TECHNOLOGIA WŁADZY W EREWANIU

4 lutego 1998 roku prezydent Armenii, Lewon Ter Petrosian, został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska, oficjalnie z powodu zaakceptowania planu stopniowego uregulowania konfliktu w Karabachu zaproponowanego przez tzw. Grupę Mińską (Francja, Anglia, Niemcy, USA i Rosja) i sprowadzającego się do rozpoczęcia procesu wycofywania się Ormian z terenów zajętych poza Karabachem jeszcze przed określeniem jego przyszłego statusu. Pozostałe siły polityczne w Armenii wypowiadają się bowiem za pakietowymi negocjacjami, tj. za oddaniem Azerbejdżanowi terenów okupowanych poza Karabachem w zamian za określenie jego statusu w bezpośrednich rokowaniach między obu państwami. Baku nie uznaje jednak Republiki Górskiego Karabachu jako odrębnego państwa i traktuje ją jako obszar zajęty przez Armenię i tylko z nią chce negocjować.

W całej sprawie interesują nas nie tyle stosunki ormiańsko-azerskie, co technologia władzy w postsowieckim państwie kaukaskim.

Lewon Ter Petrosian nie miał zamiaru rozstawać się ze swym urzędem i dlatego sfałszował wybory prezydenckie we wrześniu 1996 roku. Oszukany kandydat zjednoczonej opozycji i były przyjaciel Petrosiana, Wazgen Manukian, zorganizował miting protestacyjny. Demonstranci wdarli się do parlamentu ale zostali rozbici przez policję. Dogrywka na ulicy nie powiodła się. Minister spraw wewnętrznych Wano Siradegian, wierny człowiek prezydenta, własnoręcznie bił przywódców opozycji. Poparcie Petrosianowi udzielił również minister obrony narodowej Wazgen Sarkisian. Zdawało się, że nic nie może zagroziń władzy Petrosiana.

Masowe fałszerstwa wyborcze, represje, wszechogarniająca korupcja sprawiły jednak, że prezydentowi był potrzebny jakiś nieobciążony złą sławą figurant na stanowisko premiera by wyciszyć społeczne niezadowolenie.

Pierwszy wybór padł na ambasadora Armenii w Londynie Armena Sarkisiana. Pozbawiony bazy politycznej nie był groźny. Spotykał się z dziennikarzami i opowiadał jak to z uwagą śledzi ich krytyczne publikacje, wykonywał więc swe zadanie w dziedzinie public relations dość sprawnie. Premier miał jednak nieszczęście wpaść w konflikt z ministrem obrony, który tak pobił go w swoim gabinecie, że Armen Sarkisian musiał udać się na leczenie do Londynu.

Teraz wybór Petrosiana padł na Roberta Koczariana, prezydenta Karabachu. Petrosian teoretycznie rozumował prawidłowo: Koczarian uważany za bohatera narodowego i nieskompromitowany aferami korupcyjnymi w Armenii przyspoży rządowi popularności, rozbroi opozycję, a jednocześnie daleko od własnej bazy politycznej nie będzie w stanie zagrozić prezydentowi.

Niezbadane są jednak wyroki Nieba. Przezorny Petrosian zbudował swą władzę w oparciu o własną rodzinę. Lewon zajmował się sferą polityki, a jego brat rządził światem businessu, co dawało mu pozycję prawdziwego szefa klanu. Nagła śmierć prezydenckiego brata spowodowała zerwanie kontaktów i utratę przez Lewona Ter Petrosiana kontroli nad businessem. Powiązania te przejęli niezależnie od siebie Robert Koczarian i Vano Siradegian, obecnie mer Erewania i faktyczny szef partii prezydenckiej, Ormiańskiego Ruch Ogólnonarodowego, który w praktyce jest sojuszem nacjonalistycznej inteligencji oraz komunistycznego aparatu i komsomołu przypiczętowanym wspólnie dokonaną prywatazyzacją.

