WŁADIMIR I

Zgodnie z planem Władimir Putin wygrał wybory prezydenckie w I. turze. Jest to niewątpliwie pewien postęp dla Rosji, gdzie po raz pierwszy cara wybrano w wyborach powszechnych. Zmieniono też nazewnictwo; od dziś car wielkorządca Wszechrosji będzie nazywał się Prezydentem Federacji Rosyjskiej i na tym kopiowanie zachodniej demokracji się skończy ku zadowoleniu szerokich rzecz narodu rosyjskiego.

Wyniki wyborów mówią przede wszystkim o tym, na ile społeczeństwo rosyjskie różni się od europejskiego. Blisko 30 proc głosów uzyskanych przez Ziuganowa ukazuje, iż taka właśnie część Rosjan tęskni za czasami sowieckimi, ponad 52 proc. głosów oddanych na Putina odpowiada marzeniom o połączeniu systemu sowieckiego z dorewolucyjnym, zaś prawie 6 proc. zdobytych przez Jawlińskiego dowodzi ilu kandydatów na Europejczyków żyje dziś w Rosji.

Często ukazuje się na stopień podpułkownika KGB jako cechę dycydującą o przyszłej polityce Putina. Rzecz jednak w tym, iż w Rosji każdy znaczący polityk był lub nadal związany jest ze służbami specjalnymi. W przeciwnym wypadku nie ma czego szukać w polityce. Sytuacja ta wynika z prostego faktu, iż służby specjalne - GRU czyli wywiad wojskowy jako mózg i KGB jako wykonawca - byli twórcami pieriestrojki. Z takich więc kadr składa się elita władzy, którą pozostawiły one w 1991 roku przyszłej Rosji.

W kraju tym, inaczej niż w Polsce, oficer bezpieki gra rolę bohatera narodowego; im więcej ma krwi na rękach, tym godniejszy podziwu. Putin przywdział więc pozę Batmana a la russe, żelaznego czekisty zaprowadzającego porządek.

52 proc. głosów oddanych na Putina oznacza, że negatywne skutki drugiej wojny czeczeńsiej dają już o sobie znać. W ciągu miesiąca bowiem jego popularność spadła o 8 punktów procentowych. Im dłużej, tym będzie gorzej, stąd będzie płynęła konieczność coraz większego odwoływania się do instrumentów represji. Można spodziewać się rozszerzenia cenzury i wprowadzenia ministerstwa propagandy według wypróbowanych wzorów oraz zwiększenia uprawnień policji politycznej; na razie powołano jej jednostki specjalne w wojsku.

Słowa Putina: "Im silniejsze państwo, tym więcej wolności" należy interpretować po stalinowsku: największa wolność zapanuje w gułagu.

Zapowiedziane zwiększenia wydatów w roku 2000 na zbrojenia o 50 proc. ma służyć odbudowie imperium, za którym Rosjanie stęsknili się bardziej niż za dostatnim życiem. Ostatecznie, skąd mieliby o nim wiedzieć, przecież nigdy go nie zakosztowali, a imperium poznali już nie jedno.

W istocie celem ośrodka wojskowego poruszającego Putinem-marionetką jest naprawa błędów pieriestrojki i powrót do jej źródeł poprzez likwidację kosztów, które spowodowało wymknięcie się z rąk rezyserów procesu odnowy w 1991 roku.

Podstawowym manewrem jest sprowadzenie opozycji komunistycznej Ziuganowa do ram koncesjonowanych, tak by zachować formalny podział znany z demokracji zachodnich, a jednocześnie oddać władzę nowemu wcieleniu frontu ludowego, czyli sojuszowi wszystkich klanów centralnych, za którymi będzie stał ośrodek wojskowy. W rzeczywistości zwycięstwo Putina było możliwe tylko za cichą zgodą komunistów udzieloną wzamian za współudział we władzy. Gdyby Ziuganow wezwał do bojkotu, wybory z powodu frekwencji poniżej 50 proc. byłyby nieważne, a rozpisane ponownie za trzy miesiące nie przyniosłyby już zwycięstwa pomazańcowi Jecyna z powodu konsekwencji fiaska wyprawy czeczeńskiej.

