak pisze Henryk Głębocki w świetnym artykule na temat kariery agentów Maleszki i Karoszy, „konfidenci mogli również podejmować próby prowokowania zachowań i akcji zgodnych z planami policji”. Jego zdaniem rola Maleszki jako agenta wpływu polegała na „przekierowaniu programu działań ugrupowań opozycyjnych, tak aby był mniej groźny z punktu widzenia SB”. W wymienionym numerze „Aparatu represji” Głębocki zamieścił tylko 21 raportów Maleszki i 34 donosy Karkoszy, według „Wybiórczej” oczywiście niesłusznie oskarżonego i ujawnionego agenta SB. Dopiero jednak wydanie i przeanalizowanie całego dorobku „Ketmana” i „Moniki”, zdaniem młodego naukowca z IPN, umożliwiłoby zrekonstruowanie policyjnej „gry wobec poddanej totalnej infiltracji peerlowskiej opozycji”.
Głębocki wymienia jako cele realizowane przez agenturę wpływu: izolację grupy i jej kompromitację, rezygnację z celu pierwotnego, „trwonienie sił i środków oraz ludzkiego zapału na cele drugorzędne, niegroźne z punktu widzenia policji politycznej”. Można tu dodać jeszcze wpływanie na środowiska intelektualne w kraju i opiniotwórcze zagranicą, w tym na RWE, na ośrodki emigracyjne i pomocowe by kierowały wsparcie tam gdzie to bezpiece nie będzie przeszkadzało, wpływanie na kształt polityki Zachodu zarówno wobec komunistycznych władz jak też opozycji, wskazywanie która jej część jest „ekstremistyczna, pozbawiona wpływów, antysemicka i nacjonalistyczna”, a w końcu ubezpieczanie akcji planowego wycofania się po roku 1989 i roztaczanie parasola ochronnego nad bezpieką w III RP w kraju i zagranicą.
By agent wpływu był skuteczny musi zostać leaderem jak Maleszka czy Karkosza, by mógł decydować o polityce grupy, autorytetem moralnym jak TW „Mirek” – Andrzej Szczypiorski czy autorytetem naukowym, opozycyjnym i kościelnym jak TW „Historyk” – prof. Jerzy Kłoczowski, by mogli wpływać na poglądy środowisk opiniotwórczych i decyzyjnych. We wszystkich wypadkach konieczne jest pilotowanie kariery agenta by zajął jedną ze wspomnianych pozycji, a więc przede wszystkim eliminowanie potencjalnej konkurencji i autentycznych przywódców. Może tu tkwi odpowiedź na pytanie jak to się stało, iż spośród przywódców „Solidarności” na scenie pozostał tylko Lech Wałęsa. Można też uznać, jakby to powiedział były prezydent, iż inni sami sobie byli winni, gdyby bowiem współpracowali czekałby ich order „Orła Białego” a nie śmietnik historii.
Już dziś, mimo że skład agentury jest najpilniej strzeżoną tajemnicą III RP, możemy przynajmniej orientacyjnie spojrzeć na zakres kontroli drugiego obiegu i konspiracji.
Kontrola finansów
Wszyscy pamiętamy jak ważną była kwestia dysponowania odpowiednimi środkami pieniężnymi, gdyż za łapówki można było w komunizmie dostać wszystko: papier, benzynę, maszyny, załatwić tajny druk w państwowych drukarniach itp., nie mówiąc o kupnie samochodów, wynajmie mieszkań i magazynów, opłaceniu pracowników itd. Dziwnym trafem jedne grupy nie narzekały na brak środków, inne zaś nigdy nie dostały nawet 100 dolarów, kiedy taka pomoc mogła zadecydować o ich rozwoju czy nawet dominacji w drugim obiegu. Skoro zaś nie mogły przekroczyć pewnych granic, nie mówiła o nich RWE jako o poważnej sile i nikt nie myślał, żeby im przesyłać istotne środki. Działało sprzężenie zwrotne.
Czy mogło być inaczej skoro ZDZISŁAW PIETKUN - TW „IRMINA” był kurierem pomiędzy Jackiem Merklem - TW a Jerzym Milewskim – TW „Franciszek” dostarczającym SB informacji na temat finansowania krajowych struktur „S” za pośrednictwem Biura w Brukseli. Pomoc pieniężna dla opozycji po przybyciu do kraju również kontrolowana była przez agenturę, np. w Funduszu Wydawnictw Niezależnych, działał znany już nam Karkosza, a w Koninie zajmowała się tym TW „BEIBI” – BOŻENA BRZEZIŃSKA. Można przyjąć, iż podobna sytuacja była także w innych ośrodkach. Dlatego zapewnienia Pożogi o kontroli pomocy finansowej dla opozycji w 90 proc. nie wydają się przesadzone.