W rezultacie tych przemian powstały dwa rywalizujące ze sobą klany: Siradegiana i Koczariana, zaś Lewon Ter Petrosian mógł jedynie panować starając się zachować równowagę między nimi i wzorem wszystkich satrapów (vide Wałęsa), popierając w danej chwili słabszego przeciw silniejszemu. Już jednak w sierpniu Koczarian uzyskał przewagę nad Siradegianem, gdy udało mu się mianować swojego człowieka szefem urzędu celnego. Od tego momentu członkowie klanu premiera mogli liczyć na zwolnienia z ceł, podczas gdy przedsiębiorcy związani z Siradegianem znaleźli się na z góry przegranych pozycjach. Walka była już właściwie rozstrzygnięta, tym bardziej, że Koczariana poparł Serge Sarkisian, przewodniczący Komitetu spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa narodowego czyli policji politycznej obdarzonej przez Tera Petrosiana olbrzymią władzą w okresie jego walki z opozycją polityczną. Serge Sarkisian był wcześniej ministrem obrony narodowej Karabachu, więc jego sojusz z byłym prezydentem Karabachu miał charakter naturalny i był łatwy do przewidzenia. Do premiera przyłączył się też minister obrony Wazgen Sarkisian ze swym własnym małym klanem (dysponuje on dochodami z łapówek za przeniesienie lub zwolnienie ze służby wojskowej) oraz partia Dasznakciutun, która została zdelegalizowana przez prezydenta, gdyż posiadała samodzielne źródła finansowania wśród ormiańskiej diaspory i dlatego wydawała się Petrosianowi zbyt niebezpieczna.

Mimo wsparcia prezydenta, siły Siradegiana słabły, lecz Koczarian potrzebował jakiegoś pretekstu czytelnego dla społeczeństwa, który ułatwiłby mu zadanie Lewonowi Ter Petrosianowi "coup de grace". I w tym właśnie momencie, prezydent, naciskany przez państwa zachodnie, podjął decyzję, która pozwoliła na jego polityczną likwidację.

Za przyjęcie propozycji Grupy Mińskiej odpowiedział najpierw szef partii prezydenckiej; gdy Siradegiana zmuszono do opuszczenia erewańskiego ratusza, jego ludzie poszli w rozsypkę, a Ter Petrosian stał się niepotrzebny, gdyż nie mógł już rogrywać jednego klanu przeciwko drugiemu i sam podał się do dymisji. Ogromna większość posłów partii prezydenckiej w dekoracyjnym parlamencie natychmiast udzieliła poparcia zwycięzcy.

Na placu boju pozostał premier Robert Koczarian. Do czasu nowych wyborów wyznaczonych na 16 marca będzie on również pełnił funkcje prezydenta. Można więc powiedzieć, iż Ormianie z Karabachu nie mylą się, gdy głoszą, że to oni powinni rządzić Armenią, ponieważ zachowali prawdziwe cnoty narodowe i są twardymi wojownikami podczas gdy ich rodacy w Armenii uchodzą za zniewieściałych maminsynków.

Z oczywistych powodów Siradegian nie może liczy na wyborcze zwycięstwo. Paruir Hairikian, szef Związku na rzecz Samookreślenia - Christianokraci, niebezpiecznych nacjonalistycznych fanatyków, sam się wyeliminował, wiążąc się nieopacznie w połowie ubiegłego roku z Ter Petrosianem. Pozostaje więc tylko Wazgen Manukian, przewodniczący Związku Narodowo-Demokratycznego czyli umiarkowanych nacjonalistów. Jeśli Koczarian będzie dalekowzroczny, zawrze z nim porozumienie, proponując Manukianowi stanowisko premiera, gdyż nie ma wątpliwości, iż wybory prezydenckie wygra Koczarian.

Zarówno pokonany Petrosian jak też zwycięski Koczarian orientują się na Rosję. Były prezydent zawarł z nią latem 1997 roku układ obronny, natomiast w październiku do Moskwy udał się współpracownik premiera, Arkadi Gukasian, prezydent Karabachu. Choć starcia z Azerbejdżanem nie są wykluczone, gdyż bez wojny żaden konflikt nie został jeszcze rozstrzygnięty, Armenia oferuje Azerbejdżanowi kondominium w Karabachu w zamian za ewakuowanie 5 z 7 okupowanych okręgów. To samo sugerowało rosyjsko-armeńskie pismo "Urartu", w którego radzie programowej zasiada m.in. Aleksander Lebied. Rosyjsko-ormiańskie kręgi w Rosji proponują trwały podział Kaukazu na dwie strefy wpływów: rosyjską w Armenii i amerykańsko-francuską w Azerbejdżanie i Gruzji, co zgrubsza odpowiada aktualnemu układowi sił.

Autor publikacji
Polityka zagraniczna
KAUKAZ