W porównaniu do 11 dolarów płaconych za baryłkę w 1998 roku, dziś jej cena wzrosła trzykrotnie i wynosi 30 dolarów. Do końca 1999 roku udało się zfinansować wojnę czeczeńską (nieoficjalnie 400 mln dolarów), dzięki dochodom ze sprzedaży ropy (dewizy sektora energetycznego stanowią 45 proc. dochodów Rosji), ale właśnie jej ceny zaczną spadać, zaś liczba ofiar wśród żołnierzy rosyjskich stale rośnie.

Putin wyznał, iż jego modelem gospodarczym dla Rosji jest Korea. Niestety, nie uściślił czy chodziło mu o północną czy południową część tego kraju. Wszystko wskazuje, że będzie nią raczej ta pierwsza.

Prawdziwych reform wprowadzić w Rosji nie można, gdyż oznaczałyby one samobójstwo rządzących oligarchów. Sam Putin stanowi najprawdopodobniej "odkrycie" Bieriezowskiego, który po wybuchu skandalu z Bankiem Of New York, zrozumiał, że azylu na Zachodzie nie dostanie, więc może zapewnić sobie bezpieczeństwo tylko w ojczyźnie. Jeśli dodamy, że Bieriezowski stał najprawdopodobniej za wyprawą Basajewa do Dagestanu (sam się chwalił Sorosowi, że przekupywał czeczeńskich komendantów polowych) i z pewnością posiada dokładne informacje o zamachach bombowych organizowanych przez FSB w Moskwie, ma Putina w ręku. Bez likwidacji imperium Bieriezowskiego, nie można uzdrowić gospodarki rosyjskiej.

Jeśli nie dojdzie do ograniczenia wpływów oligarchów, z całego programu pozostanie likwiadacja samodzielności prowincji i republik związkowych, a więc uderzenie w lokalny biznes nomeklaturowy.

I tu dochodzimy do punktu centralnego programu wielkomocarstwowego Putina: gdzie może on znaleźć źródła jego finansowania.

Można uznać, że udawanie reform pozwoli jeszcze przez jakiś czas na finansowanie Rosji z kasy Zachodu, ale nie będzie to trwało dłużej niż kilka miesięcy. Już od września 1999 roku Rosja czeka na 4 mld pożyczkę wstrzymaną przez Bank Âwiatowy. Pomysły restrykcyjne nie spowodują powrotu dolarów do Rosji lecz jeszcze zwiększą ich ucieczkę ocenianą obecnie na 15 mld rocznie.

Jedynym źródłem finansowania polityki odbudowy imperium pozostaną zatem kasy regionów i republik federacyjnych Rosji, a więc w dalszej kolejności ludność prowincji. Konsumpcja w 1999 roku spadła o 20 proc w porównaniu do roku 1998, a w roku bieżącym spadnie jeszcze bardziej. Wzrost produkcji osiągnięto tylko dzięki takiej dewaluacji rubla, że wszelkie towary importowane stały się nieosiągalne dla Rosjanina, którego zmuszono w ten sposób do kupowania produktów krajowych. Putin może więc czuć się zachęcony do rosnącego protekcjonizmu, który w konsekwencji uniemożliwi modernizację gospodarki. Te same efekty da powtórna nacjonalizacja.

Polityka przerzucania kosztów pomysłów imperialnych na prowincję musi doprowadzić w dłuższej perspektywie do buntu wprawdzie nie ludności ale lokalnych nomenklatur i lokalnych oligarchów, którzy nie pozwolą odebrać sobie uzyskanej samowładzy i przekształcić się w mianowanych gubernatorów, a więc do dalszego rozpadu Rosji, czego uniknięcie stanowiło główny punkt programu Putina. Wbrew planowanym dwum siedioletnim kadencjom, Putin może pozostać u steru rządów krócej niż Jelcyn.

"WRACA NOWE"
 

Z głośno zapowiadanych reform nowego prezydenta Rosji na razie wprowadzono tylko jedną - centralizację kraju i zapowiedziano drugą - cenzurę polityczną oraz zamknięcie zachodnich rozgłośni radiowych, a konkretniej, Radia "Swoboda".

