Upadek Milosevicia (2000)

UPADEK MILOSZEVICIA (2000)

Specjalny wysłannik amerykański na Bałkany, Robert Gelbard, podczas spotkania w Hadze z przywódcami opozycji serbskiej obiecał, iż Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy udzielą jej pomocy pod warunkiem, że osiągnie ona jedność organizacyjną. Partie opozycyjne, zwłaszcza Związek Obywatelski Vesny Peszić i pozostali członkowie Związku na rzecz Przemiany z jednej, zaś Serbski Ruch Odnowy Vuka Draszkovicia z drugiej strony są niezdolne do współdziałania, gdyż zbyt wiele je różni w kwestii stosunku do prezydenta Jugosławii Slobodana Miloszevicia i sposobu rozwiązania kryzysu w Kosowie.

Alternatywą byłoby oparcie się Zachodu na jakiejś części obozu władzy celem usunięcia Miloszevicia. Rzecz jednak w tym, że koalicja rządowa – na poziomie federacji i w republice serbskiej – stanowi swego rodzaju przedsięwzięcie rodzinne. Tworzą ją głównie Socjalistyczna Partia Serbii i Jugosłowiańska Lewica; pierwsza jest kontrolowana przez samego Miloszevicia, natomiast druga przez jego żonę Mirę Marković, przewodniczącą zarządu tej partii.

W tej sytuacji Zachód może spróbować oprzeć się na władzach drugiej obok Serbii republiki związkowej – Czarnogóry. I tu też tkwi przyczyna prewencyjnej wojny jaką Miloszević wydał nowym władzom w Podgoricy.

Miloszević nie ma już poparcia większości wyborców, gdyż w marcu tego roku 58 proc Serbów wyraziło się o nim negatywnie (39 proc. pozytywnie), ale w 1997 roku prezydent kupił sobie jeszcze spokój dzięki sprzedaży serbskiego Telekomu; uzyskane w ten sposób 1,2 mld dolarów pozwoliło regularnie wypłacać pobory i emerytury przed wrześniowymi wyborami. Pieniądze szybko się jednak skończyły i teraz planowane są kolejne sprzedaże. Na jak długo ich wystarczy?

Na dodatek w tym roku zabito kilka osób lojalnych wobec Miloszevicia, co zachwiało jego władzą.

Miloszević nie może też już grać kartą nacjonalistyczną, gdyż w marcu 1998 roku badania opinii publicznej wykazały, iż 45 proc. zapytanych wypowiedziało się przeciw, a tylko 37 proc. było za udziałem swego krewnego w wojnie o pozostanie Kosowa w Serbii.

Mimo to istnieje jedna możliwość, iż prezydent nowej Jugosławii pozostanie u władzy. Poprzez operacje wojskowe w Kosowie Miloszević prowokuje interwencję NATO, a jednocześnie może uchodzić w oczach społeczeństwa za obrońcę Serbii przez dyktatem Zachodu, gdyż nie ustępuje przed jego żądaniami zawarcia z Albańczykami kompromisu. Dla USA Miloszević może być jednak gwarantem porozumienia z Albańczykami, gdyż partie demokratyczne nie dysponują wystarczającą siłą by zmusić społeczeństwo do pogodzenia się z utratę Kosowa, chociaż ono samo nie chce już o nie walczyć. Amerykanie zgadzają się na nadanie Kosowu statusu trzeciej obok Serbii i Czarnogóry republiki nowej Jugosławii i na dopuszczenie do rokowań Armii Wyzwolenia Kosowa. Albańczyków takie rozwiązanie mogłoby zadowolić, gdyż traktowaliby je jako prowizorium. W rzeczywistości pozwoliłoby Serbom oswoić się z utratą prowincji, która w dogodnym momencie ogłosiłaby niepodległość. Miloszević mógłby stać się gwarantem tego rozwiązanie, jeśli przedstawiłby je jako wynik zbrojnej interwencji NATO, której Armia Serbska nie może już dłużej się opierać.

Miloszević i tak będzie górą

24 września 2000 roku mają odbyć się wybory prezydenckie w Jugosławii. Zmiana konstytucji i wprowadzenie wyborów bezpośrednich zamiast dotychczasowego głosowania w Zgromadzeniu Narodowym umożliwiła Miloszewiciowi staranie się po raz kolejny o ten urząd. Poprzednio Miloszewicia wybrano prezydentem Jugosławii w 1997 roku, a obecnie postanowiono przedterminowo rozpisać wybory by wyprzedzić spodziewane pogorszenie się warunków ekonomicznych w czasie zimy, co odbiłoby się negatywnie na popularności dyktatora.