Kontrola drugiego obiegu
Systemowi w latach 1980-tych nie mogło już zaszkodzić wydawanie czegokolwiek. Wielokrotnie zastanawiałem się wówczas czy tracenie energii tysięcy ludzi i ogromnych środków na drukowanie ton elaboratów o „trudnym acz koniecznym porozumieniu z komunistami, którzy nigdy przecież nie utracą władzy” jest wynikiem głupoty czy tchórzostwa, w tym intelektualnego, kierowniczych środowisk konspiracji, zaś pomawianie antykomunistów, tj. osób dążących do likwidacji ustroju, o działalność agenturalną i chorobę umysłową stanowi tylko instrument walki politycznej z konkurencją. Teraz zaś należałoby zastanowić się na ile taktyka i strategia opozycji okrągłostołowej była wypracowywana w gabinetach Kiszczaka i towarzyszy.
Dziś już wiemy, że wiele wydawnictw i pism podziemnych zostało stworzonych z inicjatywy bądź za zgodą SB. I nie był to tylko instrument uwierzytelniania agentury ale także narzędzie wpływu na świadomość polityczną opozycji.
W Warszawie dr. ANDRZEJ MAZUR - TW ”WACŁAW” był współautorem pisma „Aneks” (1976-1980) i „Bez Dyktatu” (1982). „Aneks” drukowano bezpośrednio w łódzkiej siedzibie SB na Lutomierskiej. W Gdańsku czołowym drukarzem i kolporterem podziemia był TW „ROMKOWSKI” - JANUSZ MOLKA, późniejszy funkcjonariusz SB, a w Krakowie były funkcjonariusz MO HENRYK KARKOSZA – TW „MONIKA” pod kontrolą SB wypuszczał od 70 do 80 proc. drugoobiegowych wydawnictw na południu Polski. Ale nawet w tak małym mieście jak Konin drukiem biuletynu „Robotnik” zajmował się TW „ZYGMUNT” - WALDEMAR PIOTROWSKI, zamieszczając w nim artykuły dostarczane przez SB. W Wydawnictwie im. Konstytucji 3 Maja działali Karkosza, Mikłasz i Parchimowicz – TW „Anka”. Karkosza kontrolował wydawnictwo „KOS”, Paweł Mikłasz - TW „JAN LEWANDOWSKI” Wydawnictwo „Myśl”, w którym współpracował z „ukrywającym się” Janem Latyńskim. Nie ma powodu sądzić by te na razie wyrywkowe informacje były czymś wyjątkowym dla całej opozycji.
Kontrola uniwersytetów i zagranicy
Środowisko uniwersyteckie było szczególnie ważne z powodu swoich kontaktów zagranicznych i autorytetu krajowego. Obecny opór przeciwko lustracji szkół wyższych wskazuje jedynie na wysoki stopień zaubeczenia tych kręgów. SB decydując kto zostanie zatrudniony na uniwersytecie, kto dostanie paszport czyli wyjedzie na stypendium, dorobi się, uzyska dostęp do nauki, nawiąże znajomości i kontakty, stanie się znany zagranicą, a więc będzie udzielał informacji o Polsce przyjmowanych za wiarygodne, dokonywało selekcji tego środowiska i pilotowało lub łamało kariery. Tu agent wpływu uchodzący za opozycjonistę lub apolitycznego naukowca wysokiej klasy miał największe pole do działania.
Dobrym przykładem jest kariera TW „Historyka”; zwerbowany we wrześniu 1961 roku w Lublinie, w roku 1967 został mianowany profesorem nadzwyczajnym bez habilitacji i w 1979 roku z ugruntowaną legendą opozycjonisty przeniesiono do centrali w Warszawie. Po 1989 roku prof. Jerzy Kłoczowski został senatorem na miejsce zmarłego dr Adama Stanowskiego, również z KULu, którego nie udało się zdezawuować bezpiece. Od roku 1992 TW „Historyk” był przewodniczącym Polskiego Komitetu UNESCO, a później także członkiem Rady ds. Integracji Europejskiej przy premierze III RP. Kariera po roku 1989, gdy niewygodni byli opozycjoniści znikali ze sceny politycznej, nie była więc dziełem przypadku.
Podobną rolę odgrywał TW „Mirek” – Szczypiorski, autorytet moralny III RP z nadania „Wybiórczej”, przeznaczony dla kształtowania zachodnioniemieckich ośrodków opiniotwórczych. Na rynku RFN bezpieka promowała go sprawnie za pomocą innych swoich agentów jak np. Ranickiego, późnij RWE przekazywała do kraju informacje o sukcesach Szczypiorskiego w Niemczech i umacniała jego pozycję w kraju. Koło się zamykało. Czy teraz to zaklęte koło zostanie wreszcie rozerwane?