Ministerstwo informacji poinformowało, iż przygotowuje projekt ustawy "O nadużyciu wolności słowa", która pozwalałaby na zawieszanie mediów za karę, jeśli te będą działały "wbrew interesom Rosji". Co jest w interesie Rosji i kto go nadużywa decydowałoby oczywiście ministerstwo czyli FSB (byłe KGB). Już teraz wiadomo, iż najbardziej "nadużywa wolności słowa" Radio Swoboda. Dalszy ciąg łatwo przewidzieć. Ciekawe kiedy znów ruszą zagłuszarki. Może zostaną sprzedane w ramach pomocy dla liberalnych reform ekonomicznych przez USA?

Poważniejsze konsekwencje ma podzielenie Federacji Rosyjskiej na 7 regionów, co stanowi wstęp do zniesienia republik federalnych i likwidacji władzy wybieralnych gubernatorów. Na razie gubernatorzy i prezydenci republik federalnych zostali podporządkowani siedmiu przedstwicielom prezydenta, z których pięciu jest

generałami armii lub KGB. Jednocześnie Putin wezwał do podporządkowania ustawodawstwa republikańskiego federalnemu, co oznacza, że uprawnienia takich republik jak Baszkotatarstan zostaną ograniczone na korzyść Rosji właściwej. Jak przewidywaliśmy walka z oligarchami stała się walką z wybranymi oligarchami (np. ze wspierającym Łużkowa właścicielem stacji NTW Gusinskim) i prowincją.

Posunięcie Putina napotyka na bunt jawny i utajniony. Żaden gubernator i prezydent-satrapa nie zrezygnuje dobrowolnie z władzy na korzyść nowego cara. Ważne, że walka lokalnych feudałów może utożsamić się z rewindykacjami narodowymi lub regionalnymi w republikach. Jeśli Putin odwoła się do ludnoci rosyjskiej by wysadzić z siodła nierosyjskiego, lokalnego prezydenta, ten może raptem uzyskać popularność jako przywódca narodowy i konflikt między królewiętami może przerodić się w konflikt narodowy. Podobnie jak to już się stało 10 lat temu w Czeczenii. Lokalni władcy, chcąc obronić się przed Putinem, będą musieli odwoływać się do miejscowej ludności, co jeszcze bardziej zaostrzy sprzeczności między prowincją a centrum.

Dotychczas gubernatorzy zasiadali z urzędu w Radzie Federacji, tj. izbie wyższej parlamentu rosyjskiego. Po reformie utraciliby prawo zasiadania w parlamencie, a więc i immunitet parlamentarny. W ten sposób gubernatorzy zostaliby wydani w ręce bezlitosnej prokuratury.

Bunt gubernatorów już się rozpoczął, ale o wiele ważniejsze jest wystąpienie "zwykłego" parlamentarzysty Bieriezowskiego. Ten człowiek "rodziny" i jeden z faktycznych twórców Putina, musiał go przywołać do porządku.

W nowym rządzie na 15 głównych ministerstw Bieriezowskiemu udało się uzyskać dla swoich ludzi 10 stanowisk, jego człowiek, Aleksander Wołoszyn został również szefem administracji prezydenta Putina. Drugi oligarcha, Czubajs dostał jedynie trzyy ministerstwa, a zaufani Putina - dwa. Pokazuje to kto na prawdę rządzi Rosją.

Gdyby Bieriezowski zgodził się na reformę centralizacyjną pułkownika Putina, ten stałby się zbyt potężny i mógłby wymknąć się spod kontroli. Dlatego Bieriezowski nagle przypomniał sobie o demokracji i publicznie zaatakował Putina, oskarżając go o próby "reanimacji sowieckiego systemu zarządzania krajem" i spowodowanie w przyszłości "tworzenia sorumpowanych elit regionalnych".

