PROFESOR BRZEZINSKI CYWILIZUJE SOWIETY
Moskwa jest dla Zachodu źródłem wiecznego rozczarowania. Jednak, mimo tych bolesnych nauczek, Zachód ciągle się łudzi, że Sowieci przyjmą europejskie reguły gry. Zbigniew Brzeziński, następca Kissingera na stanowisku szefa Rady Bezpieczeństwa, ubolewał w roku 1978, że "Związek Sowiecki pogwałcił własne zasady postępowania". Jakie zasady? W rozumowaniu tym kryje się kolejna iluzja. Gdyby Związek Sowiecki dokonał wysiłku i spróbował się zreformować, oznaczałoby to, że w gruncie rzeczy drzemie w nim rewolucyjna siła. Związek Sowiecki pozostaje jednak mocarstwem konserwatywnym, totalitarnym i ekspansywnym, ostrożnym w wyborze środków, nieugiętym w realizacji celów. Odprężenie nie jest dla niego tylko okazją do wyciągania korzyści i pieniędzy, ale również olbrzymim laboratorium, w którym się bada, sprawdza i ulepsza wszystkie chwyty gorbaczowizmu.
Eric Laurent
WSTĘP
Jedna polityka amerykańska nie istnieje, podobnie jak nie ma jednej polityki polskiej, chociaż istnieje jedna polityka komunistyczna. Polskie ugrupowania antykomunistyczne zanim zaczną poszukiwać sojuszników w wolnym świecie, muszą poznać z kim mógłby łączyć ich wspólny cel -zastąpienie komunizmu demokracją parlamentarną - a kto będzie traktował je obojętnie lub nawet wrogo i aktywnie zwalczał wszelkie działania antykomunistyczne dostrzegając w nich niebezpieczną próbę destabilizacji światowego pokoju, bądź dążenia nieodpowiedzialnych ekstremistów politycznych, którzy swoimi działaniami uniemożliwiają demokratyzację (sic!) komunizmu i przekształcenie Sowietów w pokój miłujące państwo, czynnik międzynarodowego ładu i światowej współpracy.
Antykomuniści poszukując pomocy u polityków, którzy z racji bliskości poglądów i interesów są naturalnymi sojusznikami ugrupowań ugodowych i reformistycznych, ryzykują nie tylko ośmieszenie, ale przede wszystkim uniemożliwiają manipulowanie sobą i polityczną marginalizację. Dotychczas polskie ugrupowania niepodległościowe zwracały swe nadzieje ku osobistościom, które właśnie w ich programach widziały zagrożenie dla własnej linii politycznej. W ten sposób antykomuniści sami ułatwili wyciszanie swych koncepcji oraz budowali prestiż i pozycję polityków robiących karierę na sprawie polskiej, lecz jednocześnie podporządkowujących ją innym, ważniejszym dla siebie, celom politycznym. Typowym przykładem tego zjawiska są koncepcje i cele polityczne Zbigniewa Brzezińskiego oraz przypisywana mu powszechnie, przynajmniej do niedawna, rola reprezentanta propolskiej linii politycznej w USA Przykład ten obrazuje, że winnymi swego nieistnienia w zachodnim obrazie polskiej opozycji są sami antykomuniści.
I. ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI JAKO PROGRESISTA
W koncepcji Zbigniewa Brzezińskiego istotne miejsce zajmuje pojęcie postępu; świat rozwija się w sposób linearny, od form niższych ku wyższym. Nie jest to teoria oryginalna, gdyż już wcześniej głosił ją m. in. Hegel, który szczyt postępu widział w państwie pruskim i Marks, dostrzegający ten sam punkt w komunizmie. Brzeziński swą utopię, która ma zapewnić szczęśliwość, eliminując największe zagrożenia ze współczesnego świata, definiuje jako wspólnotę międzynarodową powstałą dzięki "połączeniu humanizmu z internacjonalizmem" i ostatecznemu zwycięstwu "uniwersalnej wizji człowieka".
Samo pojęcie postępu jest skompromitowane, ale celem mego artykułu nie jest spór o koncepcje ideologiczne Brzezińskiego, lecz wskazanie KONSEKWENCJI POLITYCZNYCH, które niesie z sobą przyjęcie przez Profesora progresistowskiej wizji dziejów i podporządkowanie jej swych wyborów politycznych.
Koncepcja rozwoju linearnego zakłada, iż poszczególne jego stadia są konieczne i celowe, gdyż każde stopniowo przybliża ludzkość do wyznaczonego celu. W tym łańcuchu każdy kolejny etap przezwycięża ograniczenia poprzedniego i dlatego musi być odeń "bardziej postępowy". W konsekwencji tej ma zatem miejsce na "ślepe uliczki" historii, czy "regresy lub postoje ludzkości". Aby pozostać konsekwentnym Brzeziński musi zatem uznać komunizm przynajmniej w jakimś stopniu za postępowy w porównaniu do poprzedniego ustroju, a więc pożądany i konieczny. W przeciwnym wypadku pojawienie się marksizmu i jego wcielenie w życie przeczyłoby linearnemu schematowi rozwoju świata.
Dowiadujemy się zatem, że po chrześcijaństwie i nacjonalizmie marksizm jest dalszym twórczym stopniem dojrzewania uniwersalnej wizji Człowieka. "... zwycięstwem rozwoju nad wiarą" (Between Two Ages, New York 1971, Viking Compass Book, s.70). Raz uznana postępowość marksizmu stwarza jednak pewną trudność, cóż bowiem zrobić ze stalinizmem, który jest przecież efektem zrealizowania recepty Marksa? Stalinizm można wszakże usprawiedliwić lub ukazać jako wypaczenie komunizmu (marksizmu). Brzeziński posługuje się obu tłumaczeniami: Dzięki elementom (sic!) marksistowskim stalinizm musiał "przynajmniej ustnie służyć międzynarodowej współpracy, równości wszystkich ludzi oraz odrzuceniu rasizmu". (tamże, s.I34). Służył więc postępowi, jak można by powiedzieć, w miarę swych sił i możliwości, Stalin ... zagubił wiele z atrakcyjności komunizmu w czasie, gdy podatność na bardziej zaawansowanego zachodu ... mogła uczynić komunizm naprawdę dominującą i żywotną siłą naszych czasów" (tamże, s.l38). Komunizm był więc w swej istocie dobry (postępowy), mógł stać się "żywotną siłą" XX wieku, ale uległ wypaczeniu z winy Stalina, który w ten sposób jest odpowiedzialny za to, iż komunizm nie zwyciężył również na Zachodzie. Niewątpliwie jest to największa zbrodnia Stalina, gdyby bowiem nie on szczęście wiekuiste zatriumfowałoby nad całą ludzkością!
"Stalinizm MOŻE (podkr. J.D.) był niepotrzebną tragedią, zarówno dla ludu rosyjskiego, JAK I DLA KOMUNIZMU JAKO IDEI" (podu. J.D.) - pisze Brzeziński. Idea była więc dobra, tylko realizacja nie wyszła.
W koncepcji rozwoju linearnego wszystkie etapy są konieczne i muszą przynosić jakieś korzyści ludzkości, Brzeziński wynajduje zatem także dla stalinizmu jeszcze jedną pozytywną rolę, oprócz już wspomnianego "ustnego służenia". Możemy więc przeczytać: "istnieje intelektualnie kusząca możliwość, iż (stalinizm) dla świata w ogóle ... był ukrytym błogosławieństwem" (tamże, s.l34). Miałoby ono polegać, zdaniem Profesora, na zniszczeniu carskiej autokracji.
Brzeziński zapomina jednak, że bolszewicy nie zlikwidowali caratu, gdy przechwycili władzę, ponieważ ten od kilku miesięcy już nie istniał, ale zniszczyli demokratyczną republikę rosyjską. Owo .przeoczenie. koniecz- ne z punktu widzenia logiki doktryny, dziwi jednak u profesora zajmują- cego się bądź co bądź zawodowo historią Rosji XX wieku. Okazuje się, że bolszewicy uratowali świat przed straszną perspektywą podboju przez carat! Misją komunizmu w Rosji było bowiem "oslabienie i przedefinio- wanie" wielkoruskiego nacjonalizmu, by w ten sposób oszczędzić ludzkości wielkoruskiego imperializmu (tamże, s.l34).
Ale również dla Rosji marksizm miał - zdaniem Profesora - wpływ zbawienny: "Marksizm dał Rosji nie tylko rewolucyjną doktrynę, ale także uniwersalną perspektywę wyprowadzoną z rozważań etycznych podobnych do tych, jakie na Zachodzie wynikają z tradycji religijnych i liberalnych" (tamże, s.179). Aż strach pomyśleć co stałoby się z Rosją bez marksizmu, pewnie do dziś tonęłaby w mrokach średniowiecza. Zgodnie z koncepcją postępu, po groźnym i złym caracie musiał przyjść lepszy ustrój, bolszewizm został więc przez Brzezińskiego za taki uznany.
Rzecz jasna komunizm zajmujący tylko jeden ze szczebli drabiny postępu (ów "dalszy twórczy stopień") nie mógł być doskonały. Profesor wzdycha więc rozradowany: "nawet, jeśli ktoś nie jest marksistą, niekoniecznie musi byt dlań powodem do radości, że komunizm - który mógł rozszerzyć kolektywną świadomość ludzkości oraz zmobilizować masy do postępu społecznego - nie zdołał osiągnąć swego pierwotnego zamiaru połączenia humanizmu z internacjonalizmem" (tamże, s.I93).
Jeśli mimo wszystko komunizm okazał się taki pożyteczny, mobilizując masy do postępu społecznego, dlaczego nie zaaplikować go również Zachodowi, a zwłaszcza obecnej ojczyźnie Brzezińskiego, by nasz teoretyk mógł dobrodziejstw marksizmu zrealizowanego doświadczyć bezpośrednio na własnej skórze. Czyżby profesor Brzeziński nie chciał sam, niczym owe masy ludowe, być mobilizowanym do postępu społecznego, a może uważa komunizm za wystarczająco dobry jedynie dla narodów ZSRR?
Nie obawiajmy się jednak o los Profesora - nic mu nie grozi, a to dzięki wspomnianej już teorii "skażenia". Podobnie jak stalinizm wypaczył komunizm, tak samo komunizm zrealizowany w ZSRR stanowił już produkt skażenia humanistycznego marksizmu przez antyhumanistyczną tradycję rosyjską. "Chociaż zrodził się on w Europie Zachodniej" - pisze Brzeziński - przystosowanie marksizmu do wschodniej, despotycznej kultury politycznej Rosji zbrutalizowało jego początkowo humanistyczną orientację" (fhe Grand Failure). Komunizm w znanej wersji jest więc wypaczeniem nie do zastosowania poza strefą, gdzie już zapanował, choć rozumując logicznie, realizacja wskazań marksizmu w Europie Zachodniej powinna przynieść efekty zgodne z "początkowo jego humanistyczną orientacją".
Z przytoczonej tezy Brzezińskiego wypływa jednak jeszcze jeden wniosek -uwolnienie komunizmu od wschodniego grzechu przywróciłoby mu pierwotny blask i wartości. Komunizm oczyszczony z tradycji rosyjskiej mógłby wziąć udział w tworzeniu wspólnoty międzynarodowej, która dokona wreszcie syntezy "humanizmu z internacjonalizmem". Dlatego tu trzeba skierować nasze wysiłki: "Naszym celem długofalowym musi być zachęcanie Związku Sowieckiego, aby ostatecznie stał się konstruktywnym mocarstwem światowym" (Power and Principie 1983). Wówczas będzie możliwe i pożądane "działanie w kierunku systemu światowego, który obejmie również część planety, gdzie władzę sprawują rządy komunistyczne" (za: La Lettre d'Information, CEl, N.5/1989). Dlatego "powinniśmy poszukiwać współpracy z krajami komunistycznymi, mając na celu najpierw przystosowanie polityczne, a następnie filozoficzne" (tamże).
Gdy Związek Sowiecki odpowiednio zachęcony przez polityków, którzy wysłuchali rad Profesora, wyrzecze się przede wszystkim ekspansji, stanie się wówczas możliwy trzeci scenariusz przyszłego rozwoju stosunków światowych: "Szerokie odprężenie na linii ZSRR - USA i TRWAŁE POJEDNANIE w oparciu o światowe status quo". Będzie to wymagało powściągliwości wobec ... możliwości politycznej ekspansji, szerokiego i w pełni sprawdzalnego ograniczenia wyścigu zbrojeń i osłabienia imperialnych odruchów" (IX). Ani zatem rezygnacja z tego, co już Sowiety zdobyły w poprzednim, imperialnym okresie, ani zmiany wewnętrzne (likwidacja systemu) nie stanowią warunku koniecznego dla pojednania, wystarczy, że komuniści nie będą chcieli i zostawią wolną część globu w spokoju. Gdy wreszcie Kreml zrozumie, że od wyścigu zbrojeń "znacznie korzystniejsze jest jakieś WZAJEMNE PRZYSTOSOWANIE" (podkr. J.D.), dojdzie do historycznej przemiany w stosunkach ZSRR - USA i zawarte zostanie "wszechstronnie sprawdzalne porozumienie połączone ze ZNACZĄCYM KOMPROMISEM POLITYCZNYM" (IX).
Jeśli nawet można byłoby wyobrazić sobie ustępstwa i zmiany w imperium komunistycznym wywołane "WZAJEMNYM PRZYSTOSOWANIEM", "trwałym pojednaniem" i "znaczącym kompromisem politycznym" między światem gułagu i kłamstwa a demokracjami parlamentarnymi, nasuwa się pytanie, pod jakim względem wolny świat miałby się upodobnić do Sowietów w ramach "wzajemnego przystosowania" i z czego na ich rzecz zrezygnować w ramach "pojednania" i "znaczącego kompromisu politycznego"? Wszak termin kompromis oznacza wzajemne ustępstwa. I czy po tej operacji wzajemnego zbliżenia światów totalitaryzmu i wolności, istniałoby jeszcze miejsce dla tej ostatniej? Czy między wolnością a niewolą, między prawdą i kłamstwem może zaistnieć kompromis i na czym ma on polegać: na półwolności i półprawdzie? Albo Brzeziński ma na myśli wewnętrzne przystosowanie się wolnego świata do komunizmu, czyli zapanowanie tegoż, albo chodzi mu jedynie o przystosowanie zewnętrzne, co oznacza w praktyce nowy, tym razem ostateczny - jak sobie wyobraża Profesor - podział stref wpływów. A więc nowe ustępstwa wobec Sowietów, przystrojone w troskę o dobro Stanów Zjednoczonych. "Rozległa amerykańska obecność za granicą staje się sprzeczna z amerykańskim interesem budowy wspólnoty międzynarodowej" (Zbigniew Brzeziński. Samuel Huntington, Political Power: US/USSR, NY Viking 1963 s.285). Teraz już rozumiemy: USA wycofają swe wojska ze zbyt odległych rejonów świata i ZSRR ujęty tym postępowaniem postąpi tak samo z własnymi siłami zbrojnymi, po czym oba mocarstwa zbudują "wspólnotę międzynarodową".
Wyobraźmy sobie, że ktoś doradzałby "wzajemne przystosowanie" - może nawet filozoficzne - Rzeszy hitlerowskiej i np. imperium angielskiemu. Czyż Cbamberlain nie próbował właśnie tego, tylko Hitler okazał się zbyt łapczywy i niecierpliwy. Sowiety, wychowane przez Brzezińskiego, będą zapewne rozsądniejsze.
Nie dziwmy się, że dalsze trwanie komunizmu w Sowietach Brzezińskiemu nie przeszkadza. Problem stanowi bowiem jedynie ekspansjonizm komunizmu. Stąd wysiłki Profesora idące w kierunku wyhodowania "komunizmu pokojowego", który byłby podwójnie korzystny, gdyż z jednej strony Rosja Sowiecka nie stanowiłaby wówczas zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych, a z drugiej, właśnie dzięki ustrojowi komunistycznemu, nie stałaby się mocarstwem konkurencyjnym pod względem gospodarczym (tradycyjnym): "Dla Ameryki komunizm w Rosji jest błogosławieństwem historii, uwięził bowiem wysoce utalentowany i cierpliwy naród w systemie, który dławi, marnotrawi i zaprzepaszcza ten wielki potencjał" (IX).