Kandydaturę Miloszewicia wysunęły trzy partie postkomunistyczne: jego własna Socjalistyczna Partia Serbii, ugrupowanie jego żony Jugosłowiańska Lewica i stronnictwo jego sojuszników z Czarnogóry Socjalistyczna Partia Ludowa. Pozostałe partie czarnogórskie postanowiły zbojkotować wybory, a w Kosowie w praktyce uniemożliwi ich przeprowadzeniu szef międzynarodowej administracji prowincji, Bernard Kouchner. Tak więc głosowanie odbędzie się tylko w Serbii.

Mimo spodziewanych fałszerstw, akcji policyjnych przeciwko wolnym mediom i napadów na działaczy opozycyjnych, przeciwnicy dyktatora postanowili wziąć udział w wyborach. Ich obóz, mimo nacisków zachodnich, nie potrafił jednak wystawić jednego kandydata.

Serbski Ruch Odowy - SPO Vuka Draszkowicia jak zwykle wyłamał się i wysunął własnego kandydata. Jest nim mer Belgradu Vojislav Mihajlović, krewny przywódcy antykomunistycznego ruchu oporu gen. Mihajlovicia, straconego w 1946 roku.

Pozostałe ugrupowania opozycji poparły kandydaturę przewodniczącego nacjonalistycznej Demokratycznej Partii Serbii - DSS, Vojislava Kosztunicę. Został on wybrany, ponieważ sądzono, że jego antyzachodnie i anty-NATOwskie wypowiedzi uniemożliwią Miloszewiciowi szermowaniem hasłami zdrady narodowej pod adresem opozycji. I tak jednak władze prowadzą kampanię przeciwko "najemnikom NATO".

Skrajni nacjonaliści Szeszelja, pozostający w sojuszu z Miloszewiciem, wystawili Tomislava Nikolicia.

Zwycięstwo Miloszewicia nie ulega żadnej wątpliwości, mimo że w sondażach prowadzi Kosztunica z 52 proc. wobec 31 proc. zwolenników Miloszewicia. Dyktator w pełni kontroluje komisje wyborcze, a ordynacja i sama kampania już zostały uznane za niedemokratyczne. "Wybór" Miloszewicia nie będzie więc uznany przez społeczność międzynarodową. Prawdopodobnie zaaostrzy się też konflikt z Czarnogórą, co może sprawić, że interwencja zbrojna Zachodu w obronie tej republiki stanie się koniecznością. Na razie nie widać siły, która mogłaby obalić Miloszewicia lub nadwyrężyć jego system kontroli nad społeczeństwem.

Przedłużona agonia Miloszewicia

Zdaniem zjednoczonej opozycji wybory prezydenckie w Jugosławi wygrał w I turze 24 września 2000 roku ich kandydat Vojislav Kosztunica uzyskując 54,35 proc. głosów. Oficjalna komisja wyborcza oświadczyła natomiast, iż Kosztunica zdobył tylko 40 proc., a Miloszević 48 proc. głosów, a więc za dwa tygodnie nastąpi druga tura. Oznacza to, iż władze serbskie zdecydowały się rozciągnąć fałszerstwo w czasie. Opozycja zapowiada demonstracje jak przed kilku laty po sfałszowaniu na jej niekorzyść wyborów samorządowych. W tej sytuacji kluczowe pozostaje stanowisko USA. Czy zmuszą Miloszewicia do ogłoszenia prawdziwych wyników II tury, co będzie jednoznaczne z jego dymisją. Tajne rokowania o warunkach kapitulacji toczą się już od jakiegoś czasu. Wszystko wskazuje, że Miloszewić ogłosi fałszywe wyniki II tury, po czym nastąpi fala demontracji i próby Zachodu wymuszenia dymisji prezydenta Jugosławii.

Miloszewić odchodzi - nacjonalizm pozostaje

Vojislav Kosztunica objął urząd prezydenta Jugosławii pod naciskiem Zachodu i z poparciem Rosji, która utraciłaby wpływy na Bałkanach, gdyby dalej kurczowo trzymała się swego przegranego sojusznika, Slobodana Miloszewicia. Przejście do demokracji może okazać się jednak o wiele łatwiejsze niż zerwanie z polityką wielkoserbską.

Zachód utożsamiał wprowadzenie demokracji w Serbii z możliwością pokojowego uregulowania konfliktów na Bałkanach. Dla Kosztunicy demokracja miała ułatwić realizację celów wielkoserbskich. Przedterminowe wybory parlamentarne wyznaczone na 23 grudnia muszą być wygrane przez dotychczasową opozycję, jeśli ma powstać sprawny rząd i nowy aparat władzy. Dla Kosztunicy, który dokonał secesji z Partii Demokratycznej Zorana Dżindżicia i utworzył Serbską Partię Demokratyczną, sądząc, iż Dżindżić prowadzi politykę nie dość narodową, nacjonalizm jest zarówno koncepcją organizującą świat jak też instrumentem zdobywania głosów wyborczych w społeczeństwie wychowywanym w tej ideologii od ponad 20 lat.