W swoim liście do Putina Bieriezowski przypomniał Prezydentowi, iż "nie wolno zmieniać reguł gry po jej rozpoczęciu", co można uznać za pierwsze poważne ostrzeżenie: "Nie po to zrobiliśmy ws prezydentem, żeby się cokolwiek zmieniło". Bieriezowski przypomniał też Putinowi jego doświadczenia z okresu pracy w merostwie Petersburga, co już zabrzmiało jak groźba. Wystarczy przypomnieć, że dotychczas nikomu nie udawało się znaleźć kompromitujących materiałów pochodzenia petersburskiego na Putina, chociaż merostwo należało do najbardziej skorumpowanych w Rosji. Wszyscy milczeli jak zaklęci do ostatniego tygodnia, gdy nagle rozwiązały się języki i okazało się, że Putin do marca 2000 roku był "bezpłatnym" doradcą niemieckiej spółki inwestującej w nieruchomości SPAG. Swoje udziały w nie posiada również merostwo Petersburga. A żeby było ciekawiej, dyrektorem filii petersburskiej SPAG jest niejaki Smirnow, przyjaciel Putina związany z jednym z bosów rosyjskiej mafii, Barsukowem. SPAG została właśnie oskarżona w Luksemburgu i pranie brudnych pieniędzy mafii rosyjskiej i kolubijskiego kartelu narkotykowego, a luksemburski dyrektor SPAG znalazł się za kratkami. Droga od SPAG do Putina może okazać się bardzo krótka.

Bieriezowski nie tyle chce obalić Putina, co przypomnieć pułkownikowi kto tu naprawdę rządzi i przywołać go do porządku. Jeśli Putin się nie wycofa, Bieriezowski stanie na czele opozycji gubernatorów i rozpocznie z nim wojnę. Rzecz jednak w tym, że Putin nie może się wycofać, ponieważ jest więźniem własnej wizji świata wyniesionej z KGB i oprócz dyktatury władz centralnych, tj. własnej, nie ma nic Rosji do zaoferowania. To właśnie jest jego pomysł na rządzenie i reformy.

Jeśli do tego dodamy zapowiedź nowych władz prewencyjnych bombardowań Afganistanu, okaże się, że Putin pełną parą popycha kraj nie tylko ku wojnie domowej ale prowokuje wojnę w Azji Ârodkowej, gdyż talibowie w odwecie z pewnością zaatakują wierne Rosji republiki azjatyckie, na terenie których już rozwinęli konspiracyjną działalność. Konsekwencją polityki pułkownika Putina będzie nie tylko nowa zimna wojna ale też rozpad Rosji, którego chciał właśnie uniknąć. Zanim do tego dojdzie, wojskowi będą mieli trochę zajęcia i znów będą mogli realizować swoje marzenia o małych wejenkach. Wątpliwe jednak by okazały się one dla Rosji zwycięskie.

Do zaostrzenia sytuacji w samej Rosji należy jeszcze dodać usztywnienie kursu międzynarodowego i nowe próby prowadzenia polityki antyamerykańskiej. Wizyta Clintona w Moskwie była jedynie mediatyczną zabawą na koszt podatnika. Ustępujący rząd amerykański nie mógł już niczego załatwić i nie był zdolny do podjęcia żadnych zobowiązań. Do czasu objęcia urzędu przeznowego prezydenta polityka amerykańska będzie w stanie zawieszenia. Senator Jessie Helms oświadczą z góry, iż cokolwiek Clinton podpisze w Moskwie i tak, bez względu na treść, nie będzie to nawet omawiane przez Senat USA. Putin więc spokojnie mógł odrzucać wszelkie propozycje Clintona.

Rosja zamierza natomiast wykorzystać przedwyborczy paraliż USA i przejść do ofensywy w Europie, której celem będzie buntowanie Europejczyków przeciwko budowie amerykańskiego prasola antyatomowego. Pierwszym krajem wybranym przez Putina na wdzięcznego słuchacza ma być Hiszpania.

W polityce rosyjsko-amerykańskiej skończył się więc okres przyjaźni z Borysem i rozpoczyna się etap nowej konfrontacji, czemu oczywiście nie przeszkadzają gromkie zapewnienia na potrzeby prasy o przyjaźni,reformach i otwartości Putina.

Autor publikacji
Polityka zagraniczna
ROSJA
Źródło
Gazeta Polska listopada 2000