Zbigniew Brzeziński zapragnął zostać ideologiem, i to mimo iż jednocześnie głosi zmierzch wieku ideologii. Trzeba jednak przyznać, że jest to jedyna niekonsekwencja Profesora. Bez względu bowiem na fakt, czy naszkicowana wyżej ideologia została wybrana przez Brzezińskiego, gdyż najlepiej nadawała się do uzasadnienia jego opcji politycznych, czy też przeciwnie, pierwotna była właśnie wizja świata i z niej wiedzie swój rodowód linia polityczna, obie są niezwykle spójne i całkowicie uniemożliwiają zrozumienie komunizmu lub na jego niezrozumienie pozwalają.
Szczególnie trzy tezy Brzezińskiego są niebezpieczne:
- komunizm nie stanowi najważniejszego zagrożenia dla świata,
- komunizm mógłby być konstruktywny,
- komunizm nie jest zjawiskiem samodzielnym, lecz formą w której przejawia się zgoła inna ideologia.
Przyjrzyjmy się jak Profesor uzasadnia swoje tezy i jakie zalecenia z nich wyprowadza.
Jeśli Brzeziński przyznałby, że ekspansjonizm komunizmu jest jego cechą stałą, wynikającą z mesjanistycznej ideologii, chcąc pozostać konsekwentnym, musiałby również uznać, że zawsze będzie on stanowił zagrożenia dla świata, co oczywiście przekraczałoby możliwość osiągnięcia trwałego kompromisu z komunizmem i wyhodowania jego konstruktywnej, czyli nie-ekspansjonistycznej wersji. By móc głosić swoje tezy (patrz wyżej), Profesor nie ma innego wyjścia jak tylko znaleźć źródło komunistycznej ekspansji poza ideologią tego systemu. W tym miejscu należy wrócić do problemu skażenia - zdaniem Brzezińskiego - pierwotnie humanistycznego, czyli dobrego marksizmu (swoją drogą, ciekawe czy Profesor uważa marksizm za ideologię totalitarną? A jeśli tak, czy ideologia totalitarna może być - jego zdaniem - humanistyczna?).
Któż pozbawił komunizm ludzkiej twarzy? Kto zaszczepił mu wirus ekspansjonizmu i imperializmu?
Oczywiście zły car i jego kamraci. Dowiadujemy się bowiem, że "Związek. Sowiecki jest politycznym urzeczywistnieniem rosyjskiego nacjonalizmu..."(IV), a zatem różnice między Rosją a Sowietami istnieją jedynie "w formach". W interpretacji tej imperium komunistyczne nie jest nowym zjawiskiem w dziejach świata, ale formą dawnego imperium rosyjskiego, gdyż "treść stosunku imperialnego trwa nadal" (X). Z faktu istnienia dwu imperiów na danym terytorium jeszcze nie wynika ich tożsamość. Stosunki imperialne mogą mieć różny charakter; w starożytności opierały się często na systemie księstw wasalnych, później mieliśmy imperium brytyjskie z demokratycznym centrum i cesarstwo rosyjskie z centrum autorytarnym, wreszcie współczesne imperium sowieckie oparte na wspólnej ideologii. Niedostrzeganie różnicy między imperium scementowanym przez ideologię, a modelem klasycznym opartym jedynie na stosunku sił, jest konieczne, jeśli chce się Sowietom przypisywać reakcje charakterystyczne dla tradycyjnego państwa. To zaś jest niezbędne, jeśli zaleca się prowadzenie wobec komunistów polityki opartej na wzorcach klasycznych.
Dla Brzezińskiego komuniści są po prostu nowymi carami, którzy przystosowali się do wymogów współczesności: "Sowieccy politycy, choć uwikłani w rewolucyjną doktrynę, kontynuują geopolityczne ambicje carów" (IX). Według Brzezińskiego zatem, rosyjscy komuniści wcale nie kierują się wskazaniami Marksa, które im raczej przeszkadzają ("wikłają"), lecz priorytetami tradycyjnej polityki rosyjskiej. "Dążenia Związku Sowieckiego wywodzą się z historycznego rosyjskiego pragnienia, aby osiągnąć czołową pozycję na świecie" (IX) - podsumowuje Profesor.
Brzeziński nie stawia pytania: dlaczego komunizm zwyciężył właśnie w Rosji, gdyż wówczas musiałby odpowiedzieć, iż słabość społeczeństwa cywilnego sprawiła, że nie mogło ono obronić się przed dyktaturą, zaś brak tradycji obywatelskiej czynił pokusę totalitarną atrakcyjną. Dyskusja ta prowadziłaby jednak do ana1izy istoty zjawiska komunizmu. Profesor stawia natomiast od razu pytanie: kto posługiwał się komunizmem, zakładając w ten sposób z góry brak samodzielności ruchu komunistycznego i jego instrumentalne wykorzystanie przez kogoś innego. Pozwala mu to pominąć problem samego komunizmu i zająć się tylko poszukiwaniem owego czynnika zewnętrznego. Od dawna wiele osób, równie przekonywująco jak Zb. Brzeziński, udowadniało, że komunizm nie stanowi narzędzia ekspansji w rękach komunistów, lecz jest instrumentem realizowania własnych celów przez inorodców, np. Źydów lub masonów (najlepiej razem), bądź Chińczyków do spółki z Polakami i Łotyszami na dodatek. Profesor różni się tylko wyborem winnego, którym okazują się tym razem rosyjscy nacjonaliści. Ich pojawienie się jest konsekwencją poszukiwania elementu, przy pomocy którego można łatwo przekonywać szeroką opinię publiczną o tożsamości Rosji tradycyjnej i Rosji Sowieckiej. Pozostaje do wyjaśnienia jeszcze jedna kwestia. Skoro, zdaniem Brzezińskiego, obecnie ideologia komunistyczna zanika i w związku z tym "zasadnicze cechy postępowania imperium rosyjskiego zaczynają powoli odżywać" (VI), a ZSRR do objęcia władzy w USA przez R. Reagana zagarniał coraz to nowe kraje, to należałoby sądzić, iż ekspansjonizm sowiecki wynika właśnie z "odżywającej" tradycji rosyjskiej, a nie ideologii marksistowskiej. W czasie zatem, gdy ideologia komunistyczna miałaby odgrywać rolę większą niż dziś, rosyjski marksizm był wprawdzie "zbrutalizowany", ale powinien - zgodnie z tezą Profesora - przejawiać mniejsze dążenie do podbojów. Ciekawe więc kiedy to było; pod Kijowem w 1918 roku, pod Warszawą w 1920, a może w 1939 lub 1940? Być może jednak Brzeziński za datę graniczną "odżywania cech postępowania imperium rosyjskiego. uważa dojście do władzy Gorbaczowa, który wprawdzie wszystko co jego poprzednicy podbili utrzymał, ale jeszcze na razie nie zdobył żadnych nowych terytoriów. Jeśli jednak Rosja carska była taka pokojowa, to kto dokonał rozbiorów Polski i podboju połowy Azji, no i kto "zbrutalizował początkowo humanistyczną orientację marksizmu" i posłużył się nim w "politycznym urzeczywistnieniu rosyjskiego nacjonalizmu"?
Profesor odkrywa jednak przed nami prawdziwe przyczyny imperializmu ZSRR: "Ekspansjonizm sowieckiego imperium ... wynika z poczucia terytorialnego zagrożenia Rosjan ..."(IV), ponieważ Rosja (sowiecka) "jest zablokowana - jest przedmiotem przedziwnej izolacji" (IX). Ekspansja Sowietów nie wynika więc ani z ideologii komunistycznej, ani z apetytów nacjonalistów rosyjskich, lecz z poczucia zagrożenia, rzecz jasna uzasadnionego, gdyż ZSRR jest osaczony od 1917 roku przez wrogie otoczenie. A to groźni Estończycy, to znów dzicy górale osetyńscy czy Afganowie, nie mówiąc już o ludożercach z Angoli lub Indianach z Nikaragui, wyprawiali się na Moskwę, która jednak zdołała się obronić. Profesora musimy jednak zmartwić, bowiem gdy Sowieci zajmą już całą Europę, Azję i Afrykę, nadal będą "blokowani" przez oceany, a na jednym z nich znajduje się wyspa Galapagos ze szczególnie groźnymi jaszczurami.
Brzeziński nie może uznać ekspansji Rosji carskiej i sowieckiej za dwa całkowicie odrębne zjawiska, gdyż wówczas musiałby zrezygnować z przypisywania Sowietom tych samych reakcji i motywów jak tradycyjnej Rosji, czyli państwu autorytarnemu, co z kolei przekreśliłoby sens proponowanej przez niego strategii wobec ZSRR. Przypisywanie władzy totalitarnej kierowania się względami geostrategicznymi, a nie ideologicznymi doskonale widoczne jest w wywiadzie, który Brzeziński udzielił Michajło Michajłowowi (X).
Jugosłowiański opozycjonista powołuje się na znany obecnie fakt złożenia Ticie na wyspie Broni tajnej wizyty przez Chruszczowa i Bułganina 3 listopada 1956 r., a więc na dzień przed drugą interwencją czołgów sowieckich w Budapeszcie. O zduszeniu powstania i aresztowaniu niekomunistycznego rządu węgierskiego zadecydowała właśnie zgoda Tity. Gdyby jugosłowiański dyktator powodowany był względami geopolitycznymi, a nie komunistyczną ideologią, nigdy nie zgodziłby się na sowiecką okupację Węgier. Tymczasem Tito wolał słabsze zabezpieczenie niepodległości Jugosławii w rezultacie sowieckiej obecności na Węgrzech, niż zmianę ustroju w tym kraju, co mogłoby zagrozić komunizmowi w Jugosławii. Interes komunizmu (ideologii) przeważył nad interesem państwa (geostrategii). Brzeziński w odpowiedzi potrafi jedynie stwierdzić: "nie widzę związku między tym aspektem ... a moją analizą zagadnienia geostrategicznych stosunków amerykańsko-sowieckich" na rok 1986 i lata następne (X).
Kolejna uwaga Michajłowa dotyczy większej, zewnętrznej niezależności Rumunii niż Czechosłowacji w 1968 roku, co było możliwe dzięki zachowaniu ideologii komunistycznej przez Ceausescu, a więc znów świadczyłoby o jej priorytecie nad względami klasycznej polityki.
Brzeziński na to odpowiada, iż okupacja Czechosłowacji wynikała z pewności ZSRR o braku oporu w tym kraju, czego nie można było spodziewać się w Rumunii. Zaraz jednak przeczy sobie, gdyż odpowiada na pytanie dotyczące sytuacji w Polsce. "Jeśli w 1981 roku dano by jasną wskazówkę z najwyższego dowództwa, że armia polska stawiłaby opór interwencji, jestem w sposób uzasadniony (reasonably) przeświadczony, że Sowieci nie interweniowaliby", ponieważ "perspektywa przedłużonego, na dużą skalę zaangażowania wojskowego w sercu Europy byłaby skrajnie ryzykowna z sowieckiego punktu widzenia ..." (X). Skoro jednak armia polska nie tylko wskazówki takiej nie dała, a nawet wykonała robotę za Armię Sowiecką, czyż nie działo się tak właśnie dlatego, że była to komunistyczna (sowiecka) armia polska?
Brzeziński ma zatem do wyboru albo uznać, iż tylko poza ZSRR władzę sprawują prawdziwi komuniści, podczas gdy w moskiewskim politbiurze zasiadają nacjonaliści jedynie "uwikłani" w marksistowską ideologię, albo wbrew oczywistym faktom nadal negować istnienie konfrontacji między totalitaryzmem i demokracją, przedstawiając ją w klasycznych kategoriach rywalizacji geopolitycznej.
Profesor wybiera drugą możliwość, przypomnijmy więc czym zajmuje się geopolityka. Jest to nauka badająca związek zachodzący między warunkami naturalnymi danego państwa a jego polityką, np. dążeniem do uzyskania granic naturalnych, a więc uważanych za bezpieczne; walką państwa wyspiarskiego o panowanie na morzu itp.
Brzeziński stwierdza, że "czynniki geopolityczne stanowią dostateczną siłę napędową konfliktu dwu głównych powojennych mocarstw" (IX). Tak więc podbój Angoli czy utrzymywanie Kuby jawi się jako wynik strategii podyktowanej czynnikami geopolitycznymi. Ponieważ jednak, ani Angola, ani Kuba, przynajmniej na razie, nie graniczą z ZSRR i Moskwie nie zagrażają. Profesor musi odwołać się do metafizyki i tu zjawia się jak na zamówienie, wspomniane już "poczucie terytorialnego zagrożenia Rosjan". Poczucie rzecz subiektywna, więc można nim wytłumaczyć podbój całego świata przez komunistów. W istocie Profesor robi wszystko, by udowodnić, że Sowiety są klasycznym mocarstwem. Przypatrzmy się dlaczego Brzeziński chce nam wmówić, że sowiecka ekspansja nie jest walką o świat, lecz "współczesnym odpowiednikiem wcześniejszych, historycznych konfliktów o władzę, o dominację; zarówno o przewagę morską jak też kontynentalną" (X).
Jeśli Sowiety są klasycznym imperium, to stosunki sowiecko-amerykańskie trzeba rozpatrywać nie jako konflikt między dwoma systemami (totalitaryzmem i demokracją), lecz jako znaną z historii rywalizację klasycznych supermocarstw, np. Anglii i Hiszpanii, Anglii i Francji, czy Austrii i Rosji. Brzeziński głosi więc: "Stosunki sowiecko-amerykańskie stanowią klasyczny przykład historycznego konfliktu między dwoma mocarstwami ... są ostatnim ogniwem długiego historycznego łańcucha narodowych rywalizacji" (IX). W takim ujęciu sowieckie pośrednie ataki na obrońcę wolnego świata (np. wojna koreańska czy wietnamska) są oczywiście dokonywane w trosce o zachowanie pokoju światowego i własnego bezpieczeństwa: "jeden kraj uważał drugi (tj. ZSRR i USA) za główne źródło zagrożenia, zarówno dla światowego pokoju, jak i własnego bezpieczeństwa ..." (IX). Owa paralelność zachowania Sowietów i USA ma podkreślać podobieństwo obu supermocarstw.
Brzeziński przekonuje nas więc, że Sowiety są zwykłą potęgą i rywalizują jedynie o hegemonię w klasycznym znaczeniu, a skoro tak, to zależność od ZSRR ma taki sam charakter jak od USA "Podobieństwo dominacji Stanów Zjednoczonych w Ameryce Środkowej do dominacji sowieckiej w Europie Wschodniej jest uderzające (...). Stany Zjednoczone uważały, że ich bezpieczeństwo narodowe i terytorialne usprawiedliwia interwencję w wewnętrzne sprawy Gwatemali w roku 1954, na Kubie w roku 1961, w Dominikanie w roku 1965, na Grenadzie w 1983 oraz w Nikaragui obecnie" (IX). Profesor każe więc nam wierzyć, że interwencja Sowietów w Czechosłowacji lub na Węgrzech niczym nie różni się od amerykańskich ekspedycji do republik środkowoamerykańskich i pomocy dla Contras (sic!). Zb. Brzeziński przeżywa zapewne chwile radości, gdyż jego ojczyzna, pod naciskiem właśnie takich ludzi jak on sam, zdradziła i porzuciła Contrasów, wydając Nikaraguę w ręce komunistów, przepraszam, przestała się wtrącać w jej sprawy wewnętrzne!
Przeprowadzenie paraleli między USA i ZSRR jako zwykłymi supermocarstwami, posiadającymi swe kolonie i zmagającymi się o hegemonię stanowi dla Brzezińskiego konieczny punkt wyjścia do roztoczenia perspektywy przezwyciężenia owej "ostatniej (w historii) narodowej rywalizacji", owego ostatniego etapu rozwoju ludzkości opartego na "połączeniu humanizmu z internacjonalizmem" i zajmującego miejsce, do którego pierwotnie aspirował komunizm.
