Afera Costea w Rumunii
Niekwestionowanym faworytem w wyborach prezydenckich, które przypadają w Rumunii w listopadzie 2000 roku, jest Ion Iliescu. Sprawował on już urząd prezydenta w latach 1990-1996, kiedy do władzy wyniósł go zamach stanu zorganizowany przez tajne służby Gorbaczowa przeciwko komunistycznemu dyktatorowi Nicole Ceausescu.
Iliescu, obecnie szef najsilniejszej partii postkomunistycznej, Demokracji Społecznej Rumunii, niczym Kwaśniewski mógłby zwyciężyć nawet w pierwszej turze, gdyby nie proces, który właśnie mu zagroził we ... Francji.
Świat pełen jest aferzystów, a świat postkomunistyczny nie mógłby bez nich istnieć. W Paryżu żył sobie na emigracji niejaki Adrian Costea, który postanowił się dorobić dzięki otwarciu się nowych możliwości w starej ojczyźnie. Costea nie zarobiłby jednak ani centa, gdyby nie pomógł mu w tym Iliescu i embargo przeciwko Serbii.
Od 1999 roku rozpoczęło się śledztwo przeciwko Costea w Paryżu o nadużycia finansowe i pranie brudnych pieniędzy do spółki z byłymi władzami Rumunii, a konkretnie Iliescu.
W okresie obowiązywania embarga na dostawy ropy dla Miloszewicia, kiedy cały świat wiedział, że idą one przez Rumunię, Costea postanowił zarobić. Oficjalnie sprzedawał ropę iracką rumuńskiemu ministerstwu rolnictwa, a transakcję opłacał państwowy bank Bancorex (obecnie w upadłości). Następnie ministerstwo odsprzedawało ropę po wyższych cenach Serbii. Transport odbywał się nocą cysternami kolejowymi, bez kontroli celnej ale za to pod strażą tajnej policji państwowej. Na razie jest to tylko jedna z operacji Costea-Iliescu, która ujrzała światło dzienne. Oblicza się, że wartość reeksportowanej ropy wynosiła okło 58 mln franków.
Dziś Iliescu twierdzi, że o niczym nie wiedział, ale Costea aresztowany na krótko we Francji w ubiegłym roku, zaczął go sypać i przy okazji wyszło na jaw, że za pomoc w przemycie Iliescu wystawił swego czasu fakturę Costii. Stąd drugie oskarżenie o nielegalne finansowanie kampanii wyborczej Iliescu w 1996 roku. Costea pokrył wówczas wydatki prezydenckie w wysokości blisko 9 mln franków.
Gdy się okazało, że Iliescu wybory przegrał, Costea natychmiast przerzucił swoje poparcie na antykomunistycznego prezydenta Emila Constantinescu, który mianował go doradcą i "wędrownym ambasadorem Rumunii". Gdy nowy prezydent zorientował się z kim ma doczynienia, po miesiącu nominację odwołał. Costea natomiast doszedł do wniosku, że Iliescu skoro nie może mu wynagrodzić pomocy w przegranej kampanii prezydenckiej, powinien przynajmniej zwrócić mu owe 9 mln franków i wystwił byłemu prezydentowi fakturę. Iliescu ani myślał pieniędze oddawać, gdyż jego zdaniem Costea "podarował" jego partii 9 mln z pobudek "patriotycznych".
Tymczasem 20 czerwca 2000 roku do Bukaresztu przybyła francuska grupa śledcza, której celem jest przesłuchanie Iliescu, na razie jako świadka w aferze Adriana Costea. Iliescu unika przesłuchania, a jedynie jego rzecznik prasowy powołuje się na to, że były i przyszły prezydent jest bardzo zajęty i wątpi by urzędnicy francuscy odważyli się przybyć do siedziby partii Iliescu. Rzecznik posunął się nawet do gróźb rozpoczęcia przez komunistów własnego śledztwa we Francji, jeśli będzie się wymagało od partii zwrotu wspomnianych 9 mln franków. Jednocześnie postkomuniści zapewniają, że w lipcu Iliescu na pewno nie złoży zeznań. Chodzi o to, że w sierpniu zacznie się kampania wyborcza i Iliescu liczy, że to go ochroni przed koniecznością spotkania z Francuzami. Po wyborach zaś nikt już nie będzie pytał o rachunki urzędującego prezydenta. Kalkulacje te jednak mogą się okzać błędne, gdyż francuski wymiar sprawiedliwości to nie rumuński, a obecne władze na pewno udzielą śledczym z Francji bezwarunkowej pomocy.