Kosztunica udał się do Trebinje w Republice Serbskiej Federacji Bośni i Hercegowiny, na zaproszenie tamtejszych nacjonalistów serbskich spod znaku Karadżicia i dopiero w ostatniej chwili uwzględnił również odwiedziny stołecznego Sarajewa. Gest Kosztunicy jest oceniany jednozncznie jako podważanie Dayton, osłabianie koalicji Sloga premiera Milorada Dodika i wzmacnianie nacjonalistów serbskich BiHu w przededniu wyborów parlamentarnych wyznaczonych na 11 listopada. Zachód obawia się, że Kosztunica będzie dążył do bliższego powiązania Republiki Serbskiej z Serbią, co zagrozi jedności sztucznego tworu państwowego jakim jest BiH utworzony pod naciskiem USA celem zapewnienia pokoju i równowagi sił w tym rejonie.

Kosztunica będzie chciał również przywrócić władzę serbską nad Kosowem. Uznał nawet, iż poprzednie władze dopuściły się tam ludobójstwa. Zachód byłby gotów sprzedać Kosowo Serbii w zamian za spokój, problem jednak w tym, że żadne porozumienie serbsko-albańskie nie jest możliwe i oddanie Kosowa Belgradowi będzie oznaczało wojnę z Albańczykami. Pozostaje więc utrzymywanie w nieskończoność status quo, przy jednoczesnym składaniu deklaracji bez pokrycia o suwerenności serbskiej nad tą prowincją. Nie oddanie Kosowa musi również doprowadzić do konfliktu z Kosztunicą, który wyborcom obiecuje powrót prowincji.

Do tego dochodzą problemy z Czarnogórą, która coraz wyraźniej podkreśla swą suwerenność. Wraz z obaleniem Miloszewicia, prezydent Czarnogóry, Djukanowić traci na rzecz polityków z Belgradu pozycję uprzywilejowanego partnera Zachodu, którym był jako przeciwwaga dla serbskiego dyktatora. Co więcej, Kosztunica mógł utworzyć rząd federalny tylko w koalicji z częścią byłych zwolenników Miloszewicia. Rolę tę podjął się pełnić Momir Bulatowić, stojący na czele Narodowej Partii Socjalistycznej z Czarnogóry, która jest zaciętą przeciwniczką Demokratycznej Partii Socjalistycznej Djukanowicia. Tak więc w rządzie federalnym Czarnogóra będzie reprezentowana przez śmiertelnych wrogów Djukanowicia. Choć obie partie postkomunistyczne: NPS i DPS wywodzą się z tego samego ugrupowania Miloszewicia, teraz Djukanowić będzie dążył do podkreślania odrębności swej republiki by nie wpaść pod władzę konkurenta. Dodajmy jeszcze, że Kosztunica nie może formalnie reprezentować Czarnogóry, gdyż wybory prezydenckie zostały w tej republice zbojkotowane z popraciem oficjalnych władz w Podgoricy.

Przez najbliższe dwa miesiące władzę federalną będzie tworzyła koalicja partii Kosztunicy, Bulatowicia i Serbskiego Ruchu Odnowy Vuka Draszkowicia, innego nacjonalisty, który dotychczas dystansował się zarówno od Miloszewicia jak też od zjednoczonej opozycji. Ta jednak nie jest reprezentowana w parlamencie federalnym. W praktyce więc mamy obecnie do czynienia z hybrydą, w której Kosztunica rządzi za pośrednictwem byłych ludzi Miloszewicia, a kraj opanowuje anarchia. Wszystko zależy od wyników wyborów parlamentarnych i liczby mandatów, które zdobędzie Partia Demokratyczna Dżindżicia. To ona - jako najmniej nacjonalistyczna - nadawałaby się najlepiej na partnera Zachodu. Prozachodnią pozycję zajmuje również Vuk Draszkowić, który jednak wiele stracił na popularności po koniunkturałnych sojuszach z Miloszewiciem.

Po wyborach możemy więc spodziewać się odwrócenia sojuszy. Pewny jest rozpad zjednoczonej opozycji i bardzo możliwy nowy układ, w którym Kosztunica wejdzie w koalicję z ludźmi Miloszewicia przeciwko Dżindżiciowi, Draszkowiciowi i Djukanowiciowi, którzy staną się partnerami Zachodu.

Autor publikacji
INTERMARIUM