Interpretacja motywów działań sowieckich nastręcza Brzezińskiemu pewnych trudności. Musi on za wszelką cenę negować prowadzenie przez Sowiety "walki o świat", skoro chce jednocześnie uzasadniać możliwość, a nawet potrzebę porozumienia z komunizmem. Dlatego Profesor "odkrywa", iż strategicznym celem ZSRR jest osiągnięcie współpanowania z USA "Związek Sowiecki z jednej strony dąży do współpanowania z Waszyngtonem, a z drugiej - obawia się ciągle zepchnięcia do roli słabszego partnera w wyniku status quo. To ostatnie Moskwa odrzuca, ponieważ nie tylko utrwaliłoby ona amerykańską wyższość ale również - zdaniem ZSRR - byłoby punktem wyjścia do polityki popierania "pokojowej ewolucji" ZSRR, prowadzącej do jego rozkładu. (IV). Stad już prosty wniosek: jeśli USA chcą mieć w Sowietach konstruktywnego partnera, powinni dopuścić władców Kremla do współpanowania. Wówczas zapewne zniknie przyczyna "poczucia zagrożenia", strach przed amerykańską wyższością i co najważniejsze, że USA stanowią niebezpieczeństwo dla pokoju światowego (powyżej). Droga do tego wiedzie przez włączenie Sowietów do polityki światowej, czyli dopuszczenie do decydowania w jej kluczowych kwestiach. "Ostatecznym celem dialogu amerykańsko-sowieckiego powinno być spowodowanie zmiany w widzeniu przez Sowiety swojej roli w świecie: zamiast starać się ukształtować świat na własne podobieństwo, Związek Sowiecki. winien włączyć się bardziej do świata, jaki istnieje" (IX). Dzięki temu nastąpi "przekształcenie się imperium i spadek jego ambicji (który) miałby z kolei zwolnić Zachód od konieczności stawienia czoła trudnemu problemowi: jak w erze atomowej współistnieć z potężnym, politycznie zamkniętym systemem, nastawionym na realizowanie mało sprecyzowanych (czyli nieznanych - przynajmniej Brzezińskiemu), ale silnie destabilizujących celów globalnych? (IV).
Profesor musi jakoś wytłumaczyć Sowiecką ekspansję, której największe postępy w epoce postalinowskiej obserwowaliśmy nieprzypadkowo właśnie za kadencji Brzezińskiego na stanowisku doradcy d/s bezpieczeństwa państwa przy prezydencie Carterze, dlatego cele ZSRR okazują się nie tylko "mało sprecyzowane", choć destabilizujące, ale przede wszystkim PRZYPADKOWE. "Oczywiście nader wątpliwe jest by przywódcy sowieccy działali na co dzień w oparciu o projekt rewolucji światowej, a nawet by mieli jakąkolwiek długofalową strategię postępowania. W praktyce decydenci ... nie mają ani czasu, ani też możliwości intelektualnych do zajmowania się jakimkolwiek bardziej systematycznym określaniem długofalowych celów politycznych. Sowieccy przywódcy z pewnością nie są tu wyjątkiem" (IV). Jest to dość zabawne twierdzenie, zwłaszcza w kontekście strategii KGB i GRU albo polityki wobec Niemiec, prowadzonej konsekwentnie od czasu zakończenia kryzysu berlińskiego.
Sowiety, według Profesora, są więc czymś w rodzaju złośliwego chuligana, który gdy widzi, że może kogoś przewrócić to podstawia mu nogę, nie zastanawiając się nad sensem swego postępowania. Destabilizacja w różnych regionach świata nie ma przygotować warunków do komunistycznych przewrotów, a opanowanie wraz to nowych krajów przez komunizm nie jest żadnym wstępem do zmiany światowego układu sił, walka o świat przecież nie istnieje. Dlatego zagrażają nam tylko sowieckie ekscesy, wywołane brakiem poczucia odpowiedzialności, a nie opanowanie świata przez komunizm, o czym przecież sami komuniści nawet nie myślą: "... prawdziwym zagrożeniem dla Zachodu nie jest Pax Sovitica, ktory pewnego dnia ZSRR narzuci całemu światu. Niebezpieczeństwo polega raczej na tym, że ZSRR ... spowoduje nie światową rewolucję w istniejącym układzie międzynarodowym lecz wzrost ogólnej anarchii na której ucierpią wszyscy" (IV). Chuligana można jednak wychować i nauczyć odpowiedzialności za własne czyny. Brzeziński proponuje w tym wypadku taktykę symbolicznego kija i dużej, smacznej marchewki. Sowiety miałyby zostać dopuszczone do współpanowania, w zamian za wyrzeczenie się jątrzenia w różnych częściach świata, ponieważ jedyną alternatywą stojącą przed światem jest "... pluralistyczny system świata ... albo anarchia na skalę światową" (VI).
Aby uratować świat przed anarchią nie wolno zatem zniszczyć komunizmu, lecz trzeba włączyć go do układu międzynarodowego, dając w ten sposób Sowietom tak upragnione przez nich "współpanowanie" (czyli poczucie bezpieczeństwa), choć - jak zobaczymy później - pod pewnymi warunkami. "Pluralistyczny system światowy" nie nadejdzie jednak szybko. "Związek Sowiecki dość długo jeszcze nie przyłączy się w sposób konstruktywny do pracy nad ukształtowaniem szerszego porządku międzynarodowego obejmującego emancypujące się kraje Trzeciego Świata i zastępującego węższy europejski porządek, który załamał się w trakcie drugiej wojny światowej " (IV).
Warunkiem włączenia ZSRR do nowego porządku międzynarodowego są jednak określone przemiany wewnątrz imperium. "System sowiecki może ulec zmianie i zostać włączony w szersze ramy współpracy międzynarodowej jedynie w wyniku wewnętrznych przemian imperium oraz stopniowego usamodzielniania się Polski" (II). Dlatego "...ukształtowanie się bardziej pluralistycznego systemu w Związku Sowieckim leży w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych" i trzeba do tego dążyć (II). "Wewnętrzna decentralizacja w orbicie sowieckiej i zewnętrzna pacyfikacja postępowania Sowietów są na dalszą metę nieuniknionymi warunkami trwałego pokoju. Stany Zjednoczone w swojej geopolitycznej strategii powinny energicznie zabiegać o osiągnięcie obu tych celów ... Większe narodowe współdecydowanie w Związku Sowieckim osłabiłoby nieuchronnie zewnętrzny wielkorosyjski imperialny rozpęd i wewnętrzną koncentrację władzy na Kremlu. Mogłoby to nawet pociągnąć za sobą rozpad imperium Wielkorusów" (IX). Brzeziński dostrzega wprawdzie tę ostatnią możliwość, lecz jak widzieliśmy, jej nie popiera. Komunizm (imperium) spacyfikowany dzięki decentralizacji jawi się celem maksymalnym i wystarczającym zarazem. "Większe narodowe współdecydowanie" wcale nie musi zakładać ani liberalizacji, ani demokracji w republikach sowieckich, gdyż jego warunkiem równie dobrze może być odrodzenie komunizmu narodowego w ZSRR.
Charakterystykę Sowietów podawaną przez Brzezińskiego można zatem podsumować w kilku tezach:
1) ZSRR jest państwem takim samym jak inne i JEDYNIE szuka swego miejsca na arenie międzynarodowej;
2) Od czasu zerwania ze stalinizmem ZSRR ewoluuje i dlatego stara się jedynie zachować równowagę sił i nie szuka już konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli Sowiety dokonywały interwencji, to jedynie kierowane poczuciem zagrożenia, a więc subiektywnie rzecz biorąc, w obronie własnej;
3) Zasadnicza sprzeczność wewnętrzna Sowietów sprowadza się do walki "gołębi" z "jastrzębiami" wewnątrz elity władzy. "Gołębie" bez pomocy z zewnątrz nie będą mogły zwyciężyć, a wygrana "jastrzębi" byłaby niebezpieczna dla świata;
4) ZSRR przeżywa agonię, która stwarza zagrożenie dla wolnego świata i dlatego należy pomóc ustabilizować sytuację w Sowietach, aczkolwiek na pewnych warunkach. Przedstawione tezy należą do klasycznego arsenału dezinformacji komunistycznej. Sowieccy stratedzy chcą, aby właśnie w ten sposób świat postrzegał imperium komunistyczne. Z punktu widzenia interesów wolnego człowieka, jest kwestią bez znaczenia czy Profesor doszedł do swych wniosków pracą własnego umysłu, czy też jest tzw. pudłem rezonansowym, czyli nieświadomie powtarza podrzucane mu koncepcje komunistycznych strategów dezinformacji. Ważne jest, iż z racji zajmowanej pozycji społecznej i możnych protektorów, ma on znaczne możliwości oddziaływania na opinię publiczną. Brzeziński ma oczywiście prawo (jak każdy) do głoszenia swych poglądów. Jego działalność w wolnym świecie spotyka się z ripostą dzięki demokracji, inaczej jest jednak w strefie komunistycznej. Społeczne zapotrzebowanie na bohatera (our man in Washington), które Brzeziński doskonale wypełnia, powoduje, że jego twierdzenia przyjmowane są bezkrytycznie, nikt się nad nimi nie zastanawia, a jeżeli nawet pojawiają się wątpliwości, na ogół nie starcza odwagi lub możliwości by je wyrazić publicznie. Dlatego warto przeanalizować jaki los chciałby Brzeziński zgotować Europie rządzonej przez komunistów w epoce, gdy mogłaby się ona wreszcie od nich uwolnić.
IV. SOWIETY UCYWIUZOWANE OD WŁADYWOSTOKU DO LONDYNU
Brzeziński dużo miejsca poświęca sposobowi cywilizowania imperium sowieckiego. Skoro ZSRR jest Profesorowi nieodzowny do tworzenia nowego porządku światowego, nie może on nawoływać do rozbijania Związku i jego imperium, musi proponować USA i narodom ujarzmionym jako cel ich strategii politycznej takie jego zreformowanie, by osiągnięto postać nieekspansjonistyczną (lub: jeśli Brzeziński nie chce rozbicia Sowietów musi przekonywać, że jest to niemożliwe, a ZSRR jest światu potrzebny). Stąd pierwszy postulat, sprowadzający się w istocie do ZACHOWANIA status quo, gdyż według Brzezińskiego priorytety polityki USA powinny polegać na: "utrzymaniu równowagi strategicznej oraz na dążeniu do stopniowej zmiany sytuacji w Europie ... (trzeba) zapewnić, iż ZSRR nie dotrze do Zatoki Perskiej i nie zdoła uzyskać w tym rejonie pozycji dominującej pod względem strategicznym" (V). Zwróćmy uwagę, że zdanie powstrzymania ekspansji komunizmu zostało wyraźnie sformułowane tylko w odniesieniu do pozaeropejskiego terenu działań, co wynika z przekonania Profesora, że znaczenie teatru europejskiego będzie dla USA systematycznie maleć. "W miarę scalania się Europy, w miarę jak rosnąć będzie dla Ameryki znaczenie wschodnio-południowej Azji i w miarę jak komunizm będzie zanikać jako dynamiczna i atrakcyjna ideologia, zimna wojna między Ameryką a Rosją schodzić będzie na plan dalszy w stosunkach międzynarodowych" (XIII). Skoro zmiany sytuacji w Europie ("scalanie się") mają być jednoczesne z zanikiem ideologii komunistycznej i zimnej wojny, to dlaczego Brzeziński obawia się dotarcia Sowietów do Zatoki Perskiej? Czyżby mieli dokonać tego wyswobodzeni z pęt leninizmu rosyjscy nacjonaliści, czy wytłumaczenie nie sprowadza się raczej do uznania wybrzeży oceanów azjatyckich za rejon bezpośredniego zainteresowania USA, a więc strefę którą trzeba bronić przed sowiecką ekspansją, zaś w sprawie tracącej na znaczeniu Europy można się dogadać neutralizując ją. Trzeba jedynie zinterpretować to ustępstwo przy pomocy dialektyki: nie jako koniec wolności w Europie lecz jako koniec komunizmu w Sowietach! "... moim zdaniem - pisze Brzeziński - z punktu widzenia Zachodu finlandyzacja Europy Zachodniej przy jednoczesnej finlandyzacji Europy Wschodniej oznacza koniec imperium sowieckiego, a w wypadku Europy Wschodniej głębszą pluralizację systemu już i tak "pluralizującego się". W bilansie historycznym byłoby to więc bardziej szkodliwe dla Sowietów niż dla Ameryki czy, ogólnie mówiąc, dla Zachodu" (VI).
Pozostawmy na razie sprawę pluralizmu i neutralizacji Europy Środkowej, a przyjrzyjmy się oryginalnemu sposobowi Profesora na rozbicie imperium Sowietów. Dotychczas Brzeziński przekonywał, że Amerykanie wycofując swoje wojska z Europy dadzą bodziec Europejczykom do zwiększenia wydatków na własną obronę. W warstwie propagandowej zatem cała operacja sprowadzić się miała do zaoszczędzenia amerykańskich pieniędzy na teatrze europejskim i zużycia ich w Azji, ale Europa miała pozostać niepodległa, tyle, że dzięki wysiłkowi własnemu. Teraz okazuje się, że pożądana byłaby jej neutralizacja, a właściwie finlandyzacja, czyli ograniczona zależność. Profesor niechcący przyznał więc, że wycofanie wojsk amerykańskich będzie stanowiło bodziec dla Europejczyków, ale do dogadania się z Sowietami, przed czym zawsze ostrzegali przeciwnicy jego koncepcji. Autor "Planu gry" nie widzi w tym jednak nic złego i kreśli dokładny plan sfinlandyzowania Europy (CAŁEJ), dzięki położeniu kresu jej podziałowi. Skoro zaś zjednoczenie Europy nie powinno nastąpić w drodze wyzwolenia jej skomunizowanej części, a więc "nie może być osiągnięte za pomocą zwycięstwa Ameryki nad Rosją" (III), pozostaje jedynie "stopniowe zmniejszanie zaangażowania obydwu stron w Europie" (VI). Gdy Rosja natknie się na zachód od Elby na mniejszą obecność Ameryki, a większą obecność Europy" (III), warunek historycznej równowagi sił między USA a ZSRR zostanie spełniony. Przy okazji Brzeziński nie wyjaśnia co będą robiły Sowiety "na zachód od Elby", jeśli wcześniej miały się w ramach wzajemności wycofać na wschód od Bugu.
W tej propozycji wycofanie się USA z Europy ma być zabójcze dla komunizmu; brak amerykańskiego parasola umacnia wolność na zachodzie i ogranicza niewolę na wschodzie: "... obniżenie amerykańskiego zaangażowania ... wzmocniłoby autonomię i samowystarczalność (Europy); zwiększyłoby również presję na Związek Sowiecki w kierunku ograniczenia jego panowania nad Europą Środkową" (VI), Sowiety po prostu zawstydzą się i wycofają: "Sowiety same uznają potrzebę układów prowadzących do neutralizacji obszaru w Europie Środkowej, do redukcji i wreszcie wycofania swych sił okupacyjnych". Wystarczy, że USA zgłosi swe desinteressement europejską częścią imperium sowieckiego: "jeśli powstanie wrażenie, że ze strony USA nastąpiło pewne zmniejszenie zaangażowania politycznego w przyszłość Europy Wschodniej, dialektycznie może to sprzyjać stopniowemu, ściślejszemu wiązaniu się Europy Wschodniej z Zachodnią bardziej, niż gdyby zagadnienie to zostało postawione wprost i w sposób, który mógłby być odebrany jako zagrożenie dla bezpieczeństwa ZSRR" (V). Pod jednym względem Profesor ma jednak całkowitą rację: bez dialektyki "niczego nie rozbieriosz".
Zbigniew Brzeziński formułuje po prostu w języku dyplomatycznym ofertę pod adresem Sowietów ustanowienia historycznej (a więc ostatecznej) równowagi sił między USA i ZSRR za cenę finlandyzacji całej Europy, tj. podporządkowania im Europy Zachodniej, podobnie jak już niegdyś w Teheranie oddano im Europę Wschodnią. Profesor żąda respektowania autonomii wewnętrznej aliantów europejskich. W czym widzi Brzeziński gwarancję, że oddanie Europy Zachodniej Sowietom będzie stanowiło ostateczne zaspokojenie apetytów władców Kremla i pokojowej współpracy już nie zakłócą żadne nowe roszczenia, bowiem Rosjanie przestają się czuć "zagrożeni terytorialnie"?
