RUMUNIA – ludzie wywiadu przejmują władzę
W postkomunizmie można analizować rywalizację partii na scenie politycznej ale dopóki nie odpowiemy na zasadnicze pytanie, który departament bezpieczeństwa stoi za danym ugrupowaniem, nie będziemy wiedzieli kto naprawdę z kim walczy o władzę. Tak jest w Polsce, Rumunii, Bułgarii i innych krajach naszej strefy.
W ostatnich wyborach prezydenckich w grudniu 2004 roku zwyciężył kandydat Partii Demokratycznej Traian Băsescu, natomiast w parlamencie największą liczbę mandatów uzyskali postkomuniści dawniej kierowani przez Iliescu a obecnie przez Adriana Năstase ale nie mogą oni utworzyć koalicji większościowej przy obecnym rozkładzie mandatów. Partia Demokratyczna Băsescu i pozostający z nią w sojuszu liberałowie oraz Związek Węgrów by utworzyć rząd musieli zawrzeć chwiejną koalicję z Partią Humanistyczną, która pierwotnie w wyborach szła w sojuszu z partią Iliescu i miała jej umożliwić kontynuację rządów. Partia chłopska czyli antykomunistyczni caraniści już dawno zostali z parlamentu wyeliminowani.
Partię Demokratyczną założył jeszcze Petre Roman, gdy pokłócił się z Iliescu. Grupowała ona dzieci komunistycznych funkcjonariuszy, typu młody Wiatr, związanych głównie z Departamentem Informacji Zewnętrznych (DIE) czyli wywiadem, a więc odpowiednikiem I. Departamentu SB i I. Zarządu Głównego KGB. Sam Roman pracował dla DIE we Francji. Był postacią kompromitującą partię, gdyż symbolizował bliskie związki z komunistyczną nomenklaturą; jego ojciec był kiedyś szefem bezpieki. Romana więc wycofano i zastąpiono mniej kłującym w oczy tajnym współpracownikiem wywiadu, Traianem Băsescu. Odkąd Băsescu został prezydentem partią formalnie kieruje Emil Boc ale faktycznym szefem jest Băsescu.
Ludzie I. Departamentu w sposób naturalny stykający się ze służbami amerykańskimi, gdy w wyniku walki Jelcyna z Gorbaczowem i podziałem KGB, utracili nadzór i kierownictwo centralne, szybko zostali przewerbowani przez CIA. Dziś jest to środowisko, na którym opierają się Amerykanie w Europie postkomunistycznej, a w Rumunii po prostu za jego pośrednictwem działa ambasada USA. Jest to duży postęp w porównaniu z czasami, kiedy Iliescu uzgadniał decyzje z Moskwą za pomocą bezpośredniego połączenia telefonicznego w swoim gabinecie.
Dodajmy, iż liberałowie już dawno przestali być samodzielnym stronnictwem wobec nomenklatury, czego dowodzi fakt, że na czele partii od kilku lat stoi Teodor Stolojan, niegdyś premier w postkomunistycznym rządzie powołanym przez Iliescu. Taki rumuński Balcerowicz tylko jeszcze bardziej uwikłany w związki z postkomunistami.
Kim są Humaniści? Już sama nazwa kojarzy nam się z UB i słusznie. Jak wiadomo bowiem nie było większych humanistów niż Fejgin i Różański. Gdy wyrywali paznokcie zawsze myśleli o ludzkości. Humaniści to ludzie Securitate, którzy w niedalekiej przeszłości dostarczali bezpiecznego schronienia terrorystom w zamian za procent od operacji biznesowych przeprowadzanych na terenie Rumunii. Przy czym, gdy mówimy o „niedalekiej przeszłości”, chodzi o lata 1990-te. Gdy USA rozpoczęły walkę na poważnie z terroryzmem, nie mogły tolerować jego skansenu w Rumunii. Sojusz Băsescu z Humanistami był zatem tylko przejściowy i po pół roku, gdy sondaże pokazały, iż Partia Demokratyczna ma szansę na zwycięstwo w przedterminowych wyborach parlamentarnych, prezydent postanowił iść na zerwanie koalicji. Pozostało tylko znalezienie pretekstu. Kierownictwo Partii Demokratycznej oświadczyło, iż nie pójdzie już na żadne kompromisy z Humanistami lecz najwyżej utworzy rząd mniejszościowy, co będzie prowadziło oczywiście do przedterminowych wyborów. By zmusić Humanistów do opuszczenia rządu Demokraci zażądali ich zgody na szereg posunięć personalnych mających uderzyć w pozycje partii Iliescu w strukturach władzy. Chodzi przede wszystkim o wymianę przewodniczących obu izb parlamentu. Jeśli Humaniści nie będą głosowali przeciw ludziom Iliescu, obecna koalicja upadnie i droga do przedterminowych wyborów stanie otworem.