Przed wyborami parlamentarnymi (2001)

STARCIE KOMUNISTÓW I NOMENKLATURY

25 lutego 2001 roku odbędą się kolejne wybory parlamentarne w Mołdowie. Do rywalizacji staną trzy obozy: tradycyjni komuniści, zapowiadający w razie zwycięstwa przystąpienie do Związku Białorusi i Rosji, trzy zwalczające się klany nomenklatury: aktualnego prorosyjskiego prezydenta Lucinschiego, byłego szefa partii proprezydenckiej Dumitru Diacova i byłego prorosyjskiego prezydenta Snegura oraz opozycja demokratyczna: chadecka Partia Ludowa Roszki i Partia Sił Demokratycznych Matei, obie wywodzące się z dawnego Frontu Ludowego Mołdowy.

Kadencja obecnego prezydenta minęła już w styczniu. Dlatego nowy parlament wybierze również nowego szefa państwa. Na razie Lucinschi oświadczył, iż nie będzie kandydował. Być może jego aktualny premier i prawa ręka Braghis, ma za zadanie po ewentualnym zwycięstwie wyborczym wprowadzić system prezydencki i dopiero wtedy Lucinschi zdecyduje się na kolejną kadencję. Na razie Moskwa dała do zrozumienia, że Lucinschi jest jej jedynym kandydatem. Kiedy bowiem szef komunistów Woronin bawił w Moskwie, Putin odmówił spotkania z nim. Widocznie prezydentowi Rosji jeden Łukaszenko wystarczy.

Sondaże wskazują, że w 101 osobowym parlamencie znajdą się jedynie trzy partie, z powodu podwyższeniu progu do 6 proc. Na pierwszym miejscu plasują się komuniści, na których chce głosować, zależnie od sondażu, od 24 do 36 proc. wyborców.

Komuniści uczynili z walki przeciw korupcji główną linię swojej kampanii, argumentując, że nie byli u władzy i nie są odpowiedzialni za obecną sytuację. Obietnice komunistów przywrócenia cen z okresu sowieckiego znajdują duży oddźwięk w społeczeństwie Mołdowy, której 53 proc. żyje za mniej niż jedenego dolara dziennie, a dochody na głowę ludności są na poziomie republik kaukaskich i środkowoazjatyckich. Ekonomika Republiki znajduje się w stanie głębokiej zapaści. Szara strefa obejmuje 60-70 proc. gospodarki, a dług zagraniczny jest o 209 proc. większy od PKB.

Drugim centrum przyciągania jest obóz prezydencki. Dawny proprezydencki blok Na Rzecz Mołdowy Demokratycznej i Prosperującej Diacova rozpadł się, gdy doszło do konfliktu między Lucinschim i parlamentem, który nie chciał zgodzić się na wprowadzenie systemu prezydenckiego. Diacov z Partią Demokratyczną znalazł się w opozycji obok innego ugrupowania nomenklatury Mirczy Snegura, ale nie doszło między nimi do porozumienia.

Druga część wspomnianego bloku wraz z drobnymi ugrupowaniami pozaparlamentarnymi stworzyła "Sojusz Braghisa", któremu sondaże dają do 12 proc. głosów. Jest to obecnie główna siła prezydenta Lucinschiego. Jeśli nie zdecydowałby się on na wystawienie swojej kandydatury, obecny premier Braghis mógłby zostać jego następcą.

Jako trzecie ugrupowanie do parlamentu dostanie się Partia Odrodzenia i Pojednania Snegura (5-8 proc. głosów) lub chadecy Rożki (4-12 proc. głosów). Przeciwnicy postkomunistów i postkomuniści będą więc musieli znów z sobą współpracować, by utworzyć większość parlamentarną, mimo że sami się nie znoszą. Wątpliwe bowiem wydaje się, by komuniści zdobyli ponad 50 proc. głosów, choć z pewnością otrą się o większość bezwzględną.

Wiadomo już, że wybory w Mołdowie nie odbędą się na całym terytorium republiki. Prezydent samozwańczej i pozostającej pod kuratelą rosyjską Republiki Naddniestrzańskiej, Smirnow zażądał w zamian za dopuszczenie do wyborów na swoim terytorium otwarcia konsulatu Kiszyniowa w Tyraspolu, co równałoby się uznaniu przez Mołdowę niepodległości Transnistrii.

Z kolei Gagauzi z autonomicznego okręgu Gagauz eri najpierw zagrozili bojkotem, a później poparciem komunistów, jeśli nie uzyskają określonej liczby miejsc w parlamencie republikańskim dla reprezentantów południa.

Gagauzi postanowili też zacieśnić stosunki z Transnistrią. Przewodniczący parlamentu Gagauz eri, Michaił Kendigelian zapowiedział gospodarczą integrację z Republika Naddniestrzańską. Nowy parlament i prezydent Mołdowy będą więc musieli stawić czoła niebezpieczeństwu ostatecznego rozpadu Republiki.

Autor publikacji