Owe gwarancje by dać zneutralizowanie w specyficzny sposób Europy Środkowej: "Europa Zachodnia mogłaby wówczas wzajemnie na siebie oddziaływać, naturalnie lub "organicznie" ... z autonomiczną być może nawet neutralną Europą Środkową. Taka bardziej wyróżniająca się Europa Środkowa mogłaby z kolei posiadać więcej związków i kontaktów z rzeczywistą Europą Wschodnią - państwami bałtyckimi. Ukrainą i samą Rosją Europejską - niż mogłaby nawet rozwinąć Europa Zachodnia" (The Grand Failure).
Byłaby to znów "neutralność' dialektyczna. Termin neutralność oznacza bowiem niewiązanie się z żadną ze stron konfliktu, ale dla Brzezińskiego określa on autonomię W RAMACH imperium sowieckiego" ... ta Środkowa Europa będzie związana z Paktem Warszawskim, ale wewnętrznie będzie w istocie autonomiczna. Taka środkowa Europa będzie w pewnym sensie "sfinlandyzowana" wewnętrznie, jeśli nawet nie zewnętrznie" (VI). Przy innej okazji Brzeziński precyzuje: "Najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba porozumienie między NATO i Paktem Warszawskim, dotyczące zjednoczenia Niemiec, a którym oba pakty gwarantowałyby trwałość europejskich realiów geopolitycznych łącznie z istniejącymi granicami, ale Pakt Warszawski rezygnowałby z narzucania swojej ideologii. Innymi słowy, niekomunistyczna Polska lub Węgry mogłyby nadal należeć do Paktu, tyle że z powodów geopolitycmych, a nie ideologicmych" przy czym wojska NATO i sowieckie pozostałyby na 20 lat na terenie zjednoczonych Niemiec. "TAKI UKŁAD mógłby się stać podstawą ogólnoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa" (XIV).
Rezygnacja z ideologii komunistycznej, którą w istocie Sowieci już zastępują ogólnolewicową frazeologią, aby umożliwić stworzenie jednolitego frontu z zachodnioeuropejską socjaldemokracją, miałaby stanowić jeszcze jedną gwarancję uszanowania przez Kreml autonomii sfinlandyzowanej Europy Zachodniej. Komuniści oczywiści z ideologii w dotychczasowej formie zrezygnować mogą - wystarczy im zachowanie władzy.
Te koncepcje Brzezińskiego niewiele odbiegają od strategicznych planów KGB, realizowanych przez ekipę Gorbaczowa, a mających doprowadzić do stworzenia właśnie ogólnoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa, który objąłby kraje komunistyczne i umożliwił Sowietom, dzięki usadowieniu się w strukturach ponadpaństwowych, manipulowanie (i ekonomiczne pasożytowanie), a wreszcie kontrolowanie państw zachodnioeuropejskich. Owa pośrednia kontrola nad Zachodem jest warunkowa, zarazem umożliwia czasowe zelżenie bezpośredniego nadzoru nad Wschodem i w tym sensie autonomizacja demoludów, wedle koncepcji Brzezińskiego, jest bardzo realistyczna. W tej sytuacji zachowanie NATO mogłoby nawet umożliwić Sowietom, za pośrednictwem omotanych już jego zachodnioeuropejskich członków, wywieranie nacisku na USA i przesunięcie swych wpływów aż do Ameryki, wzmocnione jeszcze przez przemożny wpływ Sowietów w organizacjach międzynarodowych i regionalnych pozaeuropejskich. Teraz nie dziwi, że Brzeziński jako jedyny polityk zachodni z ochotą zaakceptował propozycję Gorbaczowa budowania "wspólnego domu europejskiego"; wychodzi ona bowiem naprzeciw propozycjom Profesora. Stwierdza on: "Nie mam nic przeciwko posługiwaniu się pojęciem "wspólnego europejskiego domu" przez Gorbaczowa, albowiem ludzie, którzy naprawdę chcą mieszkać w tym domu, żyją w krajach demokracji ludowej i w "ULB" i dlatego słowa Gorbaczowa o "wspólnym europejskim domu" nie napawają mnie strachem" (VI).
Brzeziński przyznaje, że europejski wspólny dom wprawdzie odciągnąłby Europę Zachodnią od Ameryki, co mu jednak nie przeszkadza, gdyż jednocześnie przyciągnąłby Europę Wschodnią do Zachodniej (the Grand Failure). Brzeziński zapomina przy tym, że wspólny dom ma składać się z dwu jednostek: EWG i bloku sowieckiego, z których każda będzie się rządziła ODMIENNYMI zasadami, innymi słowy, na wschodzie wszystko pozostanie po staremu, a tylko Zachód podda się neutralizacji i będzie pracował dla Sowietów, w zamian za obietnicę, iż Górbaczow "nie użyje wojsk poza Układem Warszawskim". W rzeczywistości nie tylko Europa Wschodnia będzie dryfowała w kierunku Zachodu, co właśnie Europa Zachodnia w kierunku Wschodu, skoro miałaby je połączyć "naturalna lub organiczna" współpraca w warunkach wojskowego wycofania się Ameryki. Brzeziński roztacza wyraźnie taką właśnie perspektywę przed Europą Zachodnia, jako zapleczem ZSRR: "współpraca regionalna powinna stać się żywotnym elementem składowym prawdziwego wspólnego domu europejskiego". "Ta europejska wspólnota składałaby się ... ze zjednoczonej Europy Zachodniej i z Europy Środkowo-Wschodniej, związanych większą wewnętrzną współpracą, z tym, że OBA TE ELEMENTY WSPÓŁPRACOWAŁYBY W SPOSÓB KONSTRUKTYWNY ZE ZWIĄZKIEM SOWIECKIM (podkr. J.D.) bardziej otwartym na świat zewnętrzny... tego rodzaju układ przyczyniłby się najlepiej do bezpieczeństwa i gospodarczych interesów Polski" (XIII), Europa Środkowa (tj. dzisiejsze kraje demokracji ludowej), a na pierwszym miejscu Polska, otrzymałyby więc rolę pasa transmisyjnego łączącego w harmonijny sposób autonomiczny Zachód (jego przemysł, system bankowy, rolnictwo) z Sowietami, które dzięki decentralizacji stałyby się- zdaniem Brzezińskiego - niezdolne do agresji. Profesor lubi też przemawiać w imieniu narodów zniewolonych: "jeśliby zwolennicy orientacji atlantyckiej zostali postawieni przed wyborem rozluźnienia stosunków z Europą Zachodnią przy SWEGO RODZAJU (podkr. J.D.) finlandyzacji Europy Środkowej, albo też utrzymania organicznych związków z zachodnią Europą i kontynuacją sowieckiej obecności nad Łabą, wybraliby bez wahania tę drugą możliwość" (VI). Jak później zobaczymy, Profesor namawia społeczeństwa naszej strefy, by wyrzekły się walki o wolność i zadowoliły proponowaną półniewolą. Niewątpliwie taka sytuacja poprawiłaby położenie narodów "pasa transmisyjnego", ale tylko czasowo, do momentu zakończenia operacji "europejski wspólny dom", lecz wyrzeczenie się wolności uczyniłoby te narody niezdolnymi już kiedykolwiek do jej odzyskania.
Teraz staje się zrozumiałe dlaczego Sowiety mają interes w przedstawianiu Brzezińskiego jako antykomunisty, a jego koncepcji jako strasznie dla Sowietów niebezpiecznych. Tylko takich antykomunistów i ZSRR zapanuje nad światem, co Brzeziński będzie mógł nazwać "bardziej pluralistcznym systemem", o ile jego twórca Gorbaczow będzie miał jeszcze ochotę dużo mówić o reformach.
Brzeziński zapewnia, jak każdy realista, o niezmienności aktualnego stanu rzeczy: "kontekst geopolityczny w najbliższym okresie nie może zostać ani rozbity, ani wyeliminowany (dlaczego? - J.D.). Dlatego też cała gra polega na promowaniu ewolucyjnych zmian w obrębie tego kontekstu. Zmiana wyrażająca się w sposób gwałtowny i dramatyczny i pociągająca za sobą formalną zmianę całego systemu politycznego, zostanie uznana przez Związek Sowiecki za zmianę, której trzeba się bezpośrednio przeciwstawić korzystając właśnie z owego kontekstu geopolitycznego" (V).
Oczywiście zmiany ewolucyjne są bardziej pożądane niż rewolucyjne, lecz za słowami Brzezińskiego wcale nie kryje się ta alternatywa, ale zmiany, które są do zaakceptowania przez Sowiety; skoro nie naruszyłyby one całego systemu geopolitycznego, pozostawałyby w jego ramach, a więc nie godziłyby w interesy ZSRR. W przeciwnym wypadku Sowiety przecież przywróciłyby swą kontrolę siłą, jak podkreśla Profesor.
Brzeziński nie ukrywa, iż proponowane przez niego ewolucyjne zmiany w krajach demokracji ludowej powinny być dla Sowietów ATRAKCYJNE, gdyż w przeciwnym wypadku grozi nie tylko interwencja, ale przede wszystkim porozumienie sowiecko-niemieckie, które "Wciągnie osłabioną Rosję do jakiegoś nowego układu z Niemcami kosztem interesów niektórych krajów tego obszaru" (XIII). Dlatego "nie należy sobie życzyć, aby Rosja, pochłonięta przewlekłymi problemami wewnętrznymi, Rosja, która będzie musiała przebudować swoje stosunki z innymi narodami wchodzącymi w skład Związku Sowieckiego, była wystawiona na pokusy albo ze strony Niemiec, albo przez wrogość okazywaną wobec jej interesów przez Polskę" (XIII). Okazuje się więc, że Sowietom nie wolno okazywać wrogości i "wystawiać na pokusy" (tj. żądać od nich zbyt wiele) lecz trzeba zachowywał się spolegliwie (świadczyć usługi). Ciekawe, jaki to stopień wolności w Europie Środkowej będzie na tyle atrakcyjny dla Sowietów, by przystały one nań. Zapewne będzie to "wolność komunistyczna"!
Brzeziński musi swą propozycję odpowiednio ufryzować i dlatego przewiduje "wyłonienie się prawdziwie niezależnej, kulturalnie autentycznej i w istocie neutralnej Europy Środkowej" (VII). Zaraz jednak dowiadujemy się, że częścią tego procesu będzie "stopniowe wyłonienie o wiele mniej groźnej, luźnej konfederacji między dwoma istniejącymi państwami" niemieckimi (III). W rezulatcie uzyskamy w przyszłości "rozszerzenie neutralności typu austriackiego na inne kraje, z luźną konfederacją niemiecką WŁĄCZNIE" (III). Neutralne więc będą także Niemcy Zachodnie! Zgodnie z ulubionymi przez Brzezińskiego zasadami dialektyki, nie dostrzega on w tym zapowiedzi likwidacji NATO i niepodległości, a więc i wolności państw zachodnioeuropejskich, lecz początek rozpadu imperium sowieckiego. "Pojawienie się quasi- neutralnych Niemiec mogłoby stworzyć warunki do szybkiego rozpadu imperium sowieckiego, budząc w Czechosłowacji, w Polsce i na Węgrzech pragnienie uzyskania równie neutralnego statusu. Bez bezpośredniej kontroli nad Niemcami Wschodnimi trudno będzie kontrolować cały ten fermentujący obszar" (VII).
Owszem, kontrolować będzie łatwo, gdyż neutralizacja (prawdziwa) RFN i quasineutralizacja NRD oznaczałaby kontrolę sowiecką nad całą Europą Zachodnią, sprawowaną właśnie za pośrednictwem konfederacji niemieckiej, zaś bez zaplecza zachodnioeuropejskiego opór w Europie Wschodniej byłby niemożliwy. Cała propozycja Brzezińskiego sprowadza się do udzielenia Sowietom pomocy w przetrwaniu kryzysu, najcięższego w ich historii, który mógłby doprowadzić do utraty imperium, a nawet rozpadu samego ZSRR. Przyjrzyjmy się strategii, której przyjęcie w stosunku do krajów bloku proponuje Brzeziński. Jego zdaniem Zachód powinien zobowiązać się, że "utworzenie bardziej autentycznej Europy nie pociągnie za sobą rozciągnięcia amerykańskiej strefy wpływów do europejskich granic Związku Sowieckiego". Wiadomo bowiem powszechnie, że Sowieci nic tak sobie nie cenią jak deklaracje. Drugim krokiem byłoby potwierdzenie istniejących granic, co jest postulatem słusznym, o ile uwzględniałoby niepodległość państw bałtyckich oraz zwrot Besarabii (obecna Republika Mołdawska w składzie ZSRR) Rumunii. Dopiero trzeci punkt planu Brzezińskiego zawiera najistotniejszą propozycję pod adresem sowieckich satelitów. Państwa zachodnioeuropejskie powinny, jego zdaniem, stworzyć "jak najwięcej okazji do współuczestnictwa wschodnich Europejczyków w różnych wszecheuropejskich organizacjach. (...) Należy zachęcać wschodnich Europejczyków, spokojnie, lecz systematycznie, do coraz większego udziału - choćby początkowo w charakterze obserwatorów - w takich ciałach jak Parlament Europejski, a również w licznych organizacjach o węższej specjalizacji, technicznych i innych. Krzewienie europejskiego ducha wśród wschodnich Europejczyków, przekonanie ich, że Europa przedstawia o wiele więcej, niż by się mogło pozornie wydawać - to zadanie bez wątpienia leżące w interesie całej Europy" (III).
Już samo pojęcie "wschodni Europejczycy" zaciemnia polityczny obraz sytuacji w Europie okupowanej przez komunistów. Kim bowiem są owi, wymyśleni przez Profesora, "wschodni Europejczycy"?
Jeśliby pod tym mianem kryli się mieszkańcy Europy Wschodniej, oznaczałoby to, iż nasz uczony nie czyni różnicy między komunistami i ich ofiarami, a nawet sugeruje, że narody zniewolone trzeba przekonywać o korzyściach płynących z integracji z Europą Zachodnią, tak już widocznie oddaliły się od "europejskiego ducha" i przesiąkły lojalnością wobec swych władców.
Jeśli jednak termin Brzezińskiego jest po prostu eufemizmem na określenie wschodnioeuropejskich komunistów, co wydaje się prawdopodobniejsze, dowodzi to, iż Profesor w ogóle neguje oddanie komunizmowi środkowoeuropejskich sekretarzy i traktuje ich niczym książąt wasalnych, którzy trzymają się Sowietów, ponieważ Kreml ofiarowuje im większe korzyści ekonomiczne niż świat zachodni, wystarczy więc rozbudzić u sekretarzy przekonanie o wyższości "europejskiego ducha" (tj. przekupić), by zmienili swego suwerena. "Nawet komunistyczni władcy Europy Wschodniej - z których wielu kieruje się bardzie pragnieniem utrzymania się u władzy niż rozszerzenia wpływów komunistycznych - staną .. się bardziej podatni na tę siłę przyciągania Zachodu". Aby ją jeszcze zwiększyć "EWG - przy wsparciu USA - powinno zaoferować Europie Wschodniej takie opcje gospodarcze, które nawet komunistyczne reżimy (nie mówiąc już o samej ludności) uznają za atrakcyjne. Zacieśnienie ogólnoeuropejskiej współpracy gospodarczej doprowadziłoby pośrednio do bliższych związków politycznych, ale bez wywołania wrzenia, które mogłoby spowodować bezpośrednią reakcję sowiecką." (IX).
Sekretarze (obecnie już prezydenci, co Brzezińskiemu jeszcze bardziej się spodoba) dary wezmą, ale czy to oni zmienią suwerena?
