„UTRWALACZE” BOHATERAMI NASZYCH ULIC

Nazwy naszych ulic, placów, szkół i pałaców kształtują pamięć narodową i dlatego są ważnymi symbolami tego co dla nas cenne i ważne; mówią nam jakie postawy zasługują na podziw i szacunek, komu zawdzięczamy nasze istnienie jako narodu i kto powinien stać się wzorcem dla przyszłych pokoleń.

Gdy spacerujemy w miastach byłej Kongresówki jakoś nie widzimy ulicy Nowosilcowa, placu Marawiewa Wieszatiela, parku Paskiewicza czy alei carycy Katarzyny lub Obelisku cara Aleksandra I. W Poznańskiem nie uświadczysz ulicy Bismarcka czy dworca Fryderyka Wilhelma II albo szkoły im. Hakaty. W stolicy dzieci nie chodzą do szkół im. Apuchtina lub generał-gubertanora Hurki. A przecież nazwy te wrosły w tradycję i krajobraz polskich miast w ciągu 120 lat niewoli. To też była część naszej historii, a zmiana tabliczek na pewno była kosztowna. Dlaczego więc przedwojenni Polacy ich nie chcieli? Dlaczego warszawiacy rozebrali Sobór św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim? Dzisiejsi inteligenci pewnie by im zarzucili brak tolerancji religijnej i burzenie zabytków. Tak pięknie jest przecież przechadzać się po Placu Defilad ku czci sekretarzy pod Pałacem im. Josifa Wissarionowicza lub zajrzeć na plac stalinowskiej konstytucji 1952 roku. Przyjemnie jest mieszkać przy ul. Teodora Duracza, agenta sowieckiego wywiadu lub ul. Armii Czerwonej. A dlaczego nie przy ulicy Wehrmachtu? Przecież też nas wyzwalał? Pomnik Paskiewicza na warszawskiej Pradze byłby świadectwem naszej skomplikowanej historii, podobnie jak liczne monumenty i 109 ulic imienia Karola Świerczewskiego, wyzwalającego Polskę razem z Tuchaczewskim już w roku 1920.

W Mińsku Mazowieckim nadal istnieje ul. Stanisława Popławskiego (Siergiej Gorochow), który zasłużył się stłumieniem Poznańskiego Czerwca. A za to w Poznaniu straszy pomnik  Zygmunta Berlinga. Małe miasteczka pełne są komunistycznych symboli. W świadomości ich mieszkańców „PRL jest wiecznie żywy”.

Komunistyczni zbrodniarze i okupanci posłom i radnym naszych miast nie przeszkadzają. Dla wielu Polska po prostu za drogo kosztuje. Lepiej czcić sowieckich agentów i zwyczajnych bandytów niż wykosztować się na zmianę dokumentów. A w ogóle po co Polakom Polska?

By Polska po komunistycznej okupacji znów stała się sobą, musi najpierw pokonać tradycję sowiecką w świadomości narodowej, przestać dobrowolnie się zniewalać. Dlatego na ulicach polskich miast toczy się teraz walka o naszą tożsamość.

We Wrocławiu na wniosek pracownika tamtejszego IPN i byłego wojewody Krzysztofa Grzelczyka udało się przeforsować upamiętnienie ulicami płk. Ryszarda Kuklińskiego, Jana Nowaka-Jeziorańskiego i kilku winowców.

Na warszawskim Targówku znaleziono sposób przechytrzenia strażników tradycji sowieckiej, który mieszkańców nic nie będzie kosztował, powinien więc spotkać się z powszechnym aplauzem. Patrona ulicy Aleksandra Kowalskiego, sowieckiego agenta i działacza komunistycznego zamordowanego w ramach porachunków mafijnych przez własnych towarzyszy, zastąpiono Aleksandrem Kowalskim, olimpijczykiem zamordowanym w Katyniu.

Inicjatywa szczecińskiego IPN nadania nowo budowanemu rondu u zbiegu ulic Sikorskiego i Ku Słońcu imienia rotmistrza Witolda Pileckiego walczy o pierwszeństwo ze studenckim klubem Pinokio. Obawiam się, że uczestnik wojny 1920 roku, który na polecenie ZWZ dał się zesłać do Oświęcimia by zorganizować tam ruch oporu, przygotować plany wyzwolenia obozu i przekazać na Zachód informacje o zagładzie Żydów, a następnie uciekł, walczył w Powstaniu Warszawskim i po wojnie wrócił do kraju by informować Rząd RP w Londynie o bestialstwach bezpieki i postępach stalinizacji, nie ma żadnych szans w konkurencji z powszechnie lubianym Pinokiem. Mimo to z podobną inicjatywą wystąpiono w Warszawie.

13 grudnia ub. roku Fundacja „Żołnierzy Wyklętych” rozpoczęła zbieranie podpisów pod petycją w sprawie przemianowania Placu Defilad na Plac Rotmistrza Witolda Pileckiego. Akcję tę poparła Dolnośląska Inicjatywa Historyczna i krakowskie środowisko kombatantów. Przed głosowaniem propozycję musi zaopiniować podkomisja ds. nazewnictwa Rady Warszawy.

Pamięć o Pileckim aresztowanym w maju 1947 roku i po torturach zmordowanym w maju 1948 roku, jak w Katyniu, strzałem w tył głowy zbytnio przypomina wielu politykom sowietyzację Polski. Gdyby Pilecki walczył tylko z okupantem niemieckim, nikt nie protestowałby przeciwko jego obecności w pamięci narodowej, ale Rotmistrz popełnił zbrodnię oporu przeciwko komunizmowi. Jego osoba mogłaby stać się symbolem walki z obu okupantami i co najgorsze byłaby dowodem na podobieństwo dwu totalitaryzmów. Dlatego strażnicy niepamięci nie mogą dopuścić by Pilecki i wartości, które reprezentował stały się symbolem głównego placu stolicy, a z czasem samej Warszawy. Nie mogąc atakować inicjatywy wprost, wysunęli kontrpropozycję – Plac Fryderyka Chopina, politycznie neutralnego symbolu polskiej kultury. Wygrana w walce o Pileckiego zdecyduje czy Polacy wreszcie przezwyciężą trapiącą ich amnezję.

Po początkowej aprobacie, artykuł odrzucony przez red. Janeckiego, ówczesnego szefa Wprost, po usłyszeniu nazwiska autora.

Autor publikacji: 
Różne: