Joanna Siedlecka, Obława. Losy pisarzy represjonowanych, Prószyński i S-ka, Warszawa 2005, s. 440.
Joanna Siedlecka wyspecjalizowała się w pisaniu książek zakazanych przez Salon. Nie znam Autorki osobiście ale wyobrażam sobie, że na dźwięk jej imienia ukąszeni niegdyś przez Hegla, a później pokąsani przez Michnika, dostają spazmów histerii. Już poprzednia praca Siedleckiej „Czarny ptasior” – daremnie poszukiwana przez czytelników w bibliotekach – została zamilczana na śmierć. Autorka bowiem zadała sobie trud zbadania przeszłości rodziny Jerzego Kosińskiego, który nim popełnią samobójstwo szukając wyjątkowych doznań seksualnych, zdążył zrobić karierę w Ameryce jako wybitny pisarz, ponieważ opluł Polaków jako antysemitów. To owi antysemici najpierw uratowali jego rodzinę, a później byli przez nią wydawani w ręce NKWD, ponieważ jednak partyzantka poakowska jeszcze działała, Kosińscy musieli uciekać do miasta, gdzie władza ludowa mogła otoczyć ich opieką.
Tym razem Siedlecka opisując dzieje grupy pisarzy prześladowanych przez bezpiekę naraziła się podwójnie. Po pierwsze, wybrała niewłaściwych autorów, którzy nie byli rozdzierani wątpliwościami nad pismami dojrzałego Stalina i młodego Marksa, nie dostali się więc do Panteonu III RP. Niestety w sprawie komunizmu nie mieli żadnych wątpliwości, co oczywiście ich przekreśla. Tacy twórcy jak poeta Wojciech Bąk, autor książek podróżniczych dla młodzieży Stefan Łoś, ochotnik wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, pisarz historyczny Władysław Grabski, syn premiera i ministra skarbu oraz zięć prezydenta Wojciechowskiego, również ochotnik wojny 1920 roku, autor książek podróżniczych płk. January Grzędziński, członek Związku Walki Czynnej, Strzelca, legionista, adiutant marszałka Józefa Piłsudskiego, dramaturg Jerzy Szaniawski, członek przedwojennej Polskiej Akademii Literatury, Melchior Wańkowicz, Paweł Jasienica, Ireneusz Iredyński czy Jacek Bieriezin, członek „Ruchu”, wydawca i autor drugoobiegowego „Pulsu” w Łodzi należeli do gatunku zwanego dziś „zoologiczny antykomunista”.
Bohaterowie Siedleckiej nie byli produktem nowego społeczeństwa ale stanowili przedłużenie dawnej, nieskomunizowanej Polski. Stefan Łoś w końcu lat 1920-tych był drużynowym „Czarnej Jedynki”, której instruktorzy w 1976 roku pospieszyli z pomocą robotnikom Radomia i Ursusa. Tak przekazywana jest tradycja narodowa. Ważne więc do jakiego dorobku minionych pokoleń będziemy odwoływali się dziś.
Siedlecka opisuje nie tylko represje bezpieki ale także zachowanie literatów, ochoczo pomagających Towarzyszom z bezpieczeństwa w niszczeniu kolegów. Wymienia z nazwiska kto pomagał bezpiece, kto się podlizywał, kto działał z inicjatywy własnej i to nie tylko w latach 1950-tych, czym autorka naraziła się Salonowi jeszcze bardziej.
Wojciech Bąk za antykomunizm powędrował do psychuszki po raz pierwszy w roku 1950. Już w marcu 1951 roku Oskar Bielawski rozpoznał u poety paranoję, a sekretarz Oddziału Poznańskiego ZLP Edwin Herbert martwił się „anormalnością psychiczną” polegającą na pisaniu przez Bąka listów protestacyjnych do władz. Kiedy już Wojciecha Bąka umieszczono w maju 1952 roku przymusowo w „psychuszce” na podstawie opinii lekarskiej wydanej przez Jana Barańczaka, ojca Stanisława późniejszego poety, Egon Naganowski, prezes Oddziału Poznańskiego ZLP i jego sekretarz Bogusław Kogut zatroszczyli się o kolegę i wystąpili o jego ubezwłasnowolnienie. Bąk posiadał bowiem prawo do zajmowania dwupokojowego mieszkania, rzadkiego dobra pożądanego przez innych literatów.
Henryk Rozpędoski wnioskował natychmiast by wykluczyć kolegę Bąka za wrogi stosunek do Polski Ludowej ze Związku, co Prezydium ZG ZLP dokonało jeszcze w maju 1953 roku. Pouczające są jednak dalsze losy Rozpędowskiego i Bąka. Poeta wypuszczony z psychuszki, żył w nędzy i zapomnieniu, aresztowany na trzy miesiące w 1961 roku, po opuszczeniu murów więzienia zmarł ku zadowoleniu wszystkich. Rozpędowski natomiast po 1956 roku uciekł na Zachód i jako bojownik przeciwko komunizmowi dostał pracą w RWE, gdzie żył w dobrobycie, otoczony szacunkiem jako ofiara stalinizmu i pouczał słuchaczy. Wprawdzie czasem na korytarzu spotykał osoby, które poprzednio przesłuchiwał jako oficer UB ale nie musiał się przejmować bo jako antykomuniści stali oni niżej od niego w hierarchii radiowej.
Stefan Łoś z Wrocławia, odkrywca Marka Hłaski, aresztowany był dwukrotnie: w 1950 i w 1954 roku, kiedy torturował go osobiście Józef Różański. Robił to tak skutecznie, że Łoś po wyjściu z więzienia zaraz marł w 1955 roku. No ale czy można porównać jego cierpienia z torturami pracy w przedstawicielstwie dyplomatycznym PRL w Paryżu czy w Rozgłośni Polskiego Radia?
Gdy Władysław Grabski napisał w 1954 roku „Balladę” o Konstantym Ildefonsie Gauczyńskim, pierwszą bibułę PRL, zaraz znalazła się grupa usłużnych kolegów: Wojciech Żukrowski, Bohdan Czeszko, Kazimierz Koźniewski oraz Artur Sandauer i Jerzy Waldorff, którzy wnieśli przeciwko niemu oskarżenie do sądu koleżeńskiego ZLP i w konsekwencji pisarz został wykluczony ze Związku.
Nagonka na Jerzego Szaniawskiego za gloryfikowanie AK zepchnęła go w nędzę; żył z gospodarstwa rolnego w Zegrzynku dodatkowo prześladowany jako kułak. Musiał sam handlować jajkami i jabłkami. Gdy zmarł w roku 1970 jego żonie odebrano gospodarstwo na skarb państwa, pozbawiając ją z kolei środków do życia.
Płk. January Grzędziński, po powrocie do kraju był pierwszym współpracownikiem „Kultury”; pisał pod pseudonimem Varsoviensis. Bezpieka zgromadziła na jego temat 500 stron materiałów w SOR „Dyplomata” rozpoczętym w 1964 roku. Bano się wytoczyć mu proces, więc SB wnioskowała 25 stycznia 1968 roku: „Biorąc pod uwagę wyjątkową niepoprawność i dużą szkodliwość jego działalności, zachodzi konieczność szybkiego izolowania go w zakładzie zamkniętym”. Teraz już wiemy na kim wzorował się Adam Michnik wysyłając swoich oponentów politycznych do psychiatry. Komisja szpitala MSW skierowała Grzędzińskiego przymusowo do Tworek. Pułkownika zbadała na polecenie bezpieki prof. Helena Flatau-Kruszewska i stwierdziła, że jest wariatem, gdyż „wykazuje lekkomyślny stosunek do życia i nie docenia pobłażliwości władz”. Pisarza w różnych szpitalach ukrywała przed bezpieką jego siostra, Nelly Strugowa do 1971 roku, kiedy dano mu spokój. Zmarł w domu opieki w 1975 roku w wieku 85 lat pobity lub zamordowany, ponieważ „mówił co myślał”, a myślał co nie powinien.
Jedną z najbardziej pouczających jest historia Pawła Jasienicy – SOR „Kołodziej”. Siedlecka dokładnie opisuje historię największej agentki bezpieki w świecie literackim i ówczesnej opozycji Zofii Darowskiej primo voto O˛Bretenny. Bezpieka przygotowała Darowskiej pytania, które ta zadawała Jasienicy na wieczorach w Klubie Księgarza, by zwrócić na siebie uwagę pisarza. Operacja się powiodła i Jasienica wkrótce zakochał się. W 1968 roku, kiedy pisarz obawiał się napadu bojówki SB, „Ewa” zasugerowała jego córce, żeby przeprowadził się do jej mieszkania, gdzie będzie bezpieczny przed bezpieką. Ewa Beynar przekonała do tego pomysłu ojca. Teraz bezpieka miała już codzienne sprawozdania z każdego czynu i myśli Jasienicy.
O ile do ślubu z Jasienicą w grudniu 1968 roku Darowska donosiła jako TW „Ewa”, następnie została TW „Maxem”. Tydzień po pogrzebie męża w 1970 roku zameldowała się na bezpiece by zadać sprawozdanie kto był obecny na uroczystości.
Dzięki TW „Ewie” bezpieka nie tylko kontrolowała środowisko literackie i kręgi opozycyjne ale mogła także na nie wpływać. Zapomina się bowiem często, iż dobry agent to nie ten, który tylko donosi, czasem nie ma co raportować, bo robią to też inni, ale ten który kształtuje opinię publiczną i postawy kolegów. TW „Ewa”/”Max” inwigilowała także Jana Olszewskiego, Martę Miklaszewską, Janusza Szpotańskiego Antoniego Słonimskiego, Władysław Bartoszewski, Jana Józefa Lipskiego, Stefana Kisielewskiego, Wojciecha Ziembińskiego, Annę Rudzińską, Kazimierza Orłosia i innych.
Pozostaje dla mnie niezrozumiałe dlaczego opozycja nigdy nie chciała wierzyć w istnienie agentów SB w swoim środowisku i nawet wykryci nadal cieszyli się pełnym zaufaniem otoczenia. Przed Darowską ostrzegał płk. Rzepecki, że ma kontakty z SB – bezskutecznie. Według materiałów SB z podsłuchów Adam Michnik wiedział o „Ewie” „ze swoich źródeł” i poinformował o tym Staszewskich i Wacława Zawadzkiego - nie uwierzyli. Dziwi jednak dlaczego Michnik nie ostrzegł swoich kolegów, skoro „Ewa” został następnie wysłana do Francji, gdzie rozpracowywała środowisko pomarcowej emigracji. Czynny była do końca, gdyż IPN odmówił córce Jasienicy Ewie Beynar-Czeczot wydania teczki TW „Ewy”, tłumacząc że była agentką także po roku 1983. A żeby drwinom nie było końca sąd III RP prawomocnym wyrokiem rozstrzygnął, iż prawo spadkowe do prac pisarza ma syn TW „Ewy” z pierwszego małżeństwa.
Siedlecka oparła się na dokumentach IPN, których liczne fotokopie zamieszczono w książce oraz na wywiadach i wspomnieniach uczestników wydarzeń. Autorka nie pisze hagiografii, nie ukrywa ciemnych stron ludzkich charakterów; alkoholizmu Ireneusza Iredyńskiego czy Jacka Bieriezina, homoseksualizmu Bąka czy Stefana Łosia, a nawet faktu deprawowania przez tego ostatniego młodzieży. To podejście niespotykane w Polsce, gdzie można być wyłącznie albo czarnym ludem albo bohaterem bez skazy.