Następnie Profesor proponuje, by "zaprosić jak najwięcej wschodnich Europejczyków" na seminaria o "przyszłości Europy postajłtańskiej", "aby uczestniczyli w dyskusjach mających na celu wyłonienie szerokiej, wspólnej platformy dotyczącej najdogodniejszych dróg do pokojowej likwidacji spuścizny Jałty" (III). Jak wiadomo bowiem, komuniści o niczym tak nie marżą jak o likwidacji konsekwencji porozumień jałtańskich, tylko nie wiedzą jak tego dokonać i dopiero na seminariach nauczą się jak mają oddawać władzę. Aby im tę decyzję ułatwić "Zachodnia Europa powinna powrócić do ... nawiązania bliższych kontaktów i w miarę możności współpracy pomiędzy Wspólnym Rynkiem i Wschodnią Europą" (VI). Współpraca gospodarcza (a więc karmienie czerwonych zielonymi) i integracja z Europą Zachodnią miałaby rozluźnić więzy między państwami satelickimi i ZSRR, tak jakby ten ostatni zabraniał swym "podopiecznym" brać zachodnie pożyczki i technologie. Brzeziński, ślepy na przykład Gierka, który był bardziej zależny od Moskwy niż Gomółka, mimo, że jednocześnie "współpracował" z Zachodem i to z pożytkiem dla Sowietów, chce przekonać czytelnika, iż władze komunistyczne krajów satelickich rozszerzają powiązania gospodarcze z Zachodem wbrew woli, czy nawet narażając się Sowietom, nie zaś w ramach planu przerzucania kosztów funkcjonowania bloku socjalistycznego na świat kapitalistyczny. Jeszcze w 1985 roku, a więc przed "pieriestojką", Profesor przekonywał, iż pomoc ekonomiczna dla demoludów "jest tym bardziej potrzebna, że obecne władze sowieckie położyły nowy nacisk na integrację Wschodniej Europy w ramach Komekonu, chcąc jeszcze ściślej ją związać z gospodarką sowiecką". Brzeziński nawet obawiał się, że kraje satelickie mogłyby odrzucić zachodnią pomoc gospodarczą "pod naciskiem sowieckim". Znajdował jednak pocieszenie w bohaterskim oporze wschodnioniemieckich komunistów, którzy mimo grożącego im niebezpieczeństwa, przyjmowali miliardy zachodnioniemieckich marek, nowoczesne technologie itp. "Zaobserwowana ostatnio wschodnioniemiecka skłonność rozszerzania więzów wszechniemieckich, nawet kosztem narażenia się Sowietom, jest przejawem ogólnej w Europie Wschodniej chęci - i gospodarczej potrzeby - nawiązania bliższych stosunków z resztą Europy" (VI) - wywodził Profesor i zalecał by udzielać "długoterminowe kredyty, uprzywilejowany status gospodarczy, lepszy dostęp do zachodnich technologii" (Liberation, 29.05.88). Ekonomiczne powiązania demoludów z Zachodem mogą być jedynie korzystne dla Sowietów, gdyż dzięki zależności politycznej satelitów, którą Brzeziński pragnie zachował ze względów geopolitycznycb, ZSRR będzie przejmowało część zachodniej pomocy dla siebie.
Obecne zmiany doskonale ilustrują prawdziwe efekty proponowanej przez Brzezińskiego i w 1989 roku już realizowanej polityki: EWG domaga się zniesienia zakazu eksportu do państw komunistycznych produktów (m.in. komputerów potrzebnych w technice wojskowej) obłożonych amerykańskim zakazem wywozu do krajów komunistycznych, a rząd USA obiecuje przychylnie rozpatrzyć te prośby. Żadne zabezpieczenia nie uchronią przed reeksportem urządzeń technicznych z europejskich krajów komunistycznych (nawet przechrzczonych na socjaldemokratyczne) do ZSRR. I o to w istocie chodzi.
Z perspektywy czasu musi wydawać się dość zabawne, że Brzeziński wskazywał na politykę USA wobec Ceausescu, jako na przykład sukcesu w odrywaniu od ZSRR kraju satelickiego za pomocą przekupstwa gospodarczego: "Formuła - stosowana ... wobec Rumunii ... była uproszczona, ale - moim zdaniem - w okresie lat siedemdziesiątych nie była nie uzasadniona. ... chodziło o to, aby umocnić margines samodzielności Rumunii w stosunku do Paktu Warszawskiego i to również, w pewnym sensie, zostało osiągnięte, a nawet ... miało bardzo konkretne i pozytywne konsekwencje w poznawaniu sytuacji w Pakcie Warszawskim" (VI). Jeśli teraz weźmiemy pod uwagę, że swą ostateczną formę reżim Ceausescu zaczął przybierać właśnie po 1971 roku, z drugiej zaś strony, jak twierdzi były ambasador USA w Bukareszcie D. Funderburke, istniało tajne porozumienie między Moskwą i Ceausescu w sprawie dzielenia dóbr uzyskanych od Zachodu, dzięki manifestowaniu rumuńskiej niezależności, twórcy strategii zachwalanej przez Brzezińskiego ponoszą pełną odpowiedzialność za dwie dekady stalinizmu w Rumunii i wszystkie jego ofiary. Niezależność Rumunii ostatecznie okazała się fikcją, gdy ekipa Ceausescu; na nowym etapie komunistycznej strategii, stała się przeszkodą na drodze do budowy "wspólnego domu europejskiego", KGB w porozumieniu z "niezależną w armią rumuńską zmieniło ekipę na "dobrych" komunistów, co uzgodniono w czasie listopadowej wizytyw 1988 oku S. Brucana w Moskwie. Jeśli w Rumunii ktoś był niezależny od ZSRR, to właśnie policja polityczna, stąd różnica w scenariuszu wymiany ekip "złych" komunistów na "dobrych" w porównaniu z innymi satelitami, gdzie KGB posługiwało się lokalnymi tajnymi policjami, a nie armią. Odciąganie Ceausescu od Moskwy zaczęło więc stworzeniem niezależnej i najokrutniejszej policji politycznej w Europie Wschodniej od czasów Berii. Był to jedyny sukces strategii Brzezińskiego, który w drugiej połowie lat 197O-tych lansował popieranie Ceausescu i jeszcze dziś, jak widzieliśmy, ma odwagę się tym chwalić.
W koncepcji Brzezińskiego pomoc ekonomiczna ma wpływać także na wewnętrzną liberalizację komunizmu. "Pożądane jest również popieranie bardziej rozległych kontaktów gospodarczych między Wschodem a Zachodem. Zważywszy głębię kryzysu ekonomicznego na Wschodzie, nie jest, jak sądzę, rzeczą niemożliwą wykorzystanie kontaktów gospodarczych dla rozszerzenia ram społecznej niezależności, popierania instytucjonalizacji różnorodności zachowań społecznych i politycznych. Pod warunkiem, że będzie istnieć na Zachodzie świadoma wola wykorzystywania tych środków dla sprzyjania systemowej ewolucji w konstruktywnym procesie rozwijania więzi gospodarczych" (VII). W tym celu należy "przygotować długofalowy program stopniowego włączania do zachodnioeuropejskiej wspólnoty tych krajów wschodnioeuropejskich które uznają pluralizm za podstawę swego ustroju społecznego ... Obecność Polski i Węgier w Radzie Europy byłaby pierwszym krokiem w tym kierunku" (XIV). Profesor używa pojęć "pluralizm", "różnorodność zachowań" itp. zamiast jasnego sprecyzowania, iż chodzi o system parlamentarny, gdyż przewiduje, że pozostanie "nietknięty ... tylko monopol komunistów na szczycie władzy politycznej" (XII). Czyli w skali globalnej nic się nie zmieni, skoro kontrola komunistów zostanie utrzymana. Jeszcze większe wątpliwości budzi fakt, że Brzeziński z dumą podkreśla, iż jego koncepcje zaszczepienia pluralizmu w Europie Wschodniej przejmują obecnie sami komuniści: "periodyki marksistowskie krytykowały mnie za propagowanie pluralizmu, a obecnie same awansowały termin socjalistyczny pluralizm do jakiejś sakramentalnej formuły" (XIII). Widzimy więc, że dla Profesora NIE MA różnicy między pluralizmem i pluralizmem socjalistycznym!
Adresatem polityki proponowanej przez Brzezińskiego mają jednak być nie tylko komuniści. "Europa powinna wzmóc swe poparcie tych wschodnich Europejczyków, którzy czynnie walczą o polityczną emancypację wschodniej Europy". Emancypacja ta nie ma jednak nic wspólnego z wyzwoleniem się od komunizmu, ponieważ celem liberalizacyjnych zmian, do których należy zachęcać, powinno być "pobudzanie coraz szerszego dialogu na Wschodzie" (VII). Dlatego należy utworzyć bogatą fundację, która wspierałaby dialogujących opozycjonistów.
Metoda przekupstwa zastosowana wobec komunistów, by ich zliberalizować uzyskuje w ten sposób swoje uzupełnienie - ten sam środek aplikuje się opozycjonistom, by nie wykroczyli poza antystalinizm.
Ogarnięcie bowiem przez działalność dysydencką całego regionu jeszcze nie świadczy o opozycji wobec komunizmu w tej strefie. Dopiero odpowiedź na pytanie o hasła wysuwane przez tę dysydencję zadecyduje, czy jest ona opozycją czy jedynie dysydencją - wewnętrznym regulatorem komunizmu w epoce postalinowskiej. Propozycja Brzezińskiego, jeśli wziąć pod uwagę jego linię polityczną, sprowadza się do popierania elementów ugodowych w Europie Wschodniej, które będą współpracowały z komunizmem i stworzenia im, dzięki pomocy finansowej fundacji (Zachodu) pozycji monopolisty w ruchu opozycyjnym. Z jednej strony zablokowałoby to rozwój opozycji antykomunistycznej, która pozbawiona pomocy nie byłaby w stanie nawet konkurować z partnerami komunistów, z drugiej zaś wzięcie przez Zachód na utrzymanie opozycji ugodowej przyspieszyłoby jedynie jej pogodzenie się z komunizmem, którego dalsze istnienie nie tylko nie przeszkadzałoby, ale nawet wspomagało prosperitę różnych nurtów poputczikowskich. W rzeczywistości propozycja Brzezińskiego znajduje się obecnie w stadium realizacji w odniesieniu do Polski, a ostatecznym rezultatem urzeczywistnienia tego procesu może być powstanie systemu pozorowanej demokracji zaspokajającej potrzeby partnerów władzy komunistycznej i utrzymywanej przez Zachód. Komunizmowi to nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie - pomoże we wprowadzeniu bloku sowieckiego do Europy Zachodniej i podporządkowaniu jej Moskwie.
Brzeziński tego niebezpieczeństwa w ogóle nie chce dostrzegać, a dopuszczenie dialogującej opozycji do urzędów raczej niż do prawdziwej władzy, ogłasza końcem komunistycznego totalitaryzmu: "opozycja polityczna ...byłaby w pewnym momencie zdolna albo wynegocjować pokojowe przekazanie władzy, albo też politycznie wykorzystać wyradzanie się agresywnego komunistycznego totalitaryzmu w ustępliwy postkomunistyczny autorytaryzm. ... niektóre z istniejących reżimów wschodnioeuropejskich ... przez fazę postkomunistyczną, zintegrują się prawdopodobnie w pełni z resztą świata" (XII).
Brzeziński wielokrotnie podkreślał, i słusznie, że "dla Ameryki problemem peryferyjnym jest Europa Wschodnia, ponieważ jej polityka w Europie jest głównie defensywna. Ameryka ... bardzo się sama powściąga, bacząc, aby Europa Wschodnia nie stała się iskrą zapalną ogólnoeuropejskiej eksplozji" (IX). Najważniejszy dla USA jest teatr Pacyfiku, czyli Ameryka Południowa i Japonia, .tzw. Amerippon. Nic dziwnego zatem, że -Ameryka Środkowa może stać się dla Stanów Zjednoczonych naczelnym wyzwaniem, które skłoni do wycofania się z innych geopolitycznych torów w skali światowej" (XI). Brzeziński nie tylko takie wycofanie aprobuje i zaleca, ale po prostu je przygotowuje, jak mu się wydaje, na maksymalnie dla USA korzystnych warunkach.
Pozostawienie Europy Sowietom możliwe jest jednak tylko w sytuacji, gdy prowadzą one politykę "dobrego", "demokratycznego" komunizmu, który umożliwia USA zachowanie twarzy, stąd Brzeziński kładzie taki nacisk na konieczność kontynuowania "pieriestojki" i udzielania jej pomocy przez Stany Zjednoczone. W National Strategic Center Brzeziński stwierdził, że jeśli demokratyczne przebudowa ma rzeczywiście miejsce w Związku Sowieckim, wsparcie jej będzie leżało w interesie narodowym USA (X). "Należy życzyć powodzenia, zwłaszcza Gorbaczowowi w jego dążeniach do zerwania z przeszłością, głębokich rewizji polityki zagranicznej i stosunków z sąsiadami" (XIII).
Profesor uzasadnia w ten sposób politykę stabilizowania komunizmu. Być może Brzeziński ma nadzieję, że komunizm uzależniony od zachodniej pomocy gospodarczej (pasożytujący) utraci swój ekspansywny charakter, a więc stanie się bezpieczny dla USA i tym samym zdolny do zawarcia trwałego porozumienia. Dlatego wszystko co jawi się jako potencjalne zagrożenie dla gorbaczowowskiej przebudowy Brzeziński zwalcza i potępia z wielkim zapałem.
Wyobraźmy sobie, że efekty uboczne obecnej strategii KGB przekroczyłyby ramy, w których Sowieci mają nadzieję je utrzymać i zagroziły samemu komunizmowi, wówczas imperium rozleciałoby się w wyniku dynamiki procesów, których nie potrafiłoby już kontrolować, lub w wypadku użycia siły celem przeciwdziałania wspomnianym zjawiskom, zostałoby pozbawione zachodniego żywiciela i rozpadłoby się wskutek entropii. W obu przypadkach Brzeziński straciłby tak cenionego przez siebie partnera. Dodatkowo, w drugim przypadku USA nie mogłyby szybko wycofać się z Europy i skoncentrować na strefie Pacyfiku.
Dlatego rozpad imperium sowieckiego jawi się Brzezińskiemu jako wielkie nieszczęście, któremu trzeba przeciwdziałać, tym bardziej, że jest ono bardzo prawdopodobne, skoro - jak sam pisze - "istnieją po temu warunki", by "eksplozja mogła nastąpić w kilku (krajach) naraz" (VII).
Najgorsze nieszczęście dla Brzezińskiego to koniec przebudowy: "... poważniejszy wybuch w Europie Wschodniej na pewno niemal spowodowałby nie tylko radziecką interwencję ale i koniec samej pieriestojki ... poważny, rozległy wybuch mógłby mieć tragiczne konsekwencje nie tylko dla samego rejonu, ale także w stosunkach między Wschodem i Zachodem, przyspieszając trwałe odrodzenie najbardziej negatywnych cech radzieckiego ustroju" (XI). Dlatego: "Masowy, rewolucyjny wybuch w tym regionie nie leży w naszym interesie" gdyż "ZSRR nie miałby innego wyjścia jak interwencja. ..., a ofiarą padłyby reformy w krajach regionu i pieriestrojka. Toteż wybuch nie jest tym, czego powinniśmy sobie życzyć, oczekiwać czy popierać" (VII).
Stare marzenie Profesora o cywilizowanych (tj. nieekspansjonistycznych) Sowietach ległoby w gruzach: "Militarna interwencja w celu stłumienia jakiegokolwiek tego rodzaju wybuchu oznaczałaby niechybnie koniec pieriestrojki, a co za tym idzie jakichkolwiek nadziei na modernizację ZBRR" (VII). Ciekawe, że Brzeziński nigdy nie zastanawia się co będzie, gdy owa "modernizacja" Sowietów, i to w sensie dosłownym (np. modernizacja Armii Czerwonej), powiedzie się?
Dotychczasowe doświadczenie wykazało, iż im większy upadek systemu komunistycznego, tym większe następują jego przeobrażenia, pomoc Zachodu natomiast, powstrzymując załamanie ustroju, umożliwia zachowanie państwowej własności środków i zmienia jedynie sposób funkcjonowania socjalizmu, nie zaś jego istotę.
Polityka zalecana przez Brzezińskiego dla ZSRR Gorbaczowa, była już stosowana wobec Chin "reformatora-liberała" Deng Xiaopinga. Gdy mimo wszystko doszło do wycofania się z reform i masakr, Zachód, a zwłaszcza USA tak już były zaangażowane ekonomicznie we współpracę z poprzednio "dobrymi" komunistami chińskimi, którzy mieli przecież porzucić ideologię, że wycofanie się okazało się NIEMOŻLIWE.
