Miniony rok można nazwać jednoznacznie Rokiem Dobrych Wiatrów. Zaczęło wiać wprawdzie pod koniec 2005 roku, ale dopiero A.D. 2006 to wymarzony czas dla wszystkich posiadaczy mocnych masztów zrobionych z hipokryzji, i oczywiście zawieszonych na nich bardzo wytrzymałych żagli z bełkotu.
Paradoksalnie, to podwójne zwycięstwo wyborcze PiS umożliwiło "całej demokratycznej opozycji" bardzo swobodne żeglowanie. To, jak daleko odpłynęli niektórzy jej przedstawiciele widać wyraźnie oczywiście w telewizji, a w szczególności tej pokazującej polityków 24 godziny na dobę. Do klasyki gatunku należy zaliczyć epopeje p. Pawła Śpiewaka i Ireneusza Krzemińskiego o końcu demokracji, czy zawsze wspaniałego i nieokiełznanego p. Jacka Żakowskiego, jak zwykle wieszczącego unurzanie w błocie ksenofobii, antysemityzmu i czego tam jeszcze, takich niepodważalnych wartości jak tolerancja, czy idea Raju Na Ziemi w postaci Jewrosojuzu.
Bardzo dalekie i niedostępne dla normalnych śmiertelników lądy quasidyskutowania eksplorowali przedstawiciele "lewicy demokratycznej".
Najbardziej swoją odwagą ujęła mnie w tym roku p. Joanna Senyszyn (a któż by inny?:), która w rozmowie z Krzysztofem Bosakiem najpierw mówiła, że jesteśmy o krok od wprowadzania gett ławkowych, a na jego ripostę, że zakrawa na absurd mówienie takich rzeczy przez spadkobierców komunistycznego reżimu, pani poseł reripostowała, że to jest bezczelność, bo przecież w Polsce nigdy nie było komunistów.
Pośród "wielu skandalicznych afer" mijającego roku, na pierwsze miejsce wybijają się chyba "Taśmy". Słoneczna jesień, ciepło i ten cudowny mocny wicher w plecy. Wszyscy wtedy wypłynęli na "szeroki przestwór oceanu". P. Donald Tusk bił rekordy w zapluwaniu się z oburzenia na „korupcję polityczną", a wierny jak zawsze (oczywiście od czasu „transformacji w liberała"), i jak zawsze imponująco zdegustowany Stefan Niesiołowski, niczym samotny galeon słał z armat najcięższe oskarżenia pod adresem polityków koalicji, za wyssane z palca i kompletnie nieadekwatne uważając porównania tych rozmów do negocjacji swojej partii z PiSem. Ale przecież nikt nie podejrzewa polityków PO o tak przyziemne sprawy jak chęć obejmowania stanowisk! Przy okazji bredzili oczywiście też komuniści. A bezczelnością z mojej strony jest przypominanie takich wydarzeń jak trwanie rządów mniejszościowych Millera i Belki dzięki poparciu zapomnianej już dzisiaj "ferajny" Jagielińskiego. Dlaczego nikt im tego nie powiedział wtedy w oczy? Ano dlatego, że tzw. dziennikarze też odpływali, ale to osobny i szeroki temat. Dobre wiatry skusiły również polityków koalicji do żeglowania. Pomysły w stylu zabierania ludziom ich własności za wykroczenia (samochodów ludziom, którzy wypili piwo), czy obowiązek "zgłaszania" faktu mieszkania z „konkubiną” do jakiegoś urzędu, są z pewnością bardzo prawicowe. Tak jak prawicowy był ustrój narodowosocjalistyczny. Samotności Janowi Rokicie pozazdrościł były premier, wybitny specjalista do spraw wszystkich, Kazimierz Marcinkiewicz. Jak wiemy z przykładu choćby Jacka Kuronia, popularność działań bardzo luźno przekłada się na szanse wyborcze. Marcinkiewicz pokazał wielką charyzmę i chyba jakąś postępującą manię na swoim punkcie, gdy po przegranych, „położonych" wręcz wyborach w stolicy, poczuł się jeszcze mocniejszy i „targował" się ze swoim prezesem o własną przyszłość. Widać pan Kazimierz dał sobie wmówić, że jest po prostu „za dobry" na obecne PiS.
Na szczęście byli tacy, co pozostali w portach. Portach trzeźwości, prawdy i zwyczajnej przyzwoitości. Na wielką pochwałę zasługują za miniony rok publikacje takich ludzi jak Maciej Rybiński, Rafał Ziemkiewicz, Stanisław Michalkiewicz, niestrudzony Janusz Korwin-Mikke, Tomasz Sakiewicz, czy Waldemar Łysiak. Kto podejrzewa mnie o oszołomstwo, ten niech zwyczajnie z refleksją poczyta, co w 2006r. pisali Ci panowie, z jaką przenikliwością komentując wydarzenia przewidywali następne, z zadziwiająco i godną podziwu dokładnością. Więcej takich ludzi w naszym życiu publicznym to moje życzenie noworoczne. Takie realistyczne.