Zb. Brzeziński tak martwił się o los narodów ZSRR, że postanowił je również uszczęśliwić, rzecz jasna w RAMACH Związku Sowieckiego, gdyż w przeciwnym wypadku - jak zobaczymy - narody te nie poznałyby prawdziwego szczęścia.
"Pobudzenie pluralizmu ... w samym Związku Sowieckim poprzez ostrożne zachęcanie do narodowej samodzielności" (IX) ma doprowadzić do tego, "aby Związek Radziecki przeobraził się w prawdziwą konfederację narodów" (XIII). By zaś być pewnym słusznego wyboru zainteresowanych narodów, "Należy również opracować projekt przyszłego Związku Sowieckiego" (XIV). Amerykanie mogą też zaproponować "Sowietom konkretne sugestie rozwiązania konfliktów narodowościowych w ZSRR w drodze dobrowolnych układów konfederacyjnych" (XIV).
Sfederowanie Sowietów nie oznaczałoby oczywiście odejścia od komunizmu. a jedynie zalegalizowanie opozycji przy jednoczesnym sfederowaniu rządzących partii komunistycznych: "w poszczególnych republikach należałoby oficjalnie uznać co najmniej osobne partie komunistyczne oraz organizacje niekomunistyczne" (XIV), "prawdziwa federacja lubwsp6lnota byłaby niewątpliwie najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich: dla Rosjan, nie-Rosjan i całego świata. Jest to jedyna realna możliwość utrzymania pewnej całości politycznej w połączeniu z demokracją" (XIV).
Brzeziński nie stawia jednak pytania: po co w ogóle utrzymywać sowiecką całość polityczną?
Charakterystyczna jest również kolejność w jakiej profesor wymienia strony korzystające na zachowaniu federacyjnego ZSRR: pierwsze miejsce zajmują Rosjanie, co świadczy, że autor przyjmuje za kryterium właściwego wyboru wymogi rosyjskich nacjonalistów.
Mamy tu też przykład doktryny ograniczonej suwerenności dla narodów, które miały nieszczęście znaleźć się w granicach ZSRR. O ich przyszłości ma bowiem decydować nie ich wola, nie to co one same uznają za korzystne dla siebie, lecz to, co Zachód ogłosi za korzystne dla Rosjan i całego świata.
Brzeziński uznaje narody ZSRR za organicznie niezdolne do demokracji poza ramami Związku Radzieckiego, gdyż oprócz możliwych wówczas rosyjskich represji lub wzajemnych rzezi, nie dostrzega żadnego innego rozwiązania: "Pokojowy kompromis i współpraca pomiędzy różnymi narodami wchodzącymi dotychczas w skład Związku Sowieckiego byłyby znacznie korzystniejsze niż brutalne represje ze strony Rosjan lub krwawe rozruchy etniane. Zachód winien natomiast otwarcie opowiedzieć się za ewentualnym przekształceniem Związku Sowieckiego z wielkorosyjskiego imperium w konfederację lub dowolną wspólnotę". Tylko federacja może - zdaniem Brzezińskiego - okazać się korzystna dla uciskanych narodów ZSRR: "prawdziwie zdecentralizowana federacja lub wspólnota zapewniłyby... pełne urzeczywistnienie ... dążeń gospodarczych i politycznych oraz reprezentacje we władzach federacyjnych, ale też pewne korzyści gospodarcze i większe bezpieczeństwo, niż w wypadku secesji. Takie rozwiązanie wydaje się atrakcyjne dla wielu narodów". Tym bardziej, że "Rosjanie z władców zmieniliby się w partnerów", no i Moskwa pozostałaby jedynie stolicą federacji (XIV).
Istnieją jednak narody, którym Brzeziński przyznaje prawo do nieskorzystania z dobrodziejstw federacji i szczęścia wiekuistego w zreformowanej wspólnocie. Wśród narodów ZSRR jedynie dążenia Estończyków, Łotyszy i Litwinów do pełnej niepodległości państwowej (wystąpienia z ZSRR) "są całkowicie uzasadnione i zasługują na poparcie Zachodu" (IV). Okazuje się więc, że istnieją narody, które mają prawo do niepodległości i inne, których dążenia do stworzenia (lub uzyskania własnej państwowości) są nieuzasadnione i nie zasługują na poparcie Zachodu. Do drugiej kategorii Profesor zalicza więc Ukraińców. Żeby jednak Bałtom nie przewróciło się w głowie Brzeziński zaznacza, że nawet po wystąpieniu ze składu nowego Związku Sowieckiego, pozostaną z nim związani (oczywiście dla własnego dobra): "Federacja sowiecka mogłaby określać na mocy specjalnych umów zasady współpracy gospodarczej, a nawet wojskowej z tymi republikami, które postanowiły oderwać się od ZSRR" (XIV). Dzięki słynnej dialektyce Brzezińskiego mamy oto sytuację, w której wystąpienie z ZSRR wcale nie oznacza wystąpienia z federacji. Przekształcenie Sowietów w prawdziwą federację, jako etap pośrednio i ewolucyjnie wiodący do niepodległości państwowej narody ZSRR, byłoby programem do przyjęcia dla zainteresowanych, czyli samych narodów. Brzeziński stawia jednak sfederowanie republik ZSRR jako cel ostateczny: "Zachód ... powinien podkreślać, że nie chodzi mu o rozpad Europy Wschodniej ani Związku Sowieckiego, lecz o przekształcenie związków opartych na sile i przymusie w stosunki dobrowolne i partnerskie" (XIV). A gdyby ktoś był na tyle niemądry i masochistyczny, iż dobrowolnie nie zechciałby powstać w federacji, Zachód powinien mu wypersfadować tak nieodpowiedzialne zachowanie: "Polityczna reakcja Zachodu na próby wystąpienia ze związku winna być natomiast BARDZIEJ WYWAŻONA, gdyby Związek Sowiecki wykazał szczerą chęć przekształcenia swej struktury organizacyjnej" (XIV).
Ciekawe jak miałoby wyglądać demonstrowanie przez Sowiety "szczerej chęci"? Jedno jest pewne, należałoby wówczas natychmiast pospieszyć z zielonymi:
"Gdyby... zezwolono na autentyczną samorządność poszczególnych republik, czyli przekształcono Związek Sowiecki w prawdziwą federację, to
Zachód winien takiej inicjatywie ... konkretnie i namacalnie pomóc świat zachodni ... pospieszyłby z kredytami, powstałyby spółki mieszane i zwiększyła się wymiana handlowa. Utworzenie pluralistycznej federacji sowieckiej oznaczałoby koniec zimnej wojny, sowieckiej chęci podbojów i olbrzymich wydatków na zbrojenia. Byłoby to z pożytkiem dla wszystkich" (XIV). Sowiety stałyby się więc bezpiecznym partnerem dla USA i biada temu, kto takiej federacji cywilizowanego komunizmu nie przyjąłby za szczyt swych marzeń, skoro Profesor uznał ją korzystną dla wszystkich.
Proponowana przez Brzezińskiego Fundacja na rzecz Demokracji o budżecie 15 mln dolarów (XIV) grałaby podobną rolę jak poprzednio wspomniana fundacja środkowoeuropejska - tworzyłaby monopol nurtów federalistycznych w życiu politycznym narodów ZSRR.
Prawdziwym motywem Brzezińskiego jest obawa przed skutkami destabilizacji, która - jego zdaniem - otworzyłaby drogę waśniom narodowym i rosyjskiemu nacjonalizmowi, uznanymi przez Profesora za o wiele groźniejsze dla świata od komunizmu. "Moim zdaniem ani powrót do przeszłości, ani gwałtowna dezintegracja nie są pożądane", ponieważ w obu wypadkach nastąpiłby okres zaburzeń i doszłoby do przebudzenia się wielkorosyjskiego szowinizmu, a to z kolei "przekreśliłoby... nadzieje na doprowadzenie w dłuższej perspektywie do prawdziwej demokracji" (XIII).
Gdyby zaś doszło do obalenia komunizmu ... "ta ostatnia ewentualność mogłaby przynieść rozczłonkowanie Związku Sowieckiego jako jednego państwa, co nieuchronnie doprowadziłoby do przelewu krwi na wielką skalę na tle narodowościowym i etnicznym" (XIII). W przeciwnym wypadku natomiast "Taka nowa Wspólnota Euro-Azjatycka, rzeczywiście pluralistyczna zamiast zdominowanego przez Rosjan Związku Sowieckiego, byłaby organizmem znacznie mniej scentralizowanym, mniej militarystycznym i wobec tego - mniej ekspansywnym. "Nie mówiąc już o tym, iż zniknięcie Sowietów pozbawiłoby Zbigniewa Brzezińskiego tak cennego sojusznika w dziele "integracji humanizmu z internacjonalizmem", no i gdzie wówczas miałyby Stany Zjednoczone bezpiecznego partnera do "współpanowania" nad światem?
VI. POLONIA SEMPER FIDELIS ... SOVlETICUS
Jaką rolę Brzeziński przewiduje w swym scenariuszu dla Polski? Chciałoby się odpowiedzieć słowami cara: "Żadnych marzeń Panowie!"- Dowiadujemy się bowiem, że niepodległość jest niemożliwa, a nawet niepotrzebna w dzisiejszym świecie: "Pojęcie państwa narodowego w pełni suwerennego ... należy ... do epoki historycznej, która już nie istnieje" (I).
Twierdzenie to w latach 1970-tych ze szczególnym upodobaniem głosiła komunistyczna propaganda, próbująca udowodnić, iż zależność od Sowietów jest stanem naturalnym, koniecznym i pod żadnym względem nie różni się od rzekomej zależności np. państw-członków NATO od USA. Ta druga teza, należąca już do arsenału dezinformacji, miała sugerować, iż zależność od władzy centralnej w imperium sowieckim są takie same jak współzależności w Pakcie Atlantyckim, a więc status PRL nie odbiega np. od statusu Włoch.
Skoro, według Brzezińskiego, pełna suwerenność jest niepotrzebna, to walka o niepodległość Polski stanowi szkodliwą mrzonkę, zaś szczytem polskich aspiracji powinno być osiągnięcie jakiejś półsuwerenności, zupełnie wystarczającej nowoczesnym narodom. Polacy domagający się niepodległości wychodzili w tym kontekście na jakichś archaicznych Sarmatów, którzy przekreślają sobie drogę do wspólnoty międzynarodowej świata cywilizowanego.
Profesor uczenie wywodził, iż przed Polską stoją cztery możliwości: niepodległość pełna w formie sprzed 1939 roku, niepodległość częściowa, kontynuacja obecnej zależności i wreszcie włączenie do ZSRR. Brzeziński podkreśla, iż "tęsknota za pierwszym wariantem jest NIEREALNA" (podkr. J.D.) i deklaruje: "przedkładam wariant drugi" - "stosunkowo niezależną Polskę w ramach coraz bardziej współzależnej Europy, jak i coraz więcej współzależnego świata". "Byłaby to Polska bliżej związana z innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej i utrzymująca także bliższe więzi z Zachodem, a więc nie tak kompletnie zależna politycznie i ideologicznie od sąsiedniej potęgi o wiele od niej silniejszej". Jest to "realistyczna, nowoczesna i historycznie słuszna alternatywa" wobec Polski niepodległej, "Polska jako część szerszej wspólnoty. ... idzie z duchem czasu" (I). Polska niepodległa byłaby więc z "duchem czasu" na bakier!
Obecnie jednoczenie Europy tylko pozornie potwierdza koncepcję Brzezińskiego, nie wolno bowiem zapominać, że to suwerenne państwa narodowe rezygnują dobrowolnie i w partnerskim układzie z części swych prerogatyw. By tak mogły postąpić, najpierw musiały być całkowicie niepodległe i same określić z jakich uprawnień rezygnują na rzecz wolnej konkurencji ekonomicznej w ramach wspólnego rynku.
Rzecz jasna gdyby Profesor wypowiedział się za niepodległością Polski, nie mógłby jej zabronić prowadzenia polityki niezależnej, a więc niekoniecznie pokrywającej się z interesami ZSRR, i w ten sposób coraz bardziej antagonizowałby Sowiety, nieodzowne przecież do tworzenia wspólnoty ("integracji humanizmu z internacjonalizmem"). Kryterium wyboru politycznego dla Polski - oferowanym przez Brzezińskiego - musi więc być unikanie konfliktu z ZSRR. Nagle też okazuje się, że w istocie między stosunkiem Sowietów do Polaków i USA do Meksykańczyków nie ma różnicy, skoro oba narody muszą się w jednakowy sposób "przystosować się". "... zarówno Meksykanie, jak i Polacy uważają, że ich geopolityczne położenie każe im się jakoś przystosować. Polacy boleją nad utratą niepodległości, ale dostrzegają fakt, że dzięki Rosji są w stanie zachować granice zachodnie. Bez poparcia sowieckiego w roku 1945 Polska nie uzyskałaby ekonomicznie korzystnego regionu Ziem Zachodnich opartych na granicy Odra-Nysa w zamian za przyłączenie do Związku Sowieckiego polskich Kresów" (IX).
W tym miejscu wypada stwierdzić, iż Polacy z chęcią zamieniliby swego "dobrego" wschodniego sąsiada na okrutnego północnego zaborcę Meksyku. Ciekawe tylko co na taką propozycję powiedzieliby "uszczęśliwieni" Meksykanie?
Brzeziński nas przekonuje, że Polacy powinni być przede wszystkim Wdzięczni Sowietom za ziemie Zachodnie; przecież mogli nic nie dać, albo w ogóle przenieść nas na Sachalin. Wdzięczność musi więc przepełniać nasze serca. Czy rzeczywiście "dzięki Rosji" możemy zachować zachodnią granicę? Gwarantem polskiej granicy zachodniej wcale nie musi być ani Związek Radziecki, ani Rosja, lecz państwa Europy Zachodniej oraz USA; granice może zagwarantować też kolektywnie konferencja państw Europy Zachodniej, a więc udział Sowietów jest całkowicie zbędny. ale nie dla Brzenńskiego i komunistów. Celem Profesora nie jest bowiem wcale gwarantowanie polskiej granicy zachodniej lecz przekonanie Polaków. że dobrowolnie powinni służyć Sowietom i szukać w Moskwie jedynego opiekuna i protektora. Dlaczego?
Straszenie Niemcami uprawiane przez Brzezińskiego, komunistów oraz wszystkich, którzy z różnych przyczyn należą do zwolenników zachowania w jakiejś formie imperium sowieckiego (lub rosyjskiego) nie jest przypadkowe. W dobie liberalizacji koniecznej dla sfinlandyzowania Europy nie można całkowicie ustrzec się przed negatywnymi dla Sowietów konsekwencjami politycznego poluzowania. Stąd niebezpieczeństwo ujawnienia się i zyskania na znaczeniu tendencji antykomunistycznych i - o zgrozo - antysowieckich, a nawet podjęcia prób wykorzystania odwilży nie do współpracy z Sowietami przy zniewalaniu pozostałej części Europy, lecz do wałki z nimi. To najgorsze z możliwych dla Brzezińskiego przestępstw trzeba zdusić w zarodku, stąd podsycanie fobii antyniemieckich w nadziei, że umożliwiają one dobrowolne związanie się Polaków z Sowietami. Polacy jako klajster miast dynamitu w imperium są także pożądani przez same Sowiety, stąd można liczyć na sterowanie i wpływanie przez agentów KGB na antypolskie wypowiedzi w Niemczech, które czynią całą operację możliwą do przeprowadzenia. Jeszcze raz okazuje się, że Polskę można o wiele łatwiej i taniej trzymać w szachu dzięki manipulacji niż za pomocą czołgów.
Brzeziński słusznie pisze o konieczności przedefiniowania stosunków między Polską a Rosją z jednej i Niemcami z drugiej strony. Na czym jednak mają polegać nowe zadania polityki polskiej wobec obu państw?
Profesor najpierw straszy nas, że sowiecka wspaniałomyślność (ziemie zachodnie) może się rychło skończyć, gdyż "wyłania się coraz większa możliwość współpracy niemiecko-sowieckiej (...) niebezpieczeństwem jest to, że w rezultacie kryzysu wewnątrzniemieckiego ... Sowiety ponownie mogą pójść - NIE MAJĄC INNEGO WYBORU (podkr. J.D.) - na jakieś większe porozumienia z Niemcami" kosztem Polski (VI). Dla Brzezińskiego taka możliwość nie oznacza jednak, że mamy szukać sojuszników, dzięki którym zablokowalibyśmy przymierze rosyjsko-niemieckie; wprost przeciwnie - dla Polski okazuje się niebezpieczny kryzys jej największego wroga i nie dość żarliwa służba w jego interesach: "nie należy sobie życzyć, aby Rosja, pochłonięta przewlekłymi problemami wewnętrznymi, Rosja, która będzie musiała przebudować swoje stosunki z innymi narodami wchodzącymi w skład Związku Sowieckiego, była wystawiona na pokusy albo ze strony Niemiec, albo przez wrogość okazywaną wobec jej interesów prze Polskę" (XIII).
Brzeziński przewiduje więc dla Polski rolę wasala ubiegającego się o łaski tronu. Mamy współzawodniczyć z Niemcami o sowieckie względy, okazać się bardziej od Niemiec użyteczni dla Moskwy, aby nie dać jej innego wyboru, lub swoją lekkomyślnością czy też niedbalstwem w trosce o sowieckie interesy nie wystawić Moskwę na pokusę itp.., itd. Profesor nie zauważa, że we współczesnym świecie Polska, nawet gdyby chciała, nie mogłaby dać Moskwie więcej niż Niemcy. Stąd wybór sowiecki jest z góry przesądzony. Polska może i powinna się natomiast bronić i walczyć.
"W polskim interesie leży - kontynuuje Profesor - aby Związek Sowiecki przeobraził się w prawdziwą konfederację narodów" (XIII). Czyli, by w położeniu geopolitycznym nie zaszły żadne zmiany, które pozwoliłyby nam wybrać innych sojuszników niż Sowiety (Rosja) o dotychczasowym zasięgu terytorialnym.
Dlatego Brzeziński przekonuje, że celem Polaków "powinno być przystosowanie się realiów", czyli władzy Moskwy. W zamian "Wykorzystując uznanie przez Polaków sytuacji geopolitycznej, Sowieci powinni przyzwolić na wyłonienie się w Polsce systemu bardziej pluralistycznego, ograniczonego jedynie przez akceptację wpływów Moskwy w sprawach polityki zagranicznej". Taką finlandyzację trzeba by było rozciągnąć na cały region, co dopiero stabilizowałoby Polskę i zmniejszyło jej ciążenie ku Zachodowi (IX).
I znów nieprzypadkowo Profesor używa niejasnego określenia: "system bardziej pluralistyczny". Od czego? Od komunizmu w tradycyjnej postaci? Nie pojawia się termin "system wielopartyjny", ani "demokracja parlamentarna", w istocie bowiem chodzi jedynie o takie zliberalizowanie struktury politycznej PRL, które wciągając do sojuszu z komunistami niektóre grupy społeczne zablokowałoby rozwój dążeń niepodległościowych, niebezpiecznych dla ZSRR.
Profesor nie nadmienia jednak, co stanie się, jeśli znajdą się Polacy, którzy wbrew "zdrowemu rozsądkowi" i "na szkodę Polski" nie zechcą się "przystosować do realiów"? Rozumiem, że takich szkodników należałoby eliminować w interesie pokoju światowego i humanizmu zintegrowanego z internacjonalizmem. To oczywiście uspokoiło by Moskwę, że "Polska i Europa Wschodnia nie są wciągane do obozu przeciwnika" (IX). Ich miejsce jest bowiem po wsze czasy w obozie sowieckim (rosyjskim). Takie ma być nasze przeznaczenie!
"Jeśli powstanie Polska - konkluduje Brzeziński - będzie to Polska w ramach bardziej sprawiedliwego i opierającego się na współpracy porządku międzynarodowego. (...) Są jeszcze ludzie, którym sprawia satysfakcję zwiększanie się napięć między Ameryką a Związkiem Sowieckim. Wyzbądźmy się tu wszelkich złudzeń - zwiększone napięcie nie doprowadzi do powstania ani lepszego świata, ani Polski, która będzie mogła spełnić swoje przeznaczenie" (I). Jak Polska powinna uzyskiwać status ograniczonej suwerenności, nazywany czasami przez Brzezińskiego, w celu zamazania prawdziwego znaczenia tego słowa, niemodnym terminem "niepodległość"?
"... proces odzyskiwania przez Polskę prawdziwej tożsamości, podmiotowości i wreszcie niepodległości powinien być prowadzony przez samych Polaków i przebiegać w sposób powściągliwy na przestrzeni dłuższego czasu. Polacy zdołają to zrobić jedynie wówczas, gdy stworzą w Polsce warunki, które wzmacniają społeczeństwo, ożywiają gospodarkę i spowodują zmniejszenie nacisku systemu politycznego - częściowo PRZEZ ZWIĘKSZENIE ZAKRESU SPOŁECZNEGO UCZESTNICTWA W TYM SYSTEMIE. Dlatego właśnie pojednanie narodowe, dialog, UCZESTNICTWO NAWET W NIEDOSKONAŁYCH INSTYTUCJACH POLITYCZNYCH, stanowią sposób na stopniowe osiągnięcie tego, co nazywa się emancypacją" (V). I żeby nie było wątpliwości, Brzeziński powtarza jeszcze raz: "... Polacy w Polsce powinni skoncentrować się ... na rozmyciu obcej treści aktualnego systemu politycznego przez przenikanie weń i nasycanie go wartościami narodowymi" (II).
Mamy oto mało oryginalną receptę, wypróbowaną już po roku 1956, zgodnie z którą walka z systemem komunistycznym ma polegać na dobrowolnym współuczestniczeniu w nim. Jednocześnie Profesor podkreśla: "Istotą komunistycznego panowania jest podporządkowanie społeczeństwa i jego wintegrowanie w system polityczny" (II). Nacisk na system powinien więc sprowadzać się do samodzielnego budowania komunizmu, a wtedy będzie on lepszy, niż gdyby mieli go tworzyć sami komuniści. Takiego sukcesu dialektycznego myślenia mógłby Brzezińskiemu pozazdrościć sam Lenin. Ależ czy ojcowie systemu nie głosili już, iż "Wolność to uświadomiona konieczność"? Wystarczy, żeby Polacy uświadomili sobie, że niewola moskiewska jest nieunikniona, a więc konieczna, by poczuli się wolni. Po cóż mają nas zniewalać Sowiety?
Zniewólmy się sami, a będziemy wolni - przekonuje nas mistrz dialektyki.
"Kontekst geopolityczny w najbliższym okresie nie może zostać ani rozbity, ani wyeliminowany. Dlatego też cała gra polega na promowaniu ewolucyjnych zmian w obrębie tego kontekstu. Zmiana wyrażająca się w sposób gwałtowny i dramatyczny, pociągająca za sobą formalną zmianę całego systemu politycznego, zostanie uznana przez Związek Sowiecki za zmianę, której trzeba się bezpośrednio przeciwstawić korzystając właśnie z owego kontekstu geopolitycznego" (V).
Brzeziński milcząco zakłada, iż Sowiety ZAWSZE będą mogły się istotnym zmianom przeciwstawić. Nie dopuszcza, iż może zaistnieć sytuacja, w której nie będą one mogły zastosować siły, że nad powstaniem takiej sytuacji powinniśmy właśnie pracować. Skoro możliwe są tylko zmiany, których Sowieci nie uznają za niepożądane dla swych interesów, ostatecznym kryterium dopuszczalnych przekształceń może być jedynie wola Moskwy. W rzeczywistości więc w koncepcjach Brzezińskiego w ogóle nie ma miejsca dla jakichkolwiek samodzielnych działań Polaków. Jeśli mimo to Profesor zwraca się do nas, to tylko dlatego, by nas zneutralizować, obezwładnić i uczynić nieszkodliwymi z punktu widzenia swych planów porozumienia amerykaósko-sowieckiego. Nasuwa się więc logiczny wniosek, że Brzeziński sam zainteresowany jest w zmianach jakie w polityce amerykańskiej takie porozumienie (pax Sovietica) musiałoby wywołać, gdyż tylko wówczas nasz polityk z kaprysu Cartera i przypadku, odzyskałby dawną glorię. W Ameryce antykomunistycznej bowiem Brzeziński nigdy stanowiska politycznego już nie uzyska, a co najwyżej będzie mógł manipulować Polakami z nad Wisły przy pomocy Jana Nowaka-Jeziorańskiego i argumentów koloru zielonego. Skąd Profesor wie, że "kontekst geopolityczny w najbliższym okresie nie może zostać ani rozbity, ani wyeliminowany"?
W rzeczywistości Brzeziński nie chce nowego "rozbicia" lub "eliminacji" Sowietów, gdyż któż tworzyłby wówczas razem z wolnym światem "współzależności", i co stało by się z wielokrotnie już wspominaną "integracją humanizmu z internacjonalizmem"? Sowiety są Profesorowi nieodzowne, nie pozostaje mu więc nic innego jak tylko przekonać o tym również Polaków. Brzeziński ma też dla nas ściśle określone zdania: "Polacy w kraju, moim zdaniem, muszą uważać, by nie identyfikować się otwarcie z celami Zachodu. Nie powinni się też angażować w bezpośrednie wysiłki mające na celu przekształcenie wewnętrzne czy podminowanie Związku Sowieckiego. (...) Polacy żyjący w Polsce powinni raczej realizować swe polityczne aspiracje przez budowanie porozumienia z Rosjanami i przekonywanie ich, że samodzielna Polska nie koniecznie musi być zagrożeniem dla żywotnych interesów rosyjskich" (II).
Widzieliśmu już, że zbytnie ciążenie Polski ku Zachodowi, mogłoby być, wedle Brzezińskiego, dla nas niebezpieczne. Teraz zaś Profesor otwarcie nas nakłania byśmy świadomie politycznie ciążyli ku Wschodowi i to temu dalszemu, moskiewskiemu. Polacy mają być idealnymi sojusznikami Rosjan i dbać o ich cele imprialne bardziej niż sami zainteresowani.
"Nie leży w interesie polskim stwarzanie wrażenia, że Polacy pragną, a zwłaszcza, że chcą się angażować czynnie tj. politycznie w odróżnieniu od postawy moralnej, w narodowościowe konflikty w Związku Sowieckim. Uważam także, że przynależność Polski do Paktu Warszawskiego może być elementem pozytywnym, pod warunkiem jednak, że pakt ten przestanie być elementem narzucania ortodoksyjnej ideologii, lecz służyć będzie geopolitycznej i terytorialnej stabilizacji Europy. Inaczej mówiąc, jeśli przestanie być narzędziem dominacji wielkiego mocarstwa a stanie się, podobnie jak NATO, podstawą stabilności w ramach szerszego układu. Tak przekształcony Pakt Warszawski byłby rękojmią dla Moskwy, że Ameryka nie zamierza rozciągać swoich wpływów po rzekę Bug" (XlII).
Znów Polska pojawia się jako wierny sojusznik Sowietów, a nawet w pewnym sensie, ochotniczy gwarant ich zdobyczy terytorialnych. Trzeba przecież pamiętać, że to z Polski wychodziły (choć nieraz w imperialistycznej formie) dążenia do podważenia status quo na Wschodzie opartego na dominacji rosyjskiej. Teraz Polska miałaby raz na zawsze wyrzec się niezależnej roli na Wschodzie. Układ Warszawski, uznany przez Zachód za nienaruszalny, gwarantowałby natomiast zwierzchnią władzę Sowietów nad krajami, które sobie podporządkowali po 1945 roku i wówczas stałby się "elementem pozytywnym".
Gdyby Brzeziński zezwolił Polakom w kraju na zajmowanie stanowiska politycznego (a nie tylko moralnego) wobec aspiracji narodów Związku Sowieckiego, z pewnością znalazłyby się "elementy nieodpowiedzialne" i -"wrogowie w stosunku do własnego interesu narodowego", które poparliby np. ukraińskie dążenia do niepodległości, co uderzałoby w interes sowiecki (rosyjski), a więc biłoby w najważniejsze kryterium przydatności celów politycznych wysuwanych przez Profesora. Dlatego Brzeziński oferuje nam innych, bardziej dla Sowietów bezpiecznych sojuszników (patrz niżej) i w ogóle proponuje, by Kraj sprawami wschodnimi zajmował się jedynie na poziomie metafizyki. Natomiast Polacy na emigracji "nie muszą się tak ograniczać" i "powinni aktywnie działać na rzecz rozbudzenia aspiracji narodowych i politycznych ... narodów imperium sowieckiego" (II). Działania na emigracji z natury rzeczy mają charakter drugorzędny wobec inicjatyw podejmowanych w Kraju, natomiast podsycanie z emigracji aspiracji politycznych INNYCH narodów, to już czysta fantazja, która może mieć jedynie symboliczne znaczenie, a więc jako nieszkodliwa dla Sowietów staje się dozwolona, a nadto pomaga Brzezińskiemu prezentować się, gdy zachodzi taka potrzeba, jako przyjaciel narodów zniewolonych.
W podsumowaniu przypomnijmy czego, zdaniem Brzezińskiego, wymagają interesy strategiczne Polski:
- dobrych stosunków z Niemcami włączonymi do Europy Zachodniej, dla których słaba Europa Środkowa nie byłaby pokusą;
- "przymierza z Rosją, albo ze Związkiem Sowieckim, opartego na wspólnych interesach geopolitycznych. Przymierza, które odebrałoby, albo osłabiłoby pokusę Rosji porozumienia z Niemcami. Alians taki nie polegałby już na podporządkowaniu się słabszego mocniejszemu";
- związku z Czechosłowacją, który nie służyłby za narzędzie polityki przeciw Rosji. Polska powinna nawiązać do współpracy narodów Europy Środkowo-Wschodniej by nie powstała próżnia, gdy oba supermocarstwa zaczną wycofywać się z Europy. Powstała wtedy federacja polsko- czechosłowacka nie powinna służyć izolowaniu Sowietów (XIII). Tak więc Polska razem z Czechosłowacją miałaby nie tylko stać na straży interesów sowiecko-rosyjskich w Europie, ale jeszcze pilnować, by innym narodom Europy Środkowej żadne "głupstwa" nie przyszły do głowy i by one również służyły wschodniemu sąsiadowi. Rzecz jasna dla Sowietów dobrowolne podporządkowanie się narodów zniewolonej Europy byłoby o wiele korzystniejsze niż wymuszane za pośrednictwem partii komunistycznych i kontyngentów wojskowych. Nie sposób nie zauważyć, iż plan Brzezińskiego jest obecnie w trakcie realizacji. Postawmy jeszcze raz pytanie: jaką Polskę pozwala nam Brzeziński budować i jaką Polskę obiecuje nagradzać dolarami amerykańskiego podatnika? Jest to projekt Polski wiecznie wiernej ... Sowietom, Polski znajdującej w tej wierności radość i spełnienie, Polski troszczącej się jedynie o swoją użyteczność dla polityki Kremla, w nagrodę za to miałaby uzyskać autonomię wewnętrzną. z której będzie CHCIAŁA korzystać tylko w takim zakresie, w jakim w żadnym wypadku nie zaszkodzi imperialnym interesom Rosji Sowieckiej.
Komunizm w Europie Środkowej został narzucony z zewnątrz i dotychczas nie pozbył się stygmatu obcości, mimo że kompartie otaczając się kręgami poputczików, starają się zaciemnić w oczach gnębionych społeczeństw swój obraz wiernego narzędzia wrogiego mocarstwa. Jest tylko jeden sposób, by komunizm zakorzenić i sprawić, że społeczeństwa zaczną go odczuwać jako część rodzimej tradycji politycznej - podać komunizm w formie narodowej. W istocie też nacjonałbolszewizm był prawie zawsze wstępem do pełnej sowietyzacji.
Marzenie o wyhodowaniu dobrych, patriotycznych komunistów, którzy wprowadziliby reformy z jednej strony jednające ich z własnym narodem, a z drugiej stępiające komunistyczną ekspansję, dzięki rozwojowi pluralizmu (wśród komunistów) podziela również Zbigniew Brzeziński. Takie rozwiązanie ma szereg zalet: komunizm pozostaje, a mimo to nie grozi mu obalenie przez własne społeczeństwo, ergo operacja jest do przyjęcia przez Kreml, gdyż zbytnio nie antagonizuje centrum, nie uszczupla jego imperium, a więc nic nie zakłóca współpracy amerykańsko-sowieckiej.
Pozytywnym bohaterem Brzezińskiego jest Jaruzelski, który uległ właśnie cudownej przemianie z Mr Hyde'a w dr Jekylla (Profesor może nie pamięta, że w słynnej powieści zmiany mają charakter periodyczny). Na początku była zdrada. "To co miało miejsce w Polsce, w pewnym sensie rzeczywiście było Targowicą. Wydaje mi się jednak, że ta Targowica przemienia się ze względów obiektywnych w coś bardziej polskiego. ... Chodzi mi o znaczenie procesu zanikania bezpośredniego wpływu sowieckiego i sowieckiego poparcia dla tej ekipy, która odegrała obiektywną rolę Targowicy, ale będąc przy władzy przemienia się w coś bardziej polskiego". (VI). Samo pojęcie Targowicy oznacza, że jej członkowie byli kiedyś z narodem, lecz następnie w obronie interesów własnych sprzymierzyli się przeciw niemu z wrogim mocarstwem. Ciekawe kiedy to Jaruzelski i jego kompania pozostawali w przymierzu z narodem polskim?
Brzeziński nie oświeca nas i nie podaje przyczyn dla których Targowica po zdobyciu władzy automatycznie "upatriotycznia się" ("obiektywne względy" są zbyt ogólnikowe, nie wiemy bowiem czy chodzi o "polskie" powietrze, czy np. niedbalstwo w wypełnianiu rozkazów). Profesor musi jednak głosić, iż Sowieci tracą kontrolę nad polskimi nacjonałbolszewikami, jeśli chce ich przedstawiać jako patriotów. Stąd pojawia się hamletyczne pytanie: "Czy w dalszym ciągu jest on (Jaruzelski) janczarem, czy przemienił się w Wallenroda?" (VI). Profesor każe więc nam wierzył, że oto janczar komunizmu, który już na syberyjskim zesłaniu związał się z NKWD, a później walczył przeciw WiNowi i kierował akcją wojska przeciwko strajkującym robotnikom na Wybrzeżu w roku 1970, pod wpływem władzy zmienił się w Polaka. Byłby to jedyny na świecie przykład pozytywnego efektu zdobycia władzy totalitarnej. A może całe życie Jaruzelski jedynie wprawia się do roli Wallenroda?
Brzeziński odwołuje się też do swej ulubionej metafizyki i odgaduje nieprzeniknione dla innych tajne myśli Generała: "musi mu przychodzić do głowy, że jego rola w historii Polski zależeć będzie od tego, czy zdoła przekonać przyszłe pokolenia, iż grał rolę Wallenroda" (VI). Jak bowiem powszechnie wiadomo, komuniści w swym postępowaniu kierują się troską o opinię, jaką wyda o nich historia.
Być może te wszystkie rozważania są niepotrzebne, gdy Brzeziński bliżej analizuje "zdradę", której Jaruzelski dopuścił się 13 grudnia, w istocie okazuje się, iż Generał, wprowadzając stan wojenny, był dobroczyńcą: "...gdy okazało się oczywiste, że osiągnięcie jakiegoś porozumienia lub kompromisu przestało być możliwe, stan wojenny stanowił mniejsze zło niż inwazja sowiecka" (V). W osiem lat później Profesor musiał przeżywać satysfakcję, iż zachowanie L. Wałęsy i jego zwolenników było już tak rozsądne, iż kompromis z komunistami okazał się tym razem możliwy, a ekstremiści, którzy uniemożliwili wcześniejsze jego zawarcie (a więc ponoszą w istocie winę za wprowadzenie stanu wojennego) zostali przegnani na cztery wiatry.
Nie dziwi więc, że za takie zasługi Brzeziński domagał się już w 1987 roku odpowiedniego nagrodzenia Jaruzelskiego i komunistów: "uzyskanie przez Polskę członkostwa w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i przywrócenie jej przez Stany Zjednoczone klauzuli największego uprzywilejowania jest z punktu widzenia geopolityki (sic!) pożądane" (IX). I słusznie, za wyręczanie Sowietów w tak kompromitujących i ryzykownych politycznie przedsięwzięciach jak rzucenie wojska do walki z własnym narodem zielone się należą! Dla Brzezińskiego Jaruzelski jest wprost likwidatorem totalitaryzmu: "Oczywiście Polska w okresie Bieruta była krajem totalitarnym. Natomiast całkowicie nietrafnym byłoby użycie tego terminu dla Polski Jaruzelskiego. System ten znacznie ewoluował od lat pięćdziesiątych" (VI). Rzecz jasna Jaruzelski-patriota, gdyby posłuchał wskazówek Profesora, mógłby stać się bohaterem narodowym, zbawcą Ojczyzny i jeszcze zarobiłby trochę zielonych. "Gdyby Jaruzebki miał zmysł polityczny na skalę Płsudskiego, byłby przeprowadził wielki kompromis wewnętrzny, o pewnym zewnętrznie dramatycznym wyrazie: powiedzmy spotykając się z Wałęsą. To mogłoby doprowadzić, szczególnie w okresie gdy Moskwa zajęta jest swoimi własnymi sprawami, do wizyty Reagana w Warszawie zaraz po podróży do Moskwy. Po czym możliwa byłaby ... wizyta Jaruzelskiego ... nawet w Białym Domu, i otwarcie bram dla większej pomocy gospodarczej dla Polski" (VI). Innymi słowy, Ameryka wzięłaby na swoje utrzymanie komunizm w Polsce, pod warunkiem jego unarodowienia. Przy okazji Brzeziński sugeruje, że Jaruzelski mógłby zostać drugim Piłsudskim. Czyżby Profesor czytał list J. Urbana do sekretarza Kani zawierający identyczne wskazówki i tłumaczący, że tylko takie posunięcia umożliwią komunistom podzielenie opozycji i wyizolowanie jej antykomunistycznego skrzydła? Zalecenie Urbana i Brzezińskiego Jaruzelski w końcu wcielił w życie, Profesor zasłużenie powinien więc obecnie objąć stanowisko rzecznika prasowego Generała. Zawsze to lepsze niż polityczne bezrobocie w Ameryce. Jak wcielać w życie teoretyczny model "rosądnej" Polski najlepiej widać w konkretnej sytuacji, gdy Brzeziński podejmuje próby wpływania na rozwój wypadków w naszym kraju lub staje po stronie komunistycznych strategów. W swoim dzienniku pod datą 20 września 1980 Profesor zapisał: "...spotkałem się ze specjalnym wysłannikiem kierownictwa polskiego. Apelował on abyśmy wykazali powściągliwość. Zgodziłem się, że nie powinniśmy popierać w Polsce nadmiernych żądań. Reżim znajduje się dosłownie u kresu swych możliwości w zakresie ustępstw. ... Utrzymywał. że Kania jest kandydatem kompromisowym i że dedującym czynnikiem mogącym doprowadzić do zmiany kierownictwa jest generał Jaruzelski. Kania, jak się wydaje, sprzeciwia się użyciu siły, a Jaruzelski wskazuje, że armia będzie się wahała, jeśli dostanie rozkaz zaatakowania strajkujących. Na zapytanie, jak zachowałaby się armia w wypadku inwazji sowieckiej, emisariusz powiedział, że prawdopodobnie rozpierzchłaby się po lasach, a następnie przyłączyłaby się do ruchu oporu całego kraju".
Przeanalizujmy ten fragment Od razu rzuca się w oczy, że komunistyczne namiestnictwo w Warszawie, to dla Brzezińskiego - "kierownictwo polskie". Argumenty przedstawiciela polskiej sekcji KPZR są oczywiście przekonywujące i słuszne. Profesor wysłuchuje apelu komunistycznego emisariusza i zgadza się z nim, że USA nie powinny popierać "nadmiernych żądań" społeczeństwa polskiego. Ciekawe byłoby dowiedzieć się, jakie to są "nie nadmierne żądania", którymi Polacy powinni się zadowolić, by Zbigniew Brzeziński mógł spać spokojnie. 20 września 1980 roku, a więc przed wywalczeniem NZS-u, "Solidarności" Rolników Indywidualnych i wielu innych koncesji, Brzeziński był przekonany, że komuniści nie mogą już w żadnej sprawie ustąpić, ponieważ sami go o tym zapewnili.
Skoro Kania został sekretarzem z 5 na 6 września, a emisariusz dopiero mówił Brzezińskiemu o możliwości zmiany kierownictwa polskiej kompartii i roli jaką mógłby przy tym odegrać Jaruzelski, rozmowa zapisana pod datą 20 września musiała toczyć się w rzeczywistości najpóźniej 5 września (bałagan w notatkach, sekretarki źle pracują panie Profesorze).
Według komunistycznego wysłannika, Jaruzelski nie chce użyć armii, tłumacząc to jej niesubordynacją, gdy tylko jednak on sam obejmuje władzę w partii, wojsko okaże wystarczającą subordynację i Jaruzelski podejmie decyzję, której unikał, gdy chodziło o obronę Gierka. Wniosek o początkowym charakterze fali strajkowej latem 1980 roku nasuwać się więc powinien jednoznaczny, ale wróćmy do głównego tematu.
Już wcześniej widzieliśmy, iż zdaniem Brzezińskiego przekonanie o przejściu wojska na stronę społeczeństwa (o czym tu zapewnia Jaruzelski) stanowi wystarczający powód, by Sowieci nie zdecydowali się na interwencję militarną, zatem to nie strach przed nią spowodował, że Profesor uznał iż nie wolno popierać dalszych żądań społeczeństwa, ponieważ komuniści polscy już nie mogą ustępować (są "u kresu"), lecz obawa o stabilność ich rządów; podstawowym kryterium politycznego wyboru dla doradcy Prezydenta USA d/s bezpieczeństwa państwa było więc ratowanie komunistycznej władzy w Polsce. Podobnie, w kilka miesięcy później (notatka z 12 grudnia 1980 roku), wśród trzech celi polityki amerykańskiej Brzeziński wymienia na pierwszym miejscu: "skłonić społeczeństwo polskie do zachowania spokoju". Właśnie zachowanie za wszelką cenę spokoju w Polsce byśmy nie przeszkadzali w zawarciu trwałego porozumienia amerykańsko-sowieckiego, jest podstawowym celem lansowanej przez Brzezińskiego strategii politycznej.
Pod datą 2 grudnia 1980 roku Profesor zapisuje w swoim dzienniku: "W ciągu ostatnich kilku tygodni spotkałem się z wieloma oficjalnymi i nieoficjalnymi wysłannikami z Polski. Wszystkim im przekazywałem te same myśli: 1) dążyć do maksimum kompromisu w Kraju. Partia, Kościół i wolne związki zawodowe powinny współpracować, a nie dążyć do konfrontacji. (konsolidować zdobycze). 2) rząd i partia powinny oświadczyć Moskwie, że są zdecydowane utrzymać (dotychczasowy) społeczny i polityczny ustrój Polski, udział w Układzie Warszawskim i formalny prymat partii komunistycznej. Jeśli jednak Związek Sowiecki zamierzałby interweniować, tak Kraj jak i rząd będą się temu opierać", gdyż bojąc się oporu Moskwa nie będzie chętna do interwencji. Interwencja Sowiecka będzie tym mniej prawdopodobna im bardziej społeczeństwo jest zdeterminowane (mniej kompromisowe). "Solidarność" nie dążyła do konfrontacji, a tym bardziej Kościół, lecz się broniła przed zastosowaniem wobec niej (legalnie przecież działających) szykan politycznych, jakie np. stosowano nagminnie wobec PSL. Zdecydowana postawa sprawiała, że komuniści nie mogli powtórzyć scenariusza z lat 1940-tych.
Ostatnie stwierdzenia Brzezińskiego są ze wszech miar słuszne, ale zwróćmy uwagę na fragment dziennika zacytowany dosłownie. Autor traktuje w swych zaleceniach na równi reprezentację społeczeństwa polskiego oraz przedstawicieli okupacyjnej władzy Sowietów; co więcej, rząd i partia komunistyczna występują tu jakby były czymś odrębnym i niezależnym od własnej centrali w Moskwie. Znów daje tu znać o sobie charakterystyczne dla Profesora mentorstwo wobec komunistów; jego celem jest wyhodowanie komunizmu narodowego, który Polacy powinni uznać za wystarczająco dobry dla siebie, zapewne by sprawić Profesorowi satysfakcję.
Załóżmy, że komuniści polscy poparcie Sowietów zastąpiliby poparciem, choćby częściowym, narodu, zakorzenieniem się w społeczeństwie i w tym sensie uniezależniliby się od Sowietów, a władzę sprawowaliby nadal nawet z udziałem Kościoła i przekupionej elity politycznej wywodzącej się z części "Solidarności". Czy na prawdę jest to cel, do którego należy i warto dążyć? Czy samozniewolenie ma być lepsze od niewoli dlatego, że zostało wybrane samodzielnie? "Niewola jest wolnością" - przekonuje Polaków Zbigniew Brzeziński. W swej książce, którą można by zatytułować "Plan oddania Europy Sowietom", Zbigniew Brzeziński prorokuje: "przez najbliższe dwadzieścia lat głównym pytaniem rzeczywistości sowieckiej będzie: czy Związek Sowiecki jest w stanie prawdziwie zmodernizować swoje społeczeństwo bez konieczności poważnego osłabienia totalitarnego charakteru politycznego systemu?" (IX) Na postawione pytanie odpowiedzieć można - TAK, pod warunkiem wszakże, że politycy typu profesora Brzezińskiego staną się gatunkiem dominującym na arenie stosunków międzynarodowych.
Kto zatem uważa komunizm za zło imamentne, zagrażające samej istocie człowieczeństwa, a marksizm za intelektualne zboczenie lub chorobę ludzkości, kto chce likwidacji tego systemu i to nie tylko w jednym kraju, ale na całym świecie, kto pragnie rozbicia Sowietów na niepodległe i demokratyczne państwa, kto wreszcie uznają prawo wszystkich ludzi do wolności, powinien zdać sobie sprawę, iż znajduję się w obozie przeciwników Zbigniewa Brzezińskiego. Natomiast ideologia Profesora w sposób naturalny i zrozumiały zbliża go do wszelkiego typu progresistów, eurokomunistów, reformatorów totalitaryzmu ("żeby był już dobry"), do zwolenników sojuszu z Sowietami lub Rosją, do ludzi, którzy chcieliby pomóc moskiewskim komunistom w "powrocie" do rzekomo wspaniałych założeń zachodniego, tj. nieskażonego Rosją, a więc miłującego pokój marksizmu itd.
Paryż, Grudzień 1989
VIII. LITARATURA
(I) Zbigniew Brzeziński. Fragmenty referatu wygłoszonego w maju 1975 r. na zjeździe polskich naukowców w Montrealu (w:) Prof. Z. Brzeziński o Polsce, Polonia, 5 grudnia 1976.
(II) Tenże, Polska wczoraj i dziś, Aneks, nr 36, 1984.
(III) Tenże, Przyszłość Jałty, Kultura, nr 1/2, 1985.
(IV) Tenże, Potęga ZSRR i dylematy Zachodu, Aneks, nr 39, 1985.
(V) Tenże, Amerykańska polityka, Europa, Polska, 21, nr 5, 1987. (VI) Tenże, Myśli i działanie w polityce międzynarodowej, Aneks, nr 50 1988.
(VII) Tenże, Powrót do Europy Środkowej, Aneks, nr 49, 1988.
(VIII) Tenże, Cztery lata w Białym Domu, London 1986, Polonia. (IX) Tenże, Plan gry, New York 1987, Bicentennial Publishing Corporation.
(X) Mihajlo Mihajlov, Rozmowa ze Zbigniewem Brzezińskim.
(XI) Zbigniew Brzezi6ski. Nowa geostrategia Ameryki, Opinie i Fakty. Kwartalnik Polityczny, nr 1, Wydawnictwo Wyzwolenie, Warszawa 1988.
(XII) Tenże, Agonia komunizmu, Kultura, nr 500, 1989.
(XIII) Tenże, Prelekcja wygłoszona pod koniec maja 1989 roku na KUL--u i UJ-ocie.
(XIV) Tenże, Postkomunizm i dążenia narodowościowe, Kultura, nr 12, 1989.